W obecnym sezonie padła rekordowa liczba aż 13 zwolnień na stanowisku trenera. Menedżerowie Premier League tracili posady z różnych powodów i w różnych okolicznościach. Przypomnijmy, dlaczego tak było i postawmy pytanie – czy jest w tym jakiś wzór?

Takiego szaleństwa na rynku nie widziały strony Nike podczas dropów najnowszych modeli butów. Sytuacja na trenerskim poletku wygląda jak drzwi obrotowe, napędzane przez szalejące na zewnątrz tornado. Tak pochopnych i często niezrozumiałych zwolnień nie widziała nawet polska Ekstraklasa. Dobra, na tym zakończmy porównywanie sytuacji w obecnej kampanii i przejdźmy do sedna. Trochę tego będzie, więc zacznijmy od początku…

Scott Parker – Pierwszy z rodu

Choć Scott Parker nie miał w sobie niczego z Michaela Scotta, to włodarze podobnie jak niektórzy widzowie amerykańskiego serialu nie wytrzymali z nim długo. Już po 4. ligowej kolejce Anglik otrzymał wiadomość o zakończeniu współpracy z Bournemouth. Zaczął od niespodziewanej wygranej z Aston Villą na inaugurację sezonu, lecz potem nastąpiła seria trzech kolejnych porażek, zakończona blamażem 0:9 z Liverpoolem. Prezentowany styl pozostawiał wiele do życzenia. The Cherries zdobyli tylko 2 bramki (obie w pierwszym meczu), a stracili ich 16. Mimo wszystko niespełna miesiąc na stanowisku (w nowej lidze) to ciut ekstremalny okres próby. W końcu mówimy tu o człowieku, który wprowadził Wisienki do angielskiej elity. 

I jak większość przypuszcza, początkowe wyniki były tylko pretekstem do zakończenia współpracy. Sporo mówiło się o różnicy zdań pomiędzy właścicielami i Parkerem, szczególnie w kontekście wzmocnień. 42-latkowi nie pomogły wypowiedzi, jak chociażby ta po sparingu z Realem Sociedad, w której stwierdził, że jego zespół jest daleko od miejsca, w którym powinien być. Wspomniał też, że w drużynie prawie nie ma obrońców.

Po ogłoszeniu decyzji o zwolnieniu w debacie niezwykle trudno było znaleźć opinię, twierdzącą, że był to dobry ruch. To jednak kwestia do osądu dla każdego indywidualnie. Scott Parker nie siedzi już na ławce, za to przetarł szlak, którym podążali inni menedżerowie Premier League.

Thomas Tuchel – Wyklęty czarnoksiężnik 

Scott Parker nie czekał długo na kolejnego szkoleniowca, który minie obrotowe drzwi i dołączy do niego na ławce zwanej bezrobociem. Równie niespodziewaną decyzję postanowił już po 6. kolejce ogłosić zarząd Chelsea. 3 wygrane, 2 porażki i remis okazały się niewystarczającym wynikiem dla Todda Boehly’ego. Mimo niesnasek między właścicielem Chelsea a szkoleniowcem, które mogliśmy zauważyć od jakiegoś czasu, nic nie zapowiadało takiego obrotu spraw.

Duże nazwisko i przywiezienie pucharu Champions League nie przykryło kości, a raczej całego szkieletu niezgody pomiędzy Panami. Wspomnieć tu można wypowiedź po przegranym sparingu 0:4 z Arsenalem, w której Niemiec krytykował politykę transferową The Blues. Rozczarowanie na tym polu było i w drugą stronę – amerykański właściciel oczekiwał, chociażby, że Tuchel będzie miał większą ingerencję w rozmowach transferowych. I tak można wymieniać.

W dalszym ciągu szokował okres, w którym doszło do zwolnienia. W lidze nic się nie paliło, a dopiero co zakończyło się okno transferowe przeprowadzone pod dyktando menedżera. Na jego prośbę do klubu przyszedł m.in. Pierre-Emerick Aubameyang i Marc Cucurella. Odnośnie relacji z samymi zawodnikami bywało różnie, ale ogólnie za bardzo nie protestowali po zwolnieniu Niemca. Kibice również nie zużyli za wielu chusteczek na łzy, ponieważ do klubu przybył ktoś, kto miał odczarować Stamford Bridge.




Graham Potter I – Szukający wyzwań 

Graham Potter przeniósł się do Chelsea po 3 bardzo udanych sezonach w Brighton. Przez ostatnie lata zachwycaliśmy się Mewami i tym, jaki postęp zrobiła nie tylko drużyna, ale i cały klub. Jednak wszystko, co piękne musi się kiedyś skończyć i tak 47-latek skorzystał z okazji na kolejny krok w swojej karierze. Nie oszukujmy się, to musiało się prędzej czy później stać. Graham Potter w Lidze Mistrzów i klubie Big 6 – to było przepowiedziane, jak tragedia Edypowi.

I w sumie nie ma nad czym się tu za bardzo rozwodzić. Gdyby Anglik odmówił The Blues, pewnie dalej śledziliśmy jego poczynania na Amex. Do samego szkoleniowca z CV niczym z Football Managera jeszcze wrócimy, tymczasem przejdźmy do kolejnego trenera, który przedwcześnie musiał pożegnać się ze swoim przytulnym gabinetem.

Bruno Lage – Bezzębny wilk

Podczas pracy z Bruno Lagem Wolverhampton miał lepsze i gorsze chwile, ale zatrudniając Portugalczyka, władze spodziewały się czegoś zupełnie innego. Wilki w ostatnich sezonach nie bywały w strefie spadkowej. W tym mieli walczyć o puchary, a walczyli jedynie o naszą uwagę, ponieważ mało kto chciał włączyć ich mecz bez przymusu. Mdła i nieatrakcyjna gra sprawiła, że po 9 rozegranych meczach zespół z Molineux zajmował 18. miejsce w ligowej tabeli z zaledwie TRZEMA strzelonymi golami.

Nie działała obrona, ale za to nie działał też atak – tak można podsumować Wolves Bruno Lage’a w tym sezonie. O ile to drugie nie było znakiem charakterystycznym tej drużyny, to dziurawa obrona była czymś nowym. Przyczyniła się do tego czystka, jaka miała miejsce w letnim oknie transferowym. Zespół opuściła masa defensorów, wskutek czego bywały mecze, gdzie w roli stopera występował Ruben Neves.

Insiderskie źródła donosiły, że Lage już wiosną stracił szatnie, a piłkarze byli znużeni powtarzającymi się metodami treningowymi. Aby podsumować pracę 46-latka można przytoczyć wypowiedź Johna Ruddy’ego rezerwowego bramkarza Wolverhampton, który również opuścił klub tego lata. W podcaście „Talking Wolves” chwalił portugalskiego trenera za zmysł taktyczny, ale powiedział też, że „mógłby poprawić zarządzanie grupą”. Prawda jest taka, że jeżeli chcesz coś osiągnąć w Premier League jako trener, to musisz być dobry w obu tych aspektach.

Steven Gerrard – Zastopowany wędrowiec

Droga Stevena Gerrarda wydawała się jasna – udowodnić, że przygoda w Szkocji nie była przypadkiem, pokazać swój talent na murawach Premier League (tym razem jako trener) i po kadencji w Aston Villi przejść na Anfield. Taką wędrówkę wymarzyli sobie sympatycy legendy Liverpoolu. Sam Gerrard zatrzymał się jednak przed ogromnym (jak inflacja w Polsce) znakiem STOP i musi poszukać innej drogi.

Właściwie od początku sezonu debatowano o tym, kto z pary Gerrard-Lampard jako pierwszy straci pracę. Ów początek to 4 porażki na pierwsze 5 spotkań. I nie byli to rywale z czołówki. Aston Villa straciła punkty m.in. z: Bournemouth (1:2), Crystal Palace (1:3), West Hamem (0:1), Leeds (0:0) czy Nottingham Forest (1:1). Czarę goryczy przelała porażka 0:3 z Fulham.

Menedżerowie Premier League często otrzymują zarzut, jakoby nie wykorzystali potencjału drzemiącego w zawodnikach. W przypadku Gerrarda można się z tym zgodzić w 100%. Villa szalała na rynku, sprowadzając kolejne (wydawało się nam) kapitalne nazwiska. Wyniki jednak były coraz gorsze. Ostatnie 9 spotkań Aston Villi Stevena Gerrarda to raptem 2 zdobyte bramki. Po zwolnieniu szkoleniowca drużyna na strzelenie dwóch goli potrzebowała…8 minut (mecz z Brentford).

Anglik przekonał się, że to, co zadziałało w Szkocji, niekoniecznie sprawdza się w innych realiach. Już kilka tygodni przed zwolnieniem sympatycy The Villans domagali się jego zwolnienia. Dlatego też podczas spotkania z Fulham można było usłyszeć skandowane przez nich: „We want Gerrard out”. 

Ralph Hasenhuttl – Odwlekający pokonany

Wielokrotnie już zwalnialiśmy Ralpha Hasenhuttla z Southampton. Były już menedżer ostatniej ekipy Premier League za każdym razem wychodził z kryzysu i dawał sobie kilka miesięcy oddechu. Uciekanie spod gilotyny skończyło się na 15. kolejce tego sezonu. Od spotkania z Chelsea w 5. rundzie gier Święci niemal tylko pikowali w ligowej tabeli. Doprowadziło to do sytuacji, w której strefa spadkowa stała się ich drugim domem. Przynajmniej do przyszłego sezonu, gdzie zapewne przeprowadzą się do Championship. Zostawmy jednak przyszłość. Southampton w tym sezonie to nieporadna obrona, obrona popełniająca błędy i obrona nieradząca sobie z żadnym przeciwnikiem. Ofensywa nie wyciągała wyników i sama nie robiła za dużo szumu pod bramką rywala. 

Austriak jednak przez całą kadencją na St Mary’s nie potrafił ułożyć odpowiednio tych puzzli. W trakcie prowadzenia zespołu przez Hasenhuttla zespół opuściło kilku ważnych piłkarzy jak chociażby Danny Ings, Jannik Vestergaard, Pierre-Emil Hojbjerg, Cedric czy Oriol Romeu. Choć klub sprowadzał następców, to nie byli oni na tyle jakościowi, aby Southampton mogło zrobić krok w przód.

Nathan Jones – Drugi pokonany

Z bólem zatrzymajmy się przy Southampton i poruszmy wątek drugiego zwolnionego stamtąd menedżera. Nathan Jones miał utrzymać Świętych, wynaleźć jakieś nowe gwiazdy z drugoplanowych graczy i zanotować podobny progres jak w Luton. W skrócie miał uratować ten sezon i stworzyć na St Mary’s coś długoplanowego. Jak dziś wiemy, było zupełnie odwrotnie.

Walijczyk prowadził drużynę w tylko 8 spotkaniach. Wystarczyło, by uświadomić wszystkim, że nic z tego nie będzie. Southampton w tym sezonie cechuje się brakiem pomysłu, fatalną grą i spokojnym mianem najgorszej drużyny ligi. O ile drużyna Hasenhuttla była nijaka, to za Jonesa była dwa razy bardziej. Można odnieść wrażenie, że jedyną rzeczą, jaka działała w tym sezonie były rzuty wolne Jamesa Warda-Prowse’a.

Nathan Jones nie wykrzesał nic z piłkarzy, a sama drużyna przestała się rozwijać. Najwyższy szczebel w Anglii to dla niego jeszcze za duże buty. Niech świadczy o tym fakt, że 11 menedżerów zdobyło minimum 1 punkt na St Mary’s, a Jones nie zdobył żadnego. Dla kolejnego porównania – w tym samym momencie, co Walijczyk na Molineux przyszedł Julen Lopetegui i zrobił z Wolves, to co Jones miał zrobić w Soton.

Jesse Marsch – Amerykański marzyciel

Amerykanin od jakiegoś czasu zdawał sobie sprawę ze swojej słabnącej pozycji. Jeśli posadę menedżera porównać do góry lodowej, to ta, na której stał Marsch z tygodnia na tydzień topniała o parę metrów. Leeds dało mu naprawdę spory kredyt zaufania. Na stracie otrzymał propozycję trzyletniego kontraktu, a letnie transfery zostały przeprowadzone ewidentnie pod jego modłę. Wszystko po to, aby rozwinąć myśl Marcelo Bielsy i przy tym dodać coś od siebie.

Czasy z Argentyńczykiem u sterów coraz mocniej odchodziły w zapomnienie. Intensywność gry pozostała niezmienna, ale taktyczna różnorodność i subtelność zanikała z miesiąca na miesiąc. Wysoki pressing, odbiór piłki na połowie rywala i kontratak – to pozostało, ale jak opisał to Adam Bate ze Sky Sports: „Leeds są tak samo szaleni z piłką, jak bez piłki”. 

Jednym z głównych mankamentów kadencji Amerykanina był brak „dziewiątki” czy kogokolwiek, kto mógłby wziąć na siebie ciężar strzelania goli. Wracając do wspomnianych transferów, Pawie w dwóch ostatnich okienkach ściągnęły Georiginio Ruttera, Maxa Wöbera i Westona McKenniego. Biorąc to wszystko do kupy, nikogo nie dziwiło, gdy po raz trzeci na meczu wyjazdowym kibice gości nawoływali włodarzy do zmiany menedżera.

Frank Lampard – Niebieski nie-zbawiciel 

Miał być tym, kim dla Liverpoolu ma być Steven Gerrard. Frank Lampard jednak ma już za sobą jedną przygodę w roli trenera swojej byłej drużyny. Nie powiódł się on ani po jego myśli, ani myśli sympatyków Chelsea. Rok później Anglik ponownie założył niebieski krawat, lecz tym razem nad Merseyside. I tym razem nie zbawił klubu.

Gdy Lampard przyszedł na Goodison Park ponad rok temu, The Toffees walczyli o utrzymanie. Pod jego wodzą zdołali osiągnąć cel i uratowali się przed spadkiem. Obecna kampania miała być innym, lepszym rozdaniem… miała. Everton od samego początku sezonu 2022/23 był drużyną zrywów. Miał problemy z rozegraniem nawet pełnych 90 minut w sposób jakościowy. U piłkarzy ewidentnie było widać brak pewności w swoje umiejętności i przekonania do skutecznej walki o utrzymanie. The Toffees pod wodzą byłego pomocnika byli najzwyczajniej nijacy. Nie dostrzegliśmy konkretnego stylu czy pomysłu na ten zespół. W przeciwieństwie do powyżej opisanego Leeds, które miało pomysł, tu nie było nic.

Kibice na Goodison nawet pomimo problemów finansowych, nie mogli tego zaakceptować. Podobnie jak klubowe władze, które zwolniły trenera pod koniec stycznia, stawiając na Seana Dyche’a. Już od pierwszych spotkań pod wodzą byłego trenera Burnley widać było wyraźne zmiany w postawie zawodników. To pokazuje, że Lampard rzeczywiście nie miał pomysłu (albo umiejętności), żeby ulepić z Evertonu coś więcej niż zespół walczący o przetrwanie.

Patrick Vieira – Nieoczekiwany bezrobotny

Właściciele klubów po raz kolejny naoglądali się Monty Pythona i postanowili we własnych warunkach odtworzyć skecz z hiszpańską inkwizycją, bo zwolnienia Patricka Vieiry nie spodziewał się nikt. Głównym powodem pożegnania Francuza było niebezpieczne zbliżenie się Crystal Palace do strefy spadkowej. W momencie odprawienia menedżera, Orły nad 18. West Hamem miały zapas zaledwie 3 oczek. Wielu uważa to jednak za paniczny ruch. W końcu Francuz pokazał, że potrafi zrobić z tą drużyną wiele dobrego. Z drugiej strony, jeśli mówimy o zespole, który nie wygrał od 13 meczów, nie dziwi nas taki ruch.

Z jeszcze innej strony nasze podejście do wyników nieco zmienia się, kiedy spojrzymy, z kim Vieira musiał rywalizować. Byli to praktycznie tylko rywale znajdujący się w tabeli przed Crystal Palace z ekipami Big 6 na czele. Pierwsza połowa sezonu wyglądała całkiem nieźle i nawet jeśli oglądanie Orłów w ostatnich tygodniach kłuło w oczy, to nie wieszczyliśmy im spadku, ani wysłania legendy Arsenalu do pośredniaka.

Antonio Conte – Niszczący atmosferę

O ile w przypadku Crystal Palace nie spodziewaliśmy się zmiany, to w Tottenhamie zanosiło się na to od dawna. Na to zwolnienie nałożyło się praktycznie wszystko, co tylko możliwe – słabe wyniki, jeszcze gorszy styl, irytacja szatni, właścicieli i samego szkoleniowca. Spurs na wczesnym etapie poodpadali ze wszystkich pucharów. FA Cup? 5. runda i porażka z Sheffield United. Carabao Cup? 3. runda i kompromitacja z Nottingham. Liga Mistrzów? Dotarcie do 1/8 i odpadnięcie z Milanem. 

Brak rozwoju drużyny był jasnym powodem, żeby nie przedłużać wygasającego latem kontraktu z Włochem. Z każdym kolejnym spotkaniem było widać, że atmosfera w klubie jest coraz bardziej napięta. Krokiem wieńczącym bieg i przekraczającym linię mety była (nie)słynna konferencja prasowa po meczu z Southampton, krytykująca piłkarzy oraz klub.

Widzę samolubnych graczy. Widzę zawodników, którzy nie chcą pomagać sobie nawzajem, nie grają z sercem. Jest tak samo w każdym sezonie, bez znaczenia kto jest menedżerem. Tutaj są do tego przyzwyczajeni. Nie grają o nic ważnego. Nie chcą grać pod presją.

To jest historia Tottenhamu. Od 20 lat jest właściciel, a oni nigdy niczego nie wygrywają, ale dlaczego? Wina leży tylko po stronie klubu lub każdego trenera, który tu pracuje. 

Brendan Rodgers – Uparcie walczący

Na King Power Stadium nie trzeba menedżerów, potrzeba strażaków, a najlepiej kilku zastępów. Leicester to kolejna drużyna w tym sezonie, która niespodziewanie zaangażowała się w walkę o utrzymanie. Od samego początku fani tego zespołu przychodzili na mecze mocno zaniepokojeni. Pierwsze 7 spotkań to tylko 1 ligowy punkt i 22 stracone gole. 

Włodarze byli cierpliwi, pytanie czy nie za cierpliwi. Brendan Rodgers przez całą kampanię nie potrafił wyciągnąć potencjału drzemiącego w jego drużynie. Jedynie pojedyncze zrywy Jamesa Maddisona dawały nadzieję na lepsze jutro. Poza grą angielskiego pomocnika trudno znaleźć jakąś mocną stronę tej ekipy. 

Irlandzki szkoleniowiec zapisał się w historii Leicester w wielkim stylu (i to nie sarkazm), ale to już przeszłość. Z jednej strony można wytknąć brak transferów i niedostatki kadrowe na niektórych pozycjach, lecz z drugiej strony ten personel nie ma prawa znajdować się w takim miejscu, czyli na 19. pozycji po 29 meczach (stan na ostatni mecz Rodgersa). Leicester nie potrafiło wybić się poza poziom gwarantujący błądzenie w odmętach tabeli. Brendan Rodgers nie potrafił dać tej drużynie żadnego bodźca do lepszej gry i uparcie pozostawał przy swoim. My natomiast nie potrafimy pozytywnie mówić o Lisach w kontekście utrzymania w Premier League.

Graham Potter II – Znowu ty?

W Polsce rządził kiedyś Mieszko II Lambert. Podobnie jak Graham Potter w Chelsea nie porządził długo i o obu raczej nikt nie będzie pisał fraszek.

Jednym z powodów jest krótki okres władzy, drugim forma zespołu. Zacznijmy od tego drugiego. Chelsea w obecnej kampanii jest zbieraniną, w której nie widać jedności, drużyny czy nawet wspólnego celu. W tabeli zajmują 11. miejsce i z ogromnym wysiłkiem walczą o europejskie puchary. Niezależnie czy na ławce siedzi Tuchel, Potter czy Lampard nic się tu nie zmienia. Według pewnych doniesień były trener Brighton został zwolniony za „wybory personalne” (cokolwiek to znaczy). Odprawienie 47-latka mogą uzasadniać wyniki, w końcu wygrał tylko 12 z 31 meczów, notując średnią 1,42 pkt na spotkanie. 

Misja Grahama Pottera w Londynie nie należała do najłatwiejszych. On sam jednak znany jest z tego, że nie boi się podejmować wyzwań. Zdawał sobie więc sprawę z ogromu problemów, jakie czekają na niego na Stamford Bridge. I zapewne myślał, że dostanie więcej czasu, żeby je kolokwialnie mówiąc „ogarnąć”. Prawda jest taka, że nie da się poukładać, tak przemeblowanej ekipy w tak krótkim czasie. Nie zatrudnia się takiego menedżera jak Graham Potter, aby go zwolnić po paru miesiącach. Po prostu się tak nie robi.