AFC Bournemouth obecny sezon rozpoczęło od zaskakującego zwycięstwa 2-0 z Aston Villą. Po tym spotkaniu mogło się wydawać, że na przekór wszystkiemu zespół, który w przeciągu sezonu poukładał Scott Parker, jest gotowy do rywalizacji w Premier League. Jednak kolejni rywale nie pozostawili  na nim suchej nitki. Wisienki w starciach z drużynami Big Six – Manchesterem City, Arsenalem i Liverpoolem wyglądały jak dzieci we mgle. Brak kreatywności, problemy z wyjściem z własnej połowy boiska oraz fatalne błędy w obronie sprawiły, że zespół z Anfield zapakował im aż 9 bramek. Tym samym wyrównali niechlubny rekord ligi do tej pory utrzymywany przez Southampton (dwie porażki 0:9 z Manchesterem United i Leicester) oraz Ipswich Town (0:9 z Czerwonymi Diabłami).

We wtorek byliśmy świadkami pierwszego zwolnienia menedżera w obecnych rozgrywkach. Scott Parker, który wprowadził ekipę Bournemouth do Premier League, szybciutko pożegnał się z posadą. Początkowo brytyjska prasa informowała, iż była to reakcja właścicieli na fatalne występy drużyny. Mimo to, taka decyzja włodarzy klubu mogła wydawać się dziwna, gdyż The Cherries rozegrali ledwie cztery spotkania, z których trzy przegrali przeciwko topowym zespołom ligi. Jak się okazuje, przyczyną zwolnienia Parkera nie były jednak słabe rezultaty zespołu, lecz poważny konflikt na linii trener – dyrekcja.

Dwa spadki, dwa awanse

Scott Parker swoją karierę piłkarską zakończył w 2017 roku. Można śmiało powiedzieć, że jako trener stał się twarzą Fulham, które balansowało na granicy Premier League oraz Championship. Drużynę z zachodniego Londynu przejmował w 2019 roku w trudnej sytuacji, gdy jej losy były już niemal przesądzone. Mimo gigantycznej sumy wydanej na transfery, misji poukładania zespołu nie podołali wcześniej ani Slavisa Jokanović, ani Claudio Ranieri. Ostatecznie klub prowadzony przez Parkera opuścił Premier League. Mimo braku trenerskiego doświadczenia, Anglik dostał szansę odbudowania zespołu już na zapleczu elity. Otrzymał na to stosowne środki pieniężne, co ostatecznie się spłaciło, bowiem Fulham natychmiastowo wywalczyło awans. Pomimo walki do końca, rok później Parker musiał pogodzić się z kolejnym spadkiem w CV, a The Cottagers zostali okrzyknięci klubem jo-jo.

Latem ubiegłego roku po byłego reprezentanta Anglii ręce wyciągnęło Bournemouth, a zarząd klubu znad Tamizy ani myślał go zatrzymywać. Wisienki, grające swój drugi z rzędu sezon na zapleczu Premier League, były mocnym kandydatem do awansu, podobnie z resztą jak były pracodawca Parkera. Cel zatem nie uległ zmianie, a menedżer wykonał go perfekcyjnie. Po znakomitym początku sezonu (15 meczów bez porażki), przyszła co prawda zimowa niemoc, na którą w odpowiedni sposób zareagowali jednak właściciele klubu. Zespół wzmocniono o kilka ciekawych nazwisk z Premier League i Championship. Do klubu dołączył między innymi znany nam z reprezentacji Walii Kieffer Moore. Wypożyczono z Norwich Todda Cantwella, a z Liverpoolu przybył z kolei Nathaniel Phillips. Solidne wzmocnienie zespołu pozwoliło na wywalczenie przez The Cherries bezpośredniego awansu na kolejkę przed końcem rozgrywek.

W cieniu innych beniaminków

Po tak ciekawych zimowych ruchach transferowych, Scott Parker ponownie oczekiwał latem solidnych wzmocnień. Co tu dużo mówić, ambitnego biznesu spodziewaliśmy się także i my. Bournemouth nie poszło jednak w ślady Nottingham Forest, które zdominowało brytyjski rynek transferowy. Ich działania nie przypominały też podejścia byłego pracodawcy Parkera, czyli Fulham, gdzie solidnie wzmocniono najważniejsze pozycje graczami europejskiej klasy. Okno w wykonaniu klubu z Vitality Stadium, naśladowało raczej działania takich klubów jak Cardiff czy Huddersfield z przed kilku lat. Jak wiemy, przygody tych ekip w najwyższej klasie rozgrywkowej nie potrwały zbyt długo.

Bournemouth opuścili wszyscy wypożyczeni zimą gracze. Dodatkowo klub rozstał się z Garym Cahillem, a do Prestonu powędrował Robbie Brady. Kto więc dołączył do klubu? Ano prawie, że nikt. Do końca lipca Bournemouth pozyskało Ryana Fredericksa z West Hamu oraz Joe Rothwella z Blackburn. Do tego obu graczy dręczyły kontuzje i Scott Parker nie mógł korzystać z ich usług. W sierpniu lista nabytków Wisienek została wydłużona o trzy nazwiska. Marcos Senesi, Marcus Tavernier oraz Neto. Coś Wam to mówi? Pewnie. Ten ostatni od 2019 roku był rezerwowym bramkarzem Barcelony, w której wystąpił 21 razy. Ostatecznie jedynie pogrążone w kryzysie Leicester wydało w letnim okienku transferowym mniej niż Bournemouth. Ciężko zatem powiedzieć, że zespół został wzmocniony w stosunku do kadry z Championship.

Bezsilność rodzi złość

Trochę o historii, trochę o transferach, jednak gdzie tu związek z tak wczesnym zwolnieniem menedżera? Otóż trudno się dziwić, że Scott Parker rozpieszczony bogactwem i obfitymi zakupami Fulham, był co najmniej zawiedziony tak oszczędną działalnością Bournemouth. Jego ambicje zostały podrażnione, a widmo trzeciego spadku podczas trzeciej przygody z Premier League było nie do zaakceptowania. Anglik nie potrafił gryźć się w język, kiedy publicznie komentował sytuację kadrową w klubie. Po przegranym przedsezonowym sparingu z Realem Sociedad stwierdził, że zespół jest daleko od miejsca, w którym powinien być. Wspomniał też, że w drużynie prawie nie ma obrońców. W zasadzie daleki od prawdy nie był, gdyż przed sezonem na środku obrony Bournemouth biegał – nieograny dotąd w Championship – młody James Hill. Z kolei w pierwszych dwóch meczach sezonu, do gry na tej pozycji Parker był zmuszony wyznaczyć nominalnego pomocnika – Jeffersona Lermę.

Nic więc dziwnego, że frustracje Anglika rosły z tygodnia na tydzień. Zwycięstwo na otwarcie sezonu nad Aston Villą (do spółki z ostrzeżeniami ze strony zarządu) początkowo nieco uspokoiły menedżera. W wyniku trzech spektakularnych porażek z rzędu oraz stagnacji na rynku transferowym tykająca bomba w końcu jednak wybuchła. Po rekordowej porażce 0:9 z Liverpoolem młody menedżer nie szczędził słów goryczy.

Jest mi przykro z powodu naszych fanów. Jest mi przykro z powodu naszych graczy, gdyż jesteśmy troszkę ograniczeni kadrowo, jak na ten poziom rozgrywkowy. To było trudne.

To nie ten wynik ujawnia nasze problemy. Sytuację obserwowałem przez całe lato i niestety nie spodziewałem się niczego więcej. Mamy graczy o wielkich umiejętnościach, lecz oni dopiero zaczynają swoją przygodę z Premier League, więc jesteśmy tam gdzie jesteśmy.

To najcięższy dzień dla mnie jako zawodnika i oczywiście dla mnie jako trenera, to najbardziej bolesny dzień jakiego kiedykolwiek doświadczyłem. Myślę, że był on bolesny także dla naszych zawodników. Przykro mi z powodu każdego z nich, gdyż potrzebują wsparcia, a poziom rozgrywki był dla nich po prostu zbyt wysoki.

Po spotkaniu, Scotta Parkera przyjacielskim gestem próbował pocieszyć Jurgen Klopp. Niemiec okazał też wsparcie Anglikowi, gdy w ostatni wtorek skrytykował decyzję właścicieli Bournemouth o jego zwolnieniu.

Czy Parker pogrążył Bornemouth?

Jak wiemy jednak, rzadko kiedy wina leży tylko po jednej stronie, a Parkera nie można w tej sytuacji przedstawiać jako męczennika. Dla zarządu Bournemouth najważniejsza okazała się stabilizacja finansowa klubu, co niestety nie pozwoliło na większe zakupy. Czasami mało zamożne angielskie kluby cenią sobie rozwój ponad utrzymanie w Premier League. Doskonale wiemy, że nadmiar wydatków, a następnie spadek z elity może prowadzić do upadku klubu, co usprawiedliwia ich ostrożne postępowanie.

Nie trudno zrozumieć irytację byłego szkoleniowca Wisienek, niemniej jednak jego komentarze mogły tylko pogarszać sprawę. Publiczne obnażanie słabości klubu raczej nie zachęcało potencjalnych kandydatów do przyjścia na Vitality Stadium. O to też pretensję do menedżera mieli dyrektor naczelny i dyrektor techniczny klubu, którzy mimo ograniczonych środków na transfery latem nie próżnowali. Według Daily Mail negatywne komentarze Scotta Parkera, zniechęciły do dołączenia do Bournemouth między innymi Ethana Ampadu z Chelsea czy Paddy’ego McNaira reprezentującego barwy Middlesbrough. Innymi słowy Anglik sam podcinał sobie gałąź, na której siedział. Kiepska sytuacja w klubie zmieniła się w tragiczną.

Jak się okazuje, do Parkera pretensje mieli nie tylko dyrektorzy klubu, ale i sami zawodnicy. Narzekali oni na brak pozaboiskowej komunikacji z menedżerem. Twierdzili również, że jego sposoby motywacji zespołu są co najmniej dziwne, a trener zwyczajnie w nich nie wierzy. Nic dziwnego, skoro podejście Anglika było tak depresyjne. Może i brakowało głębi składu, zawodników sprawdzonych w angielskiej elicie oraz gwiazd światowego formatu, jednak Parker miał do dyspozycji niemal cały skład, z którym zawojował Championship. Doskonale znał swoją drużynę, a honor wymagałby chociaż próby utrzymania zespołu w elicie. W takiej sytuacji raczej nie zostałby obarczony za kiepskie wyniki, a jak wiadomo w Premier League zdarzają się cuda!