Niecałe dwa lata temu Sean Dyche, będąc już o krok od zwolnienia Burnley, odniósł swoje ostatnie zwycięstwo jako menedżer The Clarets, ogrywając Everton Franka Lamparda. Podopieczni „Rudego Mourinho” (lub jak ktoś woli, tak jak ja, angielską wersję – „Ginger Mou”), mimo że do przerwy przegrywali 1:2, zdołali odrobić starty i za sprawą trafienia Maxwella Corneta w samej końcówce odnieśli istotny triumf w walce o ligowy byt. Dyche na konferencji prasowej po spotkaniu zasugerował, że The Toffees zwyczajnie zapomnieli, jak się wygrywa. Porażka z ekipą z Turf Moor była dla nich siódmym meczem z rzędu w Premier League bez kompletu oczek. Historia lubi się powtarzać i w marcu 2024 roku kryzys na Goodison Park musi dźwigać sam 52-latek. Niebieska część Merseyside ostatni raz smaku ligowego zwycięstwa zaznała bowiem 16 grudnia.

Everton w tym momencie wydaje się tkwić w zamkniętej pętli. W przypadku ekipy pochodzącego z Kettering szkoleniowca tydzień w tydzień oglądamy ten sam scenariusz. Dominacja, nieskuteczność i brak happy endu w postaci trzech punktów. Wystarczy spojrzeć na dwa ostatnie mecze z początku obecnego miesiąca.

Przeciwko West Hamowi piłkarze Dyche’a zaprezentowali się znakomicie. Zepchnęli londyńczyków do defensywy, wykreowali sobie kilka dogodnych sytuacji o xG równym aż 2,7 (przy wyniku 1,7 rywali). Nawet otworzyli wynik spotkania. Tyle że nie pierwszy raz zawiodła ich mizerna skuteczność pod bramką rywali. Niewykorzystany rzut karny przez Beto, dzień konia Alphonse Areoli i defensywne błędy w doliczonym czasie gry przechyliły szalę na korzyść piłkarzy Davida Moyesa.

Następnej soboty na Old Trafford Manchester United też nie musiał wykonać zbyt wiele, aby The Toffees ukąsić. Choć gospodarze ponownie mieli problemy z kontrolą środka pola i dopuścili gości do oddania aż 23 strzałów, tylko 6 z nich zmusiło do wysiłku André Onanę. Po żadnym z nich piłka nie zatrzepotała w siatce. Tymczasem dwie niechlujne interwencje we własnym polu karnym w pierwszej połowie najpierw Jamesa Tarkowskiego, a następnie Bena Godfreya, dały Czerwonym Diabłom tak upragniony oddech po blamażach z Fulham i Manchesterem City. Druga część gry była jedynie formalnością dla podopiecznych Erika ten Haga.

Nie pamiętam, żeby (mój zespół) stworzył tak wiele okazji (na Old Trafford). Mieliśmy tak wiele dobrych wejść w ich szesnastkę, zdecydowanie więcej od nich, a przegrywamy ten mecz 0:2. To frustrujące. Powiedziałem później zawodnikom: „Czasami trzeba zostać „zranionym”, żeby w końcu się odblokować”, tak, jak powiedział kiedyś Brian Clough. To musi się zmienić – mówił po potyczce w Manchesterze sfrustrowany Dyche.

Od pamiętnej grudniowej wiktorii z Burnley udało się wygrać tylko dwa mecze. Pierwszy z Crystal Palace 1:0 w ramach Pucharu Anglii po pięknym trafieniu z rzutu wolnego zapomnianego nieco André Gomesa. Drugi na wokandzie sądowej, gdy skutecznie udało się wywalczyć zmniejszenie 10-punktowej kary za łamanie reguł FFP o cztery oczka. Tu skutecznością wykazał się czołowy prawnik Izby Handlowej – Laurence Rabinowitz. Koszmarna ligowa seria (przynajmniej  trwa.

Gdy udaje się nawet to, co nie powinno

Miesiąc temu piłkarze byłego opiekuna Burnley jechali na wyjazdowe spotkanie na The Amex. W związku z tym wielu kibiców i dziennikarzy związanych z Evertonem przypominało wyjątkowy zeszłoroczny występ na boisku Brighton – najlepszy za kadencji Dyche’a i jeden z najlepszych w ciągu kilku ostatnich lat smutku na Goodison Park. Wynik 5:1 przeciwko piłkarzom Roberto de Zerbiego okazał się kluczową wygraną, która napędziła zespół na początku maja w walce o utrzymanie.

The Toffees ogólnie nieźle sobie radzą na wyjazdach od momentu, gdy 52-latek objął stery po Franku Lampardzie. Od końcówki stycznia 2023 roku w Premier League przegrali na obcym terytorium tylko 9 razy – dwa razy na Anfield i Old Trafford oraz raz na Villa Park, Etihad Stadium, Molineux, Emirates Stadium i przy N17. W tym sezonie poza niebieską częścią Merseyside wygrali pięć spotkań, co jest znaczącym postępem, ponieważ w dwóch poprzednich kampaniach ta sztuka udała się zaledwie czterokrotnie.

Zeszłoroczna wizyta w nadmorskim kurorcie już od pierwszego gwizdka sędziego zaczęła się fantastycznie. Dominic Calvert-Lewin ruletą przełożył sobie Lewisa Dunka, otwierając całą prawą flankę, pognał w pole karne i dograł na piąty metr do Abdoulaye’a Doucouré. 33. sekunda meczu i Everton już prowadził. Następnie dośrodkowanie Dwighta McNeila do wbiegającego w pole karne Francuza, a ten mocnym wolejem pod poprzeczkę zapisał na swoim koncie drugie trafienie. Tuż przed przerwą Jason Steele sam niefortunnie wbił sobie trzecią bramką, a po zmianie stron jeszcze dublet ustrzelił wspomniany McNeil.




5 bramek przy oczekiwanych golach na poziomie 2,3, oddając w sumie tylko 10 strzałów i przy posiadaniu piłki przez jedynie 22,3% czasu. Wyśniony plan na mecz. Co warte nadmienienia, wszystkie trafienia padły z otwartej gry. W dodatku świetny mecz zagrał również Jordan Pickford. Mewy oddały aż 23 uderzenia o łącznej wartości 3,3 xG. Tamtego dnia działało dosłownie wszystko.

Zespół czuł się idealnie, gdyż to gospodarze (przynajmniej teoretycznie) dominowali, więc mogli skupić się na próbach odbioru w średnim pressingu i wyprowadzaniu zabójczych kontr. Taki plan zapewne i tym razem miał Dyche. Tyle że trio, które tamtego wieczoru odegrało kluczowe role – McNeil, Doucouré oraz Calvert-Lewin – dziś pozostaje w kiepskiej, by nie powiedzieć tragicznej dyspozycji. Dlatego też tym razem z Brighton udało się przywieźć jedynie remis.

Everton z Abdoulaye’m Doucouré, Everton bez Abdoulaye’a Doucouré

McNeil kilka tygodni temu asystował przy golu Amadou Onany w spotkaniu z Crystal Palace. Natomiast jest to jego jedyny konkret w tym roku. Calvert-Lewin bywa często odizolowany w grze z przodu. Jednak, gdy koledzy od czasu do czasu wykreują doskonałą okazję, by tylko dostawił „szuflę”, ten trafia wszędzie, tylko nie do sieci. Rosły napastnik ma najgorszą różnicę pomiędzy xG a strzelonymi bramkami w ligach TOP 5 – strzelił zaledwie 3 bramki przy oczekiwanych trafieniach równych 9,3.

W klubie pokładano nadzieje, że rozwiązaniem tych problemów z przodu będzie powrót po kontuzji Doucouré. Ginger Mou z pozytywnym skutkiem przestawił Francuza na środkowego napastnika. Były gracz Watfordu z 6 golami w Premier League jest najlepszym snajperem w drużynie, ale ze względu na długą pauzę na razie nie jest w stanie wrócić do optymalnej dyspozycji.

To spory problem, gdyż poza Pickfordem nie ma istotniejszego gracza w ekipie The Toffees niż Abdoulaye. Poza ewidentnym wkładem w ofensywę 31-latek pełni bardziej zaawansowaną funkcję „defensywnego napastnika”. Jeśli spojrzycie sobie na jego profil, plasuje się on w czołówce w Europie, jeśli chodzi o wykonane odbiory, przechwyty, bloki i wygrane pojedynki w obronie. Jest w 97. percentylu pod względem udanych akcji w defensywie, które prowadzą do uderzenia na bramkę ze strony swojej drużyny.

Co intrygujące, Dyche nie wygrał jeszcze w lidze, gdy Francuza zabrakło na murawie. Pod jego nieobecność zespół zdobywa jedynie 0,3 punktu na mecz, w porównaniu do 1,3, gdy ten gra. Ta różnica uwidacznia się również pod względem traconych bramek (1,9, kiedy go nie ma, do 1,3, gdy wybiega na boisko), jak i zdobywanych (0,6 do 1,2). Nie jest to problem jedynie 52-letniego menedżera. Odkąd Doucouré – który wypadł z łask Lamparda, ale był kluczową postacią dla Carlo Ancelottiego i Rafaela Beníteza – zadebiutował w Evertonie we wrześniu 2020 roku, The Toffees wygrali 38,3% ligowych spotkań (41 z 107). Gdy jest poza kadrą meczową ten współczynnik spada do zaledwie 8,3% (3 z 36).

Od 16 grudnia ekipa z Merseyside bez swojego lidera zagrała sześciokrotnie, oddając w tym czasie średnio 7,3 uderzeń z otwartej gry na mecz (w sumie o średniej wartości 0,7 xG). Z nim te statystyki również wypadają o niebo lepiej (9,7 strzałów1,1 xG). To kluczowy łącznik między szpicą a linią pomocy, co pokazują również cyferki związane z liczbą wykonywanych podań, ich celnością, kluczowymi podaniami czy kontaktami z futbolówką. We wszystkich tych kategoriach znajduje się powyżej 80. percentylu w ligach TOP 5. Idealny second striker.

Wykres przedstawiający jak na tle innych napastników w ligach TOP 5 wygląda Abdoulaye Doucouré – zdecydowanie widać spore zaangażowanie w grę defensywną. Źródło danych: FBRef.com. Wykres przygotowany przez autora tekstu.

Maszyna inteligentnego pressingu

Były opiekun Burnley ubóstwia stałe fragmenty gry i uczynił z nich najsilniejszą i najbardziej skuteczną broń ekipy z Goodison Park. Choć w Premier League są ekipy, które dośrodkowują z rzutów różnych i wolnych częściej, pod względem wykreowanych oczekiwanych bramek Everton jest najlepszy. W tej chwili ich Set Pieces xG wynosi 15,55 i mają wyraźną przewagę nad drugim w tej klasyfikacji Brentford (12,08).

Spisują się zgodnie z matematycznymi przewidywaniami – udało się im strzelić aż 15 bramek (w tym 10 po rzutach różnych) ze stojącej piłki. To również najlepszy wynik w całej lidze. Zajmują również drugą lokatę tuż za plecami Liverpoolu, jeśli chodzi o liczbę oddanych strzałów po stałych fragmentach (130, podczas gdy The Reds uderzali 140 razy). Postawa przy stałych fragmentach gry zasługuje jak najbardziej na słowa pochwały.

Zdecydowanie mniej kolorowo wygląda sytuacja w przypadku otwartej gry. Gdy The Toffees zmusi się do ataku pozycyjnego, zagrożenie z ich strony zdecydowanie spada. Idealnie pokazuje to współczynnik wykreowanego xG ze stałych fragmentów w ogólnym rozrachunku – ze stojącej piłki jest to aż 36%, podczas gdy żadna z pozostałych ekip w angielskiej elicie nie przekracza 28%.

Od 23 grudnia w łącznie 12 spotkaniach Everton tylko 3 razy ukuł rywali w sposób inny niż ze stojącej piłki. Raz przeciwko Manchesterowi City, gdy udało się skutecznie zaatakować pressingiem Rodriego w ostatniej tercji i wymusić błąd na Hiszpanie, z czego skorzystał Jack Harrison. Raz przeciwko Luton w Pucharze Anglii, gdy udało się wyprowadzić szybki kontratak po odbiorze w środku pola, zakończony nieco szczęśliwie ponownie przez Harrisona. Raz z West Hamem, gdy świetną akcję prawą flanką przeprowadził James Garner i dośrodkował na nos Beto.

Ta umiejętność odzyskania futbolówki, nie tylko pod własną szesnastką w głębokiej obronie, stanowi jeden z najistotniejszych elementów taktyki Seana Dyche’a. Pod względem sumy odbiorów i przechwytów Everton jest druga siłą w Premier League (825) po Fulham (829, ale mają o jedno spotkanie więcej). W klasyfikacji indywidualnej pod kątem tej statystyki James Garner, Vitaliy Mykolenko oraz Jarred Branthwaite znajdują się w TOP 20 w lidze.

Co prawda, ekipa z Merseyside nie jest maszyną do wywierania pressingu – pozwalają średnio na 14,2 podań na swoją akcję obronną (PPDA), co plasuje ich na 12. lokacie w angielskiej elicie. Aczkolwiek potrafią doskonale wywierać momenty, aby ten pressing z powodzeniem zakładać i wymusić stratę piłkę.

The Toffees zaliczyli już 277 wysokich odbiorów i są za plecami jedynie Tottenhamu (300) oraz Liverpoolu (283). Aż 47 z nich prowadziło do oddania strzału na bramkę rywala. Liczby te obrazują, że Dyche wyciągnął wnioski z ostatniego sezonu na Turf Moor. Wówczas jego The Clarets notowali 7,9 wysokich odbiorów na 90 minut – Everton czyni to o ¼ częściej.

Szwankuje jedynie skuteczność – tylko 4 uderzenia znalazły się ostatecznie w sieci rywali.

Dośrodkowania to Plan A, Plan B i Plan C

Stałe fragmenty? Absolutny TOP. Kontratak po wysokim odbiorze? Czołówka Premier League. No ale co z posiadaniem piłki? Niestety, jak wyżej zdążyłem wspomnieć – ten element piłkarskiego rzemiosła pozostaje piętą achillesową drużyny. Gdy pojawia się sytuacja, aby kontrolować tempo gry, cierpliwie rozegrać atak pozycyjny, zaczynają się schody. Everton wygrał jedynie dwa spotkania w obecnym sezonie, mając więcej niż 40% posiadania piłki – przeciwko Brentford (3:1 przy 42,6%) oraz Bournemouth (3:0 przy 47,4%). Mniej czasu przy piłce od The Toffees spędzają jedynie piłkarze Sheffield United.

Brakuje zwyczajnie inwencji twórczej. Pod względem tzw. Build Up Attacks (ataków w grze otwartej składających się z sekwencji co najmniej 10 podań, zakończonych uderzeniem na bramkę lub kontaktem z piłką w polu karnym) po 28 kolejkach mają odnotowane tylko 22 takie próby. Często jedynym pomysłem ze strony działu kreacji jest dośrodkowanie w stronę Calverta-Lewina lub Beto. W 22 z 28 spotkań angielskiej elity próbowali oddać minimum 10 wrzutek, przy miernej skuteczności 20,6%. Tylko Luton Town dośrodkowuje częściej z otwartej gry.

Nic więc dziwnego, że Open Play xG w przypadku podopiecznych Seana Dyche’a wynosi mniej niż gola na mecz – łącznie 26,84, co jest dopiero 13. wynikiem na tle ligowych rywali.

Średnia ruchoma (obejmująca 6 kolejnych spotkań) zdobywanych oraz oczekiwanych bramek dla Evertonu na przestrzeni ostatnich sezonów Premier League. Żródło: The Analyst.

Ciężko zrozumieć, dlaczego Dyche tak uparcie trzyma się obranej taktyki, podczas gdy jego dwójka napastników niejednokrotnie rozmija się z klinicznym wykończeniem. Obaj panowie trafili w lidze łącznie 5 razy i kolejne wysokie piłki raczej nie pomogą im w nastawieniu celowników. W spotkaniu z Palace Calvert-Lewin wygrał 17 z 20 pojedynków w powietrzu, ale brakowało mu wsparcia z przodu, więc praca szła na marne.

Gambijczyk, jak również wychowanek Evertonu, kompletnie nie potrafią się w tym sezonie wstrzelić. Beto strzelił 2 bramki przy xG równym 4,7. Dominic wypada jeszcze gorzej, ale nie będę się więcej nad nim znęcał. Zdecydowana większość zespołów na dole tabeli ma linię ataku złożoną z bardziej jakościowych graczy – choćby takie Palace z Jean-Philippe Matetą na szpicy czy Nottingham Forest z Chrisem Woodem. Na ich tle broni się jedynie Doucouré.

Najgorsi na Starym Kontynencie

Nic więc dziwnego, że z 27 oczekiwanych trafień do siatki wpadło zaledwie 14. To daje niedoszacowanie na poziomie -12,84! Jeśli wziąć pod uwagę jeszcze stałe fragmenty gry Everton jest najgorszą drużyną w ligach TOP 5 pod względem różnicy między strzelonymi bramkami a wykreowanym xG (-13,29), wyprzedzając drugą OGC Nice i trzecie Deportivo Alavés. W tej kategorii drugą drużyną z Anglii jest Brentford, zajmujące dopiero 19. Miejsce. Dla podopiecznych Thomasa Franka ta różnica wynosi -4,9.

Różnica między strzelonymi a oczekiwanymi bramkami dla wszystkich zespołów Premier League w sezonie 2023/24 (na 22.03.2024r.). Jeśli zespół ma ujemny bilans oznacza to, że strzelił mniej niż wskazywałby na to model. Źródło danych: FBRef.com. Wykres przygotowany przez autora tekstu.

Brak konkretów pod bramką ze strony podopiecznych Ginger Mou sprawia, że wyglądają jak pies przywiązany łańcuchem do swojej budy. Choć próbują ze wszystkich sił i tak nie mogą wyjść poza ograniczoną strefę.

Spójrzcie na poniższe zestawienie meczów od ostatniego triumfu z Burnley pamiętnego 16 grudnia (w nawiasie podane xG):

  • 18. kolejka: Tottenham 2:1 Everton (1,8 – 1,5),
  • 19. kolejka: Everton 1:3 Manchester City (1,0 – 2,4),
  • 20. kolejka: Wolves 3:0 Everton (1,9 – 0,4),
  • 21. kolejka: Everton 0:0 Aston Villa (1,1 – 1,2),
  • 22. kolejka: Fulham 0:0 Everton (1,6 – 1,9),
  • 23. kolejka: Everton 2:2 Tottenham (2,6 – 1,0),
  • 24. kolejka: Manchester City 2:0 Everton (1,6 – 0,3),
  • 25. kolejka: Everton 1:1 Crystal Palace (1,7 – 0,7),
  • 26. kolejka: Brighton 1:1 Everton (1,4 – 0,3)
  • 27. kolejka: Everton 1:3 West Ham (2,7 – 1,9)
  • 28. kolejka: Manchester United 2:0 Everton (2,7 – 1,6).

Tylko w jednym z wymienionych potyczek udało się strzelcom lepiej wykorzystać sytuacje, niż wskazywałyby na to suche cyferki. Na The Amex jednak nie przełożyło się to na komplet oczek, bo Lewis Dunk w doliczonym czasie gry doprowadził do wyrównania. Poza tym widać, że w tej serii Everton zwyczajnie nie wykorzystywał swoich szans. Mecze choćby z Fulham, Crystal Palace czy West Hamem kosztowały ich znacząca liczbę punktów. Na Craven Cottage The Toffees mieli aż 6 „setek”, przeciwko Orłom 4, z czego wykorzystali jedną.

Gdyby nie złagodzenie wyroku dotyczącego 10 ujemnych punktów, dziś Everton byłby o jedno oczko za plecami The Hatters, zrównując się punktami z Tricky Trees. A czekamy jeszcze na decyzję w sprawie drugiej punktowej kary.

Co dwa problemy, to nie jeden

Mieliśmy na swojej drodze zbyt wielu bramkarzy, którzy mieli swój dzień. Naszym zadaniem jest dopilnowanie, żeby więcej tak nie było. Nie potrafię wyrazić, jakie to frustrujące. Trudno to skorygować, gdy jest się tam, tuż przed oczami golkipera. No ale, co więcej możemy zrobić? Gracze ponoszą część winy, podobnie jak menedżer i personel. Wiemy, że jest to wspólna odpowiedzialność – tak o nieskuteczności swojej ekipy mówił Dyche po spotkaniu z West Hamem.

Menedżer The Toffees chciałby, abyśmy uwierzyli w jego wersję. Tezę, że Everton przed wygranymi chroni tylko ta rażąca nieskuteczność, a reszta funkcjonuje, jak należy. Brak zimnej krwi pod bramką rywala to bez wątpienia temat numer jeden, jeśli chodzi o występy jego graczy. Jednak to tylko część prawdy.

Dyche po meczu przeciwko zespołowi Moyesa był pytany o stratę kolejnych bramek i nieumiejętność utrzymania wypracowanego prowadzenia. Ku zaskoczeniu środowiska związanego z Goodison Park 53-latek odpowiedział reporterowi, że nie przejmuje się słabością defensywną swojej drużyny. Spoglądając na radosną twórczość w obronie Bena Godfreya, należy się zastanowić, czy były opiekun Burnley przypadkiem nie chce przyznać się do kolejnych kłopotów.

Godfrey tydzień wcześniej został przy rzucie różnym wyprzedzony przez Dunka, gdy ten wpakował bramkę z główki na 1:1. Podobna sytuacja miała miejsce przeciwko Młotom. Tym razem przyspał, zostawiając zbyt wiele miejsca Kurtowi Zoumie. W meczu na Old Trafford sfaulował w bezmyślny sposób Alejandro Garnacho, prokurując drugą jedenastkę dla gospodarzy. Trzy kolejki i trzy kluczowe błędy prowadzące bezpośrednio do utraty goli.

Środkowy obrońca, który miał pomóc zabezpieczyć linię defensywną, wygląda bardzo źle i w żaden sposób nie rekompensuje braku jakości z przodu. Tymczasem trzech nominalnych prawych obrońców – kapitan Seamus Coleman, pozyskany za ponad 10 milionów funtów czy doświadczony Ashley Young – nie podnoszą się z ławki rezerwowych.

Everton na ten moment wciąż utrzymuje miano czwartej defensywy w lidze. Stracili 37 goli, więcej jedynie od Arsenalu, Liverpoolu i Manchesteru City. Ich expected goal against na ten moment wynosi 39,8 (tutaj 5. lokata w lidze, jeszcze za Brighton), a non-penalty expected goals against 34,5 (również 4. lokata).

Biorąc pod uwagę, że ostatni sezon zakończyli pod tym względem na drugim miejscu od końca w Premier League (66,1), wypada pochwalić skalę pracy, jaką Ginger Mou i jego sztab trenerski wykonali w uszczelnieniu linii obrony. Partnerstwo Jamesa Tarkowskiego i Jarreta Branthwaite’a, o którego zaczynają pytać wielkie firmy, przez większość sezonu wyglądała znakomicie. Aczkolwiek takich błędów, jak w niedawnych spotkaniach trzeba wystrzegać się jak ognia. Sam Jordan Pickford to trochę za mało.

Kick it in the net. It’s not rocket science

W początkowych etapach sezonu Sean Dyche niejednokrotnie powtarzał na konferencjach prasowych, że Everton tworzy sobie kolejne sytuacje. Powoływał się na statystyki expected Goals, expected Points, wskazując, że wyniki są na razie gorsze niż gra, ale wszystko w końcu wróci do normy. Ostatnimi tygodniami ta narracja została jednak przez 53-latka porzucona. Zespół zaczął balansować na granicy utrzymania i głosy wielu ekspertów, którzy twierdzili, że The Toffees pomimo odjęcia 10 punktów i tak się spokojnie utrzymają, można włożyć między bajki. Dyche powrócił do swojej maksymy, żeby „to, co miało wpaść, w końcu wpadło”.

Fakt, Everton ma mocno niedoszacowany współczynnik xG, ale też ma słabych napastników. Jeszcze kilka lat temu Calvert-Lewin był pchany do ekip Big Six. Dziś gość ma najgorsze wykończenie w ligach TOP 5. Latem wydano 22 milionów funtów, mając już problemy finansowe, na Beto. Były piłkarz Udinese jest na razie kolejnym transferowym niewypałem, który jeśli się nie ogarnie, dołączy do alei sław Goodsion Park obok takich „towarów luksusowych” jak Cenk Tosun czy Moise Kean.

Kolejny fakt, według modelu Opty dotyczącego przewidywanych punktów, ekipa Dyche’a powinna zajmować siódme miejsce. Nie biorąc pod uwagę kary, The Toffees zdobyli 31 punktów, co powinno im dawać obecnie 14. pozycję w Premier League. Tutaj należy słać podziękowania do Farhada Moshiriego, których ani myślał o konsekwencjach wydawania kolejnych setek milionów na nowych graczy, łamiąc zasady Financial Fair Play. Zadanie stojące przed byłym szkoleniowcem Burnley tylko się utrudniło.

Everton wciąż potrafi wykreować sobie dogodne okazje, by pokonać golkipera rywali. Ekipa z niebieskiej części Merseyside stała się wybitnymi specjalistami w stałych fragmentach gry. Aczkolwiek jednocześnie nie można oprzeć się wrażeniu, że jest coraz bardziej jednowymiarowa.

Efektownie nieefektywna ostatnimi czasy bywa nawet dotychczas grająca naprawdę solidnie defensywa. Jej błędy spowodowały, że uciekły cenne punkty przeciwko West Hamowi i Manchesterowi United. Nad klubem wisi widmo kolejnej kary, co dałoby nie lada handicap bezpośrednim rywalom w walce o utrzymanie. Czarne chmury, jak były nad Goodison Park, tak nadal nie chcą opuścić niebieskiej części Merseyside. Pozostało 10 spotkań, aby jak mawia Mariusz Rumak „zniszczyć ich wszystkich” i wciąż dzierżyć miano jednego z 20 najlepszych klubów w Anglii.

Kick it in the net. Play good defense. Do not break FFP.

 It’s not rocket science to stay in the Premier League.