Kiedy Farhad Moshiri przybył na Goodison Park latem 2016 roku, wydawało się, że Everton w końcu odzyska należne im miejsce w lidze. Jeszcze kilka lat wcześniej potrafili za sprawą Moyesa, Bainesa, Artety czy wyśmiewanego Fellainiego finiszować tuż za plecami Big Four. Irański miliarder do Liverpoolu przywiózł kilka wypchanych sakiewek z pieniędzmi. Na walnym zgromadzeniu klubu żywił marzenia o powrocie 9-krotnych Mistrzów Anglii do samej ligowej śmietanki. Jednak im dłużej jest on właścicielem zasłużonej drużyny, tym bardziej ta stacza się nie tylko sportowo, ale również finansowo na dno Premier League. Na szczęście (lub bardziej nieszczęście, co wyjaśnię później) jego czasy dobiegają powoli końca.

W zeszłym tygodniu najpierw Sky Sports, następnie The Athletic, a potem już klub oficjalnie ogłosili, że 777 Partners, amerykańska firma inwestycyjna z siedzibą w Miami, przejmie większościowy pakiet akcji Evertonu – ponad 94% od Moshiriego. Oczywiście, cały proces podlega surowym restrykcjom ze strony Premier League, która bardzo uważnie przygląda się potencjalnym nowym właścicielem w lidze. Próba przejęcia wymaga również zgody organów regulacyjnych  ze strony FA i Komisji Nadzoru Finansowego. Jeśli wszystko przebiegnie pomyślnie, klub zasugerował, że transakcja może zostać sfinalizowana do końca roku.

Charakter własności i finansowania czołowych klubów piłkarskich zmienił się niezmiernie, odkąd ponad siedem lat temu po raz pierwszy zainwestowałem w Everton. Czasy właściciela dobroczyńcy pozornie się kończą. Największe kluby są obecnie zazwyczaj własnością dobrze wyposażonych firm private equity, inwestorów specjalizujących się w zarządzaniu drużynami sportowymi lub funduszy wspieranych przez państwo.

Otwarcie mówiłem o potrzebie wprowadzenia nowych inwestycji. Wyłożenia pieniędzy na ostatni etap naszego nowego, kultowego stadionu w Bramley-Moore nad brzegiem rzeki Mersey. Do tej pory to ja go głównie finansowałem. Rozmawiałem z wieloma stronami i rozważałem multum możliwości. Opierając się na moich długich dyskusjach z 777 Partners, uważam, że to oni są najlepszymi partnerami – napisał 68-latek w liście otwartym do pozostałych akcjonariuszy The Toffees.

Przychodzi więc najwyższa pora, aby rozliczyć biznesmena z tego, co udało (lub bardziej nie udało) mu się uczynić na Goodison Park. Farhad miał trochę czasu, aby nadać ekipie z niebieskiej części Merseyside swój sznyt. Jak również, by przeanalizować, czy na pewno zmiana włodarzy odmieni szarą rzeczywistość, jaka nastała w zespole z Liverpoolu.

„Nie chcemy być muzeum”

Pieniądze Ardavana (bo to jest tak naprawdę jego pierwsze imię) Moshiriego miały zmienić „zasady gry” w angielskiej elicie. Choć właściwie te fundusze nie pochodziły tylko z jego kieszeni. Urodzony w Iranie inwestor nabył 49,9% udziałów w Evertonie do spółki ze swoim wieloletnim partnerem biznesowym, Rosjaninem uzbekistańskiego pochodzenia Alisherem Usmanovem. Obaj dżentelmeni są m.in. współwłaścicielami Red & White Holdings, za pomocą którego najpierw kupili pakiet akcji Arsenalu w 2007 roku. Sukcesywnie zwiększali swój udział, zaczynając od 14,65%, kończąc na prawie 30%. W lutym 2016 roku główny bohater tego tekstu zdecydował się jednak na sprzedaż akcji w celu uzyskania kapitału wymaganego do rozpoczęcia starań o przejęcie ekipy z miasta Beatelsów.

Nie chcemy być muzeum. Musimy być konkurencyjni i musimy wygrywać. Mamy czas na ugruntowanie się w lidze. Zrobimy absolutnie wszystko, co w naszej mocy, aby znaleźć się w elicie. Musimy teraz zwrócić szczególną uwagę na zrównoważony rozwój, a to wymaga czasu i energii. Natomiast pozostajemy bardzo zaangażowani w ten proces – mówił Moshiri na oficjalnej konferencji prasowej.

Kiedy dołączył do zespołu, Everton spędził większą część ostatniej dekady w podobnej części tabeli co Tottenham. Głównie dzięki Davidowi Moyesowi, który umiejętnie sobie dobierał graczy pod swój, może nie najbardziej efektowny, ale efektywny styl gry. Szkot kreował teraźniejszość i przyszłość klubu.

Bodajże w książce „Klub. O tym, jak angielska Premier League stała się najbardziej szaloną, najbogatszą i najbardziej destruktywną siłą w sporcie” ukazany został sposób, w jaki obecny opiekun West Hamu dbał o skauting z niezwykłą dbałością o detale. Na każdego swojego gracza miał 4-5 gotowych alternatyw na rynku transferowym o podobnym profilu, co jego gracze. Moyes przed każdym transferem zaciągał jak najwięcej opinii od byłych trenerów potencjalnych nabytków. Szukał informacji u źródeł o ich przeszłości, o ich dzieciństwie. Nawet jedno negatywne zdanie potrafiło go skłonić do rezygnacji z gracza.

Wszystkie informacje były skrupulatnie rozpisane przez asystentów na dużej tablicy w jego biurze we Finch Farm. Współpracownikom ufał bezgranicznie. Do tego stopnia, że zdecydował się na transfer Johna Stones na środek obrony, bo na tę pozycję polecał go szef skautów Tony Henry, mimo że Anglik regularnie występował na prawej stronie w Barnsley.

Niejednokrotnie wchodził do europejskich pucharów. Potrafił uczynić z Marouane Fellainiego najlepszego strzelca swojej ekipy. W sezonie 2012/13 Belg kończył kampanię z 11 golami w lidze. Już po odejściu legendarnego szkoleniowca Roberto Martinez zakończył rozgrywki 13/14 w Premier League z 72 punktami na koncie, wygrywając aż 21 meczów! Sezon później wywalczył półfinał Carabao Cup i Pucharu Anglii, zamieniając Romelu Lukaku w prawdziwą bestię pola karnego i jednego z najlepszych strzelców na Wyspach.

W tamtych czasach Everton wraz ze Spurs należeli do tzw. aspirującej klasy średniej w najlepszej krajowej lidze świata, tuż za plecami Big Five. W momencie przejęcia Moshiriego Newcastle spadało do Championship. Teraz spoglądając na obie te ekipy, sympatycy z niebieskiej części Merseyside mogą odczuwać jedynie zazdrość. Sroki po 20 latach wróciły we wrota Ligi Mistrzów, a na St James’ Park przyjadą takie marki jak Paris Saint-Germain, Borussia Dortmund czy AC Milan. Z kolei stołeczna ekipa jest u progu nowej, obiecującej ery Ange’a Postecoglou.

Everton i ich liderzy – poszukiwany, poszukiwana…

Tymczasem za kadencji Moshiriego zmierzają w odwrotnym kierunku. Ostatnie dwa lata to pasmo wielu upokorzeń i niewielu triumfów. Klub, zamiast przeć do przodu, niebezpiecznie cofa się w rozwoju, balansując już dwukrotnie na granicy spadku. Pierwszego od 1951 roku, gdyż The Toffees pozostają ekipą, która spośród wszystkich najdłużej nieprzerwanie gra na najwyższym poziomie w Anglii.

Początek tego sezonu nie jest inny – podopieczni Seana Dyche’a wyciągnęli zaledwie jedno oczko z pięciu kolejek. Poza ostatnim meczem z Arsenalem nie mierzyli się z tuzami ligi, a jedynie z Fulham, Aston Villą, Wolves i Sheffield. Były trener Burnley ma swój plan na boiskowe poczynania – liczby pod względem kreowania są całkiem przyzwoite. Jego piłkarze przed przerwą na reprezentację mieli wyższy współczynnik xG od tak chwalonych i przywołanych wyżej Lilywhites, mimo że oddali blisko 20 strzałów mniej.




Natomiast Dyche nie ma za bardzo, z czego te wyniki szlifować. Kadrowo Everton wygląda po prostu źle. Jeśli spojrzeć na gwiazdy czy zawodników wybitnych w tych rejonach tabeli, ekipa sympatycznego Rudego Mourinho ma trzy takie postacie. Między słupkami Jordana Pickforda, który regularnie zapobiega utracie większej ilości bramek. Drugim pozostaje w środku pola Amadou Onana, którego transfer z Lille to jeden z najlepszych ruchów zeszłego roku. Belg, choć nie najlepszy w grze na piłce, jest wybitny, jeśli chodzi o przechwyty, odbiory i wygrane pojedynki w powietrzu.

Trzecie kluczowe ogniwo stanowi Dwight McNeil. Wychowanek Manchesteru United, choć nie jest ani wybitnym dryblerem, ani nie jest wybitnie szybki, ma doskonałą technikę i dokłada liczby – 7 goli i 3 asysty. Nowym liderem na boisku może jeszcze okazać się Beto. W Liga Portugal Bwin i Serie A strzelał minimum 10 bramek sezon w sezon, co zdecydowanie urządzi zespół z końca stawki. W dodatku rozszerza wachlarz taktycznych opcji, pozwalając 52-latkowi grać na dwie wieże tak, jak w Burnley (pod warunkiem, że Calvert-Lewin będzie zdrów).

Poza nimi ciężko wskazać potencjalnych liderów. Tarkowski zjechał ze swoją dyspozycją od czasu odejścia z Turf Moor. Nie znajduje żadnego wytłumaczenia, jak w podstawowym składzie w Premier League może grać Michael Keane. Seamus Coleman, jak na kapitana przystało, zawsze zostawi serducho na boisku, ale brakuje mu już atrybutów fizycznych w zaawansowanym wieku. Owszem, są młodzi piłkarze jak Mykolenko, Patterson czy Garner, którzy mogą stać się czołowymi postaciami. Aczkolwiek przy ich nazwiskach wciąż można jedynie stawiać znaki zapytania.

Nie można powiedzieć, że Moshiri nie próbował

Choć Everton za kadencji miliardera przeszedł mnóstwo wstrząsów i rozczarowań, jedynego mu nie można odmówić. Przynajmniej do pewnego momentu nie szczędził własnych oszczędności, by odmienić tę smutną rzeczywistość na Goodison Park. Odkąd przybył do miasta Beatelsów, wydał blisko 700 milionów funtów na transfery. Kolejne 200 baniek włożył w budowę nowego stadionu. Przeprowadzano inwestycje, ale brakowało cierpliwości, szerszej wizji i dokładniejszego rozeznania w futbolu.

Dlatego też obecny stan kadrowy zespołu nie wziął się znikąd. Spośród tych wielkich transferów na przestrzeni kadencji Irańczyka niewielu zawodników faktycznie wypaliło. Wspomniany Onana, Pickford i Richarlison. Wayne Rooney, który wrócił na stare śmieci przed wyprowadzką do Ameryki. Pierwszy okres Idrissy Gueye’a. Może Lucas Digne, może Gylfi Sigurdsson, dopóki niesłusznie oskarżano go o pedofilię i zniszczono karierę?

Zdecydowanie łatwiej jest wymienić tych, co zawiedli albo wciąż to czynią. Dobitnym przykładem jest Keane, który już dał jeden popis tej kampanii przy okazji starcia z Aston Villą. Poza tym Cenk Tosun, Morgan Schneiderlin, Moise Kean, Jean-Philippe Gbamin, Ben Godfrey… Za każdego z nich klub zainwestował sporą gotówkę i poniósł podobnych rozmiarów rozczarowanie.

Co intrygujące i co rzadko się zdarza, Moshiri na polu trenerskim, jak i transferowym przyznał się do popełnianych błędów. Na początku tego roku w liście otwartym skierowanym do rady doradczej kibiców Evertonu (która funkcjonuje pod nazwą FAB) stwierdził, że bywał „niecierpliwy, tak poruszony i wrażliwy na uczucia fanówbyć może zbyt wcześnie usunąłem niektórych menedżerów”.

Od jego przybycia w gabinetach przewinęło się trzech dyrektorów sportowych, a zespół prowadziło aż ośmiu menedżerów. Ta liczba i tak pomija Duncana Fergusona czy Davida Unswortha, którzy na czasami dłuższy, czasami krótszy czas przejmowali obowiązki pierwszego szkoleniowca. Zresztą spójrzcie na poniższy wykres, czy któryś z nich poza Ancelottim odniósł tu znaczący sukces?

Procent zwycięstw poszczególnych menedżerów Evertonu za kadencji Farhada Moshieriego. Źródło danych: The Athletic. Wykres przygotowany przez autora tekstu.

Na ich obronę należy wspomnieć, że szefostwo klubu im zadanie bardziej utrudniało, niż ułatwiało, nawet pomimo wystarczającej ilości gotówki w następnych okienkach. Latem 2017 roku do klubu przyszło 3 zawodników na tę pozycję numer „10” – wspomniani wcześniej Rooney i Sigurdsson oraz Davy Klaassen. Każdy z nich został zatrudniony przez inną osobę w strukturach pionu sportowego klubu. Innym razem część zespołu do spraw rekrutacji realizowała politykę wyszukiwania obiecujących, młodych talentów, które mogłyby się w Liverpoolu rozwinąć. W tym samym czasie pozostała część skupiała swoją uwagę na sprowadzaniu schodzących ze sceny gwiazd jak James Rodriguez, Allan czy Dele Alli…

Casus Abramowicza

Przez pierwsze sześć lat pracy w Goodison Park sposób, w jaki Moshiri wydawał swoje pieniądze, był tak naprawdę problemem tylko dla jego księgowych. (Czasami również dla jego trenerów). Fani Evertonu mogli spierać się na temat wyborów, których dokonywał. Momentami w szatni panował spory bałagan, wynikający z realizacji różnych koncepcji oraz przesyt na niektórych pozycjach. Natomiast nie mogli narzekać na jego zaangażowanie finansowe, o czym wspomniałem wyżej.

Sytuacja zmieniła się o 180 stopni, kiedy rosyjskie czołgi w lutym 2022 roku wjechały na terytorium Ukrainy. W wyniku inwazji podobnie jak Roman Abramowicz, Alisher Usmanov został dodany do brytyjskiej listy osób objętych rygorystycznymi sankcjami. To oznaczało, że klub musiał anulować kilka lukratywnych sponsorskich z firmami powiązanymi z oligarchą. Do skutku nie doszła również umowa, w ramach której podległe mu USG Holdings miało przejąć prawa do nazwy nowej areny klubu w Bramley-Moore Dock. Wojna położyła kres wszystkim tym działaniom.

Moshiri także otrzymał cios, gdyż większość jego majątku pozostaje ukryta w rosyjskim imperium. W dodatku miesiąc wcześniej zdecydował się na zakup kolejnych akcji klubu, zwiększając swój pakiet do 94%. Wpompował w klub kolejne 100 milionów funtów, ale prawie cała kwota została przeznaczona na pokrycie strat powstałych w wyniku pandemii (kończył się parasol bezpieczeństwa ze strony Premier League). W taki sposób w zaledwie kilka miesięcy szefostwo z Goodison Park zostało bez środków. Na horyzoncie pojawiły się problemy związane z płynnością finansową. Zarówno, jeśli chodzi o dokończenie bardzo ambitnego projektu stadionu, jak i prowadzenie drużyny piłkarskiej Premier League. Klub zaczął więc wprowadzać plan awaryjny, pożyczając pieniądze od wierzycieli i sprzedając swoje gwiazdy (o czym jeszcze wspomnę). A irański przedsiębiorca zaczął szukać zainteresowanych przejęciem akcji inwestorów.

Początkowo wydawało się, że klub zostanie przejęty przez amerykańską grupę pod dowództwem pochodzącego z Polski Maćka Kaminskiego. Przedsiębiorca swojego majątku dorobił się na nieruchomościach biurowych stawianych w Minneapolis. Rozmowy trwały kilka miesięcy, ale zakończyły się fiaskiem. W tym roku poszukiwania wsparcia skupiły się na dwóch innych grupach inwestycyjnych z USA: MSP Sports Capital z Nowego Jorku i 777 Partners z siedzibą w Miami.

MSP Capital było pierwszym wyborem władz – podpisano z nimi wstępną na wyłączność, a warunki porozumienia odpowiadała najpilniejszym potrzebom The Toffees. Mieli wesprzeć budowę stadionu, zapewnić gotówkę potrzebną na codzienne funkcjonowanie klubu i sypnąć gotówką na świeżą krew dla Dyche’a. Ostatecznie umowa w tej formie upadła, ale udało się przynajmniej spełnić pierwszy z tych celów. Nowojorczycy pożyczyli 100 milionów funtów spółce zależnej od klubu, nadzorującej powstającą nową arenę.

Niezatapialny Bill Kenwright

W międzyczasie sporo działo się także w gabinetach. MSP w ramach transakcji miało uzyskać pakiet mniejszościowy w klubie i dwa miejsce w zarządzie. Kolejny fotel miał zająć ktoś z dwójki Andy Bell lub George Downing – jeden to potentat w finansach, drugi w nieruchomościach w Wielkiej Brytanii. Obaj są od urodzenia fanami Evertonu i pożyczyli spółce związanej z nowym obiektu 40 milionów. Miała to być tzw. pożyczka pomostowa, aby kontraktu na budowę nie zerwał wykonawca, Laing O’Rourke. Plan zakładał, że fundusze zostaną zwrócone po otrzymaniu pieniędzy od MSP. Umowy ostatecznie nie parafowano, pieniędzy też, więc jedynie zaogniło to sytuacje wewnątrz klubu.

W czerwcu, po miesiącach protestów fanów, Moshiri uderzył się publicznie w pierś i przyznał, że należy wprowadzić zmiany. Odeszli dyrektor naczelna Denise Barrett-Baxendale, dyrektor finansowy Grant Ingles i legenda klubu Graeme Sharp. Na ich miejsce powołano tymczasowo na stanowisko dyrektora wykonawczego Colina Chonga, który kierował budową stadionu, oraz dwóch innych dyrektorów zewnętrznych: Johna Spellmana, księgowego i biznesmena oraz samego Moshiriego.

Ruchy te nieco uspokoiły na chwilę sytuację na najwyższych szczeblach. Dziennikarze The Athletic posunęli się nawet do stwierdzenia, że „usunięto trochę trucizny z dość toksycznej i gęstej atmosfery w klubie i wokół niego”. Tyle że nikt nie sądził, że to rozwiązanie na dłuższy czas niż do momentu sfinalizowania umowy z MSP Capitals.

W wyniku tych przetasowań na swoim wysokim miejscu w hierarchii pozostała także jedna bardzo znacząca postać – Bill Kenwright. 77-letni producent teatralny pozostaje istotną figurą w zarządzie Evertonu od tak dawna, że wielu fanów snuje tezę, że ze względu na swój poczciwy wiek stał się nie tylko częścią wyposażenia gabinetów przy Merseyside. Zresztą to on sam oddał klub w ręce Moshiriego. Dla niektórych sympatyków zespołu z niebieskiej części Liverpoolu jest wręcz uosobieniem błękitnych barw klubowych. Dla innych jest on największym winowajcą powolnego upadku klubu.

Tak naprawdę jest jeden powód, dla którego Farhad nawet, jakby chciał, nie mógł się pozbyć Kenwrighta. W momencie zmian na szczeblach Bill pozostał przez krótki czas jedynym pełnoprawnym pracownikiem na szczeblu dyrektorskim w radzie nadzorczej. Brytyjskie prawo handlowe stanowi bowiem, że wszystkie podmioty prywatne muszą mieć co najmniej jednego dyrektora, aby móc kontynuować swoją działalność. Istny cyrk.

Na salonach niczym kopciuszek

W takich warunkach ciężko stworzyć dobrze funkcjonującą kadrę, gdy co chwilę dochodzi do wielkich zawirowań w gabinetach, a właściciel gry tylko wyniki nie idą po jego myśli, sięga po nowego szkoleniowca. Oczywiście, ten potrzebuje innych graczy pod swój system. Trener swoje, góra swoje, a zawodnicy swoje. I tak w kółko… A jeszcze są księgowi, którzy w obliczu tych finansowych problemów, muszą stosować różnego rodzaju sztuczki.

W styczniu tego roku, kiedy już wiedziano, że ponownie o utrzymanie najprawdopodobniej przyjdzie walczyć do ostatniej chwili, pion sportowy próbował wypożyczyć piłkarzy w miarę dopasowanych do taktyki preferowanej przez Franka Lamparda. Jaki był rezultat, ktoś śmie zapytać? Na kilka dni przed zamknięciem okienka zwolniono legendę Chelsea i zastąpiono go Seanem Dychem. Mimo że dwa tygodnie wcześniej Moshiri publicznie w wywiadzie dla talkSPORT mówił o pokładach wiary w swojego szkoleniowca.

Postanowiono sprzedać, głównie by spełnić wymogi FFP, najlepszego (ale też najbardziej niezadowolonego i buntującego się) gracza w zespole w postaci Anthony’ego Gordona. Tak naprawdę jedynego obok McNeila, który potrafił zrobić różnicę w ofensywie. Zanim wpadły pieniądze od Srok, z rynku zniknęła większość potencjalnych celów. Uciekł im na przykład Kamaldeen Sulemana, który wybrał ofertę Southampton. A także przegrano walkę ze Spurs o wypożyczenie Arnaouta Danjumy.

Zimą, gdy rywale wydawali pieniądze (lepiej lub gorzej) The Toffees przypadła jedynie rola obserwatora. Święci wydali 56 milionów funtów, Bournemouth 72, Wolves 78, a Leeds 35. W dwóch przypadkach inwestycje popłaciły, w dwóch nie za bardzo. Nie twierdzę, że trzeba było wydawać, bo ostatecznie Rudy Mourinho uratował zespół przed spadkiem. Tyle że uczynił to przy sporej dozie szczęścia, gdy akurat Doucouré prosto kopnął w piłkę.

Warto tu przywołać, że sytuacja klubu była jeszcze bardziej drastyczna, bo nie dość, że brakowało wzmocnień, to kadra bywała wciąż uszczuplana ze swoich najlepszych ogniw. W ciągu roku ze względu na zamrożone przepływy pieniężne z Rosji Everton sprzedał dwóch względnie młodych, ale przede wszystkim kluczowych swoich graczy. Latem 2022 roku Richarlison odszedł prawie 50 milionów funtów. Tej zimy pożegnano wspomnianego Gordona za kolejne 40 baniek. Gdzie? Do przywołanych wcześniej Tottenhamu i Newcastle. Piękne domknięcie klamry.

Z perspektywy czasu starta Brazylijczyka na pewno okazała się bardziej bolesna. Napastnik, choć często irytował swoim zachowaniem, na murawie oddawał całego siebie. Ciągnął ekipę na barkach, trafiając do sieci w najważniejszych momentach. W ostatniej kampanii w niebieskiej części Merseyside zaliczył 10 bramek i dołożył 5 ostatnich podań. Wszyscy pamiętamy chyba tę fotografię, gdy cieszy się z gola wśród niebieskich rac odpalonych na Goodsion. Tymczasem nikt w poprzednim sezonie nie przekroczył bariery pięciu bramek. Dominic Calvert-Lewin to wieczny nieobecny, a Neal Maupay skończył się na Kill ‘Em All.

Okienko niedrogich opcji

Lata spędzane na przepalaniu pieniędzy na graczy mocno rozmijających się z oczekiwaniami, jak i problemy Usmanova doprowadziły w klubie do bardzo poważnych problemów związanych z Financial Fair Play. Niedawno zakończone okienko było kolejnym, gdzie Everton walczył o wzmocnienie przetrzebionej kadry przy bardzo skromnym budżecie. W ostatnich miesiącach poprzedniego sezonu dział rekrutacji sporządził krótkie listy alternatyw na wypadek spadku do Championship.

Na szczęście nie były one potrzebne. Jednak punkt ciężkości wciąż został przestawiony na wolnych agentów, wypożyczenia i ewentualnie transfery definitywne, ale z korzystnymi warunkami płatności. W dodatku, by odrobinę zwiększyć pole manewru, sprzedano absolwentów klubowej akademii – Ellisa Simmsa i Ishe Samuels-Smitha do Coventry i Chelsea U21. Łącznie zainkasowano sumę blisko 10 milionów funtów.

Można dopytywać, jakim cudem w takim razie znalazły się fundusze na tegoroczne transfery? Arnaut Danjuma i Jack Harrison zostali wypożyczeni ze swoich macierzystych zespołów. Ashley Young przyszedł po tym, jak wygasła się jego umowa na Villa Park. Natomiast Beto i Youssef Chermiti zostali zakontraktowani za odpowiednio 21 i 12,5 milionów funtów. Jednak w obu przypadkach pierwszą ratę klub uiści dopiero w następnym roku rozliczeniowym (czyli po 30 czerwca 2024 roku). Tak naprawdę szefostwo z Merseyside wydało jedynie 3 miliony, aby przekonać Villarreal do transakcji za Holendra.

Everton chciał pozyskać większą liczbę zawodników – Dyche pragnął mieć choćby jeszcze przynajmniej jednego zawodnika do ofensywy. Jednakże problemem często okazywały się warunki płatności. W ten sposób przegrano z Brentford walkę o Johana Bakayoko czy z Atalantą o El-Bilal Toure. A także nie sfinalizowano rozmów w kwestii Wilfrieda Gnonto z Leeds.

Tak po raz kolejny odejścia miały dużo większą wartość. W związku ze sprzedażą Iwobiego do Fulham za 22 miliony funtów (27,8 miliona dolarów) i odejściem dobrze zarabiających osób, takich jak Yerry Mina i Jean-Phillipe Gbamin, Everton odciął z wynagrodzeń 40 milionów funtów (50,5 miliona dolarów) i otrzymał 45 milionów funtów (56,8 miliona dolarów) w opłatach za transfery. Sama decyzja o rozwiązaniu kontraktu Gbamina jest w tym roku warta około 3 milionów funtów. W dodatku już po zamknięciu okienka w Europie zarobiono kolejne 10 baniek za Demereia Graya.

Przypadek Nigeryjczyka jest intrygujący, bo The Toffees bardzo pragnęli przedłużyć z nim umowę i nadali tej sprawie najwyższy priorytet. Podobnie jak uczyniono to z Pickfordem w lutym. Aczkolwiek przez dłuższy czas nie byli z byłym piłkarzem Kanonierów dojść do porozumienia, więc mając na uwadze jego wygasający za rok kontrakt, postanowili go spieniężyć. Kwota, jaką zgodzili się zapłacić na Craven Cottage, stanowi spory zarobek w księgowym Excelu. A to istotny krok w stronę poprawy sytuacji z wymogami FFP.

Uwzględniając inne odejścia, jak przywołanych powyżej Richarlisona i Gordona, a także Moise Keana, Everton mógł zapisać w księgach około 180 milionów funtów (227,2 miliona dolarów) zysku z tytułu opłat transferowych dokonanych w ciągu ostatnich 12 miesięcy.

Szczęśliwa 7? Raczej nic z tego…

W tym miejscu dochodzimy do wydarzeń z zeszłego tygodnia i listu, który został przywołany we wstępie. Farhad Moshiri po długich dyskusjach zdecydował oddać się wszystkie swoje udziały (część należy jeszcze do Billa Kenwrighta) 777 Partners. Jest to prywatna firma inwestycyjna założona w 2015 roku i prowadzona przez dwójkę Steven Pasko – Josh Wander. Przedsiębiorstwo może pochwalić się inwestycjami w różnych sektorach gospodarki, od linii lotniczych przez ubezpieczenia i branżę filmową, kończąc na sporcie.

Swój punkt ciężkości przenieśli na futbol, tworząc globalną siatkę klubów w różnych rejonach świata. W swoim portfolio na ten moment posiadają włoską Genuę, hiszpańską Sevillę, belgijski Standard Liege, francuski Red Star, brazylijskie Vasco da Gama i australijskie Melbourne Victory. Brzmi to niczym City Football Group, tylko że tu żadna ekipa nie jest szczególnie wybitna, a ekipa rządząca nie jest zbyt lubiana. Kibice Liege tuż przed przerwą reprezentacyjną przeprowadzili stadionowy protest przeciwko ich rządom.

Jesteśmy naprawdę zaszczyceni możliwością stania się częścią rodziny Evertonu jako opiekunowie klubu. Uważamy za przywilej móc coś budować na dumnym dziedzictwie i wartościach klubu.

Naszym głównym celem jest współpraca z kibicami i akcjonariuszami w celu rozwoju infrastruktury sportowej i komercyjnej dla drużyn męskich i żeńskich. Ta jest potrzebna, aby  zapewnić wyniki przyszłym pokoleniom kibiców Evertonu.

W związku z tym zobowiązujemy się do długoterminowej współpracy z lokalną społecznością, pracując nad ważnymi projektami, takimi jak rozwój Bramley-Moore Dock jako stadionu światowej klasy – powiedział Wander w piątkowym oświadczeniu klubu.

777 Partners muszą przejść jeszcze przez test właścicielski i uzyskać zgodę regulatorów. Na drodze mogą stanąć dwa wydarzenia. Po pierwsze, Josh Wander, może mieć trudności ze zdaniem egzaminu ze względu na wyrok skazujący w 2003 roku za handel narkotykami. Po drugie, panowie od potrójnej 7 już raz rozpętali aferę na Wyspach. A właściwie wciąż ją wyjaśniają.

Mianowicie, w grudniu 2021 roku wykupili 45,5% udziałów w British Basketball League. Jest to najwyższy poziom rozgrywkowy, zrzeszający ekipy z Anglii i Szkocji. W ramach tej transakcji zobowiązali się do przekazania drużynom łącznie 7 milionów funtów. Natomiast, jak podaje The Telegraph, mają spore problemy z dotrzymaniem terminów płatności. Obecnie 7 z 10 drużyn zgłosiło do władz ligi opóźnienia związane z obiecanymi transzami. Brytyjska koszykówka nie należy do finansowych tuzów i zespoły mają obecnie trudności z opłaceniem bieżących rachunków.

W dodatku, jakby problemów ze spółką brakowało, w Stanach toczą się różne sprawy sądowe, w których firma została oskarżona o liczne oszustwa i ściąganie haraczu od swoich dłużników. Premier League, znając życie, przeanalizuje sprawę, ale podobnie jak w przypadku Saudyjczyków, finalnie przymknie oko.

Wszystkie pieniądze świata

Aczkolwiek, przejście egzaminu na wiarygodność to jedno. Ewentualne przejęcie niesie ze sobą szereg przykrych konsekwencji i wydatków. Pasko i Walder będą musieli przekonać wierzycieli – którym klub jest winny 350 milionów funtów – że otrzymają pieniądze, ale nie natychmiastowo. A do tego mogą sobie rościć prawo. Zimą trzeba będzie wyłożyć kasę na transfery do drużyny, bez względu na to, kto będzie u jej steru.

Na ukończenie stadionu wciąż potrzeba kolejne 200 baniek. Również należy rozstrzygnąć kwestię tego, kto będzie do czasu zakończenia potencjalnego przejęcia opłacał pensje zawodników, personelu… Kto wyłoży gotówkę na normalne funkcjonowanie klubu? Moshiri w obliczu umowy, nawet jeśli do końca transakcji pozostanie głównodowodzącym, płacić raczej nie ma chęci. No i czy Everton stanie się oczkiem w głowie właścicieli, którzy mają udziały w tak wielu klubach?

Prowadzi to do wielu pytań, przede wszystkim kręcących się wokół tematu finansów. Jak podają dziennikarze The Guardian, żadna z pozostałych gałęzi biznesów prowadzonych przez 777 Partners nie przynosi w tej chwili dużych zysków. Być może plan zakłada pożyczenie pieniędzy w drodze emisji obligacji. Może długoterminowy plan dla całego portfolio 777 klubów znajdujących się w trudnej sytuacji polega na spakowaniu ich i wprowadzeniu na rynek?

Prowadzi to do licznych pytań dotyczących motywacji 777 do takiego ruchu i sposobu, w jaki pragną sfinansować transakcję tej wielkości. Po zsumowaniu wszelkich wydatków to projekt o wartości około 1 miliarda dolarów. Tymczasem pieniędzy z Premier League może za chwilę zabraknąć. Poza fatalną sytuacją w tabeli nad Goodsion Park wisi widmo ujemnych punktów w związku z potencjalnym złamaniem przepisów FFP w zeszłym sezonie. Liga wyda werdykt w tej sprawie w przyszłym miesiącu.

Czarne chmury, bardzo czarne chmury…

Kilka miesięcy temu na The Athletic pojawił się długi tekst o aktualnej sytuacji Evertonu. Autor, Patrick Boyland,  napisał w podsumowaniu, że „Klub jest nad przepaścią, a najbliższe 18 miesięcy zdefiniuje dziedzictwo Fahrada Moshiriego w niebieskiej części Merseyside”. Minęło pół roku od tego czasu, The Toffees pozostali w elicie. Ba, nawet dokupili, wydaje się, porządnego napastnika, czego im przez lata brakowało.

Natomiast to by było na tyle z pozytywów. Już początek tego sezonu zwiastuje nie mniejsze problemy niż w poprzednim. Dyche nie jest cudotwórcą i według mnie nie da rady uratować tej ekipy przed spadkiem. Choć mogę się w tej kwestii mylić. Kadrowo wygląda to bardzo źle i na wielu pozycjach brakuje zmienników. Nie wszystko da się nadrobić morderczymi treningami i charakterem. Jeśli nie jesteś w stanie wygrać z Sheffield, to z kim mają przyjść punkty?

Drużyna wciąż ma problemy ze spełnieniem wymogów FFP po latach wydawania ponad stan i zamrożeniu kont w rosyjskich bankach. W obliczu przedłużającej się wojny na Ukrainie na jakiekolwiek pieniądze ze strony Usmanova nie ma co liczyć. Stale rosną koszty budowy nowej areny, na którą potrzeba jeszcze 200 milionów. Potencjalne przejęcie klubu przez 777 Partners pachnie niezłym przekrętem finansowym i budzi więcej pytań, niż daje odpowiedzi.

Farhad Moshiri, wchodząc w interes w Liverpoolu, prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, od jak wielu niezależnych od niego czynników zależy sukces w futbolu. Zatrudnisz drogiego menedżera? Dobry pomysł, ale jeszcze trzeba mu zapewnić odpowiednich graczy. Szkoleniowiec nie dojeżdża z wynikami? Owszem, można go zastąpić innym, licząc na poprawę. Tyle że nowy chce grać innym systemem, a jak ma to zrobić z tą samą kadrą. Głębia składu? Jest istotna, ale to nie znaczy, że warto sprowadzać trzech graczy na tę samą pozycję w ciągu jednego okienka. Czy warto trzymać majątek w jednym kraju? Nie, jeśli to nie jest Szwajcaria.

Po drodze popełniono zbyt wiele błędów. Everton wpadł w spiralę błędów kadrowych, organizacyjnych i inwestycyjnych. Tych na etapie planowania, tych na etapie realizacji. Po drodze wielokrotnie zabrakło chłodnej kalkulacji, co może dziwić, gdy mowa o tak utalentowanym biznesmenie. Szefostwu potrzeba obecnie jak na przekór gotówki, mimo że właściciel przez lata miał wypchane kieszenie. Ciężko stwierdzić, czy 777 Partners poważnie potraktują przejęcie i zdecydują się doinwestować w drużynę.

Nie taką przyszłość wyobrażał sobie Irańczyk w 2016 roku. Miało być jak w Barbie – cukierkowo, olśniewająco, a z kranu miała lać się ambrozja. Tymczasem wyszedł Oppenhamier i klub wygląda, jakby dostał siłą uderzenia bomby atomowej.