Po siedmiu latach za sterami Manchesteru City Pep Guardiola wreszcie dopiął swego. Obywatele w imponującym stylu sięgnęli po potrójną koronę i na zawsze zapisali się na kartach historii. Katalończyk stał się pierwszym trenerem w historii, który dokonał tego z dwoma różnymi klubami, a Manchester City drugą po sąsiadach z czerwonej części miasta angielską drużyną z takim osiągnięciem. 

Finał w Stambule nie był kolejnym fantastycznym występem The Citizens, którzy w półfinale zachwycili cały świat demolując w rewanżu Real Madryt. Samo widowisko stało na poziomie, do których przyzwyczaiły nas finały Ligi Mistrzów w ostatnich latach. Na boisku obejrzeliśmy pasjonującą batalię taktyczną z elementami dramaturgii w końcowej fazie meczu. Czwarty raz z rzędu spotkanie wyłaniające triumfatora najważniejszych klubowych rozgrywek w Europie zakończyło się wynikiem 1:0.

Finałów się nie gra, finały się wygrywa. Manchester City od pierwszego do ostatniego gwizdka Szymona Marciniaka skrzętnie realizował swój plan taktyczny na ten mecz. Kto będzie pamiętał, że na Stadionie Olimpijskim im. Atatürka Obywatele nie pokazali pełni swojego ogromnego potencjału? Pep Guardiola i jego piłkarze zrozumieli, że czasem trzeba odłożyć na bok widowiskową grę, żeby po końcowym gwizdku cieszyć się z wygranej i wznieść do góry upragnione trofeum. 

Wielki mecz Edersona

W pierwszej połowie można było odczuć wyraźną nerwowość w poczynaniach The Citizens. Mistrzowie Anglii zaliczyli kilka niebezpiecznych strat na własnej połowie, narażając się tym samym na groźne kontry Interu. Rodri, jak sam przyznał w pomeczowym wywiadzie, do momentu strzelenia gola rozgrywał bardzo przeciętne zawody. W początkowej fazie meczu tracił piłkę w prostych sytuacjach po niedokładnych podaniach, zupełnie w nie swoim stylu. Niepewny w defensywie był Manuel Akanji, a kilka niedokładnych podań zanotował także Ederson. 

Brazylijczyk przeszedł sobotniego wieczoru w Stambule drogę od nerwowych strat w rozegraniu od tyłu do heroicznych obron w ostatnich minutach. Nie byłoby triumfu Manchesteru City, gdyby nie fantastyczna interwencja kolanem przy strzale Lukaku w 88. minucie. 29-latek świetnie zachował się także przy sytuacji bramkowej Lautaro Martineza czy w ostatniej akcji meczu, gdy wybronił strzał głową po rzucie rożnym. Jeśli ktoś cały czas miał wątpliwości co do umiejętności bramkarskich Edersona, to po tak legendarnym występie zostały one w całości rozwiane. 

Znamienne, że po triumfie drużyny, która dysponuje taką jakością w ofensywie, najwięcej mówi się o bramkarzu i zawodnikach defensywnych. Kolejnym bohaterem i symbolem zwycięstwa Pepa Guardioli jest bez wątpienia John Stones. Znalezienie Anglikowi nowej pozycji być może było jedną z najważniejszych decyzji Katalończyka w trakcie tego sezonu. Stones w roli defensywnego pomocnika był w Stambule fenomenalny. Kto pół roku temu wymyśliłby, że stoper reprezentacji Anglii zanotuje w finale Ligi Mistrzów sześć udanych dryblingów grając w środku pola? Najwięcej od Leo Messiego w 2015 roku! 

Manchester City dojrzał do triumfu w Europie

Rodri, Ederson i Stones to trzy nazwiska, które najbardziej rzucają się na usta po sobotnim finale. Trzeba jednak podkreślić, że Manchester City żadnego trofeum w tym sezonie nie wygrał indywidualnościami. Erling Haaland skradł show na przestrzeni minionych dziesięciu miesięcy zdobywając aż 52 gole we wszystkich rozgrywkach, ale Norweg był tylko wisienką na torcie przygotowanym przez Guardiolę. 

Przez siedem lat pod wodzą Guardioli Obywatele ewoluowali w drużynę dojrzałą zarówno piłkarsko, jak i mentalnie. W sezonie 2022/23 ujrzeliśmy bez dwóch zdań najlepszą wersję Manchesteru City zbudowanego przez Katalończyka. Zespół, który przez wielu uznawany będzie za jeden z najlepszych w historii i nie ma w tym ani grama przesady. Obywatele długo czekali na wielki europejski triumf, ale gdy wreszcie nadszedł, to smak zwycięstwa i drugiej w historii angielskiej piłki potrójnej korony jest niepowtarzalny. 

Dla samego Guardioli wygrana z City w Lidze Mistrzów musi smakować wyjątkowo. Po pięciu mistrzostwach Anglii Katalończyk dopiął swego i potwierdził, że jest w stanie zbudować drużynę, która w imponującym stylu podbije Europę. Przez kilka lat byli tego bardzo blisko, ale za każdym razem czegoś brakowało. Znamienne, że wszystkie krajowe sukcesy na podwórku krajowym i cała transformacja klubu, jaką przeprowadził Pep był przez niektórych podważane przez brak triumfu w Europie. Do czasu.

Wszystkie bolesne momenty – anulowany gol w doliczonym czasie ćwierćfinału z Tottenhamem, pudło Sterlinga na pustą bramkę z Lyonem, przegrany finał z Chelsea czy druzgocąca końcówka zeszłorocznego półfinału z Realem – prowadziły do tej jednej chwili. Tym razem nikt nie mógł już im odebrać tego triumfu.

Ewolucja Guardioli

Tak samo jak ewoluował jego zespół, tak na przestrzeni lat zmienił się też sam Guardiola. Od słynnego koła rotacji i żonglowaniem składem przeszedł do trzymania się żelaznego składu i niechęci do podejmowania jakichkolwiek zmian. Grono zawodników, na których stawiał Katalończyk w najważniejszych momentach sezonu było bardzo wąskie. Właściwie to moglibyśmy je zamknąć biorąc podstawową jedenastkę z finału z Interem i doliczając do tego Fodena, Walkera, Alvareza i Mahreza, który czasami podnosił się z ławki. 

Nie znaczy to oczywiście, że reszta graczy z 23-osobowej kadry nie odegrała znaczącej roli w sukcesie minionych miesięcy, gdyż wielką siłą Obywateli w tym sezonie była świetna atmosfera w szatni i poczucie jedności. W dobry sposób obrazuje to jednak, że w przeciwieństwie do Pepa z początku jego pracy w Manchesterze, w tym sezonie mocno trzymał się swoich wyborów i nie podejmował żadnych pochopnych decyzji. Sukces City ma wiele twarzy i w tym miejscu moglibyśmy wymienić fantastyczne występy Bernardo Silvy, Jacka Grealisha, Phila Fodena, Erlinga Haalanda, Rubena Diasa Rodriego, Kevina De Bruyne… Najważniejsza w tym wszystkim była jednak drużyna. Drużyna, która poradziła sobie nawet z kontuzją De Bruyne w pierwszej połowie, swojego kluczowego ogniwa i najważniejszego kreatora gry.

Siedem lat triumfów Guardioli na krajowym podwórku zostało wreszcie przypieczętowane triumfem w Europie. Pięć tytułów Premier League, dwa Puchary Anglii, cztery Puchary Ligi Angielskiej i dwie Tarcze Wspólnoty, do których dołącza teraz pierwszy puchar za wygraną w Lidze Mistrzów. Niedługo minie piętnaście lat od dnia, w którym Szejk Mansour kupił Manchester City. Serca kibiców, którzy dziesięć lat wcześniej przeżyli spadek na trzeci poziom rozgrywkowy w Anglii, zostały rozpalone wizjami o wielkich europejskich triumfach. 10 czerwca 2023 roku marzenia niebieskiej części Manchesteru wreszcie się spełniły. Od tego dnia Stambuł i Stadion Olimpijski im. Atatürka jest magiczny już nie tylko dla kibiców Liverpoolu.