Łączy ich wiele. Cała trójka była świetnymi środkowymi pomocnikami z tego samego pokolenia. Wszyscy grali w reprezentacji Anglii. Całą trójkę uważano za trenerskie nadzieje. Scott Parker, Steven Gerrard i Frank Lampard zaznali jednak w tym sezonie bolesnej weryfikacji. Trzy produkty angielskiej myśli szkoleniowej straciły posady w Premier League i pozostawiły po sobie słabe wrażenia.

Anglicy słyną z tego, że lubią pompować balonik, jeśli chodzi o krajowy świat futbolu. Młodzi zawodnicy regularnie określani są mianem gigantycznych talentów, ale wielkie nadzieje dotyczą też stosunkowo młodych trenerów. Gdy Steven Gerrard, Frank Lampard i Scott Parker imponowali w swoich pierwszych pracach w dorosłym futbolu, wyspiarscy fani zastanawiali się, czy to może jeden z nich wreszcie zostanie pierwszym w historii rodzimym menedżerem, który wygra Premier League.

Najpierw musieli jednak potwierdzić swoją wartość, rywalizując na jej murawach. Pomimo obiecujących początków, wszyscy stracili w tym sezonie posady z powodu rozczarowujących wyników. Te rozgrywki okazały się weryfikacją dla nowego pokolenia angielskich byłych piłkarzy-szkoleniowców.

Zaczynali nieźle

Początki trenerskiej kariery na najwyższym poziomie w przypadku całego tercetu przypadały w podobnym okresie. Gerrard latem 2018 roku objął szkockich Rangersów, Lampard w tym samym momencie dostał posadę w Derby County, a pół roku później Parker dostał zadanie ratowania Fulham przed spadkiem z elity. Każdy z nich stanowił znak zapytania, ale zdobyli łatki pojętnych uczniów.

Ostatni z tercetu obejmował stery The Cottagers w bardzo trudnej sytuacji i nie zdołał uratować ich przed relegacją. W kolejnych rozgrywkach, już na poziomie Championship, zdołał za to ustabilizować statek. Poprowadził ją do wygranej w barażach i w efekcie awansu do Premier League.

Gerrard w Glasgow zaczął budowę interesującego, grającego ofensywną piłkę projektu. Rzucenie rękawicy Celtikowi stanowiło oczywiście duże wyzwanie i, pomimo dużych oczekiwań, nie od razu udało się utrzeć im nosa. Wszak The Gers odbudowywali się wciąż po karnej relegacji z początku dekady. Niemniej, Anglik w pierwszych dwóch sezonach kończył z nimi rozgrywki na drugim miejscu. Potem, w kampanii 2020/21, wreszcie dał im upragnione mistrzostwo. Pierwsze po powrocie na najwyższy szczebel rozgrywkowy. Zaczęto już nawet debatować, czy w perspektywie kilku lat nie będzie odpowiednim następcą dla Jürgena Kloppa w Liverpoolu.

Pierwsze szlify Lamparda przypadły za to na drugi szczebel w Anglii. Z Derby County wywalczył awans do Play-Offów, lecz doświadczył porażki w decydującym meczu. Odezwała się do niego jednak Chelsea i po zaledwie roku na ławce trenerskiej legenda wróciła na Stamford Bridge. Super Frank objął stery The Blues w trudnej sytuacji, gdy obowiązywało nałożone na nich transferowe embargo. Pomimo debiutanckiej porażki aż 0:4 z Manchesterem United zdołał poprowadzić ich do awansu do Ligi Mistrzów i finału FA Cup, co należało uznać za naprawdę przyzwoity wynik.

Wszyscy zaczęli więc nieźle, nawet jeśli pierwsze kroki stawiali w wymagających warunkach. To zbudowało wiarę w ich umiejętności. Wiarę, która w ostatnich miesiącach została poważnie zachwiana.

Parker: toksyczny i z kompromitacją w Belgii

Rozkład ostatnich kilku sezonów na czynniki pierwsze zacznijmy od tego, który pierwszy stracił posadę w tym sezonie. Scott Parker po wspomnianym już awansie kolejny raz stanął przed zadaniem utrzymania Fulham – w tym przypadku przepracował już z drużyną okres przygotowawczy. Niestety, nie podołał mu. Przy linii bocznej brylował swą stylówką, z którą kojarzony jest do dzisiaj. Z kolei na murawie prezentował się fatalnie. Zabrakło aż 11 punktów, a The Cottagers w sezonie 2020/21 wygrali tylko pięć spotkań. Anglik przetrwał do końca kampanii, ale po jej zakończeniu odszedł i dostał angaż w drugoligowym Bournemouth.

Po drugim spadku nadeszła pora na drugi awans – tym razem bezpośredni. Młody trener poprowadził Wisienki do finiszu na drugim miejscu i szybko przypomniał o sobie jako solidnym menedżerze. Liczył na przełamanie dotychczasowej sinusoidy. Poszło jednak gorzej, niż się spodziewał. W dużej mierze z jego winy.

Od samego początku obecnych rozgrywek Anglik podkreślał, że ma słabą kadrę i tonował oczekiwania. Wyleciał po zaledwie czterech kolejkach i trzech porażkach: z Manchesterem City, Arsenalem i bolesnym 0:9 z Liverpoolem. Co ciekawe, powodem nie były podobno wyniki sportowe, a prowadzona przez niego narracja. Za kulisami miała ona obniżać morale zespołu. Włodarze odnosili też wrażenie, że stanowiła ona element strategii obliczonej na oddalenie odpowiedzialności za ewentualne niepowodzenia i zrzucenie jej na klub.

Po wzlocie kolejny raz nadszedł upadek, ale mowy rok przyniósł zaskakującą szansę. Dostał ofertę z belgijskiego Club Brügge. Zespołu, który wywalczył sensacyjny awans z grupy Ligi Mistrzów z FC Porto, Bayerem Leverkusen i Atletico Madryt. Przejął schedę po zwolnionym Carlu Hoefkensie. Tam sinusoida wreszcie się skończyła. Nadeszła kompromitacja. Na stanowisku wytrwał tylko 67 dni. Z 12 spotkań wygrał tylko dwa. W 1/8 finału Champions League skończył za to z laniem 1:7 od Benfiki.

42-latek już przed oficjalnym rozstaniem z klubem czuł, że zwolnienie się zbliża. Po pogromie z rąk popularnych Orłów przyznał, że sam nie jest pewien swojej przyszłości. Jego przygoda na Jan Breydel Stadion była katastrofalna. Rzuca więc poważny cień na jego CV. Parker, jak do tej pory, nie znajdował się jeszcze tak głęboko w otchłani menedżerskich tarapatów.

Gerrard i jego nieudany projekt

Udany okres w Szkocji sprawił, że gdy Aston Villa jesienią 2021 roku pożegnała Deana Smitha, jej włodarze postanowili zatrudnić Stevena Gerrarda. Kibice zespołu z Ibrox byli mocno zawiedzeni decyzją trenera o przenosinach do Anglii, ale to miał być kluczowy ruch w jego karierze. Przetarcie w Premier League stanowiło okazję do weryfikacji jego warsztatu. Mogło też pokazać, czy faktycznie stać go na to, by kiedyś zastąpić Kloppa w Liverpoolu.

Autor mistrzostwa Szkocji z Rangersami trafiał na Villa Park ze sporymi oczekiwaniami. W końcu zaledwie kilka miesięcy wcześniej deklasował Celtic różnicą 25 punktów. Jako drugi trener w historii ligi szkockiej wykręcił wynik przekraczający 100 oczek. Jego podopieczni nie przegrali też ani jednego meczu w sezonie 2020/21 szkockiej Premiership. Te fenomenalne rezultaty gwarantował ofensywny, intensywny, ładny dla oka styl gry.

Wejście do najbardziej wymagającej ligi świata nie było proste, ale The Villans dosyć szybko zaliczyli progres, a głośne nazwisko na ławce pomogło we wzmocnieniu składu. W styczniu do Birmingham trafili Philippe Coutinho czy Lucas Digne. Wydawało się, że powstaje tam naprawdę interesujący projekt z wysoko zawieszonym sufitem. Villa nie wybiła się jednak ponad przeciętność.

Start bieżącej kampanii okazał się za to ogromnym rozczarowaniem. O progresie nie mogło być mowy. Pojedyncze lepsze spotkania natychmiast przynosiły gorsze. Kibice stawali się coraz bardziej sfrustrowani, a Gerrard z tygodnia na tydzień zdawał się tracić wiarę w to, że da radę osiągnąć satysfakcjonujące rezultaty. Zarządu klubu nie interesowała bowiem walka w dolnej połowie tabeli. Anglik nie przepracował nawet roku. Zwolniono go w październiku.

Pod jego wodzą w 2022 roku zespół wygrywał co czwarte spotkanie. Po nim stery przejął Unai Emery i pokazał, ile niewykorzystanego potencjału drzemało w kadrze. Frustrujący Tyrone Mings stał się prawdziwą skałą. Ollie Watkins strzela jak na zawołanie. Emiliano Buendia pokazuje przebłyski świetnej formy z Norwich.

Hiszpan zdaje się wyciskać z piłkarzy to, co najlepsze – jego poprzednik zupełnie tego nie pokazał. Trudno znaleźć kogoś, kto rozwinął się pod jego batutą. Ambitny projekt legendy Liverpoolu okazał się fiaskiem. Łączono ją później m.in. z objęciem sterów reprezentacji Polski. Fani znad Wisły nie mieli jednak wówczas powodów do zbytniego optymizmu.

Lampard: jedynie zrywy

Wspominając o debiutanckiej kampanii Lamparda w roli menedżera Chelsea, pisaliśmy o tym, że zaliczył przyzwoity sezon. Oczywiście o mniej surowej ocenie jego poczynań decydowały okoliczności. Z powodu zakazu transferowego musiał zaufać klubowej młodzieży. Wprowadził do zespołu znanych sobie Fikayo Tomoriego i Masona Mounta. Zaufał też Tammy’emu Abrahamowi i Reece’owi Jamesowi. Szył z tego, co miał.

Choć kolejne rozgrywki zaczął w niezłym stylu i pewnie wyszedł z grupy Ligi Mistrzów, tracąc zaledwie dwa gole, stracił posadę. Roman Abramowicz postanowił pożegnać go na przełomie 2020 i 2021 roku. Choć The Blues w okresie niewiele ponad miesiąca przed pożegnaniem Anglika przegrali pięć spotkań, większość obserwatorów zgadzała się, że to chyba trochę zbyt impulsywna decyzja.

Jeżeli jednak spojrzymy na liczby, dostrzeżemy, że Lampard rzeczywiście nie zachwycił. Jego średnia punktowa w lidze – 1,67 oczka na mecz – jest gorsza od wszystkich menedżerów Chelsea w erze Premier League, poza Grahamem Potterem. Co więcej, wybór Abramowicza się obronił – choć ściągnięty w miejsce klubowej legendy Thomas Tuchel nie zagrzał długo miejsca w Londynie, wygrał Ligę Mistrzów.

44-letni trener, którego zastąpił, spędził za to rok na bezrobociu. W międzyczasie łączono go z kilkoma posadami. Mówiło się o Norwich, Crystal Palace i Aston Villi. Wreszcie przystał na ofertę Evertonu. Klubu zasłużonego, z piękną historią i kojarzonego z naprawdę dobrymi wynikami, lecz pogrążonego w kryzysie.

Gdy pojawiał się na Goodison Park niewiele ponad rok temu, The Toffees walczyli o utrzymanie. Pod wodzą Anglika zdołali osiągnąć cel i uratowali się przed spadkiem. Zapewnili je sobie dramatycznym comebackiem w starciu z Palace, po którym rozentuzjazmowani kibice wtargnęli na murawę w ekstatycznym wybuchu. Wydawało się, że ten moment może zbudować zespół.

Już na starcie obecnych rozgrywek okazało się, że były to płonne nadzieje. Everton był drużyną zrywów. Miał problemy z rozegraniem nawet pełnych 90 minut w sposób zdecydowany i jakościowy. Piłkarzom brakowało pewności siebie i przekonania potrzebnych do skutecznej walki w dolnych rejonach tabeli. Niedawno o próbach odbudowy ich sfery psychicznej mówił prowadzący obecnie zespół Sean Dyche.

Ekipa z niebieskiej części Merseyside pod wodzą Lampsa była po prostu nijaka. Nie prezentowała konkretnego, autorskiego planu na grę, nie odznaczała się też walecznością czy czymkolwiek wyjątkowym. Wyglądała jak typowy zespół bijący się o przetrwanie. Kibice z Goodison Park, nawet pomimo problemów finansowych, nie mogli tego zaakceptować. Ich zdanie podzieliły władze, które zwolniły młodego trenera pod koniec stycznia, stawiając na pragmatycznego, ale skutecznego Dyche’a.

Już teraz widać wyraźne zmiany w postawie piłkarzy. To pokazuje, że Lampard rzeczywiście nie miał pomysłu na to, jak ugryźć zadanie postawione przed nim na Goodison. Z pozytywów pozostawił po sobie właściwie tylko wspomnienia po pojedynczych spotkaniach: opisanej wcześniej wygranej z Crystal Palace czy wymęczonych remisów z Liverpoolem i Manchesterem City. Oczekiwano od niego jednak zdecydowanie więcej. Gdyby Everton utrzymał średnią punktową notowaną w tych rozgrywkach pod jego wodzą, zamykałby tabelę.

Zweryfikowani?

Ten sezon okazał się weryfikacją trójki młodych angielskich szkoleniowców, których łączyło wiele. Parker, a później Gerrard i Lampard stracili posady w klubach Premier League. Wszyscy zostawili po sobie duży niedosyt. Choć jeszcze niedawno wiązano z nimi duże nadzieje, teraz wokół ich postaci zebrało się dużo wątpliwości.

Na pewno znajdą jeszcze zatrudnienie – nawet katastrofalna przygoda Parkera w Brugii nie przekreśli jego szans na angaż w Premier League. Sprawa nie będzie niestety tak prosta, jaka wydawałaby się jeszcze niedawno. Gerrard znajdował się podobno na liście potencjalnych następców Patricka Vieiry w Crystal Palace. Steve Parish i spółka postanowili jednak zatrudnić ponownie 75-letniego Roya Hodgsona. Woleli sprawdzone, choć nieekscytujące rozwiązanie.

W dzisiejszych realiach młody tercet to właśnie ryzykowne, niesprawdzone opcje. Wszyscy przegrali w starciu z realiami walki w dolnych i środkowych rejonach angielskiej ekstraklasy. A właśnie to powinno być dla nich naturalnym krokiem na bieżącym etapie kariery. Pomimo niepowodzeń wiara w rodzimą szkołę trenerów jest w Anglii silna. Wystarczy tylko wspomnieć kuriozalne z obecnej perspektywy słowa Grahama Sounessa o Roberto de Zerbim, którego warsztat podawał w wątpliwość, gdyż Włoch „nie zna Premier League”. Menedżer z Italii się tym nie przejął i pokazał, że jest w stanie świetnie sprzedać się na jej murawach.

Anglicy wciąż czekają na „swojego” trenera wygrywającego Premier League. Gerrard, Lampard i Parker znajdowali się na liście potencjalnych kandydatów, którzy mogliby to zrobić. Jak na razie ich notowania jednak zdecydowanie spadły.