Liverpool kontra Manchester City. Potyczki tych ekip stały się w ostatnich latach prawdziwy klasykami. Można śmiało powiedzieć, że były to często mecze, które bezpośrednio decydowały o tym kto ostatecznie zwyciężał w danym sezonie Premier League. Trzeba też przyznać, że zawsze były to spotkania, które dostarczały wiele emocji. Powód? Uczestniczyły w nich dwie drużyny, które w pełni zdominowały ostatnie lata w najlepszej lidze świata. Było to swego rodzaju odwzorowanie rywalizacji Arsenalu oraz Manchesteru United na początku tego wieku. W tamtym czasie Kanonierzy, a także Czerwone Diabły, również toczyli bezpośrednie niezapomniane batalie o tytuł mistrzowski na Wyspach.

Do dziś potrafimy wymienić przynajmniej kilka momentów ze spotkań The Reds z Obywatelami, które najbardziej utkwiły w naszej pamięci. Z uwagi na to, że już w najbliższą niedzielę na Anfield zobaczymy kolejny odcinek (będzie to dokładnie 222 mecz w dziejach) tej historii, przyjrzyjmy się teraz 5 najlepszym momentom potyczek Liverpoolu i City z ostatnich 4 lat, czyli od czasu, gdy stery w obu ekipach przejęli generałowie Pep Guardiola oraz Jurgen Klopp. Kolejność momentów w pełni przypadkowa. Miłej lektury!

Ostatnia Bitwa o Tytuł i zwycięski remis City

Zaczniemy od historii najnowszej, bo dokładnie od ostatniego spotkania Manchesteru City z Liverpoolem. Ekipy dowodzone przez Pepa Guardiolę oraz Jurgena Kloppa ostatni raz starły się ze sobą 10. kwietnia bieżącego roku na Etihad Stadium. Wówczas było to prawdziwe spotkanie wagi ciężkiej, które wszelkie media reklamowały jako „Mecz o Tytuł”. Rzeczywiście można było wtedy tak mówić, bo istniało ku temu wiele powodów. City miało przewagę jednego oczka nad Liverpoolem, a więc Czerwoni mogli tego dnia odzyskać fotel lidera. Reszta stawki została zostawiona w tyle i traciła do nich co najmniej kilkanaście, a więc faktycznie mógł być to mecz, który zdecydowałby o ostatecznych losach mistrzostwa. Trzeba przyznać, że piłkarze nie zawiedli oczekiwań i zgotowali nam prawdziwe meczycho co się zowie.

W rankingu co prawda miały być najlepsze momenty, a nie spotkania, ale ta rywalizacja potrafi stworzyć całe mecze, które zasługują na wyróżnienie wśród innych pięknych chwil. Wspomniane starcie z 10 kwietnia przebiegło tak szybko, że po ostatnim gwizdku można było tylko żałować, że to już koniec, bo wszyscy chcieliśmy więcej. Tym bardziej, że ostatecznym rezultatem okazał się remis 2:2, który nie rozstrzygał w pełni tego, kto jest lepszy. Strzelanie już w 5. minucie rozpoczął Kevin De Bruyne, ale po zaledwie 6 minutach odpowiedział Diogo Jota. Na kolejną bramkę przyszło nam czekać do 36. minuty, gdy do siatki Alissona trafił jego rodak – Gabriel Jesus. Przy trafieniu Brazylijczyka niesamowitym, długim podaniem popisał się Joao Cancelo. Do szatni z uśmiechami na twarzy schodzili zatem The Citizens, ale The Reds wcale nie byli tym przybici.

Dosłownie kilkadziesiąt sekund po rozpoczęciu drugiej połowy, wyrównał niezawodny Sadio Mané. Była to ostatnia bramka tego dnia, ale nie ostatnia okazja. W drugiej odsłonie co chwila atakowały obie strony, ale brakowało skuteczności lub fenomenalnymi interwencjami podpisywali się bramkarze. Obie strony ewidentnie czuły, że grają dobrze, ale powinny strzelić więcej goli, co otwarcie przyznawali na pomeczowych wywiadach. Po zakończeniu rywalizacji wszyscy kibice i eksperci wskazywali na niesamowite tempo i intensywność prezentowaną przez oba kluby.




Dla Obywateli okazał się to zdecydowanie zwycięski remis, bo pozwolił im na kontrolowanie wyścigu o tytuł, bo wciąż miał 1-punktową zaliczkę nad LFC. Ostatecznie wystarczyło to do wygrania tytułu w ubiegłorocznej edycji Premier League. Doskonale pamiętamy jednak, że nawet w ostatniej kolejce nie było to takie pewne. Do dziś można się zastanawiać, jak wyglądałaby końcówka poprzedniej kampanii, gdyby podopieczni Kloppa wygrali w tamtym meczu.

Majstersztyk Salaha

Zanim doszło do opisywanej wyżej wiosennej potyczki na Etihad Stadium, obie ekipy 3 października ubiegłego roku zmierzyły się na Anfield! Intensywność, kreatywność i poziom gry stały wówczas na równie wysokim poziomie. Ostatecznie padł nawet ten sam wynik, a więc 2:2. Mimo wszystko chyba najbardziej w pamięci zapadł wszystkim piękny gol Mohameda Salaha. Był to prawdziwy pokaz umiejętności Egipcjanina, który w pojedynkę wkręcił dosłownie całą obronę oponentów, by na sam koniec z zimną krwią pokonać bezradnego Edersona. Ale może po kolei…

Zanim Salah rozpoczął swoje kosmiczne show, prowadzenie Czerwonym dał Sadio Mané. Do wyrównania bardzo szybko doprowadził Phil Foden. Podrażniony Liverpool nie zamierzał jednak się poddać. Najgroźniejszy w tamtym czasie był właśnie Salah. Reprezentant Egiptu przed meczem z City zanotował serię 4 meczów z rzędu z golem. Dość powiedzieć, że przed starciem na Anfield zdobył 5 goli i 3 asysty 6 poprzednich meczach. Wszyscy sympatycy z The Kop niesamowicie liczyli na swojego strzelca. I trzeba przyznać, że nie tylko nie zawiedli się na nim, ale on przebił nawet ich oczekiwania! No, bo nawet od najlepszego piłkarza na świecie chyba nie wymaga się, by w pojedynkę mijał całą formacje obronną rywali, a po czym trafiał do siatki. A to właśnie zrobił Salah w 76. minucie.

Otrzymał piłkę w odległości blisko 30 metrów od bramki przeciwników. Momentalnie w kleszcze wzięło go aż 3 obrońców City. Obstawili mu wszystkie strony świata, a więc ucieczka z piłką przy nodze już na starcie wydawała się być niemożliwa. Egipcjanin poradził sobie jednak z ich kryciem, ale teraz na jego drodze pojawił się Aymeric Laporte. Francuski stoper słynie z wyćwiczonej do perfekcji umiejętności odbioru, ale przy Salahu zamienił się w zagubione dziecko we mgle. Piłkarz Liverpoolu łatwo nawinął Francuza, który ratował się rozpaczliwym wślizgiem, ale było już zdecydowanie za późno. Egipcjanin zmylił też bramkarza i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Zrobił to z tak wielką łatwością, że te niesamowicie trudne dryblingi, nagle wyglądały, jak największa błahostka. W rzeczywistości potrafią to tylko najwięksi magowie, a do takich z pewnością zalicza się autor tego rajdu. Zresztą zobaczcie to sami…

Finalnie to przepiękne trafienie nie wystarczyło do zdobycia kompletu oczek. W 81. minucie wyrównał równie magiczny Kevin De Bruyne. Belg w swoim nienagannym stylu idealnie przymierzył obok słupka. Po trafieniu pomocnika The Citizens świetną okazję miał jeszcze Fabinho, ale jego strzałem ofiarnym wślizgiem genialnie zablokował Rodri. Jak się później okaże nie był to jedyny raz, gdy zawodnik City swoim wślizgiem zabiera Liverpoolowi sprzed nosa kluczowego gola.

Wróćmy jednak do meczu, a właściwie wniosków, które mogliśmy wysnuć po jego zakończeniu. Znów nie mogliśmy ocenić i powiedzieć, o tym kto był lepszy. Mimo wszystko nikt na to nie narzekał, bo pojedynek na Anfield był po prostu piękny, a majstersztyk Salaha był wisienką na wspaniałym torcie. W sporej liczbie rankingów to właśnie mecz machin Guardioli i Kloppa z października tamtego roku został uznany za najlepsze spotkanie poprzedniej kampanii najlepszej ligi świata!

Moment założycielski

W terminologii sportowej bardzo popularny w ostatnim czasie stał się zwrot „mecz założycielski”. Chodzi tutaj o spotkanie, które rozpoczęło nową wspaniałą erę dla danej drużyny. O czymś takim mówiono w Polsce najgłośniej, gdy kadra dowodzona przez selekcjonera Adama Nawałkę pokonała 2:0 Niemców w Warszawie. To 90 minut okrzyknięto właśnie, jako mecz założycielski tamtej reprezentacji, która później dotarła do ćwierćfinału Euro 2016 . Dla Liverpoolu ery Jurgena Kloppa takim spotkaniem mogła być potyczka z Manchesterem City, która odbyła się 14 stycznia 2018 roku.

Hokejowy wynik 4:3 idealnie oddaje przebieg tamtego starcia. To było prawdziwe bombardowanie! Mało kto jednak typował, że The Reds zdołają nastrzelać tyle goli swoim rywalom. Wszakże City przystępowało do tego meczu bez ligowej porażki na koncie! Dodatkowo wygrali aż 20 z 22 ligowych meczów przed przyjazdem na Anfield! Fachowcy oceniali, że mają wielkie szansę, by zostać drugą w historii Premier League ekipą z tytułem The Invincibles. Marzenia o niepokonanej kampanii złamała rodząca się maszyna Kloppa. Worek z bramkami rozwiązał pięknym uderzeniem uderzeniem z dystansu Alex Oxlade-Chamberlain. Na 1:1 wyrównał Leroy Sane. Czerwoni wrócili na prowadzenie po bramce Firmino i tym razem nie zamierzali go tak łatwo oddawać. Kolejne bramki zdobyli Sadio Mane oraz Mohamed Salah. Obywatele próbowali wrócić do gry (do siatki trafili Bernardo Silva, a także Ilkay Gundogan), ale było już za późno.

3 punkty zostały na Anfield, a Liverpool mógł poczuć się wyjątkowo, bo został pierwszą drużyną, która w tamtym sezonie postawiła się kosmicznej układance Guardioli. Wydaje się, że to właśnie wtedy narodziła się potęga The Reds, którzy 3 sezony później mieli na koncie triumf w Premier League, Lidze Mistrzów, FA CUP oraz Carabao Cup. Ten mecz stworzył z nich kolektyw, który niesamowicie uwierzył, że razem jest w stanie zdziałać naprawdę wszystko.




To spotkanie z początku 2018 roku było pierwszym epizodem rywalizacji obu ekip, którą raczymy się już od kilku kampanii. Na kolejny nie przyszło nam czekać długo, bo nastąpił już 3 miesiące później…

Celebracja Salaha, gol Oxlade-Chamberlaina i zszokowanie City

Przenosimy się o te 3 miesiące do przodu, a więc do kwietnia 2018 roku. Znów do czynienia mamy nie z pojedynczym momentem, a pełnym meczem. Ba! W tym przypadku chodzi o dwumecz na etapie ćwierćfinału Ligi Mistrzów! Zdecydowanym faworytem do awansu zdawał się Manchester City, który pewnie zmierzał po tytuł w Premier League. Liverpool natomiast na krajowym podwórku tracił do niego kilkadziesiąt punktów. Jurgen Klopp i spółka wiedzieli jednak, że tutaj wszystko rozpocznie się od wyniku 0:0 i mają szansę na pokonanie faworyzowanych rywali. Pomimo tego, to City było upatrywane w roli faworyta, bowiem byli też jednymi z głównych kandydatów do końcowego triumfu w tamtej edycji Champions League. Liverpool miał jednak sposób na City po opisanej przed chwilą ligowej victorii nad Obywatelami na Anfield.

Również na tym obiekcie rozpoczęto ten dwumecz. Liverpool znów był piekielnie skuteczny, ale tym razem City zupełnie nie dojechało na ten mecz! Już po pół godzinie gry gospodarze prowadzili 3:0, a z bramek mogli cieszyć się wszyscy, którzy trafiali do siatki również w styczniu w Premier League, a więc Oxlade-Chamberlain, Salah oraz Mane. Zwłaszcza gol tego pierwszego zapadł pewnie wielu w pamięci. Nie bez powodu, bo był naprawdę nieprzeciętnej urody.

Liverpool dowiózł korzystne prowadzenie do końca, ale wciąż nie był to wynik, który rozwiewał wszelkie wątpliwości przed rewanżem na Etihad. Liverpool nie wszedł dobrze w rewanżowe starcie. Już w 2. minucie futbolówkę do siatki wpakował Gabriel Jesus. Wprawiło to w euforię 53-tysięczną widownię, która swoim ogłuszającym dopingiem sprawiała, że odrobienie strat przez City jest naprawdę bardzo możliwe. Jeszcze bardziej prawdopodobne stało się to, gdy okazało się, że napór City nie ustaje. Zaraz po trafieniu Jesusa, piłkę w słupek bramki Lorisa Kariusa skierował Bernardo Silva. Następnie piłka wpadła do siatki, ale sędzia liniowy doszukał się spalonego Sane. Do przerwy było 1:0 dla gospodarzy.

Po przerwie wiatr w żagle złapali goście. Znów ich wielkim atutem okazała się skuteczność, a także… posiadanie Mohameda Salaha w swoich szeregach. Egipcjanin piękną podcinką wykończył swoją akcję i zamienił ją na bramkę. Celebrował ją tuż przed sektorem kibiców The Reds, będąc w pięknej pozie, która przypominała posąg. Kilkadziesiąt minut później oponentów dobił Roberto Firmino i sprawa awansu stała się jasna. Liverpool awansował wówczas do finału, który przegrał z Realem Madryt 1:3, a maszyna Guardioli znów musiała uznać wyższość Liverpoolu w bezpośrednim pojedynku oraz zadowolić się sukcesem na krajowym podwórku. Jeżeli mecz ze stycznia 2018 roku był „meczem założycielskim” dla Kloppa i jego piłkarzy, to spotkanie z kwietnia tego samego roku można traktować jako potyczkę, która już na dobre umocniła tę maszynę.

11 milimetrów, czyli kolejny ratujący wślizg

W tej historii bohaterowie tego tekstu starli się w podobnych okolicznościach, co w pierwszym i drugim przypadku. Znów mamy do czynienia z bezpośrednim starciem, który może rozstrzygnąć o losach tytułu. City i Liverpool zdominowały sezon 2018/19, a mecz z 3 stycznia 2019 roku okazał się kluczowy dla tamtej kampanii. Tym razem to Liverpool przystawał do niego jako lider tabeli, który mógł powiększyć przewagę nad rywalem. Podopieczni Kloppa byli bardzo blisko sukcesu, bo pół żartem, pół serio mówiąc, do szczęścia zabrakło im tylko… 11 milimetrów!

Nieporozumienie pomiędzy stoperem Johnem Stonesem, a bramkarzem Edersonem o mały włos (patrząc na wspomniane 11 milimetrów można to odbierać nie tylko jako przenośnie) nie zakończyło się utratą bramki. Rozpaczliwy wślizg obrońcy uratował Obywateli przed straceniem bramki, która mogła ustawić dalszy przebieg meczu. Liverpool zapewne poczułby się wtedy pewniej i bardzo ciężko byłoby im odebrać to prowadzenie. Ostatecznie Stones – podobnie do sytuacji Rodriego z opisywanej na początku ostatniej potyczki obu ekip na Anfield – zdążył wybić piłkę przed momentem, gdy przekroczyła pełnym obwodem linię bramkową. Fachowcy wyliczyli, że zabrakło 11 milimetrów, by Liverpool mógł cieszyć się wówczas ze zdobytego trafienia.




W 40. minucie strzelanie rozpoczął jednak zespół Manchesteru. Alissona mocnym strzałem pod poprzeczkę pokonał Sergio Aguero. The Reds zdołali wyrównać po golu Firmino, ale ostatnie słowo należało do Leroya Sane, który zdobył zwycięską bramkę na 2:1. Ekipa z Anfield po tamtej porażce pozostała liderem, ale ich oponenci złapali z nimi kontakt punktowy i nabrali sporej dawki nadziei, że uda im się powrócić na fotel lidera kosztem The Reds. Ostatecznie przekuli to w czyny, bo już w 30. kolejce zespół Pepa Guardioli objął prowadzenie w stawce. Nie oddał go aż do samego końca, a Liverpool musiał zadowolić się jedynie wicemistrzostwem.

Wszystko mogłoby się potoczyć dla nich o wiele lepiej, gdyby wygrali tamto spotkanie ze stycznia 2019 roku, a Stones spóźniłby się jeszcze o dosłownie ułamek sekundy. Mamy nadzieję, że niedzielna potyczka obu zespołów będzie równie emocjonująca i zacięta. Oby nie brakowało w niej pamiętnych momentów, jak interwencja Stonesa czy gol Salaha. Jesteśmy po prostu pełni nadziei, że będzie to niezapomniane widowisko!