Wydawać by się mogło, że dwie ostatnie kampanie ugruntowały pozycję West Hamu jako tej głównej siły ścigającej Wielką Szóstkę. Aczkolwiek ten sezon nie idzie po myśli podopiecznych Davida Moyesa. Styl oparty na szaleńczych kontrach został trochę rozczytany przez rywali, co doprowadziło już do sporej liczby straconych oczek. Na temat problemów Młotów na początku tegorocznych rozgrywek Premier League opowiedział na łamach Sky Sports Łukasz Fabiański.

Nie tak miało wyglądać wejście w sezon piłkarzy Davida Moyesa. Po 8 kolejkach piłkarze Młotów na swoim koncie zapisali na razie jedynie 7 punktów, co plasuje ich w strefie spadkowej. W zeszłym sezonie do końca bili się o triumf w Lidze Europy, eliminując po drodze Sevillę czy Olympique Lyon. W lidze potrafili ogrywać Chelsea, Liverpool czy Tottenham, potrafili prowadzić 2:0 z The Citizens, niemalże pozbawiając ich mistrzostwa. Mało brakowało, aby wskoczyli do czołowej szóstki. Teraz za ich plecami jest zaledwie pięć ekip, a jedyne zwycięstwa przyszły z równie słabiutkimi Wolves oraz Aston Villą.

„To pokazuje respekt wobec nas jako zespołu”

W wywiadzie na wyłączność dla Sky Sports Łukasz Fabiański opowiedział nieco o problemach londyńskiej ekipy w bieżących rozgrywkach. Polski golkiper zwrócił uwagę na fakt, że w porównaniu do zeszłych sezonów West Ham zdecydowanie częściej zmuszony jest do budowania akcji poprzez atak pozycyjny. 37-latek jest zdania, że takie podejście drużyn przeciwnych obrazuje szacunek wobec nich samych. Respekt wobec tego, co udało im się osiągnąć w ostatnich latach.

Poza trzema meczami, które rozegraliśmy przeciwko klubom z Big Six, teraz jesteśmy o wiele częściej w posiadaniu piłki. Nie zawsze tak było w poprzednich sezonach. Dlatego myślę, że to pokazuje respekt wobec nas jako zespołu. Rywale zaczęli postrzegać nas inaczej. Z jednej strony to naprawdę dobra rzecz, lecz teraz musimy również dostosować sposób gry, ponieważ nie jest tak, jak wcześniej.

W dalszej części rozmowy Fabiański podkreśla to, co w przypadku jego ekipy widzimy od startu rozgrywek. Futbol oparty w głównej mierze na wyprowadzanych w ekspresowym tempie (a co ważniejsze skutecznych) kontrach oraz szukaniu okazji po dośrodkowaniach ze stojącej piłki, które do tej pory charakteryzowały zespół szkockiego menedżera, poszły z przymusu w odstawkę. Obecnie przeciwnicy od pierwszego gwizdka głęboko się cofają i stosują niski, zwarty blok defensywny, stając się bardzo trudnymi do rozbicia. Zasadniczo rywale uodpornili się na szybkie kontrataki, bo większość ich piłkarzy zostaje na własnej połowie. Dlatego zespół na treningach zaczął szlifować nowe rozwiązania, aby i wysokie posiadanie piłki przekuć w konkretne zdobycze bramkowe.

Wcześniej może byliśmy trochę bardziej bezpośredni i polegaliśmy znacznie częściej na kontratakach i stałych fragmentach gry. W tych aspektach pozostawaliśmy bardzo silną drużyną. Teraz znajdujemy się czasami w sytuacjach, gdy trzeba cierpliwe rozgrywać piłkę i w taki sposób szukać swoich okazji. To coś zupełnie innego.

Pracujemy na treningach, aby spróbować się poprawić i znaleźć najlepszy sposób na atakowanie drużyn, kiedy gra wygląda w ten sposób. Myślę, że to nie jest wielką niespodzianką, ale obrazuje to, jak dobrze radziliśmy sobie w ostatnich trzech latach. Sądzę, że to właśnie się zmieniło.

Problem z wejściem w mecz

Słowa rodaka znajdują pokrycie w statystykach. W trzech (z Evertonem, Nottingham Forest i Brighton) z pięciu meczów, jakie Młoty rozegrały z zespołami spoza słynnego Big Six, oddawali od przeciwników więcej uderzeń na bramkę. Mimo to, we wszystkich tych spotkaniach schodzili z boiska na tarczy. Szczególnie widoczne okazało się to na City Ground. Tam piłkarze z Londynu mieli 58% posiadania piłki, zmarnowali karnego i dwa razy obijali bramkę Hendersona. Z kolei gol Neala Maupay na Goodison Park doprowadził do ich piątej porażki w 7 pierwszych kolejkach. To najgorszy start klubu w Premier League od sezonu 2016/17 jeszcze za kadencji Slavena Bilica.

Ok, nie mieli szczęścia do decyzji sędziowskich oraz VAR-u. Jak chociażby w przypadku meczu na Stamford Bridge, gdy w 90. minucie Cornet doprowadził do wyrównania. Sędzia Andy Madley dopatrzył się przewinienia Bowena na Mendym, w momencie, gdy Senegalczyk rzucił się w nogi Anglika, aby wybić piłkę. Brakowało też jakiegoś sprzymierzeńca z niebios, który trochę inaczej pokierowałby piłkę, gdy ta odbijała się od obramowania bramki. Ekipa Moyesa trafiała w słupek lub poprzeczkę aż pięciokrotnie na tak krótkim dystansie.

Jednak Młoty część pretensji mogą mieć tylko do samych siebie. Zazwyczaj słabo rozpoczynali spotkania i jako pierwsi dali się ukłuć. Jedynie w potyczce z Tottenhamem udało się odpowiedzieć na otwierające wynik trafienie rywali. Ostatnio na ten aspekt gry zwrócił uwagę Paul Merson na antenie Sky.

Ludzie nie doceniają, jak wielkie znaczenie ma pierwsza bramka w meczach. Kiedy strzelają jako pierwsi, są zupełnie inną piłkarską bestią. Zejście do tyłu po prostu nie pasuje do ich kontratakującego stylu, ani nie wspiera płynności ich niegdyś przerażającej linii frontu.

Statystyki nie wystawiają najlepszego świadectwa

Jeśli odrzucimy na bok potyczkę z ekipą Bruno Lage’a, West Ham prowadził łącznie przez 28 minut w ciągu siedmiu potyczek. Skuteczność Antonio i Bowena (choć ten drugi odblokował się finalnie w weekend) drastycznie spadła. A Gianluca Scamacca zaliczył cholernie twarde lądowanie na angielskich boiskach. Doliczając starcie z Wilkami, The Irons wykręcili w sumie xG na poziomie 8.07, co daje im zaledwie 15. miejsce w Premier League. Pod względem różnicy między wykreowanym xG, a zdobytymi bramkami są na szarym końcu (-3.07), wyprzedzając jedynie ekipę z Molineux. Lage w nagrodę za porażkę w Londynie otrzymał wypowiedzenie, Moyesa w przypadku niekorzystnego rezultatu mógł czekać podobny los.

Trudno się jednak dziwić, że w ostatnich tygodniach zaczęły się pojawić głosy na temat zwolnienia szkockiego menedżera. W przypadku Młotów pogorszyła się niemal każda metryka oceniająca skuteczność ataku. Dokładność podań jest wyraźnie niższa – dotyczy to zarówno podań krótkich (do 14 metrów), średnich (w granicach 14-27 metrów), jak i długich (powyżej 27 metrów). W dół poszybowały statystyki udanych passów w szesnastkę rywala (z 8.03 do poziomu 5.13 na mecz) oraz progresywnych podań (z 29.6 do 24.1).

Dlatego łatwo wyciągnąć wniosek, że wzrosły trudności ze strzelaniem bramek. Tu również liczby mówią prawdę. Choć liczba strzałów została na bardzo podobnym poziomie, to istotną różnicę widać w procencie uderzeń celnych – spadek z 32.1% na 26%. Jak nietrudno się domyślić, rażąco obniżyła się liczba oczekiwanych bramek – z 1.56 w 21/22 do 1.01 na 90 minut.

Czy starcie z sobotniego wieczoru, okaże się przełomem? Ciężko na razie wyrokować. Jednak widać już było lekką zmianę podejścia. Moyes ewidentnie potrzebował impulsu i trzech oczek. To udało się uczynić nawet z małą nawiązką w postaci czystego konta (choć to zadanie wyraźnie ułatwiła indolencja strzelecka Wilków). W końcu w wyjściowej jedenastce 59-latek postawił na Scamaccę i najdroższego piłkarza w historii klubu – Lucasa Paquetę.

Choć Brazylijczyk zawiódł i to na całej linii, były piłkarz Sassuolo rozegrał świetne zawody. Wygrywał większość pojedynków fizycznych, umiejętnie rozdzielał podania po kolejnych zagraniach „na ścianę”, uruchamiając Bowena, Corneta i Fornalsa. A przede wszystkim strzelił piękną, otwierającą wynik bramkę. Zwycięstwo pozwoliło wydostać się ze strefy spadkowej i wlać odrobinę nadziei w odmianę sytuacji.

„Myślę, że ta grupa ludzi jest wyjątkowa”

W rozmowie o problemach klubu na początku bieżących rozgrywek Fabiański porusza kwestię nowych zawodników. West Ham w letnim okienku wydał blisko 180 milionów funtów, co uplasowało go tylko za plecami Manchesteru United i Chelsea. To również mogło zwiększyć respekt rywali, bo inwestycje poczynione w kadrę, zważywszy na nikłe odejścia, zwracają szerszą uwagę. Do zespołu dołączyło aż 9 nowych graczy – w tym wspomniani wcześniej Scamacca i Paqueta. Obaj są po znakomitych sezonach, odpowiednio w Serie A i Ligue 1, gdzie znajdowali się wśród Top 7-10 najlepszych zawodników na swoich pozycjach. Włoski snajper ma być tą bramkostrzelną „dziewiątką”, której w Londynie szukają już od przeszło 10 lat.

Polski golkiper zwraca uwagę na fakt, że większość z nich potrzebuje czasu na aklimatyzację i przystosowanie się do zupełnie innej intensywności gry niż dotychczas. Gra w Premier League to pod wieloma względami zupełnie nowe rozgrywki.

Przeskok jest naprawdę spory, gdy przychodzisz tutaj z innej ligi. Może nie pod względem samego sposobu gry, ale myślę, że intensywność jest znacznie inna. Niektórzy gracze, po prostu szybko przechodzą przez proces adaptacji, ale w niektórych przypadkach potrzebujesz trochę więcej czasu. To po prostu przychodzi wraz z większą ilością spotkań i doświadczania intensywności, fizyczności i siły tej ligi. Wierzę, że wraz z rozwojem sezonu zawodnicy przyzwyczają się do tego.

Idealnie obrazuje to właśnie Scamacca. W sobotę miał na początku wiele problemów w starciach fizycznych z dobrym, ale nie wybitnym w skali ligi, Maxem Kilmanem. Ale również dobrym przykładem jest Thilo Kehrer. Niemiec przychodził, co by nie mówić, z wielkiego klubu na skalę europejską. Mimo to w dwóch pierwszych meczach zaliczył samobója i sprokurował karnego. Z kolei Nayef Aguerd, który miał okazać się nową ostoją linii defensywy, ze względu na kontuzję nawet jeszcze nie zadebiutował.

Odkąd dołączyłem, po prostu naprawdę lubię grać dla tego klubu i pracować z ludźmi w tym klubie. Myślę, że grupa ludzi, którą mamy jest wyjątkowa — to jedna z najlepszych, z jaką kiedykolwiek miałem przyjemność współpracować. W tym okienku dodaliśmy kolejnych jakościowych graczy, więc czujesz, że ten klub naprawdę próbuje iść do przodu i rozwijać się w coś większego.

Spokojnie, w naszym fachu nie ma strachu

Część kibiców wciąż może mieć przed oczami obrazek sprzed trzech tygodni stojącego przy linii bocznej na Goodison Park smutnego, bezradnego Davida Moyesa, . Jego pozbawione wyrazu spojrzenie niejako spinało klamrą kolejną nadciągającą porażkę. Wiedział, że presja na zespół wzrośnie niemiłosiernie w czasie przerwy reprezentacyjnej, a przecież sytuacja już była z gatunku tych trudnych.

Zresztą porażka w niebieskiej części Merseyside pokazała też ogromny strach przed podjęciem ryzyka. Były menedżer The Toffees wprost rzekł po końcowym gwizdku: „Moi piłkarze mnie zawiedli”, nie pierwszy raz w sezonie dając upust swojej złości i rozczarowaniu. Niedawna przyśpiewka kibiców „West Ham are massive” też już nijak ma się do rzeczywistości.

Co ciekawe, pomimo niekorzystnego startu w porównaniu do mediów i fanów w klubie zachowują zimną krew. Były golkiper Arsenalu i Swansea przyznał, że jest spokojny o obecną pozycję w tabeli.

Oczywiście jesteśmy świadomi [swojej ligowej sytuacji]. Jednak teraz musimy zachować spokój, jeśli chodzi o to, jak potoczy się sytuacja. Jeśli chodzi o zawodników, to tak bardzo się poprawiliśmy – nawet w porównaniu z zeszłym sezonem. Musimy być pewni siebie.

Chodzi o to, abyśmy „klikali” w najlepszy możliwy sposób, aby potem przejść i złapać naprawdę dobrą passę meczów. Będą remisy, będą porażki, ale bardziej chodzi o same dobre występy, abyś wiedział, że jesteś na dobrej drodze.

Wydaje się jednak, że wraz z rozwojem sezonu West Ham wróci na zwycięską ścieżkę w dłuższym fragmencie. Jak ująłem to wcześniej, być może zalążek odmiany widzieliśmy już sobotniego wieczoru na London Stadium. Nie był to występ spektakularny, nawet dobry, ale w końcu poprawny. Pojawiła się skuteczność, ograniczone zostały błędy indywidualne. Dobrą robotę zrobił środek pola. Świetny mecz Declana Rice’a, niezły Tomáša Součka, odblokował się też Jarrod Bowen. Pozytywów całkiem sporo. Jeśli londyńska ekipa poprawi atak pozycyjny, a nowe nabytki wskoczą na swój odpowiedni poziom, The Irons spokojnie zakończą sezon w czołowej dziesiątce. Jak mówi Łukasz, jest jeszcze za wcześnie, aby w ich przypadku popadać w panikę.

Chcemy po prostu wspiąć się tak wysoko, jak to możliwe w tabeli. Myślę, że jako klub jesteśmy w stanie być wyżej niż tylko ponad poza strefą spadkową. Pragniemy kontynuować to, co zrobiliśmy w ciągu ostatnich trzech lat.