Zimowe okienko transferowe w Anglii wróciło do normalności. Choć pandemia nadal szaleje na świecie, kluby z Wysp Brytyjskich znów nie bały się sięgnąć głębiej do kieszeni. Choć spora w tym zasługa nowych właścicieli Newcastle z Arabii Saudyjskiej, to poza ekipą Srok mieliśmy kilka innych intrygujących ruchów. Wielki Wout Weghorst zjawił się na Turf Moor, by zastąpić wielkiego Chrisa Wooda. Dele Alli zakończył siedmioletnią przygodę w barwach Spurs, zasilając nowy projekt pod batutą Franka Lamparda w Evertonie. Powrót do Premier League Philippe Coutinho, który znów łączy siły ze Stevenem Gerrardem, również należy do tej kategorii. Powrót, który poniekąd przypomina biblijną przypowieść o synu marnotrawnym.

Brazylijczyk opuszczał Wyspy cztery lata temu jako trzeci najdroższy piłkarz w historii futbolu. Saga transferowa z jego udziałem trwa od lata 2017 roku. Pomocnik miał zastąpić w ekipie Blaugrany samego Neymara, który latem opuścił Katalonię na rzecz projektu Katarczyków z Parc des Princes. Wizja tworzenia nowego galaktycznego tria z Messim i Suárezem była niezwykle kusząca. Do tego stopnia, że sam piłkarz złożył formalną prośbę o transfer. Ba, symulował nawet kontuzję pleców, by ominąć pierwsze kolejki i nakłonić włodarzy do przyjęcia jednej z ofert Blaugrany.

Liverpool jednak konsekwentnie odrzucał kolejne propozycje, za każdym razem żądając jeszcze więcej. Hiszpański klub po przeciągających się negocjacjach zimą ugiął się pod naporem siły Michaela Edwardsa, dla którego transakcja pozostaje jednym z największych zawodowych sukcesów w czasie pracy w klubie z Merseyside. Philippe Coutinho za przeszło 160 milionów euro finalnie zamienił Anfield na Camp Nou. Tym samym niecały rok po podpisaniu nowego kontraktu z The Reds, gracz zaprzeczył wszystkiemu, co powiedział zaraz po parafowaniu tej umowy. Uciekł w słabym stylu z domu, który wprowadził go na salony. Można by rzec, typowy piłkarz.

Wiem, co to znaczy Liverpool. Moim celem jest być w tym miejscu, gdzie oni kiedyś [Dalglish, Rush, Suarez, Gerrard]. To legendy. Definiujesz sukces zawodnika poprzez lojalność do klubu i sukcesy, jakie z nim osiągasz. W obu tych kategoriach mam jeszcze sporo do zrobienia. Pięcioletni kontrakt – to daje mi wiele możliwości.

Głód pomimo bogactwa wokół

Kwota transferu okazała się kulą u nogi, z którą 29-latek nie potrafił sobie poradzić. Jedni liczyli, że może będzie kimś w stylu „nowego Neymara”. Drudzy, że zagra odrobinę głębiej, wejdzie w buty samego Andrésa Iniesty i wypełni lukę w środku pola. Jak każdy, musiał się też podporządkować Leo Messiemu. Jednak przede wszystkim miał spełniać swoje marzenia i pić ambrozję pośród futbolowych bogów. Po prostu nie wyszło. Zagrała tu pycha? Może tak, ale przekonanie o swojej wartości mimo wszystko poparte było solidnymi fundamentami.

Philippe Coutinho nie można odmówić piłkarskich umiejętności. Wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z tego, jakim jest wybitnym technikiem, jak bardzo potrafi siać spustoszenie w defensywie przeciwnika. Natomiast w Barcelonie to nie wystarczyło. Presja z zewnątrz przygniotła brazylijskiego magika. Do tego stopnia, że tylko krótkimi momentami jego gwiazda błyszczała pełnią blasku. Najlepszy okres w spędzony w Hiszpanii to ten zaraz po przybyciu – 7 goli i 6 asyst w La Liga w niecałe 1300 minut. Naprawdę niezły wynik, w dodatku okrasił to tytułem mistrzowskim i triumfem w Copa del Rey, gdzie w finale wydatnie pomógł rozbić bezradną Sevillę 5:0.

Następnie przyszła jedyna pełna kampania Coutinho w Barcelonie (gdzie był zdrów przez większość czasu). Aczkolwiek jego gra nie powalała na kolana. Wychowanek Vasco da Gama musiał bardzo często odpierać krytykę ze strony fanów. Upust emocjom dał w trakcie celebracji po strzelonym golu przeciwko Manchesterowi United. Wymownie włożył palce do uszu i zamknął oczy, pokazując, że ma w poważaniu ich zdanie. Sezon ponownie zakończył jako zwycięzca hiszpańskiej ekstraklasy, ale zapewne czkawką do dziś odbija mu się rewanżowe starcie w półfinale Ligi Mistrzów przed „ulubioną” publicznością na Anfield…

Z powrotem na ziemi obiecanej

Latem Barça wypożyczyła go do Bayernu. Znowu sięgnął po kolejne trofea – udało się nawet zdobyć Świętego Graala podczas turnieju Final 8 w Lizbonie, przy okazji pogrążając w ¼ finału swój macierzysty klub. Jednak przez większość czasu pełnił jedynie rolę rezerwowego w zespole Hansiego Flicka. Z kolei zeszłe rozgrywki niemalże w całości stracił z powodu kontuzji kolana. W tych musiał się zadowolić marginalną rolą w klubie po tym, jak drużynę przejął Xavi. Legenda klubu bardziej skupiła się na wprowadzaniu młodych graczy pokroju Nico, Gaviego i Yusufa Demira do zespołu niż reperowaniu transferowych niewypałów poprzedników.

Słaba dyspozycja w połączeniu z brakiem regularnej gry kosztowała go jeszcze miejsce w kadrze narodowej. Ostatni występ Philippe w barwach Canarinhos przypada na październik 2020 roku. Lucas Paqueta, Raphinha, Anthony, Vinicius Junior czy Mateus Cunha – wszyscy oni w tym czasie zadebiutowali w reprezentacji Tete na pozycjach, na których mógłby występować Coutinho. Nic więc dziwnego, że kiedy zimą nadeszło zainteresowanie ze strony angielskich zespołów jego osobą, pragnął wrócić do miejsca, z którego wypłynął na szerokie wody. Zresztą przyznał w rozmowie Laurą Woods dla Sky Sports, że potrzebował tego comebacku jak tlenu.

Naprawdę lubię tu być [w Anglii]. Tęskniłem za Premier League i za ludźmi tutaj. Traktowali mnie wspaniale i tęskniłem za tym bardzo. To fantastyczne, że dane mi było tu wrócić.

Nie tylko same występy na najwyższym poziomie w Anglii stanowiły przynętę, aby przenieść się na Wyspy. We wspomnianym wyżej wywiadzie gracz zwrócił uwagę również na atmosferę nieporównywalną z żadnym innym miejsce. Ale również za relacjami z Brytyjczykami, którzy traktowali go z ciepłem i życzliwością.

Atmosfera [na Villa Park] jest dosłownie nieprawdopodobna. Tęskniłem za spotkaniami w Premier League, bo kibice na stadionach tworzą klimat nieporównywalny z niczym innym. Ludzie, kiedy spotykam ich na ulicach, są mili i uprzejmi. Tęskniłem za tym. Za pogodą może już mniej. Jest tu trochę chłodno, ale piłka tutaj, w takim klubie z tymi fanami to coś niesamowitego.




„Pragnę od nowa zacząć cieszyć się futbolem”

Z tyłu głowy na pewno pozostają myśli, że nie jest to jego wyśniony powrót, nawet taki, który by w przeszłości przewidywał. Gdyby Barcelona nie popadła w kryzys, seryjnie wygrywała kolejne spotkania, a 29-latek grał pierwsze skrzypce, nie byłoby mowy o szukaniu drugiego życia w aktualnie 12. ekipie Premier League. Lecz los napisał trochę inny scenariusz.

Liverpool na jego sprzedaży zrobił kapitalny interes. Jeszcze w tym samym okienku wykupił z Southampton Virgila van Dijka za rekordowe 75 milionów funtów. Latem do układanki Kloppa szefowie dołożyli mu Alissona Beckera. The Reds być może opłakiwali jego odejście, ale na pewno nie tęsknili, bowiem zaliczyli niebywały progres. Wygrali najpierw Ligę Mistrzów, a następnie upragnione od lat mistrzostwo Anglii, stając się hegemonem na Starym Kontynencie.

Tymczasem Coutinho, jak zostało to wcześniej wspomniane, zaliczył zjazd. Wygrywał trofea, ale nie na swoich warunkach. Poziom, jaki prezentował w barwach klubu z Merseyside, prysnął jak bańka mydlana. Niewielu znalazłoby się piłkarzy, którzy transfer z Barcelony do Aston Villi postrzegaliby jako krok naprzód w swojej karierze. Zmiana na pewien czas otoczenia na klub o niższej randze (choć może z czasem na stałe) to jednak szansa na odbudowanie zardzewiałej marki w znanym mu środowisku.

Mecze są tutaj niezwykle intensywne, co mi bardzo odpowiada. Natomiast znowu muszę się do tego zaadaptować. Daje z siebie na treningu wszystko, a ich poziom i wymagania tylko pomagają mi się dalej rozwijać i przystosować.

The Villans wierzą, że okażą się beneficjentem takiego wyboru zawodnika. Liczą, że piłkarz odnajdzie iskrę i zacznie grać na najwyższych obrotach. Talent Coutinho jest ogromny. Ma tę lekkość w prowadzeniu piłki, w przenoszeniu jej w ostatnią tercję boiska. Fantastycznie potrafi rozdysponować futbolówkę do partnerów z drużyny. Dokładnie i z odpowiednią siłą umie przyłożyć z dystansu.

W Hiszpanii gra się odrobinę inaczej. W Barcelonie normalnym jest, że spędzasz więcej czasu z piłką przy nodze, masz więcej kontroli i to są te różnice. Ale ja nie chce żyć przeszłością, dlatego zjawiłem się tu, w wielkim klubie, by dać z siebie wszystko. Pragnę od nowa zacząć cieszyć się futbolem.

Kiedyś kolega z boiska, teraz szef

Philippe Coutinho nie znalazły się na Villa Park, gdyby nie postać Stevena Gerrarda. Nie będzie stwierdzeniem na wyrost, że jeśli ekipę z Birmingham dalej prowadziłby Dean Smith, Brazylijczyk nawet by nie rozważał takiej oferty. Obaj panowie rozegrali wspólnie 81 spotkań na przestrzeni nieco ponad dwóch lat, zanim legendarny pomocnik postanowił odwiesić buty na kołek latem 2015 roku. Razem przeżywali ten utracony mistrzowski tytuł przy jednym z najsłynniejszych potknięć w historii angielskiej piłki. Również razem tworzyli linię ataku u Brendana Rodgersa, w tym pamiętnym blamażu 1:6 na Britannia Stadium kończącym karierę Gerrarda.

Anglik nie omieszkał wykorzystać dobrych relacji z 29-latkiem i odbył z nim kilka prywatnych rozmów, by nakłonić go do przejścia do Aston Villi.

Rozmawialiśmy ze sobą sporo, zanim tu przyszedłem. Mówił mi o tym, jak zorganizowany jest klub, o celach na ten sezon, o fanach i jego osobistych ambicjach. Ale również o tym, czego będzie oczekiwał ode mnie – to było zdecydowanie to, co chciałem doświadczyć. Nie miałem kłopotu, by się zdecydować. Jestem bardzo szczęśliwy, że wszystko się tak potoczyło.

Nie każdy menedżer podjąłby się takiego ryzyka, ale były kapitan Liverpoolu doskonale pamięta, jak wizja Brazylijczyka, spektakularne bramki i umiejętności dryblingu wprawiały w zachwyt całe Anfield przez kilka kolejnych sezonów. W Villi Gerrard może mu zaoferować pewnego rodzaju terapię, w której czasie Coutinho będzie mógł uleczyć nadszarpnięte ego. Przypomnieć sobie, jak wyjątkowym potrafi być graczem. Poczuć się znów potrzebnym.

Ambicjami Gerrarda jest to, aby dawać z siebie jak najwięcej, na jak najwyższym poziomie. Mamy skład pełen znakomitych graczy i wiem, że możemy być wyżej [w tabeli] niż to mam miejsce obecnie. Pracuję nad tym ciężko, bo on chce, abyśmy stawali się lepsi dzień po dniu, mecz po meczu.

„On mógłby nadal być czynnym zawodnikiem”

Anglia przywołuje dla niego wiele szczęśliwych wspomnień. Choć w pewnym stopniu Coutinho powraca nieco dotknięty nieudaną przygodą poza Wyspami, to jest też bogatszy o cenne doświadczenie z innych topowych klubów i zdeterminowany, by udowodnić rację wielu ludziom, którzy już postawili na nim krzyżyk. Ponad 200 spotkań w barwach klubu z czerwonej części Merseyside, 54 gole i 45 asyst, 11 tysięcy minut w Premier League. Dwukrotnie Piłkarz Roku w klubie (2014 i 2015). Wybór do Drużyny Roku PFA. To nie przypadek. Jego niegdyś olśniewająca reputacja potrzebuje reanimacji, co może sprawić, że stanie się niezwykle niebezpieczną bronią w talii swojego byłego kumpla z szatni.

To zawsze miłe, gdy masz obok kogoś, kto wierzy w ciebie. Oczywiście, ja też wierzę w swoje umiejętności. Pracuje ciężko każdego dnia i miło mi, że trener o tym ze mną rozmawia. Chce pokazać na boisku ogromną odwagę w swoich poczynaniach, najlepszą możliwą wersję samego siebie.




Jak się okazuje, nie tylko pod względem taktyczno-teoretycznym brać najlepsze wzorce. Tyczy się to również piłkarskiej praktyki. We wspomnianej rozmowie z Laurą Woods wypożyczony z Barcelony zawodnik został zapytany, czy jego obecny menedżer wciąż ma jeszcze w sobie to coś. Okazuje się, że jak najbardziej. Ba, według Brazylijczyka nawet nic nie zatracił, pomimo zakończenia kariery prawie 7 lat temu. Wciąż można się od niego wiele nauczyć i dodać do swojego warsztatu.

Czasami, kiedy brakuje jakiegoś zawodnika na treningu, wchodzi do gierki i mogę to powiedzieć z czystym sumieniem, nie zatracił zupełnie nic [z piłkarskich umiejętności]. On mógłby nadal być czynnym zawodnikiem. Gerrard był dla mnie idolem i jest mi niezmiernie miło, że mogę z nim ponownie współpracować.

W Aston Villi Philippe Coutihno trafia na naprawdę intrygującą paczkę. Zwłaszcza przy stosowanym przez byłego szkoleniowca Rangersów ustawienia z dwiema „10” na skrzydłach. Watkins, Ings, Bailey, Buendia czy będący w znakomitej formie ostatnimi czasy Ramsey dają wiele możliwości z przodu drużynie. Młodego gracza ostatnio do reprezentacji Anglii Southgate’owi polecał Gerrard. Pod wrażeniem Jacoba jest również 25-letni ofensywny pomocnik.

Jest topowym graczem mimo młodego wieku. Gra naprawdę dobrze. Jeśli mogę mu jakoś pomóc, postaram się dać z siebie wszystko. Z pewnością ma przed sobą wspaniałą przyszłość.

Przypowieść ze szczęśliwym zakończeniem?

Philippe Coutinho wciąż ma „tylko” 29 wiosen na karku. Początkiem stycznia zyskał szansę przywrócić swoją karierę na właściwe tory. Jego przypadek nasuwa na myśl postać syna marnotrawnego z biblijnej przypowieści. Po tułaczce między Barceloną a Monachium, po czasie, gdy miał zacząć żyć w nowym, lepszym klimacie, świecić pełnią blasku, powraca z podkulonym ogonem do miejsca, które wprowadziło go na piłkarskie salony. Brazylijczyk zyskał pokorę i przejście krok niżej traktuje jako miejsce do rozwoju, a nie piłkarskie zesłanie.

Nie rozmawialiśmy jeszcze za dużo [z kolegami z drużyny]. Dopiero co tutaj przyszedłem, mój angielski musi się poprawić. Jednak na boisku próbuje komunikować się ze wszystkimi i wierzę, że jestem w stanie im pomóc w kolejnych wygranych.

Nikt nie daje jednak gwarancji, że nawet w znanym sobie środowisku da radę. To najbardziej wymagająca liga, a dyspozycja Brazylijczyka w dłuższym czasie jest sporą niewiadomą. Już w trakcie tych pierwszych spotkań, były wzloty i upadki. Potyczka z Evertonem udowodniła, że łatwo nie będzie – Coutinho zaliczył 18 strat piłki, fatalnie podawał (zaledwie 58% dokładności) i nie zaliczył żadnego udanego dryblingu (0/3). Na taki słaby występ odpowiedział genialnym przeciwko Leeds tydzień później, czego dowód znajduje się na powyżej. Po czym znów zebrał mieszane recenzje za starcie z Newcastle i Watfordem. Prawie idealna definicja sinusoidy.

Odzyskanie dawnego „ja” w tym przypadku będzie wymagało nie lada wysiłku. Ojciec, w tym przypadku Steven Gerrard, przygarnia swoje dziecko z powrotem i daje dach nad głową. Uczty nie było co prawda jak wyprawić, bo sezon jeszcze trwa. Jednak już po rozgrywkach, zwłaszcza udanych, będzie można zabić utuczone cielę i zasiąść do należytej wieczerzy. Czas pokaże, czy Brazylijczyk tę szansę wykorzysta w należyty sposób i będzie co świętować.

Wydaje się niezwykle zmotywowany, by to uczynić. To dobra wróżba, bo jeśli przyczyni się do marszu The Villans w górę tabeli, będzie nam dane oglądać go dłużej niż do końca maja. A chyba każdy kibic Premier League właśnie dla takich graczy jak on, zasiada co tydzień z uśmiechem na ustach do kolejnych spotkań najlepszej ligi świata.