Co roku w Premier League pojawiają się nowe gwiazdy, przyćmiewając swym blaskiem zawodników, którzy nie podołali trudom Premier League. Większość graczy nie potrafi pogodzić się z łatką niespełnionych oczekiwań. Jednak tylko nieliczni stawiają na swoim i wbrew skreślającym ich menedżerom czy fanom, odnoszą sukces. Oto lista pięciu graczy, którzy przez ostatnie lata przechodzili swoisty test charakteru, by w tym sezonie doczekać odrodzenia.

Luke Shaw

Gdy w 2013 roku Real Madryt za rekordowe 100 milionów euro sprowadzał Garetha Bale’a, nikogo nie dziwiła ogromna kwota transferu. Tylko kibice Manchesteru United nie mogli uwierzyć, jakim cudem kilka lat wcześniej, gdy Bale za około 15 milionów euro zamieniał Southampton na Tottenham, sir Alex Ferguson wolał wydać ponad dwa razy więcej na Brazylijczyka Andersona.

W tym samym roku fanom Premier League przedstawił się nowy „produkt” akademii Southampton – Luke Shaw. Lewonożny, młodziutki, dynamiczny Brytyjczyk – skojarzenia z Balem nasuwały się same. Kibice Manchesteru  nie wyobrażali sobie, by ich klub jeszcze raz przepuścił nadarzającą się okazję. I tak w lipcu 2014 roku za blisko 40 milionów euro 19-letni obrońca trafił na Old Trafford.

Powiedzieć że kariera Shawa od tamtej pory nie była usłana różami, to nic nie powiedzieć. Ogromna presja, niezliczona ilość kontuzji, w tym wykluczające na rok złamanie kości piszczelowej i strzałkowej oraz chociażby publiczna krytyka ze strony Jose Mourinho. Wszystko to nie pozwalało obrońcy pokazać pełni umiejętności.

Pod koniec 2018 roku klub przejął Ole Gunnar Solskjær. Norweg od razu zdecydował się powierzyć Anglikowi miejsce w podstawowym składzie, a ten w 2019 roku zdobył nagrodę najlepszego gracza sezonu. Choć wynikała ona bardziej z beznadziejności kolegów z drużyny niż z niesamowitych umiejętności zwycięzcy, obrońca był z powrotem na właściwych torach. Był to jednak dopiero początek odrodzenia.

W obecnych rozgrywkach Luke Shaw jest bezsprzecznie jednym z najlepszych zawodników United. W derbowym pojedynku z The Citizens, Anglik zdobył swoją drugą bramkę w Premier League i wybrany został graczem meczu. Ponadto, w przekroju całego sezonu znajduje się na podium pod względem liczby wypracowanych okazji bramkowych w pięciu najlepszych ligach Europy.

Dziś Gary Neville zastanawia się czy Luke Shaw jest obecnie najlepszym lewym obrońcą w Premier League. Z kolei Dimitar Berbatov wskazuje go jako podstawowe ogniwo defensywy reprezentacji Anglii. I choć Shaw nie zrobi już raczej kariery na miarę Garetha Bale’a, pozostaje nam trzymać kciuki, że 25-letni zawodnik nie pokazał jeszcze szczytu swoich umiejętności.

Joao Cancelo

Gdy w 2019 roku Joao Cancelo zamienił Turyn na Manchester, stając się najdroższym bocznym obrońcą świata, wydawało się że Portugalczyk po prostu musi grać w pierwszym składzie The Citizens. Inaczej wyobrażał to sobie jednak Pep Guardiola, który w sezonie 19/20 wystawił obrońcę w zaledwie 13 meczach w wyjściowej jedenastce. Nic dziwnego, że w mediach pojawiały się pogłoski o rychłym powrocie Joao do Włoch lub Hiszpanii.

Portugalczyk zaufał jednak genialnemu menedżerowi, który miał na niego swój własny unikalny plan. Ciężko określić pozycję, na którą Pep ustawił Joao. Znacznie łatwiej przywołać przykład Philipa Lahma, który przeżył podobną transformację pod skrzydłami Guardioli.

Najprościej mówiąc, w defensywie Portugalczyk gra na pozycji bocznego obrońcy. Gdy jednak to City wyprowadza akcję zamienia się w środkowego pomocnika, a nawet rozgrywającego. W każdym meczu wygląda to jednak trochę inaczej.

Zawsze byłem przyzwyczajony do gry na prawej obronie. Teraz nauczyłem się grać w środku pola, plecami do bramki przeciwnika. To zupełnie inna rola i jestem wdzięczny Pepowi za to jak to wymyślił i jak pomógł mi rozwinąć się na nowej pozycji na boisku. (…) Czuję się teraz bardziej kompletnym graczem, zarówno pod względem technicznym, jak i taktycznym. – opowiada o nowej pozycji Jao.

W zeszłym sezonie ciężko było wyobrazić sobie miejsce dla Joao Cancelo w układance Guardioli. Dzisiaj ciężko wyobrazić sobie jedenastkę City bez Portugalczyka. Aż strach pomyśleć jakie jeszcze pomysły kryje w swojej głowie hiszpański menedżer.

Jesse Lingard

Wieczny młody talent, Lingardinho, zawodnik mem. A zaledwie trzy lata temu na mistrzostwach świata w Rosji, Lingard był podstawowym zawodnikiem reprezentacji. Gdy pakował bramkę przeciwko Panamie, wydawało się że kariera Anglika w końcu odpali na dobre. Przez cały następny rok pomocnik nie wypracował jednak ani jednej bramki. O ile na początku zeszłego sezonu Solskjær dawał mu jeszcze szanse, o tyle od pojawienia się w klubie Bruno Fernandesa praktycznie przestał wychodzić na boisko. W tym sezonie w barwach w Manchesteru nie zagrał w lidze choćby minuty. Dla kibiców piłki nożnej niemalże przestał istnieć. Wtedy do pomocnika rękę wyciągnął West Ham.

Po lockdownie wróciłem jako jeden z najsilniejszych i najlepiej przystosowanych (w składzie Manchesteru przyp. red.). Nie otrzymałem jednak szansy, na którą czekałem. Choć nie grałem, cały czas wykonywałem dodatkowe treningi i utrzymywałem dobrą kondycję w oczekiwaniu na odpowiedni moment- opowiadał po debiucie w nowych barwach Lingard.

Rzeczywiście od pierwszego meczu w barwach ekipy z Londynu Jesse wyglądał nie jak zawodnik, który ostatni rok spędził na ławce, a jak gracz będący u szczytu formy. Na London Stadium od lat mają problem ze znalezieniem właściwego napastnika. David Moyes korzysta więc z usług kilku ofensywnych pomocników, wśród których Lingard z miejsca stał się liderem. Do tej pory zagrał dla West Hamu sześć spotkań, zdobywając cztery gole i dwie asysty. Dziś po dawnym „Lingardinho” nie ma już śladu, a o pomocniku coraz częściej mówi się w kontekście powrotu do reprezentacji.

Daniel Amartey

27 października 2018 roku to prawdopodobnie najczarniejszy dzień w historii Leicester. W sobotni wieczór po meczu Lisów z West Hamem helikopter z właścicielem klubu i czteroosobową załogą rozbił się tuż po starcie z murawy King Power Stadium. Choć wszyscy w Leicester bardzo przeżyli utratę uwielbianego w klubie właściciela, dla jednego zawodnika ten dzień miał podwójnie bolesny wymiar. W meczu z West Hamem na prawej obronie wystąpił Daniel Amartey. Pod koniec spotkania skręcił on kostkę, a pozornie błaha kontuzja praktycznie wykluczyła go z gry na następne dwa lata.

Gdy we wrześniu zeszłego roku Amartey wyszedł w pierwszym składzie na Manchester City, kibice Premier League przecierali oczy ze zdumienia. Większość fanów zapomniała o istnieniu obrońcy. Ciężko uwierzyć, ale zawodnik z Ghany występuje w Leicester od 2015 roku, a z Lisami zdobył nawet mistrzostwo Anglii.

Zgodnie z nowoczesnymi trendami Brendan Rodgers często zmienia taktykę raz wystawiając czwórkę obrońców, kiedy indziej korzystając z trzech środkowych defensorów. Takie zmiany dają możliwość Amarteyowi, który dobrze czuje się na pozycji pół prawego i prawego obrońcy. W niedawnym spotkaniu z Brighton odpłacił za powierzone mu zaufanie, zdobywając zwycięską bramkę. Wydaje się także, że Amartey to ulubieniec menedżera i jeżeli tylko będzie zdrowy, będzie występował w pierwszej jedenastce Lisów.

To wspaniały facet, bardzo szczery. Był niedostępny przez długi, długi czas, pokonując po drodze wiele przeciwieństw. Jednak zawsze daje z siebie wszystko, gdziekolwiek go nie wystawisz. W kilku meczach zaprezentował się naprawdę świetnie. Ciężko trenuje, bardzo uczciwie i nigdy, przenigdy nie zawodzi- chwalił Amartey’a po meczu z Brighton menadżer Leicester.

John Stones

Przychodząc do City w 2016 roku, Stones z miejsca stał się najdroższym angielskim obrońcą. Choć sprowadzający go Pep Guardiola od początku bronił defensora, ten nie radził sobie z oczekiwaniami i presją.

John Stones ma więcej osobowości niż my wszyscy razem w tym pokoju. Ma większe jaja niż wszyscy tutaj. Lubię to. Kocham go. Cały czas gra pod presją, jest krytykowany. A ja jestem zachwycony, że mam go w drużynie, z wszystkimi popełnianymi przez niego błędami. Kocham go. Uwielbiam gości z taką osobowością – bronił Anglika w 2017 roku menadżer Manchesteru City.

Na nieszczęście Stonesa, miesiąc miodowy skończył się wraz z końcem sezonu. Rok po transferze Guardiola nie pałał już taką miłością do Anglika. Duża liczba drobnych kontuzji, nieregularne występy, fatalne statystyki, poprzedni sezon to już absolutne apogeum złej formy. Doszło do tego, że Guardiola wolał zestawić środek defensywy z Rodriego i Fernandinho, niż postawić na co chwila kontuzjowanego Stonesa. Ostatecznie kibice wybrali go najgorszym zawodnikiem The Citizens w kampanii. Wszystko wskazywało, że w Manchesterze zwyczajnie przeceniono talent Anglika i jego dni w klubie są już policzone

Dzisiaj mówimy o piłkarzu odmienionym. W obecnym sezonie Stones wystąpił w 24 meczach we wszystkich rozgrywkach, w których Manchester City stracił zaledwie siedem goli. Sam zaliczył w tym czasie pięć trafień. Jedno z nich w meczu z West Hamem, gdy niczym rasowy snajper strzelił zwycięską bramkę i przypieczętował 14. ligowe zwycięstwo The Citizens z rzędu.

Co wpłynęło na świetną dyspozycję Anglika? Przede wszystkim w postaci Rubena Diasa w końcu odnalazł partnera, z którym świetnie się uzupełnia. Poza tym pierwszy raz od dawna utrzymuje się w dobrej dyspozycji zarówno fizycznej jak i psychicznej. Stones niedawno wyznał, że od jakiegoś czasu korzysta z pomocy psychologa sportowego. Jak widać stare piłkarskie powiedzenie, mówiące że piłka nożna bardziej zależy od głowy piłkarza niż od jego nóg, wciąż się nie przedawniło.