Gloria victis? To nie tutaj, do jedenastki tych, którym poszło zapraszamy do okienka numer 1. Tutaj mamy nasz mały kącik wstydu z zawodnikami notującymi fatalne spotkanie. Niektórym poszło w tej kolejce na tyle fatalnie, że aż zdecydowaliśmy się o nich napisać. Oto nasza Antyjedenastka 27. kolejki Premier League. 

BRAMKARZ

JOSE SA

Powiedzieć, że był to nieudany występ, to jak nie powiedzieć nic. Ewidentnie nie był to dzień Portugalczyka. Zagrał on jedynie pierwszą połowę i to właśnie podczas tych 45 minut stracił dwie bramki. Przy pierwszej nie miał za dużo do powiedzenia, ponieważ piłka odbiła się od obrońcy i zupełnie zmieniła trajektorie lotu. Druga bramka natomiast padła w głównej mierze przez jego błąd, bo źle wyliczył swoją odległość od piłki, co poskutkowało nieudanym wyjściem z bramki i w konsekwencji stratą gola.

OBROŃCY

TARIQ LAMPTEY

Na plus można mu zapisać, że po raz piąty z rzędu wyszedł w podstawowym składzie Brighton w Premier League. Jednak na tym te pozytywy się kończą. Dopasował się do reszty drużyny sobotniego południa, kompletnie nie potrafiąc wywrzeć wydatnego wpływu w ofensywie – tu do kieszeni schował go Antonee Robinson do spółki z Alexem Iwobim – a i w defensywie nie błyszczał, choć akurat przy obu bramkach Fulham to nie on był głównym winowajcą. W przerwie zmieniony przez Simona Adingrę.

KONSTANTINOS MAVROPANOS

Długo wydawało się, że to Grek stanowi pewniejsze ogniwo na środku defensywy West Hamu na Goodison Park. Kilka razy właściwie zainterweniował, gdy była potrzeba, podczas gdy Zouma notorycznie miał problemy z Beto, prokurując jeszcze rzut karny pod koniec pierwszej części. Jednak w drugiej połowie Mavropanos dostarczył nam niezbity dowód, aby jego osobę w naszej Antyjedensatce umieścić. Nadal nie wiemy, w jaki sposób rosły napastnik The Toffees zupełnie zniknął z jego orbity zainteresowań we własnym polu karnym. Właściwie Konstantinos tylko przyglądał się, jak wysoko leci dośrodkowanie ze strony Jamesa Garnera, a następnie obrócił się, by ujrzeć, jak Beto pakuje na 1-0. Istny kryminał.

DARA O’SHEA

Irlandczyk w pierwszej połowie rywalizacji Burnley z Bournemouth na Turf Moor został upokorzony przez Justina Kluiverta. O’Shea przy bramce holenderskiego atakującego Wisienek popełnił dwa rażące błędy. Najpierw był fatalnie ustawiony przy długim podaniu do Kluiverta, a następnie reprezentant Holandii wkręcił go w ziemię zwykłym zamarkowaniem strzału. Później poczynania defensora The Clarets nadal były bardzo nerwowe i niezbyt skuteczne.

JOACHIM ANDERSEN

Duńczyk w drugiej połowie starcia z Tottenhamem wyglądał wręcz katastrofalnie. Przed stratą pierwszego gola trzy razy spóźnił się z doskokiem do Heung-min Sona, ale miał szczęście, że Koreańczyk raz trafił w słupek, a dwa razy ponad bramką.

Przy wyrównującym trafieniu dla gospodarzy dał się w łatwy sposób zezłomować Brennanowi Johnsonowi, co poskutkowało stratą przy linii bocznej i golem Wernera. Gdyby tego było mało, w końcówce jego złe przyjęcie piłki poskutkowało kolejnym przechwytem Johnsona i prostopadłym podaniem za plecy obrońców do Sona, który ustalił wynik meczu na 1:3.

JAYDEN BOGLE

Być najsłabszym ogniwem najsłabszej defensywy Premier League w kolejnym meczu, gdy Sheffield przyjmuje u siebie minimum pięć trafień. Symbol poniedziałkowej porażki z Arsenalem aż 0:6. Spóźnił się z doskokiem i próbą jakiekolwiek bloku do Declana Rice’a, gdy Anglik zagrywał do Martina Ødegaarda przy pierwszej bramce. Następnie sam wpakował piłkę do siatki krzyżakiem po szarży Bukayo Saki prawą flanką. Trzecia bramka dla Kanonierów również poszła jego stroną, gdyż nie poradził sobie z Jakubem Kiwiorem i Gabrielem Martinellim przy kontrataku. Letarg linii obrony beniaminka nadal trwa.

POMOCNICY

TOM DAVIES

Zszedł z boiska w przerwie, przy stanie 0:5. I właściwie trudno powiedzieć o jego występie cokolwiek dobrego, bo nie pokazał praktycznie żadnych pozytywów. Był jedynie aktorem ze scenariusza, który pisali rozjeżdżający Sheffield United gracze Arsenalu. Miał ledwie 13 kontaktów z piłką, wykonał ledwie pięć udanych podań. I ani razu nie zabrał piłki rywalom. Ałć.

SOFYAN AMRABAT

Marokańczyk miał dwa zadania w tym spotkaniu – poprawić grę słabo wyglądajacego Manchesteru United i zapewnić więcej spokoju w środku pola w ostatnich minutach spotkania. Niestety, nie udało mu się tego zrobić, a co więcej – w 16 minut udało mu się zagrać tak, żeby znaleźć się w antyjedenastce minionej serii gier. To właśnie po jego stracie Rodri zagrał do Haalanda, a ten zdobył bramkę wbijającą gwóźdź do trumny Czerwonych Diabłów. Fatalna zmiana 27-latka.

NAPASTNICY

MARCUS RASHFORD

Anglik strzelił naprawdę przepiękną bramkę – to trzeba mu oddać. Ten strzał niemal oderwał poprzeczkę od bramki strzeżonej przez Edersona. Tylko co z tego? Co z tego skoro przez całą resztę spotkania Rashford był po prostu cieniem piłkarza. Każda kolejna decyzja, jaką podejmował 26-latek, była zwyczajnie nieudana – czy to podania, czy próba strzału, bo strzałem nawet nie wypada tego nazywać. Naprawdę ciężko przewidzieć, jaką koncepcję w głowie ma napastnik Czerwonych Diabłów. Decyzyjność Rashforda ostatnio zupełnie zawodzi, a kiedy potrzeba przebłysku umiejętności indywidualnych, nutki nonszalancji to niestety na to kibice Manchesteru United też nie mogą liczyć.

JEAN-PHILIPPE MATETA

Zmuszony głównie do prób doskoku do rywali i biegania za piłką, by może wymusić jakiś kluczowy przechwyt. To jednak nie było mu dane, podobnie jak sytuacje bramkowe. Mateta oddał jeden strzał na bramkę przez cały mecz, w 13. minucie i w dodatku został on zablokowany. Nie miał w zasadzie żadnych argumentów w starciach z Cutim Romero czy Mickym van de Venem, którzy bez problemu wygrywali z nim kolejne pojedynki, czy to na ziemi (Francuz wygrał zaledwie 1 na 6 prób), czy w powietrzu (tutaj 2 udane na 8 prób). Zupełnie bezproduktywny występ.

CODY GAKPO