Kiedy mierzysz się z Manchesterem City masz dwa wyjścia. Albo modlisz się o najmniejszy wymiar kary albo opracowujesz plan i przy odrobinie szczęścia na boisku realizujesz go w stu procentach. Ten drugi scenariusz wybrał w zeszłym sezonie Brentford, który wygrał na Etihad Stadium. W sobotę to samo zrobił Wolverhampton Wanderers. Wilki nie miały jakiegoś skomplikowanego planu i strategii. Zrealizowały go jednak w sposób doskonały i to zapewniło im sensacyjne trzy punkty.

Oba zespoły przystępowały do sobotniej rywalizacji z dwóch różnych biegunów. Wolves szukało swojej pierwszej wygranej od trzech spotkań. Manchester City natomiast chciał podtrzymać idealny początek sezonu i zaliczyć siódmą wygraną z rzędu. Gary O’Neil i spółka zadbali jednak o to, by to Arsenal wciąż pozostał jedynymi „Invincibles” w historii Premier League.

Po zakończonym meczu szkoleniowiec drużyny z Molineux odważnie twierdził, że „pokonali najlepszy zespół w dziejach”. Fani mogą spierać się o styl w jakim zespół osiągnął w sobotę wygraną. Prawda jest jednak taka, że za kilka tygodni wszyscy będą pamiętali tylko o tym, że Manchester City to spotkanie przegrał, a nie jak przegrał.

Prosty i skuteczny plan

Gary O’Neil nie wpadł na nic odkrywczego. Opracował prostą strategię, przydzielił graczom role i pozostało mu liczyć na cud. Ten na boisku się wydarzył. Nie wiadomo czy to spotkanie wyglądałoby inaczej, gdyby Pep Guardiola znajdował się przy linii bocznej. Katalończyk oglądał to spotkanie z trybun z powodu zawieszenia za kartki. Jakie zachowania sprawiły, że Wolves było w stanie sprawić sensację?

Przed meczem wiadomym było, że wykluczyć trzeba będzie Erlinga Haalanda. Bardzo istotne było, by po przejęciu piłki natychmiast uruchomić kontratak i przetransportować piłkę do Pedro Neto. Co ciekawe O’Neil na spotkanie z City postanowił zmienić formację i wystawić 5 defensorów. Nie jest to zaskakujące patrząc na to z jaką siłą ofensywną przyszło im się mierzyć.

Przygotowania do sobotniego meczu zostały zaburzone przez porażkę w Pucharze Ligi. Wolves mimo dwubramkowego prowadzenia ulegli Ipswich Town. Piłkarze za bardzo się tym jednak nie przejęli i w sobotę wynagrodzili kibicom tę kompromitację.

Realizacja zadań

Pierwszy kluczowy aspekt sobotniego meczu skupia się na Craigu Dawsonie. Stoper Wilków miał za zadanie nie ustępować kroku Erlingowi Haalandowi. Co więcej, gdy Norweg otrzymywał piłkę natychmiastowo doskakiwał do niego także Max Kilman. Ustawiony nominalnie jako prawy środkowy obrońca, przesuwał się w lewo i wspomagał swojego kolegę. Ta taktyka przyniosła skutek, bo Norweg zaliczył xG na poziomie 0.06. To trzeci najgorszy wynik odkąd występuje w Premier League. – Udało nam się zebrać wokół niego (Haaland) kilku zawodników i skondensować przestrzenie. Za każdym razem, gdy Haaland walczył przeciwko Dawsonowi, ten mógł wykorzystać swoje atuty – mówił O’Neil.

Za każdym razem, gdy Erling Haaland otrzymywał piłkę, Max Kilman wspomagał Craiga Dawsona, by ten nie został sam na sam z Norwegiem. Grafika: The Athletic

To był zdecydowanie jeden z najlepszych występów Dawsona odkąd ten trafił do Wolverhampton. Był dominujący w swoich interwencjach. Wiedząc, że zawsze któryś z jego kolegów mu pomoże, był bardzo pewny siebie. Grając przeciwko City musisz najpierw wyłączyć z gry Haalanda. Wilkom się to zdecydowanie udało.

Cunha pierwszym obrońcą

Był plan defensywny szkoleniowca Wilków wypalił, musiał się zaczynać od dobrze wykonanej pracy przez pierwszego obrońcę. Tym był napastnik Matheus Cunha. Brazylijczyk miał za zadanie przede wszystkim wyłączyć z gry rozgrywającego City Mateo Kovacica. Gdy stoperzy gości mieli piłkę, Cunha podążał za Chorwatem i blokował linię podania.

Takie zachowania często powodowały, że defensorzy The Citizens musieli decydować się na długie lub bardziej ryzykowne podania. Świetna praca napastnika Wolves w obronie sprawiła, że City przez długi czas nie mogło wejść w rytm, a ich akcje bywały szarpane.

Matheus Cunha jak cień podążał za Mateo Kovaciciem, uniemożliwiając Chorwatowi skuteczne rozgrywanie piłki. Grafika: The Athletic

To nie był wybitny występ byłego gracza Atletico Madryt w ofensywie. Świetnie realizował jednak swoje zadania w grze bez piłki. Statystyki po tym meczu dobitnie to potwierdzają. Cunha wygrał łącznie 8 pojedynków i miał aż 3 odbiory. Gary O’Neil nie rzucał słów na wiatr, gdy mówił, że jego napastnik „niezwykle mu zaimponował swoją dyscypliną”.

Trójka stoperów

Po raz pierwszy w tej kampanii Gary O’Neil zdecydował się wystawić trzech środkowych obrońców. Ostatecznie ten ruch okazał się strzałem w dziesiątkę, który znacznie pomógł zespołowi w zdobyciu trzech punktów. Jak wcześniej wspomniano Craig Dawson i Max Kilman głównie mieli za zadanie walczyć z Erlingiem Haalandem. Trochę inną misję miał trzeci ze stoperów Toti Gomes. 24-latek mógł swobodnie opuszczać swoją strefę i miał uprzykrzać życie Philowi Fodenowi.

Toti Gomes bardzo często opuszczał swoją strefę, by doskakiwać do schodzącego ze skrzydła Phila Fodena. Kilka chwil później Wilki objęły prowadzenie po kontrataku. Grafika: The Athletic

Schodzący ze skrzydła do środka Anglik nie mógł w ten sposób tworzyć przewagi i dominować nad środkowymi pomocnikami Wolves. Dzięki wsparciu Totiego, Mario Lemina mógł w pełni skupić się na powstrzymaniu Juliana Alvareza. Druga z „szóstek” Joao Gomes wspierał natomiast z prawej strony Nelsona Semedo.

W planie meczowym menedżera Wolves nie było żadnego przypadku, a każdy wiedział dokładnie co ma robić. Trzeba przyznać, że były trener Bournemouth zdecydował się na kilka ryzykowanych rozwiązań. Ostatecznie przyniosły one jednak bardzo pozytywne skutki.

Skuteczność gry w niskiej obronie

To co Wolves zrobiło w starciu z City to maksymalne wykorzystanie swoich atutów grając w niskiej obronie. To nie był typowy postawiony autobus i wybijanie piłki na oślep po odbiorze. To przemyślane ruchy w defensywie, a następnie przetransportowanie piłki najczęściej do Pedro Neto. To właśnie Portugalczyk głównie napędzał ataki Wolves. Wilki w meczu z Obywatelami zaliczyli zaledwie jeden odbiór w polu karnym rywala. W meczach z Liverpoolem i Man United mieli takich pięć.

Średnie pozycje piłkarzy Wolves w meczu z Manchesterem City. Joao Gomes grał bliżej prawej strony, wspierając Nelsona Semedo. To dało więcej swobody Pedro Neto, który napędzał akcje ofensywne. Grafika: The Athletic

To pokazuje jak ekipa Gary’ego O’Neila przede wszystkim skupiła się na zablokowaniu dostępu do swojej bramki. Była też do bólu skuteczna i wykorzystała swoje momenty. Jakże symboliczne jest, że gola na 2:1 strzelił akurat Hwang Hee-chan. Napastnik Wilków przed meczem nazwany przez Pepa Guardiolę „The Korean Guy”, nie mogąc przypomnieć sobie jego nazwiska. Znając dokładnie jakie scenariusze pisze futbol, można się było spodziewać, że akurat Hwang trafi do siatki.

– Nie tworzyliśmy żadnych większych luk i nie czuło się, że Manchester City jest dla nas ogromnym zagrożeniem. Wiedziałem, że w każdej chwili mogą zdobyć bramkę, bo są na tyle dobrzy, ale nie czułem, że wyważają drzwi – stwierdził po meczu O’Neil. Były menedżer Bournemouth opracował na sobotę świetny, ale prosty plan. Jego piłkarze wypełnili go wzorowo i w nagrodę pokonali najlepszy zespół na świecie. Wilki zaliczyły udane polowanie!