Każdy fan futbolu widząc zdjęcie pewnego, nawet bardzo znanego piłkarza w koszulce jednego z jego byłych klubów zadaje sobie czasem pytanie: „To on tam grał?” nie inaczej jest również z kibicami Premier League. Przez naszą ukochaną ligę przewinęło się wiele gwiazd, niektóre z nich wpadały jedynie „przejazdem” i dlatego nie za bardzo utrwaliły się w naszej pamięci.

Patrick Kluivert, Fernando Hierro czy Ricardo Quaresma w angielskiej ekstraklasie to przygody, które mało kto pamięta. Postanowiliśmy więc je przypomnieć. A… no i do tego mamy jeszcze Chrisa Wooda w Lidze Europy w barwach klubu z Championship. Kojarzycie te epizody z ich karier?

Rzućcie też okiem na nasz poprzedni artykuł o tej tematyce „To on tam grał – edycja Premier League”. Przypominaliśmy m.in. rosyjskie wojaże Thiago Silvy i pobyt Emmanuela Olisadebe w Anglii. Tekst znajdziecie TUTAJ.

Patrick Kluivert – Newcastle United (2004-05)

Choć Holender trafiał na St James’ Park w wieku 28 lat, to powoli zmierzał do końca poważnej przygody z futbolem. Pomimo tego, że pojawiały się informacje o jego zamiłowaniu do imprez, faktu, iż nie do końca dbał o swoją formę i miał problemy ze zdrowiem, perspektywa stworzenia duetu w napadzie z Alanem Shearerem ekscytowała wszystkich fanów Srok.

Sygnały z wnętrza klubu wskazują, że ściągnięty za darmo z Barcelony Kluivert nie był nabytkiem trenera, Sir Bobby’ego Robsona, a prezesa. Menedżer w dalszym ciągu postanowił jednak wycisnąć z niego jak najwięcej. Eks-gwiazdor Dumy Katalonii okazał się drugim najskuteczniejszym piłkarzem Newcastle, ustępując tylko Shearerowi. Niestety, lubił zabalować, niespecjalnie trzymał dietę i coraz bardziej zaczynały dokuczać mu problemy z kolanem, zmuszające go co jakiś czas do odpoczynku.




Dlatego, pomimo 13 trafień w 37 występach we wszystkich rozgrywkach nie zdecydowano się skorzystać z opcji przedłużenia kontraktu. Okazało się to słuszną decyzją. Sezon 2004/05 okazał się dla Kluiverta ostatnim z przekroczoną granicą 10 bramek. Nie udało mu się to potem ani w Valencii, ani w PSV, ani w Lille. Tak właściwie, to w ciągu kolejnych trzech lat strzelił łącznie dziewięć bramek. Mniej niż w jedynej kampanii, podczas której grał na boiskach Premier League.

Ricardo Quaresma – Chelsea (2009)

Jeżeli kochasz futbol za wrażenia estetyczne i efektowne zagrania, to Quaresma jest twoim ulubionym typem piłkarza. 38-letni dziś skrzydłowy brylował nienaganną techniką, pewnością siebie i nierozłącznie kojarzony jest ze swoim znakiem rozpoznawczym – uderzeniem „trivelą”, czyli zewnętrzną częścią buta. Są jednak w jego przypadku również pewne sprawy, o których się nie pamięta, jak na przykład fakt, iż grał w angielskiej elicie.

80-krotny reprezentant Portugalii krótko zakładał koszulkę Chelsea, gdy reprezentował jej barwy w ramach wypożyczenia z Interu. Przeniósł się do niej w Deadline Day zimowego okienka transferowego 2009. Chciał odnaleźć pewność siebie utraconą pod wodzą José Mourinho. Rodak oczekiwał od niego większej dyscypliny taktycznej i podporządkowania się zespołowi. W efekcie pierwsze pół roku na Giuseppe Meazza okazało się dla piłkarza bardzo wymagające. Perspektywa gry u Luiza Felipe Scolariego brzmiała więc kusząco, lecz okazało się, że ten… wyleciał zaledwie kilka dni po przybyciu nowego nabytku.

Choć wychowanek Sportingu utrzymywał, że przeprowadzka do Anglii pomogła m w odzyskaniu radości z piłki, jego pobyt na Wyspach należy uznać za kompletny niewypał. Zagrał tylko pięciokrotnie, z czego czterokrotnie w lidze. Tylko raz wyszedł w podstawowym składzie – przy okazji debiutu w, jak się później okazało, ostatnim meczu Scolariego, remisie 0:0 z Hull City. Od kwietnia tylko raz załapał się na ławkę. Nic więc dziwnego, że mało kto pamiętał o jego epizodzie w ekipie The Blues. Powrót do Interu również nie okazał się udany i po jednym sezonie przeniósł się do tureckiego Beşiktaşu.

Chris Wood – Birmingham City (2011-12)

Ok, to pewnie nie budzi u was zbytniego zdziwienia czy niesamowitych emocji. Ale spokojnie, tym przypadku nie chodzi o sam fakt, że nowozelandzki napastnik zakładał koszulkę Birmingham City, lecz to, że w ich barwach miał okazję wystąpić w europejskich pucharach. I to pomimo tego, że w barwach The Blues grał… na zapleczu Premier League.

Wood został wypożyczony na St Andrew’s z West Bromu po spadku ekipy z Birmingham. W sezonie 2010/11 zakończonym relegacją, drużyna z drugiego co do wielkości miasta Anglii zdołała wygrać Puchar Ligi, pokonując w finale Arsenal. Tym samym zapracowała na miejsce w europejskich rozgrywkach. Dzisiejszy napastnik Burnley pomógł w przebrnięciu kwalifikacji.

The Blues mierzyli się w nich z portugalskim Nacionalem, a Nowozelandczyk strzelił jedną z bramek w wygranym 3:0 dwumeczu. W fazie grupowej również dorzucił swoje, zdobywając dramatycznego gola na 2:1 w dziewiątej minucie doliczonego czasu przeciwko Club Brugge. Ostatecznie drużyna z Championship finiszowała na trzecim miejscu w grupie i pożegnała się z Ligą Europy. Wypożyczony z West Bromu napastnik zakładał niebieską koszulkę do stycznia, w pół sezonu strzelił łącznie 11 goli. Wynik naprawdę niezły. Na tyle dobry, że po powrocie do klubu macierzystego znalazł nowego pracodawcę – Leicester City.

Kevin-Prince Boateng – Borussia Dortmund (2009)

W przypadku takiej kariery, jak ta Ghańczyka, łatwo znaleźć zaskakujące wybory klubów. Boateng zwiedził ogromną część Europy, więc zaliczył wiele nieoczywistych przystanków. Obskoczył AC Milan, FC Barcelonę, Tottenham Hotspur, Fiorentinę, Eintracht Frankfurt, Schalke, Sassuolo czy Portsmouth. A to nie wszystko. Mało kto pamięta przecież, że kopał również piłkę w barwach… Borussii Dortmund. I to pod wodzą samego Jürgena Kloppa.

Młody pomocnik w 2007 roku przeszedł z Herthy Berlin do Spurs, ale poza przebłyskami nie zdołał pokazać czegoś, co zagwarantowałoby mu miejsce w podstawowym składzie. Dlatego na krótko przed 22. urodzinami, półtora roku po przeprowadzce do Londynu, powędrował do Zagłębia Ruhry na wypożyczenie. W pierwszych pięciu meczach wychodził w podstawowej jedenastce. Potem przyplątały się problemy zdrowotne i do końca pobytu na Signal Iduna Park pozostawał jedynie opcją z ławki.

Łącznie uzbierał 11 gier, choć mogło być ich więcej, gdyby nie bandyckie wejście w Makoto Hasebe podczas starcia z Wolfsburgiem. Boateng obejrzał czerwoną kartkę i dostał czteromeczowe zawieszenie, które przedwcześnie zakończyło jego przygodę w BVB. Niemniej, Klopp docenił jego talent i chciał ściągnąć go na stałe. Sytuacja finansowa Borussii nie pozwoliła jednak na przeprowadzenie transferu. Ghańczyk po powrocie do Londynu przeniósł się do Portsmouth.

Fernando Hierro – Bolton Wanderers (2004-05)

To było trochę jak transfer z Football Managera. Przed startem sezonu 2004/05 do Boltonu trafiła 36-letnia legenda Realu Madryt i jej były kapitan. Fernando Hierro przez ponad dekadę stanowił podporę defensywy Królewskich, przy okazji wykręcając niesamowitą liczbę ponad 100 strzelonych goli. Trzy razy wygrał Ligę Mistrzów, do tego dorzucając 10 trofeów na krajowym podwórku. Był niezaprzeczalną ikoną madryckiego klubu. W 2003 roku postanowiono jednak nie przedłużać z nim kontraktu. Powędrował więc do katarskiego Al Raayyan, gdzie mógł liczyć na ogromne pieniądze. Te utrzymały go na Bliskim Wschodzie tylko rok, bo zapragnął powrotu do poważniejszego grania.

Były kolega z boiska, Steve McManaman, polecił mu Premier League, w której grał również inny dobry znajomy, Ivan Campo. Środkowy obrońca postanowił dołączyć do swojego rodaka i podpisał kontrakt z Boltonem, zostając podopiecznym Sama Allardyce’a. Popularny Big Sam wprowadzał wiekowego zawodnika powoli, ale w drugiej połowie kampanii opierał już na nim linię obrony. Weteran pomógł Kłusakom w zajęciu szóstego miejsca i wywalczeniu awansu do Pucharu UEFA.

Został ulubieńcem kibiców, a menedżer widział dla niego miejsce w zespole również w kolejnych rozgrywkach. Dlatego mocno zachęcał go do pozostania na Reebok Stadium. Hiszpan postanowił jednak zakończyć przygodę z futbolem. Jak się okazało, ostatni jej rozdział napisał właśnie podczas zaskakującego pobytu na Wyspach. Gdy opuszczał murawę w ostatnim meczu, dostał owacje od całego stadionu. Allardyce wspominał w rozmowie z The Athletic, że „nigdy takich nie widział”. Z kolei w książce From Guernica to Guardiola: How the Spanish Conquered English Football, autorstwa Adama Craftona, możemy przeczytać wymowne słowa Hierro. Stwierdził on, że gdyby miał drugą karierę, to chciałby ją spędzić w Anglii.

Henrik Larsson – Manchester United (2007)

Jeden z najlepszych szwedzkich piłkarzy XXI wieku miał krótki, trochę zapomniany epizod w Anglii. Manchester United wypożyczył go z Helsingborga, klubu, z którego kilkanaście lat wcześniej wypływał na szerokie wody. Do Szwecji wrócił po dwóch naznaczonych kontuzjami latach spędzonych w Barcelonie. I chociaż Katalończycy chcieli go zatrzymać, postanowił spędzić ostatnie lata kariery w ojczyźnie. Na pożegnanie zaliczył dwie asysty w wygranym 2:1 finale Ligi Mistrzów przeciwko Arsenalowi.

Naturalne było więc, że pomimo sędziwego już wieku (miał wówczas 35 lat) i gry w lidze szwedzkiej, może przydać się w mocniejszej lidze. Dlatego też Sir Alex Ferguson zaproponował mu krótkoterminowe wypożyczenie w styczniu 2007 roku. Miało trwać do marca, kiedy to startował nowy sezon Allsvenskan. To był w końcu tylko przerywnik od spokojnej emerytury.

Niemniej, wiekowy napastnik okazał się przydatny. Zagrał 13 razy i strzelił trzy gole – w tym zwycięskiego w rewanżowym meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów przeciwko Lille. Pozwolił odciążyć Wayne’a Rooneya i Louisa Sahę, dla których w obliczu kontuzji Alana Smitha jedyną opcją rezerwową był naznaczony kolejnymi kontuzjami Ole Gunnar Solskjær. Sir Alex Ferguson wielokrotnie komplementował Larssona i chciał zatrzymać go na dłużej, lecz ten trzymał się swojego postanowienia. Choć Szwed dołożył cegiełkę do mistrzostwa kraju, nie dostał pamiątkowego medalu. Rozegrał w Premier League zbyt mało spotkań, by się na niego załapać.