Przypomnijcie sobie sytuacje, w których wprowadzeni z ławki zawodnicy decydowali o wyniku spotkania. Pierwsza myśl, Damian Szymański i jego gol z Anglią na Stadionie Narodowym. Na drugim biegunie finał ostatnich mistrzostw Europy, gdy wprowadzeni chwilę przed końcem meczu Sancho i Rashford nie wykorzystali swoich karnych. Albo Mark Noble, który trochę ponad miesiąc temu wchodzi w doliczonym czasie gry na boisko tylko po to, by wykonywać jedenastkę, mogącą dać remis w pojedynku z Manchesterem United. Legenda West Hamu nie trafia i Młoty przegrywają. To tylko kilka przykładów z ostatnich miesięcy. To oczywiste, piłkarze wprowadzani na boisko w trakcie meczu mają ogromny wpływ na ostateczny wynik spotkania. Nic więc dziwnego, że ktoś w końcu postanowił zminimalizować ryzyko wynikające ze zmiany. Tym kimś jest Sammy Lander z AFC Wimbledon, pierwszy na świecie trener zmienników.

Historia Sancho i Rashforda grzała Anglików przez całe wakacje. Nic dziwnego, Synowie Albionu byli o krok od pierwszego od ponad pięćdziesięciu lat złota na arenie międzynarodowej. Sammy Lander, 25-letni scout Bournemouth i trener występującego na piątym szczeblu rozgrywkowym Weymouth, postanowił wykorzystać gorący temat podczas rozmowy kwalifikacyjnej w AFC Wimbledon.

„Wyciąłem kilka fragmentów finału, na których widać, jak Sancho i Rashford wstają z ławki i zamiast rozgrzewać się przy linii bocznej, po prostu sobie chodzą — wspomina Lander. – Myślę, że całość trwała około 11 minut. Z czego przez około siedem stali nieruchomo, przez około dwie minuty rozciągali pachwiny, a potem przez około minutę po prostu siedzieli i oglądali mecz. Od razu zwróciłem uwagę, że nie byli gotowi do wejścia na boisko. Nie byli gotowi, by sprostać intensywności spotkania, a co dopiero spróbować ją jeszcze podnieść”.

Mam pomysł

Sammy nigdy nie grał zawodowo w piłkę. W młodości stracił wzrok w prawym oku w wyniku poważnego wypadku. Nigdy jednak nie stracił miłości i zapału do piłki nożnej. Po ukończeniu dwudziestu lat załapał się do drużyny Weymouth, gdzie był jednym z trenerów-analityków. Przez cztery lata jego pracy, drużyna z południa Wielkiej Brytanii awansowała o dwa szczeble rozgrywkowe.

Weymouth to malutki klub. Tak samo, jak na niższych szczeblach rozgrywkowych na całym świecie, czasami ciężko o zebranie na mecz pełnej jedenastki. Nie mówiąc już o rezerwowych.

„Pewnego razu ktoś zapytał mnie: ‘Możesz dziś usiąść na ławce?’ Właściwie to nie wiem dlaczego, nigdy nie byłem piłkarzem, ale się zgodziłem – wspomina Sammy. – W 89 minucie, nasz napastnik doznał kontuzji, trener spojrzał na mnie i zapytał: ‘Jesteś gotowy do wejścia?’ Ja na to: ‘Zupełnie nie. Ani trochę’. Wtedy wszystko się zaczęło. Od tamtej pory dużo częściej rozmawiałem z piłkarzami na ławce”.

Niedługo później w Wielką Brytanię uderzyła pandemia koronawirusa i piłkarskie rozgrywki zostały zawieszone. Sammy wykorzystał wolny czas na poszukiwanie miejsc, w których mógłby spożytkować swoją wiedzę i zdobyć kolejne doświadczenia. Na jedną z setek wiadomości rozsyłanych przez LinkedIna odpowiedział Andy Parslow, podopieczny Marka Robinsona, trenera AFC Wimbledon. Sammy zaproszony został na rozmowę. Opisywany przypadek Sancho i Rashforda trafił do wyobraźni przedstawicieli londyńskiego klubu.Wimbledon przyjął na praktyki pierwszego na świecie trenera zmienników.

„Tu nie chodzi o to, żeby na siłę robić coś inaczej – opowiadał o zatrudnieniu menedżer AFC Wimbledon. – On mnie po prostu przekonał. Bywałem zmiennikiem i użalałem się nad sobą. Sammy potrafił mi to wytłumaczyć – nie jesteś zmiennikiem, jesteś kończącym”.

Nie zmiennicy, tylko kończący

To jedna z podstawowych zasad Landera. Graczy wchodzących z ławki nie nazywa zmiennikami a kończącymi (ang. finishers). Tak jak na początku meczu mamy wyjściową jedenastkę, tak analogicznie na finiszu możemy mówić o składzie kończącym spotkanie. Jak twierdzi, ma to sprawić, by zawodnicy wchodzący w trakcie meczu czuli się równie ważni.

Na czym więc polega praca trenera kończących?

„Moim zadaniem jest upewnienie się, że gracze są przygotowani na tyle, na ile to możliwe, by wejść i wpłynąć na mecz na wszelkie możliwe sposoby – fizycznie, psychicznie, technicznie czy taktycznie – tłumaczył w wywiadzie dla The Athletic Sammy. – Chodzi o to, by piłkarz, który słyszy, że nie wychodzi w pierwszym składzie, pomyślał: ‘OK, wejdę później i pociągnę chłopaków za sobą’. To bardzo ważne. Chodzi o traktowanie wchodzących na równi z podstawowymi zawodnikami ­– muszą wykonać dokładnie tę samą robotę. Czasami nawet trudniejszą, ponieważ często wchodzą, gdy trzeba odwrócić losy spotkania”.

 

„W zeszłym tygodniu widziałem świetne zdjęcie ławki Manchesteru United. Siedziało na niej sześciu lub siedmiu graczy, wszyscy zakapturzeni, pochyleni i z założonymi rękami. Jeden z tych gości mógłby ci wygrać mecz, ale spójrz na nich ­­– dodaje w rozmowie z BBC. – Chodzi właśnie o to, by podczas meczu utrzymywać kontakt z graczami na ławce. Zadawać im pytania o to, jak wyglądają zawodnicy grający na ich pozycjach. Albo czy widzą obszary, w których mogliby wpłynąć na grę?”

„Kluczowa jest też przerwa – masz 15 minut nieprzerwanego treningu na boisku. Zmiennicy zostają ze mną na murawie, obcują z piłką, trenują przerzuty. Lubią to. Często rozgrzewka wielu z nich jest nieporównywalna do tej zawodników wychodzących w pierwszym składzie. Z jakiegoś powodu nie ma ciśnienia na solidne rozgrzanie rezerwowego. A kiedy wchodzą, mają biegać, sprintować, rozwijać maksymalne prędkości, a jak mają to osiągnąć bez solidnej rozgrzewki?”

Czy to coś zmienia?

Praca Landera nie ogranicza się do przebywania na ławce. Bada też, w jaki sposób kluby League One i League Two wykorzystują zmiany i w jakim stopniu są one skuteczne. Stworzył nawet własny system punktowy oparty na wpływie rezerwowych na wynik spotkania. Przyznaje jednak, że system nie jest idealny i wymaga jeszcze dużo pracy. Podobnie jak Thomas Gronnemark, trener wrzutów z autu Liverpoolu, jest pionierem w swoim fachu i na pewno napotka jeszcze wiele przeszkód.

„Jestem praktykantem, właściciele nie mogą sobie pozwolić na wydawanie pieniędzy, gdy nie wiedzą, czy moje pomysły sprawdzą się w praktyce. Muszę to udowodnić. Ale wierzę, że trenerzy rezerwowych to coś, co się przyjmie i wyznaczy nowy kierunek”.

No właśnie, jeśli chodzi o praktykę, Sammy pięknie opowiada o swojej pasji, ale czy zmiennicy AFC Wimbledon rzeczywiście mają realny wpływ na przebieg spotkania? Cytując klasyka: Jeszcze jak!

Po 15 rozegranych ligowych spotkaniach zawodnicy Marka Robinsona strzelili 20 goli. Jedenaście z nich padło po dokonaniu zmian, a na aż siedem bezpośredni wpływ mieli piłkarze wchodzący z ławki, cztery razy strzelili gola i trzy razy asystowali. Dość powiedzieć, że blisko połowa klubów z League One nie może pochwalić się zmiennikiem, który w tym sezonie strzeliłby gola lub przy nim asystował. Do tego w zeszłej kampanii na tym etapie rozgrywek rezerwowi Wimbledonu zaledwie dwukrotnie przyczynili się do zdobycia bramki.

Szczęście? Szersza kadra złożona z lepszych zawodników? A może po prostu przypadek? W AFC Wimbledon tego słowa raczej nie usłyszycie.

Kiedyś Crazy Gang dziś gang specjalistów

Sammy to nie pierwszy specjalista w sztabie szkoleniowym londyńskiej ekipy. Andy Parslow, człowiek, który zaprosił go na rozmowę, zajmuje się… wznowieniami ze stojącej piłki.

„Za każdym razem, gdy gra jest zatrzymana, zaczyna się moja robota – wrzuty z autu, rzuty wolne, rożne, rozpoczęcia ze środka. W najbliższym czasie mam też zamiar przyjrzeć się piątkom – opowiadał klubowej telewizji Parslow. – Chodzi o minimalne różnice. Przyjrzałem się statystykom z zeszłego sezonu. Średni współczynnik wykorzystania rzutów rożnych wyniósł nieco poniżej 2,5%. Tyle, co  nic. Najlepszy zespół w lidze, Rotherham, strzelił z rożnych 12 bramek, czyli wykorzystał ok 5% z nich. Jeśli uda nam się zrobić różnicę 2 lub 3%, czyli zdobyć o 3–5 goli więcej z kornerów, potencjalne remisy zmienią się w wygrane, a przegrane w remisy”.

Jest też Steve Sallis, trener mentalny, który prowadzi z zawodnikami indywidualne rozmowy. Jest James Simmonds, trener wypożyczony z akademii Chelsea,  który ma dostarczać menedżerowi feedback i troszkę inne spojrzenie na prowadzenie drużyny.

Pomysł z nazywaniem rezerwowych kończącymi też nie wziął się znikąd. Sammy’emu podrzucił go Eddie Jones, selekcjoner kadry Anglików w rugby. Ten przed sezonem dał zawodnikom Wimbledonu mowę motywacyjną. A na spotkanie zaprosił go pracujący w AFC na zasadach wolontariatu trener kadry Fidżi w rugby 7-osobowym, Ben Ryan.

 

Wszystkich tych gości zatrudnia pod sobą menedżer Mark Robinson. Były piłkarz, którego kariera wcześnie przerwana została przez skomplikowane złamanie kości udowej. Nie miał wyboru, zszedł na ziemię i pracował w brytyjskim ZAiKSie. Jednak nawet ta organizacja ma swoją reprezentację piłki nożnej, a Mark był jej trenerem. I to dobrym. Niedługo potem trafił do Wimbledonu. 15 lat później po odbębnieniu praktycznie wszystkich grup młodzieżowych został menedżerem pierwszej drużyny.  Przez ten czas nauczył się, że każdą możliwą szansę na zwycięstwo trzeba wykorzystać.

A jeśli trener zmian nie zadziała?

„To tylko praktyka, co mamy do stracenia”­ –podsumowuje Robinson.