Anglicy nie przyzwyczajają nas do grania poza Wyspami Brytyjskimi. Dopiero w ostatnich latach popularnym kierunkiem migracji są, chociażby Niemcy, gdzie w tamtejszej Bundeslidze odważnie stawia się na młodzież, o co trudniej w napakowanej gwiazdami Premier League. Ale i za wschodnią granicą Niemiec pojawiali się piłkarze znad Tamizy. Jak radzili sobie Anglicy w Ekstraklasie?

Przetarcie szlaków

Pierwszym Anglikiem w Ekstraklasie był niejaki Eddie Stanford, co ciekawe – mający polskie korzenie. Aby podsumować urodzonego w Blackburn zawodnika, wystarczy przytoczyć opis, jaki nadał mu portal Legia.Net. A brzmi on tak: „pierwszy Anglik w lidze polskiej, ale umiejętności miał jak z polskiej okręgówki”.

Trafił do Legii Warszawa w 2004 roku, mając za sobą debiut w Championship. Co prawda był to jego jedyny mecz w Coventry City, ale nawet wpisał się do protokołu meczowego. Z żółtą kartką. Tyle samo spotkań zaliczył też w Ekstraklasie, gdyż wszedł z ławki w derbach Warszawy z Polonią. Do tego kilka występów w Pucharze Polski. Choć przed wyjazdem był pełen optymizmu i raczej nie zakładał, że z Polską będzie miał same złe wspomnienia. Wystarczy spojrzeć na fragment wywiadu ze Sport.pl

A jak zareagowali pańscy koledzy na wiadomość, że wyjeżdża Pan do Polski? Nie uznali, że skazuje się Pan na piłkarską banicję?

– Skąd. Mówili: „Legia? Wspaniale! To świetny wybór” i życzyli mi szczęścia. Kiedy opuszczałem Coventry, koledzy chyba trochę mi zazdrościli. Bo co z tego, że to polski klub. Jeśli będę grał w Legii, stanę do walki o Ligę Mistrzów. A z Coventry City? Nigdy w życiu. Zresztą Legia jest na Wyspach najbardziej rozpoznawanym polskim zespołem. Ja kojarzę jeszcze nazwę Widzew Łódź.

Jednak tak jak wspomniałem, Stanforda szybko zweryfikowano. Niekoniecznie to wina samego zawodnika. Lewy skrzydłowy miał być powoli wprowadzany do zespołu, aby się zaaklimatyzować w nowym kraju, ogrywać się w drugiej drużynie. W końcu mówimy tu o 19-letnim wówczas piłkarzu. Gdy trafił na wypożyczenie do Ruchu Chorzów, zbierał tam dobre opinie, jednak głównie na podstawie treningów. Jego trenerzy twierdzili, że nie potrafił przekuć swojej formy na ligę. A potencjał był. Przenosiny na Śląsk były częścią przyspieszonego procesu wspomnianej aklimatyzacji. Jak można się domyślić, niekoniecznie to pomogło Stanfordowi. Do tego doszły kolejne problemy.

Kibice wspaniali, tylko zarząd k…

Jak sam Anglik przyznaje, jego pobyt w Polsce stał się koszmarem z powodu dwóch osób – Jacka Bednarza i Jerzego Kopca. Pierwszy był dyrektorem sportowym Legii, drugi agentem piłkarskim (skoro trzymamy się angielskich klimatów, warto wspomnieć, że jest on też agentem Kamila Grosickiego). Jak twierdzi Stanford, to oni zmusili go do odejścia ze stołecznego klubu, na czym piłkarz stracił praktycznie wszystkie pieniądze.

Dwóch ludzi spieprzyło tam moją karierę! Jacek Bednarz i jeden wielki skurw*syn Jerzy Kopiec! Ci ludzie to kryminaliści. Kocham klub i kibiców, ale tych dwóch nie zasługuje, by działać przy piłce. Nie opuściłem Legii, zostałem zmuszony do odejścia… Straciłem wszystkie obiecane pieniądze i zostałem z niczym!

Na zawsze zapamiętam, jak traktowali mnie kibice… Fani Legii są wspaniali i umarłbym za ten klub. Wszystko było wspaniale, dopóki nie wróciłem z Ruchu Chorzów. Ruch chciał mnie podpisać, ale powiedziałem – nie, dzięki, wracam do Legii. Oczywiście byłem sfrustrowany, że nie gram w pierwszym składzie, ale chciałem walczyć o plac. Kiedy wróciłem, coś było nie tak. Jerzy Kopiec czekał na mnie po treningu, podejrzewam, że kazał mu to zrobić Jacek Bednarz! Chciałem grać w piłkę, a on obiecał mi kontrakt w Lechu Poznań i grę tam. Warunek był jeden: że rozwiążę kontrakt, który obowiązywał jeszcze trzy lata. Byłem młody, zostawiony samemu sobie, nikt mi nie doradził i zaryzykowałem. Jerzy Kopiec pewnie dostał pieniądze za to, że mu się udało, kto wie!

Tak czy inaczej, myślałem, że idę do Lecha, a wylądowałem w Sandecji Nowy Sącz… nie miałem nic, nie miałem pieniędzy. Były chwile, kiedy musiałem prosić go o jedzenie, a on i tak się nie pojawiał. Uderzyłem wtedy o dno. Po chwili powiedział, żebym zjawił się w Polonii na testy. Kiedy tam pojechałem, trener powiedział, że nie rozmawiał z Kopcem i muszę sobie iść. Zostałem bezdomny, nocowałem u znajomych, dopóki nie udało mi się zaaranżować powrotu do Anglii. Kopiec już się nie odezwał. Prawdopodobnie miał deal z Legią, by wyrzucić mnie z listy płac – mówił Stanford w rozmowie z Weszło.

Po epizodzie w Sandecji grał jeszcze w Promieniu Żary, po czym wrócił do Anglii. Tam do końca kariery grał w klubach z niższych lig. Obecnie Stanford znajduje się na emeryturze i ostatnio pracował jako trener w Blackburn Rovers.

Piłkarska rodzina

Idziemy chronologicznie i akurat teraz mamy najlepszego Anglika, który grał w naszej rodzimej Premier League. Jest nim oczywiście Tom Hateley, znany z występów dla Śląska Wrocław czy Piasta Gliwice. Z Piastunkami został nawet mistrzem Polski. W klasyfikacji występów w Ekstraklasie znajduje się na 38. miejscu, mając 151 ligowych spotkań.

I mimo wszystko to Tom na najbiedniejszą karierę, patrząc na historię jego dziadka i ojca. Świętej Pamięci Tony to legenda Notts County – drugi najlepszy strzelec w historii klubu z Nottingham. Napastnik grał również dla Aston Villi, Chelsea czy Liverpoolu i nie licząc klubu z Londynu – raczej nie mogli na Tony’ego narzekać, gdyż wszędzie popisywał się niezłą skutecznością. W chwili zakończenia kariery najstarszy z Hateleyów został ówczesnym rekordzistą, jeśli chodzi o łączną kwotę transferową, jaką musiały za niego zapłacić kluby.

Mark to również klubowa legenda, ale Rangersów. Idąc drogą ojca, ten również był napastnikiem. Grał on w Coventry City, AS Monaco (do którego ściągnął go Arsène Wenger), AC Milanie, ale właśnie w Szkocji najlepiej go wspominają. W 1999 roku został nawet wybrany przez kibiców do najlepszej jedenastki w historii klubu z Ibrox. W 1994 został wybrany najlepszym piłkarzem sezonu według tamtejszej prasy.

Ale w Mediolanie również go pamiętają, gdzie nosił przydomek „Atylla”. Głównie zasłynął z derbów tego miasta, kiedy to w 1984 strzelił bramkę dającą Milanowi pierwsze wygrane derby od 6 lat. Mark był także reprezentantem Anglii, z którą pojechał nawet na dwie duże imprezy – mundial w 1986 oraz Euro 1988. Na obu był rezerwowym, choć w na turnieju w Meksyku grał nawet w podstawowym składzie w fazie grupowej, lecz akurat z Polską nie wybiegł na boisko. Obecnie pełni funkcję ambasadora Rangers.

Tom gra niżej niż robili to jego ojciec i dziadek, klasyczne dziewiątki. Były zawodnik Śląska i Piasta był defensywnym pomocnikiem, który niczym szczególnym się nie wyróżniał. Taki był jego pierwszy pobyt w Polsce, kiedy trafił do Wrocławia z Tranmere Rovers, mając w CV jeszcze Motherwell czy Reading. Pograł w Śląsku dwa lata i wrócił na Wyspy. Tam zagrał pełny sezon w Dundee FC, ale Szkoci z niego zrezygnowali na początku drugiego i do zimy pozostawał bez klubu, aż przygarnął go Piast.

W Gliwicach wystawiano go nieco bardziej ofensywnie i to procentowało. Poprawił swoje liczby, stał się solidnym ligowcem. Na koniec mistrzowskiego zainteresowano się nim w ojczyźnie. W końcu kierunek dla Anglików egzotyczny, a rodak gra w tamtejszym Leicester. W Gliwicach rozegrał jeszcze sezon, a obecnie broni barw cypryjskiego AEK Larnaka.

Wynalazki

Ostatnie trzy nazwiska zawrzemy w jednym segmencie. Kolejny chronologicznie to Rashid Yussuff z Arki Gdynia. Trafił do Trójmiasta, kiedy Arkowcy grali jeszcze w I Lidze. Tam był w klubie rezerwowym, zarówno na zapleczu Ekstraklasy, jak i w niej. W końcu mówimy tu o zawodniku, który do Polski trafił z ligi maltańskiej, mając wcześniej tylko występy w niższych ligach angielskich, w tym bycie w akademii Charlton Athletic. Po odejściu z Gdyni pograł jeszcze w Islandii, gdzie zmiany klubów przeplatały się z piłkarskim bezrobociem, na którym 31-letni skrzydłowy znajduje się również obecnie. Ale warto zwrócić uwagę na jego karierę reprezentacyjną. Mowa tu oczywiście o kadrach młodzieżowych, gdzie dzielił szatnię z takimi zawodnikami jak Ryan Bertrand czy Daniel Sturridge.

Ostatnich dwóch ancymonów można było znaleźć w Koronie Kielce. Jeśli nie interesujecie się polską piłką to Złocisto-Krwiści byli swoistym Wolves. Tylko o ile Jorge Mendes robi raczej niezłą robotę na Molineux, tak agenci ściągali do Kielc wszystkich, którzy raz w życiu kopnęli prosto piłkę i nie mówią po polsku. I tak też było tutaj, gdyż D’Sean Theobalds i Johnny Spike Gill nie byli wirtuozami futboli. Wystarczy wspomnieć opinię ówczesnego trenera Korony – Macieja Bartoszka. 25-letni Theobalds miał być defensywnym pomocnikiem, problem w tym, że odbiory nie były jego mocną stroną. Ale jakkolwiek miał pojęcie o piłce, tylko był słabym piłkarzem. Z kolei 20-letni Spike Gill…

Obaj po spadku Korony odeszli z klubu. Spike Gill pograł jeszcze w trzecioligowym Podhalu Nowy Targ, ale od początku roku jest bez klubu. Theobalds wrócił z kolei do Anglii, gdzie gra w 6-ligowym Tonbridge Angels.