W ostatnich latach wydawało się, że czas trenerskich dinozaurów ostatecznie dobiega końca. Dziś kibice w swoich klubach chcieliby widzieć młodych, ambitnych menedżerów, pochłoniętych chęcią całkowitego panowania nad przebiegiem spotkania. Inni fani marzą o byłym piłkarzu, który dopiero co zakończył karierę i identyfikuje się z ich ukochaną drużyną. Na początku roku, w obliczu zaglądającego w oczy widma spadku, w Cardiff City doszło do zmiany trenera. Na przekór modzie i opinii publicznej w klubie zdecydowano się na zatrudnienie menedżera z blisko 30-letnim doświadczeniem- Micka McCarthy’ego. Dziś The Bluebirds biją się o play-offy.

Pod wodzą poprzedniego trenera Neila Harissa ekipa ze stolicy Walii długo nie mogła osiągnąć równowagi. W styczniu, przegrywając sześć kolejnych meczów, Cardiff w końcu ustabilizowało formę na równym, beznadziejnym poziomie. 43-latek został zwolniony.

Frank Lampard, Eddie Howe, John Terry, a może Darren Moore, bukmacherzy prześcigali się w kolejnych kandydaturach. Włodarze Cardiff zwrócili się jednak w innym kierunku, zatrudniając zasłużonego w Anglii Micka McCarthy’ego. Decyzja rozsierdziła fanów stołecznej drużyny, którzy na portalach społecznościowych jednoznacznie ocenili zmiany w sztabie.

Na przekór fanom 62-letni menedżer pracę w nowym klubie zaczął od fenomenalnej serii. W pierwszych jedenastu meczach pod wodzą nowego szkoleniowca Cardiff nie przegrało meczu, wygrywając w tym czasie sześć spotkań z rzędu.

Ludzie zapewne widzą nasze wyniki i myślą: „Kurde, może ci starsi goście wiedzą co robią i na czym polega ich zadanie? Za każdym razem kiedy pojawia się wolne stanowisko, słyszę że musi to być jakiś młody chłopak z nowymi, błyskotliwymi pomysłami. Wiecie co? W piłce nożnej nie ma zbyt wielu nowych pomysłów. To wciąż ta sama gra, w której chcesz być przy piłce, żeby strzelić gola, a potem z powrotem spróbować przechwycić piłkę- skomentował dobrą serię swojej drużyny nowy menedżer.

Początek w Cardiff

Mick McCarthy to menedżer w starym stylu. Jest do bólu szczery i bezpośredni, ale też krytyczny i powściągliwy gdy dziennikarze pytają o wpływ jaki wywarł na zespół. Sam o tym nie powie, ale nie da się nie zauważyć zmian, które zaszły w klubie od czasu jego przyjścia.

Zbliżył nas do siebie. Dziś wszyscy gramy z uśmiechem na twarzy. Po jego przemówieniach wszyscy są nakręceni i w szatni w końcu panuje odpowiednia atmosfera. Świetnie się wpasował i po prostu musimy to kontynuować- opowiadał o nowym szefie skrzydłowy Cardiff Josh Murphy.

Poza oczywistą zmianą nastrojów w klubie, McCarthy zdecydował się też na modyfikację taktyki. Zgodnie z panującymi trendami menedżer wprowadził w Cardiff ustawienie z trójką obrońców. Choć pierwszy mecz rozpoczął jeszcze czwórką z tyłu, po stracie dwóch bramek przestawił formację, Cardiff odrobiło straty i zremisowało z Barnsley. Od tamtej pory w 14 spotkaniach drużyna tylko raz straciła więcej niż jednego gola. Zdarzyło się to w poprzedni weekend w meczu z Watfordem, jedynym przegranym pod wodzą nowego szkoleniowca.

Fani walijskiej ekipy chwalą też menedżera za błyskawiczne wprowadzanie do składu zawodników z klubowej akademii. Dość powiedzieć, że poza korzystaniem z młodych graczy już wcześniej wdrożonych do pierwszego zespołu, McCarthy dał szansę zaprezentowania się trzem absolutnym debiutantom.

Choć na papierze związek Micka z Cardiff wygląda idealnie, wśród kibiców usłyszeć można głosy, że spotkań Walijczyków nie da się oglądać. Dla nikogo, kto pamięta styl drużyn McCarthy’ego, nie powinno być to jednak zaskoczeniem.

Spójrzmy prawdzie w oczy. Gra przeciwko nam to istny koszmar. Nasza gra jest bardzo fizyczna. Biegamy więcej niż inne drużyny, wygrywamy więcej pojedynków i po prostu mamy odpowiednią jakość- skomentował styl gry drużyny pomocnik Will Vaulks.

Wśród fanów znaleźć można też takich, dla których sposób gry polegający na uprzykrzaniu życia przeciwnikom jest nawiązuje do DNA drużyny. DNA zaszczepionego przed laty przez byłego menedżera, Neila Warnocka. À propos Neila.

Menedżerska Elita

Jedenaste spotkanie w Cardiff było dla McCarthy’ego okrągłym, milenijnym na ławce trenerskiej. Tym samym dołączył do wspomnianego Warnocka, Sama Allardyce’a i Roy’a Hodgsona. To jedyni wciąż aktywni zawodowo brytyjscy menedżerowie, mogący pochwalić się prowadzeniem drużyny w co najmniej 1000 spotkań. Czy po serii bez porażek Mick poszedł na całość i spróbował spektakularnym zwycięstwem uczcić jubileusz?

Nie dość, że był to wyjazd do Huddersfield, to mecz był w piątek, a my dopiero co graliśmy w środę, sobotę i wtorek. To nie był wymarzony występ, ale chłopaki naprawdę się wczuli i zagrali genialnie. Zero do zera brałbym w ciemno o każdej porze dnia i nocy- powiedział jubilat po bezbramkowym remisie.

Do bólu pragmatyczny, przede wszystkim zabezpieczający się przed utratą bramki, zawsze przedkładający wynik ponad styl, Mick McCarthy idealnie wpisuje się w grono menedżerów, do którego dołączył.

Cykl McCarthy’ego

Swój tysiąc McCarthy zbiera już od początku lat 90-tych. To wtedy w wieku 33 lat zaczynał pracę jako grający menedżer Millwall. Po trzech latach, spędzonych w występującej na drugim szczeblu rozgrywkowym londyńskiej ekipie, udało mu się nawet awansować do półfinału fazy play-off. Dobre wyniki i reprezentacyjna przeszłość spowodowały, że w następnym sezonie Mick otrzymał propozycję poprowadzenia kadry Irlandii. Przyjął propozycję, a po jego odejściu Millwall spadło z ligi. W przyszłości stanie się to normą dla prowadzonych przez niego drużyn. Do tego stopnia, że można wręcz mówić o swoistym cyklu McCarthy’ego.

Po zatrudnieniu Mick zawsze wprowadza toporny i ciężki do oglądania futbol. Jest jednak bardzo skuteczny, a jego drużyny osiągają wyniki ponad stan i oczekiwania. Kolejne lata spędzone w klubie są stabilne, ale menedżer staje się ofiarą własnego sukcesu. Kibice i zarząd oczekują lepszej gry i dalszego progresu. W konsekwencji Mick zostaje zwolniony, a drużyna spada z ligi. Cykl kończy się. Tak było w Millwall i tak było w kolejnych prowadzonych przez menedżera klubach.

Świetny na Championship, średni na Premier League

W 2003 roku przejął znajdujący się na ostatnim miejscu w Premier League Sunderland. Z klubem znad Morza Północnego spadł na drugi szczebel rozgrywkowy, by w następnych sezonach zająć odpowiednio trzecie i pierwsze miejsce w lidze. Wtedy też po pewnym meczu udzielił jednej ze swoich najsłynniejszych wypowiedzi.

Zanim padła bramka były to tylko dwie gówniane drużyny, grające gównianą piłkę- skomentował porażkę 0:1 z Birmingham.

Po awansie do Premier League solidnie zderzył się z najwyższą klasą rozgrywką. Zanim go zwolniono poprowadził Czarne Koty w 28 meczach ligowych, wygrywając dwa a przegrywając 22. Dla McCarthy’ego stało się jasne, że lepiej odnajduje się na zapleczu.

Kilka miesięcy później do szkoleniowca zgłosiło się bijące się w Championship Wolverhampton. Oczywiście podjął rękawice, choć nie omieszkał uprzedzić, że sytuacja w klubie jest naprawdę trudna.

W tej chwili w pierwszym zespole mam dostępnych 16 graczy. Moje inicjały oznaczają Mick McCarthy, a nie Magik Merlin- skomentował kadrę na pierwszej konferencji prasowej.

Dziś ciężko w to uwierzyć, ale w 2006 roku Wolverhampton było jedną z najbiedniejszych ekip na zapleczu Premier League. Mimo to w kolejnych latach drużyna biła się o awans, by ostatecznie w trzecim sezonie McCarthy’ego wygrać ligę i awansować na szczyt. W Premier League menedżer czarował kibiców swoim uwodzącym spojrzeniem, jednocześnie z trudem utrzymując Wolverhampton w lidze.




Po dwóch sezonach zakończonych tuż nad strefą spadkową, w trakcie trzeciego podziękowano Mickowi. Wolverhampton spadło z ligi, cykl McCarthy’ego zamknął się. Dziś kibice Wilków z nostalgią wspominają czasy menedżera, podkreślając świetne wyniki pomimo trudnej sytuacji finansowej klubu. Dość powiedzieć, że największym transferem Wolverhampton tamtego okresu i jednocześnie najdroższym wydatkiem w całej trenerskiej karierze Micka było sprowadzenie za osiem milionów euro obrońcy Birmingham Rogera Johnsona.

Pół roku później Mick z powrotem witał się z Championship, jak zwykle podejmując klub, znajdujący się w skomplikowanej sytuacji, tym razem Ipswich Town. Gdy przychodził eksperci wieszczyli rychły spadek drużyny do League One. Tymczasem McCarthy przez pięć lat twardo trzymał się środka tabeli, raz wchodząc nawet do fazy play-off i raz kończąc tuż za finałową szóstką. Zgodnie z cyklem, apetyty fanów i włodarzy klubu rosły, styl gry drużyny Micka co raz części był krytykowany.

Mick, niektórzy mogą powiedzieć, że dziś wieczorem straciliście dwa punkty- zagaił po zremisowanym spotkaniu z Leeds dziennikarz- Niektórzy ludzie mogą się odpieprzyć – odpowiedział na krytykę Mick.

Gdy w szóstym sezonie pracy Ipswich pod wodzą menedżera zajmowało 12 miejsce postanowiono się z nim rozstać. Rok później Ipswich spadło do League One.

Pan selekcjoner

Starsi kibice McCarthy’ego kojarzą przede wszystkim z posadą selekcjonera reprezentacji Irlandii. Choć Mick urodził się w Anglii, jego matka pochodzi z Zielonej Wyspy. W narodowych barwach zadebiutował w maju 1984 roku w towarzyskim meczu z Polską. Z powodzeniem wystąpił wtedy przeciwko takim graczom jak Boniek, Żmuda czy Smolarek. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Na Euro w 1988 roku był już kapitanem reprezentacji, a jego heroiczna i pełna poświęceń gra spowodowała, że wśród lokalnych kibiców zyskał przydomek Captain Fantastic. Jest to też tytuł autobiografii menedżera. Licznik występów w narodowych barwach zatrzymał się w 1992 roku na 57, a już w 1996 roku przyjął propozycję poprowadzenia kadry.

Choć McCarthy rozegrał w karierze mnóstwo meczów, był wybierany zawodnikiem sezonu,  jako trener wprowadził dwie drużyny do Premier League, zdobywając jednocześnie nagrodę menedżera roku, na Wyspach najczęściej kojarzony jest z incydentu z mistrzostw świata w Korei i Japonii. Właśnie wtedy cały świat usłyszał o starciu selekcjonera z gwiazdą i kapitanem reprezentacji Royem Keane’em.

Po dwóch nieudanych eliminacjach McCarthy’ego, Irlandczycy w końcu awansowali na międzynarodowy turniej, wygrywając w bezpośrednim starciu z Iranem. Po zakwaterowaniu w bazie na wyspie Saipan okazało się, że nie spełnia ona oczekiwań kadrowiczów. Niedługo później gazety doniosły o spowodowanej fatalnymi warunkami sprzeczce w drużynie, zakończonej wydalaniem ze składu Keane’a. Przez wiele lat zarówno krewki pomocnik jak i selekcjoner nie komentowali zdarzenia. Zatem co tak naprawdę wydarzyło się w Saipan?

Incydent w Saipan

Keane przez dłuższy czas był poirytowany sposobem w jaki zawodników traktuje Irlandzki Związek Piłki Nożnej. Przeszkadzało mu, że działacze lecieli na zgrupowanie w pierwszej klasie, a piłkarze w ekonomicznej. Nie odpowiadała mu też reprezentacyjna dieta czy chociażby taktyka trenera. Czarę goryczy przelały warunki w Saipan.

By nie pogarszać atmosfery wokół kadry, selekcjoner zabronił wtedy udzielania wywiadów. Keane nie usłuchał i wylał swe żale w prasie. Następnego dnia podczas posiłku między oboma panami doszło do sprzeczki na oczach całej drużyny. McCarthy wściekł się na kapitana za udzielenie wywiadu i jednocześnie zarzucił Keanowi symulowanie kontuzji przed rewanżowym meczem z Iranem. Zarzuty rozsierdziły Keane’a, który w odpowiedzi wyrecytował ponoć kilkuminutowy monolog.

Mick, jesteś kłamcą… jesteś pieprzoną ciotą. Nie ceniłem cię jako piłkarza, nie cenię cię jako menedżera i nie cenię cię jako człowieka. Jesteś pieprzoną ciotą i możesz sobie wsadzić ten Puchar Świata w dupę. Jedynym powodem, dla którego utrzymuje z tobą kontakt, jest to, że z jakiegoś powodu jesteś trenerem kadry mojego kraju, chociaż nawet nie jesteś Irlandczykiem- opowiadał o wydarzeniu naoczny świadek, napastnik tamtej reprezentacji, Clinton Morrison.

Podważenie kompetencji trenera na oczach całej drużyny nie mogło skończyć się inaczej niż odesłaniem do domu. Irlandczycy wyszli wtedy z grupy, ale odpadli po karnych w 1/8 finału z reprezentacją Hiszpanii.

Incydent w Saipan na zawsze zapisał się w historii wyspiarskiej piłki. Po mistrzostwach wykonano raport, częściowo przyznający rację zarzutom kapitana. W konsekwencji prezes Irlandzkiej federacji podał się do dymisji. Selekcjoner, choć na kilka następnych miesięcy zachował jeszcze stanowisko, po kiepskim początku eliminacji do Euro został zwolniony. Główni zamieszani podali sobie ręce dopiero sześć lat później, gdy prowadzony przez Keane’a Sunderland podejmował Wolverhampton McCarthy’ego.

Ostatnie lata

Po latach spędzonych w angielskich klubach, w 2018 roku reprezentacja Irlandii jeszcze raz zgłosiła się do McCarthy’ego. Otrzymał umowę zapewniającą mu pracę na stanowisku do końca Euro 2020. Biorąc pod uwagę jak bardzo praca Micka dzieliła opinię kibiców i mnożąc to przez ilość emocji wywoływanych przez kadrę narodową, łatwo wyobrazić sobie ile krytycznych zdań wypowiadanych było w mediach podczas drugiej kadencji selekcjonera. Irlandia pod wodzą nowego-starego trenera zajęła trzecie miejsce w grupie, awansując do baraży. Wtedy nastał czas pandemii, Euro przeniesiono, umowa Micka wygasła i nie została przedłużona. Irlandia przegrała baraże za Słowacją. Cykl McCarthy’ego rozlał się na kadrę narodową.

Ostatnim przystankiem menedżera przed Cardiff był… cypryjski APOEL. Zatrudnienie, swoją abstrakcją mogące konkurować chyba jedynie z dyrektorskim stanowiskiem Alana Pardew w CSKA Sofia, nie miało jednak żadnej przyszłości. Menedżer został zwolniony po ośmiu spotkaniach.

Tam panuje inna kultura i inny sposób zarządzania zespołem- opowiadał po powrocie. – Jesteś tam trenerem, a nad tobą jest menedżer drużyny, który prowadzi klub. Wszystko szło dobrze, dopóki nie straciliśmy 19 graczy z powodu Covid-19 i przegraliśmy cztery mecze z rzędu. Skończyło się na tym, że przez kilka tygodni musiałem grać paroma dzieciakami- tłumaczył zwolnienie.- Oczywiście nie chciałem, żeby tak się stało, dla mnie grudniowe treningi w krótkich spodenkach i T-shircie są czymś niezwykłym! Uznaliśmy jednak, że może to być najlepsze zwolnienie, jakie kiedykolwiek nam się przytrafiło. Pomyśleliśmy, może jakiś klub przeżywa trudny okres, może nas potrzebuje?- przepowiadał przyszłość swoją i swojego wieloletniego asystenta Terry’ego Connora.

Przyszłość

McCarthy ma 62 lata. Praca w Cardiff to prawdopodobnie jedno z jego ostatnich wyzwań. Szczególnie, że z reguły na długo rozsiada się w fotelach menedżerskich. Zapominając o dziwacznym epizodzie na Cyprze, Mick spędzał w klubach średnio cztery i pół roku. W stolicy Walii najpierw zaproponowano mu kontrakt do końca obecnych rozgrywek, ale po serii świetnych występów już otrzymał umowę na dwa następne lata.

Moim celem jest zakończenie sezonu jak najwyżej i wygranie jak największej liczby meczów. Wiem, że to nijaka odpowiedź, ale nie powiem tego co chcielibyście usłyszeć- odpowiedział na pytanie o szanse klubu na awans.

W tym sezonie o promocję do Premier League będzie niezmiernie ciężko. Choć w weekend Cardiff zrobiło kolejny krok, pokonując w pojedynku walijskich drużyn Swansea 1:0. Oczywiście, gra The Bluebirds fanów Guardioli czy Kloppa przyprawiłaby o mdłości, jedyną bramkę zdobyli po zamieszaniu z wrzutu z autu. Na razie, póki drużyna zalicza fenomenalne wyniki, coraz więcej fanów Cardiff przekonuje się do topornego stylu Micka. Pytanie jak długo potrwa ten miesiąc miodowy. Im lepsze rezultaty drużyny, tym większe oczekiwania kibiców, a cykl McCarthy’ego powoli znów zatacza koło.