Odkąd Michail Antonio wrócił na szpicę, jego kariera wraz z atakiem West Hamu United znów nabrały kolorów. Anglik stał się jedną z gwiazd okresu „po lockdownie”, a swoją formę podtrzymuje i w nowym sezonie. Niewiele jednak brakowało, aby zamiast piłkarzem został kryminalistą.

Michail Antonio dorastał w Earlsfield. Południe Londynu nie słynęło z bezpieczeństwa, o czym przed laty napastnik Młotów opowiadał w rozmowie z The Sun. Wówczas wieści o tym, że ktoś został ugodzony nożem, nie były czymś wstrząsającym. To była codzienność. Ofiarami bywali i znajomi Antonio.

Kilku moich przyjaciół zostało zadźganych na śmierć, kilku zostało postrzelonych, ale nie śmiertelnie. Byłem świadkiem takich akcji. To obłęd, ale kiedy byłem młodszy – to było normą. Dostawałeś informację, że ktoś został ugodzony nożem i twoja reakcja była w stylu „no spoko, ktoś dostał kosę”. I tyle. Nie był to jakiś wielki szok. Z grzeczności pytało się, czy wszystko jest w porządku i tak wyglądały rozmowy – opowiada piłkarz West Hamu.

Już jako nastoletni chłopak Antonio miał kontakty z gangami. W samej jego szkole były takie trzy. Michaila premiowała sylwetka. Był silny, potrafił się bić, nieustępliwy, agresywny, co poniekąd przekuło się na jego styl na boisku. Tamtejsze szajki szukały takich „fajterów”. Każdy z tych gangów składał Antonio propozycję. Michail tak jak zawsze o radę zapytał się swojego starszego brata. Ten szybko uświadomił piłkarza, że to najgorsze co może zrobić.

Byłem wtedy młody, dziewczyny kochały łobuzów, te łobuzy zawsze miały sporo pieniędzy. A ja byłem biedny i chciałem im zaimponować. Brat od razu powiedział do mnie – „Dlaczego chcesz dołączyć do gangu, wiedząc, kto jest w innych? Będziesz musiał walczyć z przyjaciółmi”. – mówi Antonio w wywiadzie dla The Guardian.

Brat piłkarza miał rację. Dwa miesiące później w ramach wojny dwóch gangów, jeden przyjaciel Michaila zabił drugiego kolegę piłkarza.

Początki kariery i pierwsze wątpliwości

Michail od dziecka chciał zostać piłkarzem. Start miał trochę opóźniony, ponieważ do pierwszej akademii, półprofesjonalnego Tooting & Mitcham United Junior, trafił w wieku 12 lat. Tam spędził kilka lat, bez większych perspektyw. Gdy Antonio miał 16 lat i ciągle prosił rodziców o pieniądze, jego ojciec zaczął wątpić w karierę syna. Powiedział mu, żeby poszedł do pracy, ponieważ piłkarz to nie zawód. Swoją drogą pan Antonio nie był nawet fanem futbolu, tylko krykieta. Jak sam zawodnik mówi, jego tata był wielkim kibicem „jakieś drużyny z zachodnich Indii”.

Przeciwieństwem ojca była matka piłkarza. Z uśmiechem woziła swoich synów na mecze, ale miała jedną zasadę – jak niedziela to do kościoła, zero piłki. Zawodnik West Hamu śmieje się, że musiał prosić swojego agenta, aby ten zapewnił mamę, że zawiezie Michaila na mecz, da mu jeść i odwiezie go do domu, zanim ta wróci z kościoła. Inaczej nie byłoby mowy o meczach w niedzielę.

Jednak zanim doszło do agentów, nastały pierwsze zwątpienia. Anglik zaczął się sam zastanawiać, czy futbol ma sens. Ponownie szukał oparcia w starszym bracie. Powiedział mu, że zamierza odpuścić sobie karierę piłkarza, bo ma już 17 lat i jest po prostu za stary na załapanie się na wielką piłkę. Brat od razu wybił Michailowi ten pomysł z głowy i nie pozwolił mu się poddać. Jako zachętę kupił mu nowe korki, w których napastnik grał, póki nie został profesjonalistą.

Testy, testy i więcej testów

30-latek odbijał się od kolejnych klubów niczym piłeczka pingpongowa od stołu. Swoje pierwsze testy miał w Tottenhamie już w wieku 14 lat. Koguty mocno rozważały ściągnięcie Michaila do swojej akademii, ale na drodze stanęła matka piłkarza. Uznała wtedy, że edukacja syna jest ważniejsza.

Czy znienawidziłem ją wtedy? Nie wyobrażacie sobie jak bardzo. Płakałem, byłem załamany. Jednym z głównych powodów była lokalizacja. Musiałbym jeździć na północ Londynu, przez co wracałbym do domu o północy, mając rano szkołę. Powiedziała, że jak tak to ma wyglądać, to nie ma opcji. Jeśli klub byłby na południu Londynu, to by się zastanowiła – opowiadał Antonio dla Evening Standard, przy okazji transferu do West Hamu.

Jednak po latach Antonio rozumie decyzję matki i nie mam jej za to za złe. Wręcz przeciwnie – cieszy się, że dzięki niej ma teraz dyplom. Wykształcenie mogło być deską ratunku w razie niepowodzenia w robieniu kariery, co chwilami wyglądało na bardzo prawdopodobne. Michail myślał nawet o zostaniu nauczycielem WF-u.

Antonio był też na testach w Queens Park Rangers. Był najlepszy na wszystkich ćwiczeniach. Po meczu testowym powiedziano mu, że właśnie od tego spotkania będzie zależne, czy dostanie kontrakt. Zważywszy na to, że Anglik zdobył bramkę i zaliczył asystę, umowa powinna być formalnością. Otóż nie. Jak się później Michail dowiedział, za słabo przykładał się… do dośrodkowywania.

Anglik szukał też szczęścia w Brentford. W barwach Pszczół zagrał dwa mecze i tam też zaliczył po bramce i asyście. Powiedziano mu, że jest dobry i będą go obserwować, ale kontraktu nie dostał. Kolejny klub, w którym napastnik szukał szczęścia to AFC Wimbledon. Tam się spodobał, ale i tak wrócił do Mitcham. Powód? Klub z Kingston upon Thames nie chciał zapłacić za rejestrację Antonio. Czy to była jakaś ogromna kwota, którą klub z niższych lig bał się zapłacić za nieznanego młodzika? Nie. Było to zawrotne 7 funtów. Zatem Antonio pierwszy upragniony kontrakt dostał właśnie w Tooting & Mitcham United. Odpłacił się za niego niezwykle szybko, ponieważ strzelił już w debiucie w klubie z 7. ligi angielskiej.

Od ławki, po grę na wahadle, aż do przewrotki z Manchesterem City

W Mitcham Antonio został wypatrzony przez Reading. Tam jednak większej kariery nie zrobił, podobnie jak i na wypożyczeniach w niższych ligach, więc The Royals oddali go bez żalu do Sheffield Wednesday. W Yorkshire zaliczył dwa dosyć udane sezony w Championship i z dwukrotną przebitką (1,9 miliona euro) trafił do Nottingham Forest. W mieście Robin Hooda spędził zaledwie rok, ponieważ po swoim najlepszym sezonie w karierze (po 14 bramek i asyst w 46 meczach Championship) został wykupiony przez West Ham za 9 milionów euro.

Tam długo nie mogli znaleźć miejsca na boisku dla Antonio. Był testowany na prawej obronie czy na prawym wahadle. W pewnym momencie potrafił przez miesiące nie podnosić się z ławki, przez co zyskał przydomki „plakat” czy „Niewidzialny Człowiek”. Miał wtedy multum możliwości wypożyczenia do Championship, ale jak sam mówił, na zapleczu Premier League osiągnął już wszystko, co chciał.

Jednak w końcu spotkał Davida Moyesa. To właśnie u Szkota Antonio notuje najlepsze liczby, ponieważ ten wie, że 30-latek najlepiej czuje się nie na boku pomocy (czy, co gorsza, obrony), a na szpicy. „Po lockdownie” Antonio błyszczy, o czym świadczy ostatnia bramka z Manchesterem City. I dobrze, że Michail błyszczy tylko formą, a nie pozaboiskowymi wybrykami, takimi jak rozbicie się Lamborghini będąc w stroju bałwana. Ciekawe co Anglik wymyśli w te święta Bożego Narodzenia. I oby to był tylko dobry występ w Boxing Day. Na razie jednak życzymy mu szybkiego powrotu po kontuzji!