Tego, że skończy się rozczarowaniem, mogli się spodziewać właściwie wszyscy. Dlatego naprawdę dziwne jest, że właściciele wpadli na ten pomysł. Wayne Rooney pracował jako trener Birmingham City tylko 83 dni. Przejmował zespół na miejscu barażowym, zostawił tuż nad strefą spadkową. Jego zatrudnienie to mocny kandydat do najgorszej decyzji o zmianie menedżera w historii Championship.

Birmingham City zaliczyło naprawdę dobry start sezonu pod wodzą Johna Eustace’a. The Blues rozgrywki 2022/23 zakończyli na 17. miejscu, ale po pierwszych 11 kolejkach obecnej kampanii plasowali się na szóstej pozycji, a więc w strefie barażowej. Wtedy jednak nowi włodarze klubu, którzy pojawili się latem, podjęli zaskakującą decyzję. Shelby Companies Limited, w której skład wchodzi m.in. legenda amerykańskiej NFL, Tom Brady, postanowiła zwolnić szkoleniowca i w jego miejsce zatrudnić Wayne’a Rooneya.

Ten ruch miał otworzyć nową erę. Chcieli zbudować ekscytujący projekt o wielkim potencjale, a nowy menedżer z głośnym nazwiskiem stanowił dowód dużych ambicji. Problem w tym, że wybrano absolutnie beznadziejnie. I, co najlepsze, absurdalność ich wyboru była dość oczywista. Efekty, choć katastrofalne, nie stanowią gigantycznej niespodzianki. Rooney wytrzymał w Birmingham City zaledwie 15 spotkań, bądź – jak kto woli – 83 dni. W tym czasie drugoligowiec osunął się z górnej części tabeli w jej dolne rejony. Pożegnanie z legendą Manchesteru United kończy dziwaczny eksperyment. I miejmy nadzieję, że da nauczkę osobom zarządzającym klubem Krystiana Bielika.

Odważne deklaracje

Nowi właściciele z wielkimi ambicjami często oznaczają zastrzyk nowych nadziei. W przypadku Birmingham przejęcie klubu sygnowane postacią Toma Brady’ego mogło pozwalać kibicom marzyć o lepszej przyszłości. Ich ulubieńcy od 2016 roku nie potrafili uplasować się wyżej niż na 17. miejscu w lidze. A przecież wielu z nich wciąż pamiętało tryumf w Pucharze Ligi na przełomie dwóch pierwszych dekad XXI wieku i występy w Premier League. Liczono, że przejęcie zespołu okaże się początkiem nowego rozdania.

Jak się okazało, sytuacja na boisku uległa zaskakująco szybkiej poprawie. Przeprowadzono wartościowe wzmocnienia i choć drużyna odpadła z Carabao Cup na samym starcie rywalizacji, to w lidze radziła sobie nadspodziewanie dobrze. Choć od piątej do dziewiątej serii gier nie udało się zwyciężyć ani razu, po 11 kolejkach podopieczni Johna Eustace’a, pracującego na St Andrew’s od lata 2022 roku, plasowała się na szóstym miejscu. Mówiło się jednak, że włodarze chcieliby zmienić szkoleniowca. I wtedy właśnie, po dwóch wygranych meczach: 4:1 z Huddersfield i 3:1 z West Bromem postanowiono dokonać odważnej zmiany.

To ważne, żeby zarząd i pion sportowy były w pełni zgodne co do wagi wprowadzania mentalności zwycięzców i kulturę ambicji w całym naszym klubie. Biorąc to pod uwagę, Birmingham City zakończyło dziś współpracę z trenerem pierwszej drużyny, Johnem Eustace’em – mogliśmy przeczytać w opublikowanym 9 października oświadczeniu. – (…) Nazwisko nowego menedżera zostanie ogłoszone w nadchodzących dniach. Jego zadaniem będzie stworzenie mentalności i stylu wyraźnie pokazującego „brak strachu”, który przejmą i będą reprezentować wszystkie nasze zespoły”.

Deklaracja brzmiała odważnie. Tom Brady i spółka chcieli więcej, chcieli stworzyć drużynę ekscytującą. Eustace’a, pomimo poparcia ufających mu kibiców, nie uznawali za odpowiedniego człowieka, by zrealizować takie ambicje. Dyrektor wykonawczy The Blues, Garry Cook, pisał w liście otwartym do fanów, że decyzję podjęto na podstawie wielu wewnętrznych spotkań, dotyczących wizji budowy zespołu. Te miały udowodnić, że rozstanie stanowiło jedyny słuszny wybór.

Wayne Rooney – absurdalny wybór

Zwolnienie menedżera cieszącego się sympatią trybun stanowiło ryzykowną decyzję. Znalezienie odpowiedniego następcy, rzeczywiście nawiązującego do treści uzasadnienia takiego wyboru władz, mogło jednak zmienić jej odbiór. Tymczasem amerykański zarząd podjął decyzję absurdalną. Birmingham City przejął Wayne Rooney. Piłkarz świetny, ale menedżer… co najwyżej przeciętny. I na pewno nie kojarzony z efektownym futbolem. W sztabie pojawiły się inne medialne, ale niedoświadczone w pracy tenerskiej nazwiska: John O’Shea i Ashley Cole.

Dotychczasowe CV niespecjalnie przemawiało za Anglikiem. Pierwsze kroki w karierze trenerskiej stawiał w Derby County. Pierwszy, niepełny sezon zakończył tuż nad strefą spadkową Championship. Drugi zakończył się spadkiem, choć w okolicznościach bardzo trudnych. Baranom odjęto aż 23 punkty za niespełnienie wymogów finansowych. Gdyby nie kara, spokojnie by się utrzymały. W obliczu relegacji legenda futbolu postanowiła zmienić miejsce pracy.

Przeniosła się do USA, gdzie przejęła stery D.C. United. Tam rezultaty również nie powalały. Ekipa z Waszyngtonu nie należała do grona potentatów Major League Soccer, ale jej były zawodnik po przejęciu stanowiska w połowie kampanii 2022 poprowadził ją do… ostatniego miejsca w konferencji i najgorszego wyniku w całej lidze. Kolejne rozgrywki skończyły się lepiej, ale tylko trochę: skończyło się 23. lokatą na 29 zespołów MLS. Rooney-piłkarz mógł budzić respekt, ale Rooney-menedżer nie wyglądał na człowieka gwarantującego zwycięską mentalność.

Efektowny styl gry? To również był problem. Wystarczy tylko spojrzeć na suche liczby z czasów pracy w Derby i stolicy Stanów Zjednoczonych. Procent zwycięstw? Odpowiednio niewiele ponad 28 i 26 procent. Punkty na mecz? 1,15 i 1,04. To może chociaż strzelone gole? Też niespecjalnie. Jego ekipa z Pride Park strzelała średnio 1,01 bramki na mecz, tracąc 1,24. W USA również wyglądało to mizernie. Zdobycze: 1,15, wpuszczone: 1,62. Tu nie mieliśmy właściwie żadnych argumentów sportowych potwierdzających deklaracje właścicieli. Wybór wyglądał absurdalnie. I łatwo domyślić się, że decydowało o nim przede wszystkim głośne nazwisko.

Zero zaskoczenia

Nie jestem fanem takiego pomysłu. (…) Dużo ludzi pamięta ten drugi sezon w Derby County, gdy i tak było wiadomo, że spadną z powodu potężnej kary punktowej. Wtedy rzeczywiście Rooney zrobi wynik ponad stan, miał bardzo ograniczone możliwości i naprawdę młodą kadrę do dyspozycji – właściwie wszyscy jakościowi piłkarze odeszli, a jeżeli jacyś zostali jak np. Krystian Bielik, to byli kontuzjowani. To był przyzwoity sezon. Nie mieli nic do stracenia. W pierwszym jednak mieliśmy potężną presję, a Derby prawie spadło z ligi. Gdyby nie punkty zdobyte jeszcze przed zatrudnieniem Rooneya, to mogliby już wtedy się z nią pożegnać, choć żadnej kary punktowej nie mieli. Tamte rozgrywki pokazały, że to trener, który nie z każdym kryzysem sobie poradzi” – mówił Maciej Łaszkiewicz w naszym podcaście Szósta Liga Europy, jeszcze przed potwierdzeniem zatrudnienia legendy Manchesteru United.

Przewidywania te okazały się słuszne. Przygoda Anglika z nowym klubem potrwała niespełna trzy miesiące i okazała się kompletną kompromitacją. Z 15 spotkań wygrał zaledwie dwa. Drużyna uzbierała w tym czasie ledwie 10 oczek. Osunęła się z szóstej na 20. lokatę w lidze. A kibice już od samego początku nie sprzyjali nowemu szkoleniowcowi. Debiutował z Middlesbrough (przegrana 0:1 na wyjeździe), a drugi mecz grał u siebie z Hull City. I już wtedy, po porażce 0:2 z Tygrysami, żegnały go inwektywy i buczenie ze strony „swoich” trybun. Rooney po prostu nie był mile widziany w Birmingham City.

Nikt nie potrafił znaleźć innego uzasadnienia decyzji właścicieli niż rozgłos. A ten nie przemawiał do środowiska angielskiego futbolu. Czy to fanów uczęszczających na mecze, czy też innych, bardziej „odległych” sympatyków. Z każdym kolejnym tygodniem sytuacja się pogarszała, aż wreszcie na początku roku klamka zapadła. 38-latek stracił pracę.

Jak udał się projekt „mentalności zwycięzców” i „futbolu bez strachu”? Niech odpowiedzą ligowe liczby z obecnej kampanii, które nie pozostawiają złudzeń:

  • 11 meczów Eustace’a: 1.64 pkt/mecz, 1,36 gola strzelonego na mecz, 1,00 goli straconych na mecz
  • 15 meczów Rooneya: 0,67 pkt/mecz, 1,00 gola strzelonego na mecz, 2,00 goli straconych na mecz

Zjazd o 14 pozycji nie był przypadkowy. The Blues w tabeli uwzględniającej tylko okres kadencji zatrudnionego w październiku menedżera zajmowaliby ostatnie miejsce. Dłuższe trzymanie go na stanowisku okazałoby się tylko działaniem na szkodę klubu, choć pewnie i samo podpisanie z nim kontraktu można tak sklasyfikować.

Winni? Właściciele Birmingham City

W całej fatalnej historii dotyczącej zmian trenerskich w klubie z West Midlands podczas obecnego sezonu łatwo znaleźć osoby, na które powinna spaść odpowiedzialność. Nie popisali się nowi inwestorzy. To oni podjęli decyzję zdradzającą ich niekompetencję.

Ta jego przygoda w Birmingham była nieporozumieniem” – stwierdził nasz redakcyjny kolega Krzysiek Bielecki w najnowszym odcinku Szóstej Ligi Europy. (…) Wayne Rooney, próbując zrobić coś innego, niż John Eustace, nie wiedząc, jak to zrobić, stanął przed karkołomnym wyzwaniem”.

Rooney stał się ofiarą własnego zatrudnienia i takiego, a nie innego ruchu przełożonych – wtórował mu Maciej Łaszkiewicz. – Po tym jego krótkim pobycie na St Andrew’s wiemy, że właściciele Birmingham City, Tom Wagner i cała korporacja, która za nim stoi, nie do końca znają się na piłce nożnej. (…) Jeżeli chcesz mieć głośne nazwisko, to równie dobrze możesz zatrudnić Donalda Trumpa, a różnica w takim wypadku pewnie byłaby niewielka”.

Nazwisko następcy Rooneya wygląda już dużo rozsądniej. Stołek po nim przejmie Tony Mowbray. Menedżer dobrze znający realia Championship. Człowiek, mający na koncie awans do Premier League z West Bromwich Albion w 2008 roku i powrót na jej zaplecze z podnoszącymi się z kryzysu Blackburn Rovers pięć lat temu. Co więcej, jego styl bardziej pasuje do tego, co zapowiadali nowi właściciele.

Wayne Rooney nie był odpowiednim człowiekiem do przejęcia sterów Birmingham City. Może zabrakło mu warsztatu, może kadra nie odpowiadała temu, co chciał lub miał zaprezentować. Odpowiednie zdiagnozowanie tych potencjalnych problemów nie stanowiło jednak trudnego wyzwania dla kibiców, przeczuwających od razu, że nie jest prawidłowym wyborem. Dlaczego więc właściciele nie znaleźli kompetentnych doradców, gotowych, aby to dostrzec? To pytanie tylko do nich. Fatalne 83 dni jego kadencji powinny podziałać jako otrzeźwienie. Samo głośne nazwisko nie znaczy nic, jeśli nie stoją za nim odpowiednie umiejętności. O tym Amerykanie zapomnieli. Pytanie tylko, czy po raz kolejny nie dojdzie u nich do dziwacznego przerostu ambicji i chęci uproszczenia drogi na szczyt inną absurdalną decyzją. Bo po tym, jak zaczęli, podobne obawy pewnie szybko nie znikną.