Jedną z radiowych rozmów, jakie znalazły się jako przerywniki na nowej płycie Taco Hemingwaya „1-800 Oświecenie”, jest pogawędka prowadzącego z panem Markiem z Nowolipek. Słuchacz, dzwoniąc do audycji w Radiu Marmur, chce poskarżyć się na lokalne społeczeństwo. „Wychodzę z pieskiem i proszę Pana łapki krwawią. […] Szkło porozbijane, gdzie nie pójdę” – wypowiada się, podkreślając swoje pretensje, wobec tego, co wyprawiają w nocy sąsiedzi. Jego ukochany pies codziennie cierpi, gdy rano wychodzi z nim na spacer. Dokładnie tych samym słów można użyć w stosunku do gry, jaką od początku sezonu prezentuje Manchester United. Oczy bowiem krwawią tak, jakby do źrenic przedostały się kawałki szkła. Cudowny comeback w wykonaniu Scotta McTominaya tego smutnego wrażenia nie zmieni ani trochę.

Piękny jest ten Duńczyk. Niestety, on jedyny

Czytając kilka dni temu felieton Barneya Ronaya z The Guardian, natknąłem się na zdanie, które idealnie (w pewien sposób) podsumowuje obecną atmosferę na Old Trafford. Brytyjski publicysta napisał, że „wspaniałą rzeczą, jaką uwielbiają podkreślać hollywoodzkie filmy, jest fakt, że gdy bohater sięga dna w swojej egzystencji, pozostaje mu tylko jedna droga, aby się uratować”.

W sobotę Manchester United wpasował się w te słowa i tą jedyną drogą do zbawienia okazał się szkocki wychowanek. Jednak do 93. minuty spotkania na z Brentford Czerwone Diabły podążały w zupełnie odmienną stronę. Wydawało się, że ten klub jest zbyt wielki, aby przegrać u siebie w najbardziej elitarnych rozgrywkach na Starych Kontynencie z Galatasaray. Nie bacząc na ten fakt ta sztuka udała mu się w wyjątkowy sposób, ponieważ po drodze dwa razy zmierzali na przekór ku końcowej wiktorii.

Tydzień temu we wtorkowy wieczór podopieczni Erika ten Haga przegrali już 6. mecz w bieżącym sezonie, mając tylko 10 rozegranych spotkań (teraz już na 11, ale to nadal kompromitacja). Po raz pierwszy w historii zespół z Old Trafford schodził na tarczy w dwóch pierwszych meczach fazy grupowej w Lidze Mistrzów. To również pierwszy przypadek, gdy stracił aż 7 goli na początku tej części rozgrywek. Turecki zespół nigdy wcześniej nie wygrał na angielskiej ziemi w trakcie swojej 117-letniej historii.

Jednak najbardziej brutalną częścią tej katastrofalnej nocy okazało się dla mnie zupełnie co innego. Po tym, co stało się w ciągu kilku minut po drugim golu Højlunda z obroną i drugą linią zespołu Erika ten Haga, byłem przekonany po nietrafionym rzucie karnym Icardiego, że gospodarze i tak ten mecz przegrają. Oczywiście, ten czarny scenariusz oscarowo się ziścił.

Amrabat pod presją wybił piłkę przed siebie, Lindelöf kolejny raz pofatygował się do wyższego wyjścia do piłki, gubiąc obiekt swojego zainteresowania. W ten sposób Argentyńczyk chwilę później zyskał miejsce, bo Marokańczyk nie utrzymał linii spalonego. Snajper więc pobiegł do przodu i otrzymał okazję do przełamania, co skrzętnie wykorzystał, lobując Onanę.

Spoglądając wstecz na to spotkanie, wydaje się niesamowite, że Manchester United tak łatwo dwukrotnie roztrwonił prowadzenie. Chciałoby się pochwalić Rasmusa Højlunda, bo Duńczyk naprawdę po transferze z Atalanty, wygląda bardzo dobrze. Trzy gole w dwóch pierwszych kolejkach to naprawdę fantastyczny początek jak na debiutanta w tych rozgrywkach. Ma niezwykłą budowę ciała – jest wysoki, z długim tułowiem. Mimo to porusza się z gracją i w dodatku piekielnie szybko. Druga bramka to jego popis, bo choć kluczowy błąd popełnił Davinson Sanchez, to były gracz Sturmu Graz nie dał się dogonić żadnemu innemu obrońcy i ze spokojem posłał piłkę nad Muslerą.

Król Edyp. Wersja Manchester United

Niestety, na jego dublecie sprzed tygodnia kładzie się cieniem postawa reszty drużyny. Diogo Dalot zachował się żółtodziób, gdy przyszło mu się zmierzyć bark w bark z Wilfriedem Zahą, co pozwoliło Iworyjczykowi na zdobycie pierwszej bramkę. Victor Lindelöf przy obu trafieniach gości w drugiej połowie za wysoko wyszedł do krycia Icardiego, a następnie Aktürkoğlu. Ogólnie, mam wrażenie, że Szwed w ciągu meczów nie wyciąga żadnych wniosków. Nawet jeśli ten Hag nie krzyknął mu, by tego nie robił, to mógł wpaść na pomysł, że jeśli jego wyjście 3-4 razy powoduje znaczącą wyrwę i kłopoty linii defensywy, to może warto raz postawić na swoim i pozostać z tyłu.

W dodatku Onana, który znów popełnia amatorskie błędy i podaje piłkę wprost do rywali na wysokości swojego pola karnego. Varane, który nie potrafi się odpowiednio przesunąć, aby utrudnić życie napastnikowi. I Amrabat, który jako defensywny pomocnik, z konieczności musi grać na lewej obronie.

Siadając do spotkania z Brentford kilka dni później, myślisz sobie „nie, to nie ma prawa się powtórzyć”. Przecież oni muszą kiedyś skończyć tę czarną serię. Nadejdzie pora, gdy wszystko ładnie zgra się ze sobą w czasie – dojedzie atak, większą koncentrację zachowa defensywa. A potem widzisz gola Jensena i jak to kiedyś powiedział Jerzy Janowicz do sędziego w trakcie spotkania w Australian Open „how many times?”.

Akt I – najpierw Casemiro stracił piłkę na własnej połowie, dając podopiecznym Thomasa Franka okazję do ataku. Akt II – Harry Maguire cofnął się głębiej, zamiast ruszyć do pressingu i szybko odzyskać piłkę – coś, czego Ten Hag wymaga od swojego zespołu (może chciał zagrać tak, jak nie zagrał we wtorek Lindelöf). Akt III – słabe podanie szwedzkiego defensora pozwoliło Yoane Wissie znaleźć Mathiasa Jensena w polu karnym. Epilog – duński pomocnik posłał uderzenie w środek bramki, nawet niespecjalnie mocne, ale kameruński strażnik Teksasu i tak okazał się zaskoczony, wpuszczając piłkę do sieci.

Ciężko jest to logicznie wytłumaczyć, bo gracze United wyglądają przy utracie kolejnych bramek, jakby opuszczali każdą odprawę taktyczną. Z ekipą Pszczół nie możesz pozwolić sobie na stratę w środkowej tercji. To jedna z najszybciej przenoszących futbolówkę ekip w Premier League, grająca według koszykarskiej filozofii „7 seconds or less”. Dajesz się rozpędzić Wissie, a Mbeumo związać dwóch swoich obrońców. Zapominasz pokryć Jensena, który w zasadzie jest jedynym w miarę ofensywnym pomocnikiem w trzyosobowym bloku pomocy gości i zazwyczaj gra na skraju pola karnego. Od niecelnego podania Casemiro do gola mija ledwie 12 sekund…

To nie może wypalić. Tu wszystko, nawet jeśli oni chcą jak najlepiej, nieuchronnie zmierza do ostatecznej katastrofy. To jak antyczna tragedia. Król Edyp grany w Teatrze Marzeń za jedyne 50/60 funtów.

The Lost Boys

W moich oczach początek obecnej kampanii kolejny raz przywołuje poczucie zmarnowego czasu, talentu i kolejnych setek milionów funtów. Problemy pojawiają się nie tylko na boisku, ale także w gabinetach.

Cały ten absurdalny konflikt z Jadonem Sancho. Młody Anglik wciąż nie zamierza przeprosić ten Haga za to, że nie chce mu się intensywnie trenować. „Jestem bogiem, uświadom to sobie, sobie” – tak mniej więcej wygląda tok rozumowania 21-latka, który próbuje przedstawić Holendrowi. A 53-letni menedżer żadnych piłkarskich bogów nie toleruje, co pokazał przypadek Cristiano Ronaldo. Sancho zamierzał udowodnić na Old Trafford, dlaczego pomylili się względem jego osoby po drugiej stronie miasta. Tymczasem balansuje na granicy gigantycznego transferowego flopa.

Niestety, na problemach dyscyplinarnych związanych z byłym skrzydłowym Borussii się nie kończy. Śledztwo w przypadku Antonego związane z zarzutami dotyczącymi przemocy domowej wobec byłej partnerki. Zamieszanie ze sprzedażą Harry’ego Maguire’a latem, który już pakował walizki ku wyprowadzce na London Stadium.

Niejednoznacznie rozwiązanie sprawy Masona Greenwooda. Początkowo na jaw wychodzą raporty, że ma powrócić do drużyny. Potem klub publikuje oświadczenie, w którym stwierdza, że Mason nie może na ten moment kontynuować kariery w barwach Czerwonych Diabłów. W Deadline Day wychowanek przenosi się w ramach wypożyczenia do Getafe, by zdjąć go z radarów w Anglii. Nie zdziwię się, jak jego temat nieco przycichnie i za rok normalnie zostanie włączony do kadry pierwszego zespołu.

Prawdopodobny wydaje się scenariusz, gdy cała wspomniana tu trójka za chwilę trafi na ścianę kolejnych „zaginionych chłopców” w czerwonej części Manchesteru. Utalentowani, ofensywni gracze, którzy przepadli w otchłani Teatru Marzeń.

Zaczęło się, jakżeby inaczej, od jednego z kilerów z Galatasaray – Wilfrieda Zahy. Ostatni nabytek Sir Alexa Fergusona rozegrał dla ekipy 20-krotnego Mistrza Anglii ledwie 167 minut, nie zyskując uznania w oczach ani Davida Moyesa, ani Louisa van Gaala. Przez byłych współpracowników został niemalże wymazany z historii klubu. Nie ma o nim wzmianki ani w biografii legendarnego szkockiego menedżera, ani Rio Ferdinanda, ani Patrice’a Evry.

Później przyszedł czas na Memphisa Depaya, Adnana Januzaja, Henrikha Mkhitaryana, Romelu Lukaku, Alexisa Sáncheza… Antony i Jadon Sancho to wręcz idealni kandydaci, aby powiększyć to grono.

Przy okazji również niepewność związana z potencjalnym przejęciem klubu. Glazerowie raz chcą się pozbyć, rozpisując przetarg i uważnie słuchając ofert ze strony Sir Jima Ratcliffe’a i katarskich szejków. Innym razem z łóżka wstają lewą nogą i stwierdzają, że to jeszcze może zaczekać, mając w poważaniu potencjalnych kupców.

Myślę, że dopiero teraz Holender ma pełny obraz tego, do jak zagmatwanego i zdewastowanego środowiska trafił.

Kadrowy młyn

Nie da się ominąć tego, że 53-letni szkoleniowiec od początku kampanii musi zmagać się z plagą kontuzji w swoim zespole. Na razie ani razu nie przydarzyło mu się obarczać winą za słabe wyniki ten szpital, z którym ma do czynienia. Można rzec, że Holender chce podporządkować się zasadzie „nigdy nie wymieniaj listy niedostępnych zawodników, bo zostaniesz uznany za słabego”. W końcu szukanie alternatywnych rozwiązań to jeden z codziennych problemów, z jakimi musi mierzyć się każdy menedżer.

Jednak, jak w przypadku każdego truizmu, istnieje pewna granica, która wskazuje, że nie jest to zwykła wymówka. W ciągu zaledwie 10 meczów aż 16 jego piłkarzy w jakimś momencie okazywało się poza grą. To dominujący czynnik i w zasadzie niepodlegający dyskusjom, jeśli chodzi o wpływ na aktualnie wyniki. Podobnie jak w przypadku Chelsea Mauricio Pochettino.

Z urazami walczy na ten moment aż trzech lewych defensorów – Tyrell Malacia, Luke Shaw i Sergio Reguilón. Warto podkreślić, że Hiszpan został wypożyczony z północnego Londynu, by załatać dziurę po kontuzjach wcześniej wymienionej dwójki. Diogo Dalot, który mógłby wystąpić na tej flance zamiast Amrabata, musi grać na prawej, bo poza składem jest również Aaron Wan-Bissaka. Ostatnio na boku zagrał Lindelöf i skończyło się, tak jak się skończyło.

Odczuwalny jest brak Lisandro Martíneza, który będzie musiał jeszcze raz przejść operację i pauzować kolejne 2-3 miesiące. Argentyńczyk jest bardzo dobry technicznie z piłką przy nodze i niezwykle przydatny przy budowaniu ataku od bramki. Zeszłe rozgrywki pokazały, że pomimo skromnych warunków fizycznych może poradzić sobie na pozycji stopera w takiej lidze jak Premier League dzięki swojej szybkości, odwadze i agresywności. Choć czasami lubi wejść w nogi rywali niczym prime Marcos Rojo, to 25-latek jest kluczowym elementem kręgosłupa drużyny.

Można się zastanawiać, co stoi za taką plagą kontuzji w United? Oprócz wymienionych w tym akapicie graczy niedostępni byli ostatnio również Maguire czy McTominay, którzy wrócili dopiero na Brentford. Wciąż kontuzjowani od pre-seasonu pozostają Kobbie Mainoo czy Amad Diallo.

Przyczyną może być zmęczenie. Oprócz City piłkarze byłego opiekuna Ajaksu rozegrali w zeszłym sezonie najwięcej meczów ze wszystkich drużyn w Europie. Do maksimum brakło tylko 3 spotkań w Lidze Europy, bo do końca walczyli w Carabao Cup i Pucharze Anglii. Ponadto większość zawodników brała udział na Mundialu w Katarze na przełomie listopada i grudnia.

W zeszłym miesiącu klub dokonał wzmocnień w swoim dziale medycznym, zatrudniając Gary’ego O’Driscolla, byłego głównego lekarza Arsenalu. Można przypuszczać, że pierwszym zadaniem, jakie otrzymał od sztabu Holendra, okazała się dogłębna analiza przyczyn takiego szeregu urazów. Winne mogą być także metody szkoleniowe i tu już by należało przyczepić się do samego ten Haga.

Gdzie są ci liderzy?

Podobnie jak w przypadku niektórych transferów i kwestii czysto taktycznych. Od startu nowego sezonu United zwyczajnie brakuje kontroli w meczach ze względu obraną strategię rozwoju. Przedsezonowa misja ten Haga, aby przekształcić United w „najlepszą drużynę przejściową na świecie” sprawia nie lada problemy.

Pragnienie Holendra, by skupić się na momentach sprzyjających kontratakom, ma sens w drużynie, której trzon stanowią Martínez, Casemiro, Bruno Fernandes i Marcus Rashford. Jednak, jak wspomniałem, kontuzje wyłączają na dłuższy czas Mistrza Świata z gry. A portugalsko-angielska para jest najgroźniejsza, gdy ich gra polega na wykorzystywaniu szybkości i wbieganiu w otwartą przestrzeń. Niestety, dyspozycja zarówno jednego, jak i drugiego pozostawia wiele do życzenia. Ich ataki są zdecydowanie wolniejsze i mniej skuteczne niż w ubiegłej kampanii.

Jeszcze zimą wychowanek Czerwonych Diabłów wyglądał jak jeden z najlepszych ofensywnych graczy na świecie. Strzelał niemalże każdemu w każdych rozgrywkach. Nieważne czy naprzeciw stał Manchester City, Barcelona, Leeds czy Leicester. Sezon 22/23 kończył z 30 trafieniami na koncie. Strzelał po rogach, pakował piłkę pod poprzeczkę, nieważne czy w sytuacji sam na sam, czy zza zasłony, czy z bliska, czy z dystansu.

Dziś po 11 meczach ma zaledwie jednego gola i jedną asystę. Wróciły stare demony – znów często gra samolubnie, wikła się w niepotrzebne dryblingi w tłumie i podejmuje fatalne decyzje w szesnastce rywali. Natomiast na Holendrze te fakty zupełnie nie robią wrażenia i wciąż uparcie na niego stawia w podstawowej jedenastce kosztem Alejandro Garnacho.

Kiedy chcesz mieć dobre przejście do ataku, potrzebujesz bardzo dobrego pressingu; to klucz, więc dużo nad tym pracujemy, nad momentami, w których jesteśmy zwarci. Dzięki zwartości naciskamy na przeciwnika, co może odbywać się na różnych poziomach boiska.

Jeśli chodzi o pozyskanego zeszłego lata Brazylijczyka, to wydaje się, że opuściły go determinacja, kontrpressing i świadomość pozycyjna, które uczyniły go tak istotnym elementem w taktycznej układance w poprzednim sezonie. To jak defensywny pomocnik bronił w meczu przeciwko Brighton to istny kryminał. Przy pierwszej bramce odpuścił krycie Welbecka, który zwyczajnie wbiegł sobie w pole karne i umieścił piłkę w sieci. W drugiej części dopuścił, by Lamptey swobodnie wyłożył futbolówkę na strzał Grossowi.

1-1 można tę samą kalkę przyłożyć do Eriksena. Co Duńczyk zrobił przy rzucie rożnym w drugiej połowie w Monachium, pozostanie jego tajemnicą. Słaby fizycznie, powolny jak parowóz, w zasadzie przydatny tylko przy wykonaniu stałych fragmentów. No dobra, z Bretnford oddał jeden groźny strzał z dystansu, a z Forest strzelił gola z trzech metrów. Tyle z plusów.

Chaos, widzę chaos

W poczynaniach United często widać brak jasnej wizji, chaos i strach. W spotkaniu z Palace budują okazje strzeleckie przez cierpliwe i długie rozgrywanie piłki. W środku tygodnia z Turkami przechodzą na kontry, by za chwilę wrócić do ataku pozycyjnego. Wszystko w podobnym zestawieniu kadrowym. Efekty? W łeb, w łeb, prawie w łeb, gdyby w końcówce 53-latek nie wyciągnął McTomianya z rękawa.

W kwietniu, kiedy Manchester United rozgrywał dwumecz z Sewillą w ramach rozgrywek Ligi Europy, José Luis Mendilibar – trener rywali – został zapytany o sposób, w jaki można pokonać 20-krotnych Mistrzów Anglii. Hiszpan odpowiedział wtedy, że „przeciwko (Manchesterowi) United, gdy tylko wywierasz na nich presję, zaczynają popełniać błędy”. Jego ekipa najpierw odrobiła dwie bramki starty w Tetrze Marzeń, a następnie wygrała na własnym terenie 3:0, wykorzystując pressing na obrońcach, stałe fragmenty i grę pod presją Davida de Gei.

Ciężko wskazać mecz, w którym Czerwone Diabły faktycznie dominowały poza pucharowym starciem z Crystal Palace. Oczywiście, można wskazać na fakt, że przeciwko Spurs United nie otrzymało w pierwszej połowie oczywistej jedenastki po ręce Romero. Gdyby Rasmus się cofnął kilkanaście centymetrów, piłkarze z Old Trafford w doliczony czas gry na Emirates Stadium wchodziliby, prowadząc 2:1.

To wszystko jednak za mało. Z Wolves udało się wygrać fuksem, bo ekipa Garry’ego O’Neila okazała się w Teatrze Marzeń zdecydowanie lepiej przygotowana taktycznie. Z Nottingham Forest trzeba było odrabiać dwubramkową stratę, a na prowadzenie udało się wyjść dopiero, gdy rywal grał już w dziesięciu. Na Turf Moor trzy punkty zapewnił niespodziewanie Jonny Evans, który popisał się zagraniem klasy światowej do Bruno. Burnley miało wyraźną przewagę w posiadaniu piłki i stworzonych sytuacjach. A mówimy o ekipie, która uległa z City, Aston Villą, Spurs czy Chelsea, tracąc minimum 3 gole.

Co się zmieniło z Brentford? Nie za wiele. Jak większość kibiców, jak Scott trafił raz, a potem drugi raz, wybuchły we mnie emocje i cieszyłem się jak dziecko. Takie comebacki nie ogląda się codziennie. W 4 minuty doliczonego czasu gry Szkot zamienił nadchodzącą katastrofę w ekstazę, a Old Trafford wybuchło. Aczkolwiek patrząc na mecz na chłodno, to był kolejny marny popis piłkarzy ten Haga, nieumiejętnie próbujących zagrozić Strakoshie. No bo ile razy zdarzy się coś takiego jak w sobotę?

„Jesteś sumą wszystkich swoich PLN-ów”

Jako menadżer muszę dać zespołowi narzędzia, co robić w określonych okolicznościach. Musimy zachować zwartą formę, być mądrzejszym i utrzymywać się przy piłce. Musimy o tym porozmawiać, muszę dać im instrukcje, co mają robić, ale także dać im instrukcje dotyczące wspólnoty jako zespołu. Niektórzy przywódcy muszą wstać i przejąć kontrolę nad sytuacją.

Tu nasuwa się pytanie, kto miałby to zrobić, skoro największe gwiazdy są aż tak bardzo pod kreską? Hojlund i Garnacho wciąż wydają się zbyt młodzi, a przede wszystkim zbyt mało doświadczeni, by mogli ciągnąć za uszy ekipę na dłuższą metę.

Być może ten Hag liczył, że kimś takim stanie się Mason Mount. Tyle że wychowanek Chelsea wygląda na ten moment kogoś, kto do klubu trafił z przypadku i według filozofii Eda Woodwarda – bo miał znane nazwisko. Szczerze boję się tego, że za chwilę okaże się, że Anglik najlepiej czuję się na pozycji Bruno Fernandesa, więc usiądzie na ławce, mimo ogromnego ofensywnego potencjału.

Początek wskazuje również, że na pewno tym typem postaci nie będzie w najbliższym czasie André Onana. Kameruńczyk dał ciała już tyle razy, ile przeciętnym golkiperom zdarza się to w ciągu kilkunastu miesięcy.

Allianz Arena przy bramce Leroya Sané, gdy odbił piłkę do sieci. Emirtaes Stadium i trafienie Declana Rice – ten sam case. Old Trafford i pierwszy gol dla Forest, gdy wyglądał, jakby celowo położył się przed Taiwo Awoniyim. Wspomniany gol z Brentford. Wyjście do dośrodkowania w doliczonym czasie gry z Wolves, gdy znokautował Sašę Kalajdžićia. No i crème de la crème. Podanie w zeszły wtorek wprost do Mauro Icardiego, które kosztowało Casemiro sprokurowanego karnego i drugą żółtą kartkę.

Zakup za 47 milionów funtów z Interu, który miał na celu zrewolucjonizować styl United, przenosząc go w nową erę zgrabnego futbolu budowanego od tyłu, na razie jest jedną wielką pomyłką.

Zbyt krucha psychika

Ostatni sezon był świetny, wspaniały. Osiągnęliśmy więcej ,niż mogliśmy się spodziewać. Natomiast także w tym projekcie wiedzieliśmy, że będą luki i jesteśmy w bardzo trudnym okresie. Ale wychodzimy na boisko razem, walczymy razem, trzymamy się razem. Ja, dyrektorzy, zespół – razem będziemy walczyć. To nie jesteśmy (aktualnie) my. Wiemy, że będzie lepiej.

Takie słowa po spotkaniu z Galatasaray wypowiedział przed kamerami Erik ten Hag, wierząc w swój zespół. Mimo ogromnego kryzysu już na tym etapie sezonu Holender przed kamerami wciąż broni swoich piłkarzy, próbując ich podbudować. Jednak to dalsza część wypowiedzi po pucharowym starciu oddaje zdecydowanie więcej. 53-latek jasno stwierdza fakt, że nawet gdy jego podopieczni kontrolują przebieg widowiska, jeden malutki błąd sprawia, że sypią się jak domek z kart.

Manchester United obecnie to zespół ogarnięty strachem, kontuzjami i brakiem zaufania do siebie nawzajem. Jak defensorzy mogą ufać Onanie, skoro Kameruńczyk puszcza wszystko, co leci w jego kierunku. To samo można powiedzieć o Højlundzie, któremu Rashford nie podaje w sytuacji, gdy ten ma pustą bramkę i żadnego obrońcy wokół siebie. Zbyt wielu zawodników ma problemy, by podjąć właściwą decyzję we właściwym czasie. Menedżerowi też brakuje odwagi, żeby posadzić Anglika na ławce i dać szansę choćby Garnacho.

Są tacy, którzy nie ufają już sobie, że podejmą właściwe decyzje we właściwym czasie i zamierają w krytycznych momentach. Są tacy, którzy nie ufają odpowiednio swoim kolegom z drużyny, co powoduje dalsze niezgody. Wydaje się, że Ten Hag nie ufa każdemu graczowi pod swoim dowództwem, wystawiając nierówne wyjściowe jedenastki w nadziei, że wyczaruje… coś.

Jako menadżer muszę dać zespołowi narzędzia, co robić w określonych okolicznościach. Musimy zachować zwartą formę, być mądrzejszym i utrzymywać się przy piłce. Musimy o tym porozmawiać. Muszę dać im instrukcje, co mają robić, ale także dać im instrukcje dotyczące utrzymania jedności w zespole, wspólnoty. Niektórzy przywódcy muszą się obudzić i przejąć kontrolę nad sytuacją – kontynuował w pomeczowym wywodzie w zeszłym tygodniu.

„Czemu od komedii romantycznej jest tak blisko do horroru?”

David Moyes, Louis van Gaal, Jose Mourinho, a nawet Ralf Rangnick – wszyscy ci szkoleniowcy pokazywali przed przyjściem na Old Trafford, jak dobrymi są fachowcami. Tymczasem każdego z nich, dokładając jeszcze Solskjæra, ta machina zmieliła i wypluła, nawet jeśli na początku mogło się wydawać, że dadzą radę ją poskromić. Każdy z nich mówił po swoim odejściu o wyjątkowych komplikacjach w strukturach klubu, w którym przyszło im pracować i ludziach, dla których pracowali. Ten Hag zdaje się powoli zmierzać w tym samym kierunku…

Jednakże w tym całym pesymizmie jest światełko nadziei. Obecny czas Holendra przypomina burzliwy okres Mikela Artety na początku sezonu 2021/22, gdy Kanonierzy po trzech kolejkach szorowali po dnie tabeli. Po ośmiu ligowych starciach mieli wówczas o jeden punkt mniej niż aktualnie United. Niektórzy fani Arsenalu wzywali do usunięcia Hiszpana z fotela. Aczkolwiek klub zachował wiarę, dał czas Artecie ogarnięcie powstałej stajni Augiasza i poukładanie tej ekipy od nowa. Dziś nikt nie ma wątpliwości, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu.

W singlu pt. „Mix Sałat” Daria Zawiałow zastanawia się, dlaczego w przypadku bohatera utworu „zawsze od komedii romantycznej, jest tak blisko w twoim życiu do horroru”. Te dwa konkretne wersy to motto ostatnich lat w Tetrze Marzeń. Jose Mourinho po wicemistrzostwie wyleciał już w grudniu następnego sezonu, pozwalając Liverpoolowi na oddanie 36 strzałów w Derbach Anglii. Ole, który również finiszował tylko za plecami The Citizens, poleciał ze stołka jeszcze szybciej – w listopadzie 2021 roku – po tym, jak sromotnie przegrał z City, The Reds i Watfordem.

Kto wie, czy ten scenariusz nie sprawdziłby się również w przypadku ten Haga. W końcu Taco na końcu śpiewa, że „jesteś sumą swoich traum i niepowodzeń”. Ja interpretuję te słowa w ten sposób, że czym szybciej zacierasz te porażki, tym silniejszy jesteś. Pewne rzeczy wymagają analizy, aby następnym razem im zapobiec lub zmniejszyć negatywne skutki. Ten Hag ma teraz kilka błędów na sumieniu i kilka większych problemów do rozwiązania. Taka jest jednak rola menedżera – na Old Trafford jedna z najtrudniejszych w zawodzie.

Na razie wyciągnął z kapelusza McTominaya, dając sobie chwilę oddechu i czasu do spokojnej pracy. Natomiast kolejne porażki, jeśli w magiczny sposób nie odmieni gry zespołu, doprowadzą do wspomnianego wcześniej horroru. Z perspektywy sympatyka na ten moment Manchester United to uosobienie wiecznego cierpienia według jednego, utartego schematu.

Pokochaj Manchester United.

Zobacz Manchester United.

Znienawidź Manchester United.

Powtórz.