Mówiąc o tegorocznych największych niespodziankach sezonu Premier League, pierwsza myśl związana jest najprawdopodobniej z Newcastle. Pomimo znakomitej końcówki zeszłej kampanii, raczej niewiele osób mogło spodziewać się, że podopieczni Eddiego Howe’a po 2/3 sezonu wciąż będą naciskać na miejsce premiowane udziałem w Lidze Mistrzów. W drugiej kolejności do głowy przychodzi Brighton, prezentujące iście katalońską tiki-takę pod wodzą Roberto De Zerbiego. Dalej znajduje się jeszcze Fulham, które te Mewy w tabeli nawet prześciga. Jednak tuż za ich plecami pomału w kierunku europejskich rozgrywek zmierza Brentford. Drużyna, o której formie jest na ten moment zdecydowanie zbyt cicho.

Jeśli spojrzeć na losy ostatnich beniaminków w ich drugim sezonie z rzędu w angielskiej elicie, to ten obraz nie maluje się zbyt różowy. W zeszłym roku Leeds na koniec lutego pozostawało czerwoną latarnią ligi. Byt w Premier League zapewniło im kilka kluczowych goli Raphinhi i Jacka Harrisona w kwietniu i maju, a także słabość pozostałych rywali. Cofnijmy się jeszcze trochę wstecz. Sheffield United skończyło swoją drugą kampanię na ostatnim miejscu w tabeli, inkasując zaledwie 23 punkty i przegrywając aż 29 spotkań. Po drodze obie ekipy żegnały się ze swoimi wieloletnimi i niezwykle charakterystycznymi szkoleniowcami – odpowiednio Marcelo Bielsą i Chrisem Wilderem.

Patrząc na zespół Thomasa Franka, można było podawać w wątpliwość, czy aby nie powtórzą tego utartego w ostatnich latach scenariusza. Zwłaszcza w obliczu odejścia Christiana Eriksena. Ten latem wybrał ofertę Manchesteru United, a jego przyjście wyciągnęło klub z przedłużającego się zimowego snu. Co prawda, Pszczoły z Gtech Community Stadium zajęły niższe miejsce niż popularne Pawie czy Szable. Zgarnęły również znacząco mniej punktów – odpowiednio o 13 i o 8 mniej niż wspomniana dwójka. Aczkolwiek ekipa z zachodniej części Londynu w miarę szybko zapewniła sobie spokojny ligowy byt.

Spokój duńskiego mistrza

Mimo wszystko, 49-letni szkoleniowiec, odpowiadając w pre-seasonie na pytania o syndrom drugiej kampanii, wydawał się nad wyraz zrelaksowany. Miał ku temu powody. Spoglądając na wyczyny swoich podopiecznych w lipcowych sparingach, zyskał przekonanie, że posiada wystarczająco mocne fundamenty, by się kolejny raz utrzymać na kilka kolejek przed ostatnim gwizdkiem. A co równie istotne, jego drużyna pokazała oznaki, że ma jeszcze wiele obszarów gry, w których może się dalej rozwijać. Dlatego spadek był czymś, czym w ogóle nie zawracał sobie głowy. Jak pokazuje czas, miał w tym cholernie dużo racji.

Ogromnie szanuje poziom ligi i zdaję sobie sprawę, ile jest jakości w zespołach rywali. Wiem, że jeśli nie jesteś w pełni skoncentrowany,  trzy kluczowe kontuzje lub odrobinę pecha i możesz wpaść w spore kłopoty. Nic nie jest tutaj dane na zawsze.

Jednak to, jak wypadliśmy w zeszłym roku, nie okazało się wcale szczęśliwe. Gdyby spojrzeć na wszystkie podstawowe wskaźniki wydajności, to jesteśmy naprawdę dobrzy. Znając skład, wiedząc, że nie chcemy nikogo sprzedawać i wiedząc, że dodaliśmy jeszcze więcej talentu i jakości, byłem całkiem pewien jednej rzeczy. Znów możemy się dobrze spisać.

Pomimo tych zapewnień, wciąż można szeroko podkreślać i chwalić Brentford. Stołeczna ekipa przekracza wiele barier i z nawiązką spełnia oczekiwania. Dopiero w ostatnią sobotę Everton zakończył ich 12-meczową serię bez porażki w lidze. Zresztą w tym sezonie Premier League tylko Arsenal, Newcastle Manchester City (dwie pierwsze po 3 razy, Obywatele 4 razy) schodziły z boiska na tarczy rzadziej od popularnych Pszczół. Po 25 spotkaniach na swoim koncie zapisali już 38 oczek. Ostatnim zespołem, który spadał z elity z ponad 36 punktami było Newcastle Rafy Beníteza w sezonie 2015/16. A Brentford pozostało jeszcze 13 spotkań do rozegrania.

Piłkarze duńskiego szkoleniowca pozostają niezwykle trudni do złamania zarówno dla ekip z niższych rejonów, jak i dla topowych ekip. Spośród 21 możliwych punktów do zdobycia przeciwko Big Six, udało im się zgarnąć aż 12. Cieniem na tym bilansie rzuca się jedynie wrześniowe lanie od maszyny Mikela Artety 0:3 na własnym podwórku. Poza tym Ivan Toney i spółka odnosili niezapomniane triumfy z obiema drużynami z Manchesteru czy Liverpoolem. Grając ze Spurs, prowadzili już 2:0, by stracić prowadzenie w ostatnich 30 minutach spotkania po przebłysku Harry’ego Kane’a. Przegrana z Brentford, podobnie jak ma to miejsce w przypadku choćby Brighton, nie stanowi już żadnej niespodzianki.

Taktyczne skonsolidowanie

Wpływ na taki stan rzeczy ma niesamowity poziom zgrania osiągnięty przez ekipę 49-latka oraz taktyczne przygotowanie. Gracze Brentford nie boją się płynnie przechodzić pomiędzy systemami w trakcie spotkań. Frank najbardziej lubi desygnować do gry zespół w formacji 4-3-3 z trójką z przodu Toney – Mbeumo – Wissa (13 spotkań). Jednak w potyczkach z teoretycznie silniejszymi rywalami stosuje roszadę, zostawiając na ławce francuskiego skrzydłowego i wprowadza