Mówiąc o tegorocznych największych niespodziankach sezonu Premier League, pierwsza myśl związana jest najprawdopodobniej z Newcastle. Pomimo znakomitej końcówki zeszłej kampanii, raczej niewiele osób mogło spodziewać się, że podopieczni Eddiego Howe’a po 2/3 sezonu wciąż będą naciskać na miejsce premiowane udziałem w Lidze Mistrzów. W drugiej kolejności do głowy przychodzi Brighton, prezentujące iście katalońską tiki-takę pod wodzą Roberto De Zerbiego. Dalej znajduje się jeszcze Fulham, które te Mewy w tabeli nawet prześciga. Jednak tuż za ich plecami pomału w kierunku europejskich rozgrywek zmierza Brentford. Drużyna, o której formie jest na ten moment zdecydowanie zbyt cicho.

Jeśli spojrzeć na losy ostatnich beniaminków w ich drugim sezonie z rzędu w angielskiej elicie, to ten obraz nie maluje się zbyt różowy. W zeszłym roku Leeds na koniec lutego pozostawało czerwoną latarnią ligi. Byt w Premier League zapewniło im kilka kluczowych goli Raphinhi i Jacka Harrisona w kwietniu i maju, a także słabość pozostałych rywali. Cofnijmy się jeszcze trochę wstecz. Sheffield United skończyło swoją drugą kampanię na ostatnim miejscu w tabeli, inkasując zaledwie 23 punkty i przegrywając aż 29 spotkań. Po drodze obie ekipy żegnały się ze swoimi wieloletnimi i niezwykle charakterystycznymi szkoleniowcami – odpowiednio Marcelo Bielsą i Chrisem Wilderem.

Patrząc na zespół Thomasa Franka, można było podawać w wątpliwość, czy aby nie powtórzą tego utartego w ostatnich latach scenariusza. Zwłaszcza w obliczu odejścia Christiana Eriksena. Ten latem wybrał ofertę Manchesteru United, a jego przyjście wyciągnęło klub z przedłużającego się zimowego snu. Co prawda, Pszczoły z Gtech Community Stadium zajęły niższe miejsce niż popularne Pawie czy Szable. Zgarnęły również znacząco mniej punktów – odpowiednio o 13 i o 8 mniej niż wspomniana dwójka. Aczkolwiek ekipa z zachodniej części Londynu w miarę szybko zapewniła sobie spokojny ligowy byt.

Spokój duńskiego mistrza

Mimo wszystko, 49-letni szkoleniowiec, odpowiadając w pre-seasonie na pytania o syndrom drugiej kampanii, wydawał się nad wyraz zrelaksowany. Miał ku temu powody. Spoglądając na wyczyny swoich podopiecznych w lipcowych sparingach, zyskał przekonanie, że posiada wystarczająco mocne fundamenty, by się kolejny raz utrzymać na kilka kolejek przed ostatnim gwizdkiem. A co równie istotne, jego drużyna pokazała oznaki, że ma jeszcze wiele obszarów gry, w których może się dalej rozwijać. Dlatego spadek był czymś, czym w ogóle nie zawracał sobie głowy. Jak pokazuje czas, miał w tym cholernie dużo racji.

Ogromnie szanuje poziom ligi i zdaję sobie sprawę, ile jest jakości w zespołach rywali. Wiem, że jeśli nie jesteś w pełni skoncentrowany,  trzy kluczowe kontuzje lub odrobinę pecha i możesz wpaść w spore kłopoty. Nic nie jest tutaj dane na zawsze.

Jednak to, jak wypadliśmy w zeszłym roku, nie okazało się wcale szczęśliwe. Gdyby spojrzeć na wszystkie podstawowe wskaźniki wydajności, to jesteśmy naprawdę dobrzy. Znając skład, wiedząc, że nie chcemy nikogo sprzedawać i wiedząc, że dodaliśmy jeszcze więcej talentu i jakości, byłem całkiem pewien jednej rzeczy. Znów możemy się dobrze spisać.

Pomimo tych zapewnień, wciąż można szeroko podkreślać i chwalić Brentford. Stołeczna ekipa przekracza wiele barier i z nawiązką spełnia oczekiwania. Dopiero w ostatnią sobotę Everton zakończył ich 12-meczową serię bez porażki w lidze. Zresztą w tym sezonie Premier League tylko Arsenal, Newcastle Manchester City (dwie pierwsze po 3 razy, Obywatele 4 razy) schodziły z boiska na tarczy rzadziej od popularnych Pszczół. Po 25 spotkaniach na swoim koncie zapisali już 38 oczek. Ostatnim zespołem, który spadał z elity z ponad 36 punktami było Newcastle Rafy Beníteza w sezonie 2015/16. A Brentford pozostało jeszcze 13 spotkań do rozegrania.

Piłkarze duńskiego szkoleniowca pozostają niezwykle trudni do złamania zarówno dla ekip z niższych rejonów, jak i dla topowych ekip. Spośród 21 możliwych punktów do zdobycia przeciwko Big Six, udało im się zgarnąć aż 12. Cieniem na tym bilansie rzuca się jedynie wrześniowe lanie od maszyny Mikela Artety 0:3 na własnym podwórku. Poza tym Ivan Toney i spółka odnosili niezapomniane triumfy z obiema drużynami z Manchesteru czy Liverpoolem. Grając ze Spurs, prowadzili już 2:0, by stracić prowadzenie w ostatnich 30 minutach spotkania po przebłysku Harry’ego Kane’a. Przegrana z Brentford, podobnie jak ma to miejsce w przypadku choćby Brighton, nie stanowi już żadnej niespodzianki.

Taktyczne skonsolidowanie

Wpływ na taki stan rzeczy ma niesamowity poziom zgrania osiągnięty przez ekipę 49-latka oraz taktyczne przygotowanie. Gracze Brentford nie boją się płynnie przechodzić pomiędzy systemami w trakcie spotkań. Frank najbardziej lubi desygnować do gry zespół w formacji 4-3-3 z trójką z przodu Toney – Mbeumo – Wissa (13 spotkań). Jednak w potyczkach z teoretycznie silniejszymi rywalami stosuje roszadę, zostawiając na ławce francuskiego skrzydłowego i wprowadzając dodatkowego środkowego obrońcę, zmieniając system na 3-5-2 (11 spotkań). Czasami stosuje również ustawienia 3-4-3 czy 4-2-3-1, jednak takie manewry zdarzają się znacznie rzadziej.

Plastyczność i komfort wśród jego zawodników w taktycznych zmianach okazała się kilka razy kluczowa. Warto tu przytoczyć otwierający sezon mecz z Leicester, gdzie zaraz po przerwie zrobiło się 2:0 dla podopiecznych Rodgersa. Frank odważnie zmienił formację na 3-4-3, przesuwając Norgaarda do linii obrony, dzięki czemu udało się w końcówce meczu wyrównać stan rywalizacji i zgarnąć jedno oczko.

Być może największą naszą przewagą jest nasza spójność. Jesteśmy konsekwentni w przekazywaniu graczom konkretnych instrukcji. Jesteśmy konsekwentni w tym, co robimy, wygrywając i przegrywając. Dzięki temu to grupa, która jest teraz niewiarygodnie zsynchronizowana. Mamy zespół, który nieustannie dodaje kolejne warstwy do naszego planu gry i taktyki – mówił niedawno Frank na łamach Sky Sports.

Ta spójność i zgranie oznacza również, że Thomas znajduje się w bardzo luksusowej sytuacji przy dobieraniu wyjściowej jedenastki i planowaniu zmian w trakcie spotkania. Doskonale wie, czego może oczekiwać od każdego ze swoich graczy w danym dniu meczowym. Większość z nich jest w klubie od dłuższego czasu i zdążyła sobie przyswoić wszystkie te taktyczne zawiłości. W obecnej kadrze klubu wciąż jest aż 14 piłkarzy, którzy wywalczyli awans do Premier League dwa lata temu. Spójrzcie na tego tweeta sprzed dwóch lat. Tu naprawdę niewiele się zmienia. Ze wszystkich wymienionych tu graczy, tylko Canosa już nie ma (formalnie wciąż jest, ale obecnie przebywa na wypożyczeniu w Olympiakosie). To na tym poziomie w zasadzie niespotykane.

Wszystko zaczyna się od solidnej obrony

Patrząc na konsekwencję w tworzeniu odpowiedniego zespołu, trudno się dziwić, że w Brentford doskonale potrafią zarządzać meczem. W zeszłych rozgrywkach Frank dokonał w ciągu spotkań największej ilości zmian – 114 i w tych rozgrywkach również prowadzą pod tym względem. To wszystko przekłada się na niebywałą statystykę odnośnie do przysłowiowego „zamykania” spotkań. Spośród ostatnich 21 potyczek w Premier League, w których piłkarze stołecznej drużyny jako pierwsi wychodzili na prowadzenie, wygrali aż 17 z nich. Powiedzmy sobie szczerze, można być niemal pewnym tego, że w takich sytuacjach dowiozą trzy oczka.

Mając korzystny dla siebie wynik, ekipa z Gtech Community Stadium gra w bardzo specyficzny sposób. Przede wszystkim zdecydowanie bardziej oddają pole do popisu rywalom, czekając na szansę do kontry. Prowadząc, Pszczoły posiadają futbolówkę jedynie przez 35,9% czasu – jest to najniższy wynik w angielskiej elicie w ciągu ostatnich dwóch lat. To również o blisko 7% niższy rezultat niż w przypadku ich średniego czasu przy piłce – 43%.

Nie bierze się to znikąd. Grając trójką obrońców, Frank instruuje swoich bocznych obrońców by ustawiali się w jednej linii ze środkowymi defensorami, tak by tworzyć płaską piątkę. To zapobiega kreowaniu przewagi liczebnej w bocznych sektorach boiska. Prawda jest również taka, że niesamowicie dobrze „kompresują” przestrzeń na własnej połowie boisko. Nawet broniąc się niskim blokiem, często ustawiają linię obrony wzdłuż krawędzi pola karnego. Najczęściej starają się utrzymać aż ośmiu graczy za linią piłki, a to upakowanie obrońców i środkowych pomocników zmusza przeciwników do schodzenia w boczne rejony i szukania możliwości oddania strzału po dośrodkowaniu.

Ustawienie defensywne Brentford – ośmiu piłkarzy za linią piłki i piątka z tyłu w jednej linii. Źródło: The Athletic

To idealnie pasuje środkowych obrońcom, którzy w walce w powietrzu są zaprawieni, jak mało kto. Popatrzcie na następujące zestawienie:

  • Pontus Jannson194 cm wzrostu – 3,12 wygranych pojedynków w powietrzu / 90 minut (99. percentyl wśród środkowych obrońców ligach Top 5) – 54,7% skuteczności,
  • Ethan Pinnock188 cm wzrostu – 3,77 wygranych pojedynków w powietrzu / 90 minut (99. percentyl) – 67,8% skuteczności,
  • Ben Mee180 cm wzrostu – 3,59 wygranych pojedynków w powietrzu / 90 minut (98. percentyl) – 64,6% skuteczności,
  • Kristofer Ajer196 cm wzrostu – 1,85 wygranych pojedynków w powietrzu / 90 minut (40. percentyl) – 63,3% skuteczności.

Liczby potwierdzają to, że to defensorzy silni i dominujący w przypadku starć głową. Nawet Ben Mee, pomimo niskiego wzrostu wykręca świetne liczby pod tym względem. No ale w końcu przez siedem lat nosił koszulkę Burnley. Trochę tej sztuki powietrznej walki zdążył przyswoić od Seana Dyche’a.

Tak zorganizowana gra obronna przyczyniła się już do zachowania 8 czystych kont w tym sezonie. Tym samym prawie wyrównali wynik z poprzednich 12 miesięcy (wtedy było ich 9). Natomiast przy tym wszystkim należy docenić również wkład Davida Rayi. Jego wysoka forma zyskała uznanie w oczach Luisa Enrique, który w listopadzie zabrał go na Mundial w Katarze. Pomimo faktu, że ekipa Pszczół pozwala swoim rywalom na najwięcej strzałów na swoją bramkę (ponad 5,5 uderzeń na 90 minut), to hiszpański golkiper notuje aż 77% skuteczność interwencji, co plasuje go na 3. miejscu w lidze. Ma również całkiem pozytywny współczynnik Post Shot xG – GA +/-, który bada różnicę między jakością strzałów oddawanych na bramkę golkipera a liczbą puszczonych goli. W jego przypadku wynosi on +2,5 – piąty najwyższy wynik w Premier League.

Raya, podobnie jak czwórka wyżej wymienionych obrońców, idealnie wpasowuje się w system defensywny. 27-latek nie ma żadnych oporów, by jak najczęściej wychodzić do wrzutek rywali. A to jeszcze bardziej wzmacnia dominację Brentford w przestrzeni powietrznej nad własnym polem karnym. Były golkiper Blackburn zatrzymuje ponad 10% wszystkich dośrodkowań przeciwników.

Spychanie rywali do bocznych stref boiska i zmuszanie do dośrodkowania w pole karne przez defensywę Brentford. Źródło: The Athletic

Ten system naprawdę spisuje się doskonale. Pomimo tej największej dopuszczanej liczby strzałów, ich rywale wykręcają najniższe npxG na uderzenie w lidze – zaledwie 0,08. Przy okazji oddając swoje próby średnio z najdalszej odległości – 19 metrów od bramki Hiszpana. Wszystko chodzi jak w duńskim zegarku.

Szukając (zasłużonych) słów uznania za ofensywę

Mam nadzieję, że ludzie zobaczą, że jesteśmy czymś więcej niż tylko obroną niskich i stałych fragmentów gry. Nawet przeciwko pierwszej szóstce atakujemy wysoko. Statystyki dotyczące kopnięć od bramki pokazują, że jesteśmy jedną z najlepszych drużyn w zamykaniu meczów lub naciskaniu jeden na jeden. Miejmy nadzieję, że za to też zaczniemy otrzymywać jakieś słowa uznania – mówił w lutym dla Guardiana Thomas Frank.

O tym niskim, skonsolidowanym bloku i kornerach wspominał niedawno Mikel Arteta. Resztę ofensywy zostawił jednak w spokoju, a o niej również jest trochę zbyt cicho. Tylko sześciu ekipom udało się strzelić więcej bramek niż Brentford. Ivan Toney z 15 trafieniami w klasyfikacji strzelców ustępuje miejsca tylko Erlingowi Haalndowi i Harry’emu Kane’owi. O to, jak ciężko gra się przeciwko snajperowi z Gtech Community Stadium zapytajcie, chociażby Williama Salibę. A przecież na tym siła ataku się nie kończy. Kilka kluczowych goli dorzucił Josh Dasilva. Bryan Mbeumo i Yoane Wissa również mieli swoje wielkie momenty w tej kampanii. Razem dołożyli 12 bramek7 asyst.

Najbardziej intrygujący w ofensywie podopiecznych duńskiego szkoleniowca pozostaje fakt, że oni wcale tak często na bramkę przeciwnika nie uderzają. Tu występuje jakby odwrotna sytuacja do tej z poprzedniego akapitu. Pod względem liczby oddanych strzałów na 90 minut plasują się na piątym miejscu od końca. Aczkolwiek, podobnie jak w przypadku defensywy, to tylko jedna strona medalu. Druga brzmi – spójrz, jakiej jakości są to próby. Aż 38% strzałów jest skierowane w światło bramki, to najwyższy wynik w lidze.

Biorąc pod uwagę wykreowane npxG na uderzenie, również znajdują się na szczycie – 0,13. Taki sam stosunek mają w rubryce goli na liczbę strzałów – w tej kategorii tylko o 0,01 ustępują Manchesterowi City. Pozostają też wysoko, jeśli o średnią odległość oddawanych prób – 15,9 m, lepsze są tylko ekipy Liverpoolu (15,8 m) oraz Newcastle i Bournemouth (obie 15,7 m). Jakość, nie ilość.

Tę synchronizację w ofensywie rzeczywiście widać. Jeśli ktoś wróci pamięcią do spotkania z Arsenalem (które zostało niestety przyćmione przez koszmarny błąd VAR-u) do otwierającego wynik trafienia Trossarda, to Brentford dyktowało warunki. Goście tworzyli sobie zdecydowanie lepsze okazje i na ten punkt jak najbardziej zasłużyli. Gdyby nie doskonała interwencja Ramsdale’a, Henry do siatki trafiłby już w 4. minucie. Kwadrans później niekryty przez nikogo Toney ze środka pola karnego załadował w poprzeczkę. Te dwie próby po zsumowaniu dawały 0,99 xG. Przeciwko Fulham Mbeumo w ciągu niecałych dwóch minut miał sytuację warte odpowiednio 0,500,29 xG. Tu nic nie jest dziełem przypadku.

„Zaawansowany pragmatyzm”

Dlatego narzekania Jurgena Kloopa na styl gry londyńskiej drużyny zdają się być nieco naciągane. Niemiec po porażce z Brentford 1:3 zwrócił uwagę na „ofensywny chaos” i skłonność do „notorycznego naginania przepisów” przy stałych fragmentach gry. Owszem, pragmatyzm i prostota w środkach nie czynią z tego zespołów wirtuozów futbolu. Jednak w każdym sporcie na koniec dnia najważniejszy jest wynik. A jeśli nie jesteś na piłkarskim świeczniku, musisz znaleźć inny sposób, by się choćby w okolice tego Olimpu wdrapać. Przed styczniową potyczką z Leeds przed kamerami Sky Sports doskonale opowiedział o tym sam twórca tej taktyki.

Możliwość adaptacji lub elastyczność taktyczna to coś, w co bardzo wierzę. W Championship byliśmy jedną z najlepszych drużyn w posiadaniu piłki, zdobyliśmy najwięcej bramek, naprawdę dominowaliśmy w naszych meczach – to jest kierunek, w którym wolę iść.

Aczkolwiek przede wszystkim chcę wygrać i dlatego jesteśmy trochę pragmatyczni. Wiemy, że mamy do czynienia z zespołami i klubami, które są o wiele większe. Większe [pod względem] budżetu i mają na papierze lepszych graczy, ale bardzo wierzę w naszych chłopaków i to, jak dobrzy są.

Jednak w kontekście taktyki preferowanej przez byłego opiekuna Bröndby IF użyłbym sformułowania „zaawansowanego pragmatyzmu”. Brentford gra niezwykle bezpośrednio, starając się od razu po odzyskaniu piłki przenieść ją w rejony, gdzie znajduje się ktoś z trójki Mbeumo – Toney – Wissa. Najlepiej za pomocą długiego, wysokiego zagrania, nad głowami większości graczy na murawie – w meczach Pszczół piłka jest na ziemi przez 53% czasu gry. W czasie jednej sekwencji podań utrzymują się przy futbolówce średnio przez 7 sekund, wymieniając w tym krótkim czasie 2,69 passów. W obu kategoriach zajmują przedostatnie miejsce w Premier League, wyprzedzając jedynie Bournemouth i Nottingham. To bardzo niskie posiadanie piłki ukazane wyżej, jest właśnie konsekwencją tak szybkiego tempa.

Liczba podań przypadająca na jedno posiadanie piłki (sekwencję podań), a prędkość przenoszenia piłki do przodu wśród ekip Premier League. Źródło: The Analyst

Tu właściwie nie ma mowy, o jakiejkolwiek próbie dłuższego rozbicia przeciwnika, grając składną akcję po ziemi. Portal The Analyst, bazujący na danych z Opty, ma rubrykę zatytułowaną „Build Up Attacks”. Opisuje ona liczbę sekwencji, składającą się z minimum 10 podań, które prowadzą do oddania strzału lub kontaktu z piłką w polu karnym rywala. W 25 kolejkach podopieczni Franka przeprowadzili takich ataków pozycyjnych 18. Dla porównania Manchester City uczynił to 153-krotnie. Obywatele otwierają tę klasyfikację, Pszczoły ją zamykają.

Wszystkie przytoczone w poprzednim akapicie liczby w konsekwencji oznaczają, że podopieczni 49-letniego szkoleniowca nie mają kontroli nad żadną strefą poza własną szesnastką. Jest to definiowane poprzez liczbę kontaktów z piłką przez każdą drużynę na tle ich przeciwników w różnych sektorach boiska. Brentford jedynie na skrzydłach zachowuje równowagę.

Kontrola różnych stref boiska przez poszczególne ekipy w Premier League. Źródło: The Analyst

Piłkarska odpowiedź na 7 seconds or less

Można rzec, że ich sposób atakowania to piłkarska odpowiedź na Phoenix Suns za kadencji Mike D’Antoniego i słynne „7 seconds or less”, które zrewolucjonizowało koszykówkę. Raz, dwa i oddajemy rzut. Tutaj jest prawie tak samo. Tyle że zamiast próby trafienia do kosza, próbuje się posłać długą, wysoką lagę w kierunku wyżej wymienionej trójki. Mając średnio 43% posiadania piłki, gracze Brentford zagrywają średnio ponad 76 podań na minimum 30 jardów w jednym spotkaniu. To spory wyczyn. Jedynie czego brakuje, to odpowiednika Steve’a Nasha, choć jest ktoś, kto może spróbować podołać roli tego legendarnego rozgrywającego.

To miano dzierży Mathias Jensen. Duńczyk, może nie najbardziej efektywny w swoich działaniach, to jednak pozostaje głównym motorem napędowym w środku pola. Jego ogólna celność podań, pozostaje na absurdalnie niskim poziomie. W ligach Top 5 na Starym Kontynencie tylko 3% środkowych pomocników podaje gorzej od niego. Aczkolwiek Jensen średnio w ciągu 90 minut zagrywa ponad 11 długich podań (11,23). Ponad połowa z nich (52,2%) trafia do jego kolegów. To blisko jedna czwarta wszystkich prób passów, jakie wykonuje w spotkaniach Premier League.

Zazwyczaj 27-latek szuka sobie wolnej przestrzeni pomiędzy liniami przeciwnika. Ustawia się w taki sposób, aby móc otrzymać podanie od któregoś z bocznych obrońców. Wcześniej skanuje przestrzeń za linią defensywy przeciwnika w poszukiwaniu swoich partnerów z ataku. Majac swobodę i futbolówkę przy nodze, już przy pierwszym kontakcie próbuje zagrać długiego no-look passa do kolegi. Ma to miejsce najczęściej przeciwko wysoko ustawionej linii obrony, czego najlepszym przykładem jest gol na 2:1 przeciwko Forest (1:20 na poniższym wideo).




Jeśli przyjrzycie się bliżej, przed podaniem Roesleva, Frank Onyeka porusza się w kierunku obrońcy, ciągnąc za sobą dwóch graczy Steve’a Coopera. W ten sposób pomiędzy kreuje przestrzeń dla Jensena, który w tym momencie skanuje ustawienie Wissy i wysuniętych środkowych obrońców gospodarzy. Duńczyk przesuwa się ku środku pola i bez wahania zagrywa długą piłkę w kierunku Kongijczyka. W ten sposób sekundę później skrzydłowy jest już z piłką za obrońcami i nie pozostaje mu nic innego jak przelobować Deana Hendersona. Banalne środki, a jakże skuteczne, gdy tylko każdy wie, co ma w danej chwili uczynić.

Tych przykładów jest znacznie więcej. Wystarczy się cofnąć do spotkań przeciwko Big Six, przeciwko którym, jak wcześniej napisałem, ich bilans jest zdumiewający. Spoglądając na początek potyczki przeciwko Manchesterowi City, pierwsza groźna sytuacja przyszła już w 4. minucie. Długi wykop Davida Rayi w kierunku Ivana Toneya, zakończony przedłużeniem z główki do Bryana Mbeumo. Ten zgrał piłkę do Rico Henry’ego, który z marszu posłał podanie do wybiegającego w wolną przestrzeń Franka Onyeki. W kilka sekund od swojego pola karnego pod bramkę Edersona. Imponujące.




Trzeci gol przeciwko Liverpoolowi to wpuszczenie graczy The Reds na własną połowę i doskok Lewisa-Pottera, inicjalizujący kontrę. Młody gracz odbiera futbolówkę Naby’emu Keicie. Bryan Mbeumo w tym momencie przesuwa się za plecy Ibrahimy Konate, by ten nie mógł go dostrzec. Do piłki dopada Christian Norgaard i od razu posyła piłkę do wybiegającego zza Francuza Mbeumo. To powoduje, że Konate znajduje się w sytuacji, gdy nie może jednocześnie śledzić piłki i ruchu skrzydłowego gospodarzy. Były zawodnik RB Lipsk mimo to dopada piłki, ale po lekkim pchnięciu Mbeumo, traci ją kosztem rywala. Ten pewnym strzałem pokonuje Alissona (5:59 na wideo).




Cofnijmy się na koniec jeszcze do początku sezonu i prawdopodobnie największego skalpu tej kampanii – wygranej 4:0 na własnym obiekcie przeciwko Man Utd. To spotkanie to zebranie wszystkich największych ofensywnych zalet w pigułce.

  • Pierwszy gol – odbiór Jensena, podanie do Dasilvy i strzał z dystansu. Fakt, koszmarny błąd w tej sytuacji popełnił de Gea. Jednak to trafienie idealnie pokazuje, jak szybko Brentford jest w stanie oddać strzał po wysokim odbiorze piłki.
  • Drugi gol – bardzo wysoki pressing i atak na Eriksena, przejęcie piłki, uderzenie.
  • Trzecia bramka – rzut rożny, przebitka na najwyższego na boisku Bena Mee, który bez problemu przepycha Martineza i pakuje futbolówkę do sieci z metra.
  • Ostatni – odbiór Janelta we własnej szesnastce, długie zagranie do Toneya. Prostopadła piłka do nadbiegającego Mbeumo (który swoją drogą bardzo umiejętnie zniknął z radaru pilnującego go Shawa) i w 35. minut na tablicy widnieje 4:0.



Dlaczego o Brentford jest tak cicho?

O ekipie Brentford jest w tym sezonie zdecydowanie zbyt cicho. Domyślam się, że jest to poniekąd spowodowane ich stylem gry. Nie tak efektownym, jak chociażby Brighton, które potrafi zdusić przeciwnika swoją tiki-taką. Być może wpływ na taki obraz zespołu ma też ciągnąca się afera z Ivanem Toney’em, któremu nad wyraz po drodze miało być z obstawianiem wyników meczów. Niemniej jednak, piłkarzom Thomasa Franka naprawdę należy się wiele słów pochwał. Spisują się w tym sezonie po prostu znakomicie.

49-letni szkoleniowiec doskonale zdaje sobie sprawę z możliwości i ograniczeń swoich podopiecznych. Pomimo że na zapleczu stanowili jedną z najbardziej atrakcyjnie grających drużyn, w Premier League w pierwszej kolejności stawia na pragmatyzm. Brentford, tak jak jest to napisane w tytule, nazwałbym „mistrzami zaawansowanej prostoty”.

Z jednej strony w samych założeniach ich sposób obrony i ataku jest bardzo prosty. Wysocy środkowi defensorzy, mający przewagę w grze w powietrzu. Bramkarz, który lubi wychodzić do wrzutek rywali i skutecznie je łapać. Nisko, ustawiona ósemka graczy za linią piłki i spychanie przeciwników do boków boiska. W ofensywie, jak najszybsze przenoszenie futbolówki długim zagraniem do przodu, w kierunku piłkarzy, potrafiących doskonale schodzić z radaru, kryjących ich defensorów. Również szukanie stałych fragmentów gry, których schematów rozegrania mają całe mnóstwo.

Tyle że to wszystko jest perfekcyjnie wytrenowane, a poszczególne elementy łączą się ze sobą krok po kroku. Proste rzeczy, których jednak stopień zaawansowania i różnorodności jest bardzo wysoki. To czyni z Brentford trudnego do złamania przeciwnika. Oczywiście, są rzeczy, które wciąż wymagają poprawki. 30 bramek straconych w dotychczasowych 25 meczach to sporo. Bryan Mbeumo ma tak ustawiony celownik, że w banalnych sytuacjach często przenosi piłkę nad poprzeczką. Tak, jak ostatnio przeciwko Fulham. Środek pola trochę cierpi po letnim odejściu Eriksena, a ta dziura nie została na razie należycie załatana.

Aczkolwiek jest to jeden z najbardziej intrygujących projektów w Premier League, któremu zdecydowanie warto kibicować. W ich przypadku nie ma mowy o syndromie drugiego sezonu. Oni już teraz nie są daleko, by pobić wynik z poprzedniej kampanii, a w przekroju całych rozgrywek zupełnie nie groziła im batalia o utrzymanie. Na ten moment do Brighton tracą zaledwie jedno oczko (choć mają też jeden mecz więcej rozegrany), do Newcastle trzy (tutaj też mecz przewagi). Walka o miejsce dające angaż w następnej kampanii Ligi Europy lub Ligi Konferencji zapowiada się ekscytująco. Pszczoły naprawdę są w stanie do nich awansować. Byłby to nie lada sukces, patrząc na to, że jeszcze dwa lata temu grali w Championship.