Liverpool zakończył właśnie swój czwarty mecz w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów. Wszyscy doskonale wiemy, że podopieczni Jurgena Kloppa nie radzą sobie dobrze w aktualnym sezonie Premier League, ale w Champions League na ten moment wygląda to (poza blamażem z Napoli na wyjeździe) dużo lepiej. Dziś The Reds pokonali Rangers aż 7:1. Było to spotkanie dwóch połów. W pierwszej odsłonie The Reds wyglądali, jak dzieci we mgle, ale w drugiej maksymalnie nabrali wiatru w żagle i rozgromili mistrzów Szkocji. Sprawdźmy jakie wnioski udało nam się wyciągnąć po ostatnim gwizdku sędziego.

Roberto Firmino powinien być głównym napastnikiem Liverpoolu

Liverpool ma spore problemy nie tylko w obronie, ale również w ataku. Często Czerwonych zawodzi skuteczność, a właściwie to jej brak. Mimo wszystko na formę strzelecką nie może narzekać Roberto Firmino. Brazylijczyk jest zdecydowanie najbardziej skutecznym zawodnikiem formacji ofensywnej w zespole The Reds. Dziś po raz 7 i 8 trafił do siatki we wszystkich rozgrywkach tego sezonu. Najważniejsze jest jednak to, że na dobre zaczął strzelać dopiero w ostatnich meczach. Dość powiedzieć, że zanotował aż 5 bramek w 3 ostatnich spotkaniach! Jurgen Klopp musi to widzieć i powinien za oczywistość uznawać wystawianie Firmino jako głównego napastnika w swoim zespole. Powinno tak być również dlatego, że Darwin Nunez był dziś niesamowicie elektryczny oraz nieporadny w swoich poczynaniach. Były piłkarz Benfiki w końcu zdołał skierować futbolówkę do siatki, a asystę wówczas zaliczył… Roberto Firmino. Mimo wszystko, Urugwajczykowi brakowało chłodnej głowy i wyczucia w wielu momentach. Gol troszeczkę polepszył jego występ, ale wciąż jego forma pozostawia sporo do życzenia.

Liverpool znów chaotyczny, ale tylko w pierwszej połowie

Na początku był chaos. W Liverpoolu chaos również panuje od początku bieżącego sezonu, ale niestety trwa też aż do teraz. Jeśli podopiecznym Kloppa już udało się dojść z piłką pod pole karne Rangers, to i tak najczęściej kończyło się to niecelnym podaniem lub rozpaczliwą próbą niegroźnego strzału. Chaos panował jednak nie tylko w ataku, ale też w aferze defensywy. Środkowi pomocnicy, a więc Jordan Henderson oraz Fabinho zagrali dość przeciętne zawody. Nie potrafili rozpoczynać ataków swojej drużyny przez wyprowadzenie piłki ze środka pola. Niesamowicie brakowało długich prostopadłych piłek w stronę wysuniętych napastników. Dość powiedzieć, że do zakończenia pierwszej połowy aż 4 z ostatnich 5 goli wice-mistrzów Anglii w Champions League padły po stałych fragmentach gry. Z jednej strony chwali to umiejętność gry w tych sytuacjach, ale obrazuje też, że Liverpool zupełnie nie radzi sobie z normalnym kreowaniem akcji. Niedokładność – to jedno słowo dokładnie opisuje poczynania ofensywne The Reds w tym meczu, a szczególnie w pierwszej połowie. Jednak druga odsłona przyniosła już diametralnie lepszy obraz gry The Reds, ale wciąż trzeba pamiętać, że po drugiej stronie barykady stali Rangersi. Mimo wszystko druga połowa wlała sporo nadziei w serca sympatyków The Reds, którzy wreszcie mogli zobaczyć dobrze radzącą sobie w ofensywie ekipę Liverpoolu.

Mimo wszystko istnieje też życie bez Salaha

Wiele osób mogło być zdziwione, gdy zobaczyli, że w wyjściowym składzie na dzisiejsze spotkanie zabrakło miejsca dla Mohameda Salaha. Ostatecznie okazało się, że bez Egipcjanina można nadal wygrywać swoje potyczki. W ostatnim czasie Salah zupełnie rozczarowywał swoją formą, a w wielu przypadkach był po prostu najgorszym graczem linii ataku Liverpoolu. W ostatnim ligowym starciu z Arsenalem był kompletnie niewidoczny. W końcu trener Klopp nie wytrzymał i zdjął go z placu gry.

W Szkocji wszedł dopiero po ponad godzinie, gdy jego koledzy prowadzili już 3:1, ale i tak zdążył zanotować najszybszego hat-tricka w historii Ligi Mistrzów! Jego kompani mimo sporych perturbacji jeszcze przed jego wejściem na murawę potrafili prowadzić i jednocześnie pokazali, że radzą sobie bez swojego najlepszego strzelca i lidera z kilku ostatnich sezonów. Natomiast po jego wejściu strzelanie rozpoczęło się już na dobre. Trzeba jednak pamiętać, że jego nominalni zmiennicy, czyli Harvey Elliott i Fabio Carvalho również zagrali niezłe zawody. Zwłaszcza Elliott (autor ostatniej bramki dla gości)  pokazał się z naprawdę bardzo dobrej strony i dał Kloppowi sporo powodów, by znów umieścić go w pierwszej jedenastce LFC. Bo do ideału paradoksalnie (wszakże wynik to 7:1) zabrakło dobrej pierwszej połowy.