Śniłem. Żyłem życiem zastępczym. Arsenal tulił swoich kibiców do snu na przestrzeni całego sezonu. Wierzyliśmy w to, że się uda. Powrót po pięciu latach do Ligi Mistrzów był na wyciągnięcie ręki, a przecież nikt nam tego nie obiecywał. Nikt z nas nawet o to nie prosił. 

Na samym wstępie wypada podkreślić, że ostatecznie sen pozostał snem. Nie udało się, choć Kanonierzy walczyli do ostatniej kolejki. Znów lepszy okazał się nielubiany brat zza miedzy. Ostatnimi laty ciągle jest wyżej. Ma swoje pięć minut. My mamy gorszy okres.

Jakoś tak wyszło przez te lata, że zaprzyjaźniliśmy się z porażką. Przyzwyczailiśmy się, że chwile uniesień możemy przeżywać jedynie w krajowym pucharze, na który z jakiegoś powodu mamy patent. Ligowy byt, niegdyś tak stabilny, teraz stał się bardziej życzeniowy. Kiedyś marzyliśmy, żeby powrócić do walki o mistrzostwo kraju, teraz marzymy o powrocie do najbardziej elitarnych rozgrywek w Europie.

Wzruszam się, słysząc hymn Ligi Mistrzów. Wzruszam się, bo chciałbym zobaczyć na boisku skupionych piłkarzy w czerwonych koszulkach z armatką na piersi, wsłuchujących się w rozśpiewanych kibiców.

Reset

I tu pojawia się sezon 2021/2022. Sezon, o który nikt nie prosił, a okazało się, że każdy potrzebował. Zimą straciliśmy postać, która w ostatnich latach była twarzą Arsenalu. Pierre-Emerick Aubameyang dołączył do FC Barcelony i na zawsze opuścił szeregi Kanonierów. Pomijam jego słabszą dyspozycje w tej kampanii i kłótnie z Mikelem Artetą. Nieważne. Był czołową postacią i przeżyłem jego odejście.  Dobrze, że pożegnaliśmy się w zgodzie. Ta relacja była już wypalona. Uścisnęliśmy sobie dłonie i życzyliśmy wszystkiego najlepszego. Trzeba było grać dalej.

Latem dołączyło do nas duże grono piłkarzy. Muszę poświęcić akapit nowemu bramkarzowi Kanonierów. Co to w ogóle jest za historia… Aaron Ramsdale. Postać kojarzona ze spadkami z Premier League. Postać, która została kiepsko przyjęta przez środowiska kibicowskie. „Czy Arsenal właśnie potwierdził spekulacje, jakie mają ambicje?”. Zapomnieliśmy, że ten gość to przede wszystkim postać, która ma coś do udowodnienia.

Niesamowity jest jego mental. Jezu, jak ten chłop się zachowuje na boisku. Krzyczy, ustawia, motywuje. Kogoś takiego było trzeba. Bernd Leno jest bramkarzem o wysokich umiejętnościach, ale brakuje mu TEGO czegoś. Do obrony dołączył także Ben White, który miał na sobie presję związaną z wysoką kwotą, zapłaconą za niego przez Arsenal. Nie trzeba chyba przypominać słynnego mema, na którym Anglik jest zwyczajnie wyśmiewany. Presję udźwignął. Duet Gabriel Magalhães i Ben White na zawsze pozwolił nam zapomnieć o mrocznych czasach, naznaczonych takimi piłkarzami jak Sokratis Papastathopoulos czy Shkodran Mustafi. To już za nami.

Ramsdale’a już przeprosiłem. Chłopak w końcu udowodnił, że może być wielki. Chociaż końcówka sezonu nie była już tak spektakularna jak jego wejście do drużyny to i tak biorę go w ciemno. Jeśli tak ma wyglądać niska forma Anglika, to jestem spokojny. To i tak wysoki poziom.

Wypada przeprosić kogoś jeszcze

Panie Mikelu. Pokazał nam pan, że zaufanie to podstawa. Pokazał pan, że ten lekko memiczny PROCES, ma jednak sens. Najmłodsze jedenastki w Premier League. Stawianie na umiejętności, a nie na nazwiska z tyłu koszulki. Stawianie na swoim. Konsekwencja. Można tak wymieniać i wymieniać. Mikel Arteta zasiał w nas ziarno nadziei, że to, co właśnie oglądamy, to dopiero początek. Pozwolił nam śnić o zwycięstwie. Bo jeśli w sezonie, w którym Arsenal miał wyczyścić kadrę, sprowadzić kilku nowych zawodników, wprowadzić młodzież, ociera się o Ligę Mistrzów. To znaczy, że może być tylko lepiej.

Kanonierzy byli o krok od Ligi Mistrzów w sezonie, w którym najlepszym napastnikiem jest Eddie Nketiah, a kluczowe postacie jak Kieran Tierney, czy Thomas Partey mają kontuzje. Byliśmy tak blisko, choć w wielu meczach na bokach obrony oglądaliśmy Cedrica i Nuno Tavaresa. To należy docenić.

Na boiskach brylują Bukayo Saka, Martin Ødegaard, Emile Smith-Rowe i wyciągnięty z czwartej ligi brazylijskiej Gabriel Martinelli. Oszaleliśmy. Chłopaki z akademii, nie do końca spełniony Norweg i anonim z Brazylii stają się nową siłą w Premier League. Nadzieją na lepsze jutro. Powodem do uśmiechu. To dzięki nim śniliśmy i będziemy śnili o zwycięstwie. Także dzięki trenerowi, który uznawany był za wuefistę. Jak bardzo się pomyliliśmy…

Jakby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął

Jest mi przykro, że ostatecznie nie udało się awansować do Ligi Mistrzów, ale absolutnie nie jestem zawiedziony tym sezonem. Widać po prostu, że jest jeszcze za wcześnie, że to jeszcze nie ten moment. Pamiętajmy też jak weszliśmy w tę kampanię. Podśmiewywano się, że Arsenal spadnie z ligi. Po takim początku nie mieliśmy już nadziei na nic. A jednak.

Możecie się śmiać z nas, że tak przeżywamy powrót do Ligi Mistrzów. Dla nas, kibiców The Gunners, to coś naprawdę dużego. Większość piłkarzy grających teraz w czerwonych koszulkach nie miała okazji nigdy reprezentować AFC w tych rozgrywkach. Dlatego to tak działa na wyobraźnie. Nowy start, nowe rozdanie. Jeśli o losie i przyszłej historii Kanonierów mogą zadecydować zawodnicy wychowani w Hale End, jeśli o Lidze Mistrzów mogą zadecydować postaci tak nieoczywiste jak Ramsdale czy Martinelli. To uwierzcie, że to smakuje zupełnie inaczej.

Dlatego cały sezon kładliśmy się spać i śniliśmy o zwycięstwie. Bo każda wygrana tych chłopaków i ich trenera smakuje szczególnie. Bo każde niepowodzenie, nieudane zagranie i przegrany mecz, możemy traktować jako błąd nowicjusza. Dla wielu z tych piłkarzy to pierwsze sezony w poważnej piłce, a już muszą decydować o być, albo nie być.

Ja daję czas i z nadzieją spoglądam w przyszłość. Wiem, że Arteta przygotuje swój młody zespół i z każdym kolejnym sezonem będzie tylko lepiej. Jeszcze sen zamienimy na rzeczywistość. Wierzę.

Jak oceniam sezony poszczególnych drużyn? Sprawdź na naszym kanale YouTube.