Liverpool dosyć gładko rozprawił się z Brentford 4-1 i umocnił się na prowadzeniu w tabeli. Jakie wnioski wyciągnęliśmy z tego starcia?

Darwin Nunez jest w wyśmienitej formie

Urugwajczyk jakiś czas temu zyskał już łatkę Króla Chaosu, jednak jak do tej pory często mogliśmy odnieść wrażenie, jakby sam nie był do końca w stanie zapanować nad tym, co wyczynia na boisku. Od jakiegoś czasu wydaje się jednak, że snajper jest w stanie ukierunkować generowany przez siebie chaos na korzyść całej drużyny. Jedynym „ale” co do jego występów pozostawała kwestia wątpliwego niekiedy wykończenia. Ciężko jednak pracuje, aby tej łatki się pozbyć i w spotkaniu z Brentford bez wątpienia poczynił w tym kierunku kolejny krok. Ozdobą spotkania było bowiem trafienie 24-latka na 1-0 dla The Reds, gdzie perfekcyjnie przelobował Marka Flekkena po tym, jak piłkę pod jego nogi strącił Diogo Jota. Nunez jest ostatnio w świetnej formie. W sześciu ostatnich ligowych spotkaniach rozpoczętych przez siebie od pierwszych minut, zdołał uzbierać pięć trafień i zaliczyć dwie asysty. Łącznie, w tym sezonie, w dwudziestu trzech rozpoczętych przez siebie od pierwszych minut spotkaniach we wszystkich rozgrywkach, Urugwajczyk uzbierał dwadzieścia cztery trafienia i ostatnie podania. Bez cienia wątpliwości – dojechał!

Liverpool znajduje sposób na wygrywanie mimo plagi kontuzji

To prawdopodobnie jedna z najbardziej imponujących cech ekipy Jurgena Kloppa. W kadrze na starcie z Brentford zabrakło Liverpoolowi kilku kluczowych zawodników. Starcie na GTech opuścili między innymi – Trent Alexander-Arnold, Allison, Szoboszlai. Nie wspominając już o wartościowych, kiedy tylko są zdrowi, elementach układanki Kloppa takich jak Thiago, czy Matip. W trakcie meczu z urazami wypadli kolejni zawodnicy, Curtis Jones, a także Diogo Jota. Zwłaszcza kontuzja Portugalczyka wyglądała na poważną. Nadal jednak, lider Premier League znalazł sposób, żeby nie tylko wywieźć trzy punkty, ale dodatkowo wbić The Bees cztery bramki. Mimo słabej ostatnio formy, nie jest tajemnicą że u siebie drużyna Franka stanowi ciężki orzech do zgryzienia dla wielu mocnych Premier League. To bez wątpienia zasługuje na docenienie i pochwałę – The Reds, ze swoim trenerem na czele, potrafią się dostosować do sytuacji. A to z kolei jest wspólną cechą świetnych drużyn.

Salah wrócił, jakby nigdy nigdzie nie wyjechał

Po raz pierwszy od noworocznego starcia z Newcastle United, w kadrze Liverpoolu pojawił się Mohamed Salah. Egipcjanin wyjechał na Puchar Narodów Afryki, na którym jednak także nabawił się urazu, przez który pauzował do dzisiaj. W starciu z Brentford zasiadł na ławce, jednak tuż przed przerwą pojawił się na boisku. Powodem była kontuzja Diogo Joty, która wymusiła zmianę. Od pojawienia się na boisku Egipcjanin zaprezentował nam pełny wachlarz tego, co traci Liverpool bez niego w składzie. Na początek przestrzelił w dosyć dziwny sposób sytuację sam na sam z Markiem Flekkenem. Potem jednak, popisał się przenikliwym podaniem do Alexisa Mac Allistera przy drugiej bramce The Reds. Potem ponownie zaserwował nam swojego klasyka. Wykazał się swoją szybkością dobiegając do piłki strąconej przez Gakpo, zabawił się z Collinsem i pewnie pokonał golkipera Brentford. Wrócił, a możemy odnieść wrażenie, jakby nigdy nigdzie nie wyjechał.