7,27 – nie jest to łączna średnia oczekiwanych goli osiągnięta przez Liverpool w ostatnich czterech, trzech czy dwóch spotkaniach. Jest to średnia xG zespołu trenera Jurgena Kloppa tylko w jednym ostatnim ligowym pojedynku z Newcastle United na Anfield. Jest to bezapelacyjny rekord tej statystyki w Premier League od momentu rozpoczęcia pomiarów w 2010 roku. 

Jak do tego wszystkiego doszło? Czy to tylko wyjątkowo dobry dzień ofensywy Czerwonych i tragiczna dyspozycja formacji defensywnej The Magpies? A może to geniusz i wielki zmysł trenerski Jurgena Kloppa? Po prostu, dlaczego Liverpool jest w stanie tworzyć sobie tak ogromną ilość groźnych sytuacji w pobliżu bramki kolejnych oponentów? W poniższym tekście próbujemy znaleźć odpowiedź na to bardzo interesujące pytanie.

W przypadku Liverpoolu staje się to normą

Zanim na dobre zaczniemy odpowiadać na powyższe pytania warto zaznaczyć, że dla drużyny Jurgena Kloppa osiąganie genialnych wyników w statystyce oczekiwanych bramek stało się normą. Dość powiedzieć, że to właśnie zespół z czerwonej części Merseyside posiada największą średnią xG na 90 minut w tym sezonie angielskiej ekstraklasy. Na ten moment ten współczynnik wynosi 2.11. Podczas tej kampanii zdarzały się już The Reds mecze, w których ich xG wynosiło swobodnie ponad 3.

7,27 to już jednak inna para kaloszy. To absolutny rekord Premier League, który dla wielu ekip (nawet tych z czołówki) jest czymś po prostu nieosiągalnym. Zauważmy chociażby, że Liverpool swoim genialnym wynikiem oczekiwanych goli w meczu z Newcastle osiągnął 25% ogólnego wyniku xG Manchesteru United na przestrzeni całych bieżących ligowych rozgrywek. To po prostu musi robić wielkie wrażenie, nawet jeżeli nie patrzycie na futbol przez pryzmat suchych statystyk i cyferek.

Jak do tego doszło?

Liverpool łącznie oddał aż 34 strzały w kierunku bramki strzeżonej przez (na marginesie mówiąc świetnie dysponowanego tego dnia) Martina Dubravkę. 14 z nich okazało się być celnymi uderzaniami. Trzeba w tym momencie zwrócić też uwagę na to, że formacja defensywna Newcastle United dość mocno pomogła Liverpoolowi w osiągnięciu tych wszystkich kosmicznych ofensywnych liczb i swoimi błędami ciągle napędzała rozjuszonego byka z Anfield.

Licząc dokładnie od 1 listopada Newcastle ma najwyższą oczekiwaną liczbę straconych goli (xGA) spośród wszystkich drużyn Premier League. Wraz z Tottenhamem w tym czasie są jedynymi ekipami, które osiągnęły w tej statystyce ponad 20 xGA. U Spurs było to dokładnie 22.9 xGA, natomiast u Srok 23.7. Trzecie Luton to już wynik 19.6 xGA. The Magpies mają też ogromny problem z grą na wyjazdach. Zwłaszcza w aspekcie obronnym. W ostatnich pięciu wyjazdowych potyczkach stracili aż 14 goli! Wszystkie z tych rywalizacji zakończyły się porażką piłkarzy trenera Eddiego Howe’a.

To właśnie wielkie pogorszenie formy defensywy Newcastle sprawiło, że w bieżącej kampanii radzą sobie oni o wiele mizerniej niż rok temu. Oczywiście, spory w tym udział miała również plaga kontuzji, która dotknęła czwartą drużynę minionego sezonu. Drużyny takie jak Liverpool nie patrzą jednak na problemy swoich oponentów. Nie mają dla nich żadnej litości.

Atuty The Reds

Wielką zaletą Liverpoolu podczas pojedynku z Newcastle na Anfield było to, jak szybko potrafili przenieść się w pole karne rywali, mając też często przewagę liczebną lub po prostu znajdowali się w sytuacji oko w oko z golkiperem przeciwników. Tak jak było to chociażby w przypadku Diogo Joty, gdy perfekcyjne podanie pomiędzy dwóch defensorów rywali posłał mu powracający po kontuzji Alexis Mac Allister. Jota został sfaulowany przez bramkarza, a rzut karny na bramkę kilka chwil później zamienił Mohamed Salah.

Sam Egipcjanin w tym spotkaniu osiągnął 2.71 xG, a także 1.17 xA, czyli średnią oczekiwanych asyst. Dobitnie pokazuje to nie tylko, jak bezradny był Dan Burn, który został przez Salaha niejednokrotnie wsadzony na karuzelę, ale też, jak wspaniale Salah korzysta na wielkiej sile ataku LFC. Obrońcy rywali muszą wciąż zwracać uwagę nie tylko na niego, a doskonale wiemy, że zostawienie Mo w sytuacji jeden na jednego w wielu wypadkach kończy się ośmieszeniem obrońcy i zdobyciem gola lub asysty.

The Reds naprawdę niesamowicie łatwo potrafili przedzierać się w pobliże bramki Dubravki. Kapitalnie wykorzystywali przestrzenie zostawiane przez Sroki. Tworzyły się one również ze względu na kosmiczne tempo akcji i rozciągnięcia gry autorstwa Liverpoolu. Nieustanny i piekielnie agresywny pressing podopiecznych Jurgena Kloppa również wyglądał niesamowicie i doprowadzał do wielu błędów i niedociągnięć w grze rywali. O to akurat nie ma co winić Newcastle, bo ze słynnym gegenpressingiem na Wyspach nie radzi sobie od pewnego czasu właściwie nikt. Mimo wszystko, przestrzeń między formacjami (zwłaszcza pomiędzy defensywą, a najgłębiej ustawionym pomocnikiem) była po prostu za duża. W tak wymagającej lidze, jak angielska ekstraklasa formacje muszą być ustawione bliżej siebie, a każdy z zawodników powinien mieć także zapewnioną asekurację ze strony partnera.

Liverpool = piekielna intensywność

Intensywna gra Czerwonych mocno uwypukliła też brak klasycznego defensywnego pomocnika w szeregach The Magpies. W środku pola Newcastle zdecydowanie brakowało równowagi między obroną, a atakiem. Liverpool skrzętnie to wykorzystał i zdominował środek pola. Wataru Endo i Curtis Jones byli prawdziwymi dominatorami drugiej linii i swoimi odbiorami często zaczynali piekielne ataki. Co najważniejsze, robili to momentalnie w naturalny sposób. Dla nich nie jest nowością, że po odbiorze od razu ruszają do przodu – dla nich to norma. Ich dominację w środku pola doskonale widać także w statystyce posiadania piłki – 63% po stronie The Reds i zaledwie 37% ich rywali. W kategorii małego piłkarskiego cudu trzeba przyjmować to, że Sroki na kilka minut przed końcem wciąż miały spore nadzieje na wywiezienie punktu z Anfield.

Zachwycała też niesamowita i natychmiastowa wymienność pozycji między graczami aktualnego lidera angielskiej ekstraklasy. Dominik Szoboszlai genialnie asekurował prawą stronę w przypadku pojawiającej się luki i pracował w defensywie. Wszyscy zawodnicy w ataku często zmieniali flanki, na których akurat operowali. Podobnie wyglądała ciągła wymienność pozycji w środku pola.

Po przyjezdnych na Anfield było też widać pewne zmęczenie tempem narzuconym przez Liverpool. 19-krotni mistrzowie Anglii oczywiście to wykorzystywali. Anthony Gordon i Miguel Almiron nie wracali w wielu sytuacjach do obrony, by na swoich flankach wspomóc bocznych obrońców. Wypoczęci zmiennicy (Gakpo, Jota, Mac Allister) ekipy z czerwonej części Merseyside tylko dokończyli robotę rozpoczętą przez zawodników z wyjściowego składu.

Aby wygrać taki mecz, nasza gra w defensywie musiała być lepsza. Niekoniecznie uważam, że byliśmy zbyt otwarci. Oczywiście były również momenty, w których nie broniliśmy się wystarczająco dobrze. Trudno mi teraz to komentować, musiałbym obejrzeć to wszystko jeszcze raz, ale pamiętać trzeba, że Liverpool to zespół, który ciągle sprawdza cię pod każdym względem. Wiesz, że znajdziesz się pod presją i stracisz kilka szans. Muszę przemyśleć te wszystkie momenty. – powiedział na konferencji pomeczowej Howe.