Arsenal wygrał z Brentford i będzie liderem Premier League po 13. kolejce tego sezonu! Kanonierzy nie mieli łatwo, ale zdołali wyszarpać stołecznym rywalom trzy punkty. Jak wypadł odstawiony na boczny tor Aaron Ramsdale? Czy to był TEN MECZ Kaia Havertza? Zapraszamy na nasze wnioski po dzisiejszym spotkaniu.

Elektryczny Ramsdale

Ile to już słuchaliśmy w tym roku o rywalizacji Aarona Ramsdale’a z Davidem Rayą. W meczu Brentford – Arsenal Hiszpan nie mógł zagrać z uwagi na fakt, że jest wypożyczony z klubu, z którym mierzyli się Kanonierzy. W związku z tym między słupkami stanął jego zmiennik (bo tak chyba należy określić Anglika). 25-latek nie zagrał w lidze od początku września. To mogła być szansa na to, by dać trenerowi do myślenia i zapracować na więcej szans.

Wychowanek Sheffield United chyba miał lekką tremę, bo wyglądał na elektrycznego. Popełnił kilka groźnych błędów w wyprowadzeniu piłki – a to właśnie w tym elemencie w oczach Artety przewagę ma jego rodak. Już na starcie spotkania zrobiło się groźno po tym, jak golkiper się zagapił i oddał rywalom piłkę w polu karnym. Pszczoły miały stuprocentową szansę, ale sprawę w ostatniej chwili uratował dobrze ustawiony na linii bramkowej Declan Rice. Potem, w 37. minucie, popełnił błąd przy wyrzucie futbolówki. I tym razem jednak udało się uniknąć konsekwencji. Ostatecznie Ramsdale zachował czyste konto, ale raczej nie można mówić o tym, że specjalnie zaplusował, nie notując przy tym żadnych minusów.

Zawsze niewygodne Brentford

Arsenal mógł spodziewać się, że w starciu z Brentford nie będzie miał łatwo. The Bees to bowiem szalenie niewygodna drużyna, zwłaszcza w starciach z wysoko notowanymi przeciwnikami. Thomas Frank potrafi świetnie przygotować swoich podopiecznych pod względem taktycznym. Dzięki temu potrafią regularnie urywać punkty ekipom Big Six. Zresztą w poprzednich rozgrywkach jako jedyny zespół ligi dwukrotnie pokonali Mistrzów, Manchester City.

Tym razem, choć Kanonierzy mieli więcej futbolówki i częściej uderzali na bramkę rywali, trudno powiedzieć, że mieli lepsze szanse na zdobycie zwycięskiego gola, bo w najlepszej, gdy nieuznani trafienia Leandro Trossarda, był spalony. Zresztą dwukrotnie ratowały ich wybicia z linii. W pierwszej połowie, jak już wspominaliśmy, bohaterem był Rice. W drugiej – Ołeksandr Zinczenko, który w efektowny sposób rzucił się, by wyciągnąć niechybnie zmierzający w dolny róg strzał Neala Maupaya. To był właśnie taki mecz z ekipą Franka, jakiego boi się każdy kibic. Trudny, męczący, na ostrzu noża. No, ale udało się go wygrać. I to się liczy, bo The Gunners wskoczyli na pierwsze miejsce w lidze dzięki remisowi Manchesteru City z Liverpoolem.

Wielki moment Havertza

Mocno czepialiśmy się Kaia Havertza po transferze do Arsenalu, bo mieliśmy za co. Tym razem jednak Niemiec okazał się bohaterem londyńczyków. I to pomimo faktu, że po zgrupowaniu reprezentacji, podczas którego stał się przedmiotem dziwacznego eksperymentu Juliana Nagelsmanna, testującego go na lewej obronie, usiadł na ławce. Jego miejsce w podstawowej jedenastce zajął Leandro Trossard, ale Arteta mu zaufał i wrzucił na murawę, gdy szukał zwycięskiej bramki.

Nowy nabytek Kanonierów umie się odnaleźć w szesnastce, ale problem stanowi u niego wykorzystanie sytuacji. Tym razem się nie pomylił. Dobrze zachował się w polu karnym, uciekł rywalom i dopadł do świetnej wrzutki Bukayo Saki, pokonując Marka Flekkena głową z ostrego kąta i zapewnił wygraną 1:0 na terenie rywala. Wiele mówiło zachowanie hiszpańskiego trenera, który zaciągnął 24-latka pod trybunę, by podziękowali mu kibice. Havertz wreszcie miał swoją wielką chwilę. Jego pierwszy gol z gry w barwach Arsenalu miał naprawdę dużą wagę!