Halloween – dzień w Polsce nadal polaryzujący społeczeństwo, jednak na zachodzie (zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych) popularny, stary jak świat i hucznie obchodzony. Pewnie wielu z was wybierze się na imprezę halloweenową, a do niektórych zapuka jakiś przebrany duch, grożąc psikusem w przypadku braku słodyczy. Halloween to też dzień strasznych historii, powodujących gęsią skórkę (pamiętacie ten serial?) i jeżących włosy na głowie. Z reguły są to historie o mordercach, paranormalnych zjawiskach i duchach… A co powiecie na garść strasznych opowieści związanych z angielską piłką?

Pochylimy się nad kilkoma popularnymi – mniej lub bardziej – miejskimi legendami lub historiami powiązanymi głównie ze stadionami angielskich klubów. Duch, wiedźma, dziwne kształty i uśmiechający się człowiek. Wejdźmy w ten halloweenowy nastrój już teraz.

Spottee, mroczny duch ze Stadium of Light

Niedawno część naszej redakcji, a właściwie chłopaki z podcastu Szósta Liga Europy, wybrali się na mecz Sunderlandu. Prawdopodobnie nie wiedzieli o tym, że udają się na nawiedzony stadion, bo tak chętnie nie pędziliby nagrywać vloga. A może wypytaliby okolicznych fanów o zjawę…

To jedna z najbardziej znanych i najbardziej potwierdzonych (o ile można tak powiedzieć w przypadku paranormalnych zjawisk) zjaw na angielskich stadionach. Jej początki sięgają 2005 roku, gdy Sunderland pod wodzą znanego i lubianego Micka McCarthy’ego walczył o awans do Premier League. Wówczas napastnik Czarnych Kotów, Stephen Elliott, po jednym z meczów przerażony wyznał kolegom z drużyny, że widział ciemny kształt w jednym z korytarzy, zaznaczając że to nie mógł być człowiek. Kilka dni później, 14 kwietnia, BBC zrobiło o tym materiał, w którym wypowiedział się kolega z drużyny Elliotta, Marcus Stewart.

Ówczesny najlepszy strzelec Sunderlandu powiedział BBC:

Myślę, że to prawda, Stephen Elliott to widział. Nigdy nie widziałem go tak pewnego czegokolwiek.

Co ciekawe, słowa Elliotta potwierdzili pracownicy Stadium of Light, na co dzień zajmujący się obiektem. Duch został nazwany Spottee i wszyscy opisują go jako dziwny, czarny kształt. Nie dotarłem do źródła, ale legenda głosi, że to zjawa lokalnego rzezimieszka, który w XVIII wieku sprowadzał umyślnie statki na skały ku ich zgubie.

W 2016 roku, podczas spotkania Sunderlandu z Evertonem, niektórzy z fanów oglądający Sky Sports, zaczęli potwierdzać istnienie Spotteego. Na Twitterze uchował się nawet urywek nagrania ze stadionu po spotkaniu, gdzie za plecami Phila Neville’a jest pewna postać, która… nagle rozpływa się w powietrzu. Jest to naciągane – mogła to być realizatorska sztuczka, montaż lub błąd kamery. Dotarłem również do informacji, jakoby Sir Alex Ferguson z okazji licznych wizyt na Stadium of Light także przyznał istnienie tej anomalii, ale to tylko jedno bardzo liche źródło w internecie. Niemniej, legenda istnieje i ma się dobrze.

Niby Święci, a stadion na starym cmentarzu

Southampton od zawsze znani są jako Święci, a swoje mecze rozgrywają na St Mary’s Stadium – jednak dopiero od 2001 roku. Wcześniej przez 103 lata grali na The Dell, a nowy stadion został wybudowany i oddany do użytku na początku XXI wieku. Nie ma w tym nic dziwnego, kluby rozwijają się, budują stadiony i migrują.

Problem w tym, że St Mary’s zostało wybudowane na działce, gdzie uprzednio był naprawdę duży cmentarz anglosaski. I to nie byle jaki – znalezione przez archeologów groby zawierały wszelkiego rodzaju bogactwa w postaci złota, biżuterii, ale także broni. Na podstawie badań ustalono, że szczątki i groby znajdowały się tam od około 7. wieku naszej ery, gdy okolica nazywała się Hamwic i była portem oraz centrum handlu morskiego. Wykopaliska miały miejsce jedynie pod jedną z trybun – ustalono, że reszta cmentarza jest nienaruszona i znajduje się bezpośrednio pod płytą stadionu oraz resztą kompleksu.

Plotki i domysły zaczęły się tuż po przenosinach. Southampton przez pierwsze trzy miesiące nie potrafiło wygrać domowego meczu. Kibice czuli niepokój na stadionie. Według jednego z lokalnych badaczy zjawisk paranormalnych, Andrew Frewing-House’a, działy się rzeczy, których nie dało się racjonalnie wytłumaczyć. Jeden z pracowników klubu przyznał, że boi się wieczorem iść na stadion i odbębnić swoją zmianę, bo słyszy dziwne głosy i widzi niepokojące kształty w mroku. Duch, czy nie duch, fani Świętych zaczęli wierzyć, że to może być przyczyna porażek na własnym stadionie.

Klub postanowił podjąć środki. Na St Mary’s ściągnięto… prawdziwą wiedźmę. Cerridwen „DragonOak” Connelly była znaną pogańską czarownicą i miała pomóc w okiełznaniu niespokojnych bytów na stadionie. Cerridwen po przybyciu stwierdziła obecność złych duchów, ale czy można się im dziwić? Na miejscu ich pochówku wybudowano stadion, po którym biegali i kopali świński pęcherz zarabiający tysiące funtów faceci w krótkich spodenkach. A często po dobrym kopnięciu tego pęcherza, także tańczyli. Też byśmy się trochę zirytowali.

Niemniej rytuały wiedźmy podziałały. Podobno wykonała je kilka godzin przed meczem z Charltonem, który Southampton w końcu wygrało. Jest też szansa, że zawodnicy po prostu wzięli się w garść i zagrali dobre spotkanie. Wybierzcie sobie sami.

Herbert Chapman – duch z Highbury

Dziś Arsenal rozgrywa swoje mecze na świeżym, nowym i ogromnym Emirates Stadium. Do 2006 roku swoją bogatą historię klub pisał jednak na legendarnym Highbury. Jednym z twórców przeszłości Kanonierów był Herbert Chapman, najbardziej utytułowany szkoleniowiec klubu przed II wojną światową.

Chapman znany był ze swojej innowacyjnej natury i był ojcem rozwoju Arsenalu w latach 20. oraz 30. poprzedniego stulecia. W 1934 roku zachorował i zmarł na zapalenie płuc, gdy mimo fatalnego stanu zdrowia, zmusił się by doglądać trzy mecze swoich podopiecznych w ciągu tygodnia.

Przez te wszystkie lata krążyły historie o jego duchu, wałęsającym się po Highbury. Ktoś, kto zapuścił się na stadion po zapadnięciu zmroku, mógł słyszeć jego postać w towarzystwie… konia, który był jedną z przykrych ofiar prac nad budową obiektu.

Uśmiechnięty mężczyzna ze Stamford Bridge

Nie musi być tak ponuro, mimo że to Halloween! Na koniec jedna z miejskich legend, która trochę dodaje otuchy. Podobno na Stamford Bridge od wielu lat można sporadycznie dojrzeć niepokojąco i nienaturalnie uśmiechniętego mężczyznę. Wielu kibiców Chelsea twierdzi, że go widziało, a ten pojawia się i nagle znika. Najsłynniejsze doniesienie pochodzi od Rebekki Leros. Fanka The Blues w przerwie meczu z Manchesterem United chciała kupić coś do jedzenia i poczuła, że ktoś jej się intensywnie przygląda. Zauważyła szeroko uśmiechniętego, dziwnie wyglądającego mężczyznę, a gdy odwróciła na sekundę wzrok, ten jakby wyparował w powietrzu.

To jest jednak, w przeciwieństwie do innych historii, dobry duch! Mąż Rebekki, który znał legendy o uśmiechniętym facecie, zapewnił ją, że teraz przytrafi jej się coś dobrego. I rzeczywiście tak było – tydzień później Rebecca wygrała samochód w loterii organizowanej właśnie na Stamford Bridge. Jest powszechnie uważane, że widok uśmiechniętego mężczyzny zwiastuje pozytywne zdarzenia. W obecnej sytuacji Chelsea, przydałoby się takie nawiedzenie w szatni Mauricio Pochettino…