Manchester United melduje się w ćwierćfinale Ligi Europy, pokonując Real Betis 5:1 w dwumeczu. Rewanż z zespołem z Hiszpanii poszedł zgodnie z planem Czerwonych Diabłów. Udało się awansować niewielkim nakładem sił – a to zapewne stanowiło jeden z priorytetów.

Oszczędzony” niezniszczalny

Przed rewanżem 1/8 finału Ligi Europy wiele osób zadawało sobie to samo pytanie: czy Erik ten Hag naprawdę musi dalej żyłować Bruno Fernandesa? Portugalczyk wyszedł na boisko od pierwszej minuty pomimo tego, że Czerwone Diabły miały trzybramkową zaliczkę. W kontekście niedawnych wypowiedzi Holendra o zawieszeniach i kontuzjach utrudniających mu pracę, ta decyzja budziła lekkie kontrowersje.

Niemniej, ofensywny pomocnik został zdjęty z murawy w 68. minucie, co… jest bardzo rzadkim zdarzeniem. I to właśnie pokazuje skalę tego, jak bardzo polega na nim holenderski menedżer. Te 22 opuszczone minuty można określić wręcz mianem „oszczędzenia” 28-latka. To był już jego 43. klubowy występ w tym sezonie. Ominął zaledwie dwa spotkania – z trzecioligowym Charltonem w Carabao Cup oraz ligowe starcie z Aston Villą z powodu zawieszenia za kartki. Z dotychczasowych 42 meczów tylko trzykrotnie nie zaliczył 90 minut, a zaledwie raz poniżej 60. Czy to robocop? Możliwe.

Spacerowe tempo

Choć Betis na początku ruszył z kilkoma groźnymi atakami na Manchester United, widać było, że spotkanie na Benito Villamarin nie jest grane na maksymalnej intensywności. Po bramce na 1:0 tempo spadło już całkowicie. I trzeba przyznać, że taki mecz mógł przydać się Czerwonym Diabłom, walczącym jeszcze na trzech frontach. Potrzeba bowiem odpowiedniego zarządzania siłami.

Niemniej, momentami to spotkanie wyglądało kuriozalnie, a w ostatnich 10 minutach oba zespoły zbierały się do powrotów do obrony niczym ekipy z Orlika. Dziura w środku pola z upływem czasu stale się powiększała, aż urosła do rozmiarów prawdziwej przepaści. Z perspektywy 20-krotnych mistrzów Anglii wszystko jednak poszło tak, jak miało. Awans? Jest. Wygrana? Też. Małym nakładem sił? Tak to wygląda. 90 minut bez wielkiej historii, robota zrobiona. Powodów do narzekań, poza wspomnianymi okazjami dla gospodarzy nie ma właściwie żadnych.

Wyczekiwana szansa dla Pellistriego

Nie nadeszło to w starciach z zespołami z niższych lig. Nie nadeszło też w rewanżu półfinału Pucharu Ligi z Nottingham Forest przy przewadze 0:3 z pierwszego spotkania. Ale wreszcie kibice się doczekali. Facundo Pellistri wyszedł w podstawowej jedenastce, gdy Manchester United dopinał formalności w dwumeczu z Realem Betis. Urugwajczyk, wchodząc z ławki, dawał optymistyczne sygnały i nareszcie dostał szansy pokazania swoich umiejętności od pierwszego gwizdka.

21-latek zaliczył niezłe 90 minut. Obił słupek, próbował (często udanie) dryblingów i choć czasami dawał się ponieść młodzieńczej fantazji lub może lekko przemawiał przez niego brak doświadczenia, nie zawiódł. Może i skrzydłowy nie wywalczy sobie tym występem miejsca w podstawowej jedenastce, ale raczej na pewno sobie nie zaszkodził. Należy spodziewać się, że Erik ten Hag da mu więcej okazji do gry.