To był dziwaczny mecz. Brentford cisnęło, bombardowało bramkę rywali, ale to Manchester United otworzył wynik spotkania w 96. minucie. A potem Pszczoły zdołały jeszcze uratować remis! I jeśli ktoś ma żałować straty punktów, to tylko londyńczycy. To kolejne spotkanie, które pokazuje, jak słabe są obecnie Czerwone Diabły, bo dały się zdeklasować jednej z najgorszych obecnie ekip w Premier League.

To nie przystoi

Może i Manchester United nie opuścił stadionu Brentford z pustymi rękami, ale aż prosi się, by napisać to wprost. To, co pokazały Czerwone Diabły na Gtech Community Stadium, po prostu nie przystoi drużynie o takim statusie. Pojechali na teren najsłabszej drużyny w lidze i dali się zdominować. Gospodarze długimi momentami tłamsili wręcz rywali, którzy grali pod ich dyktando. I niespecjalnie potrafili w jakikolwiek zorganizowany sposób wyjść z własnej strefy obronnej.

Pomimo remisowego wyniku statystyki wyglądają bezwzględnie. Expected goals: 2,67 do 0,50. Strzały: AŻ 31 DO 10. Strzały z pola karnego? Jeszcze gorzej: 24 do 3. Aż czterokrotnie obite obramowanie bramki! Kontakty w polu karnym: 85 do 13 (The Bees przekroczyli granicę 80 jako trzeci zespół w historii zbierania takich danych w lidze, rekord to 87). Nie ma tutaj co mówić, to była jazda w jedną stronę. A prowadziła ekipa, która zamyka tabelę formy w Premier League. Piłkarzy United można chwalić chyba tylko za heroiczne interwencje, blokujące kolejne uderzenia rywali. Nie tak ma wyglądać gra klubu z takimi ambicjami. To po prostu nie przystoi. Jeśli ktoś ma żałować straty punktów, to tylko Pszczoły.

Powrót Robina nadzieją Brentford?

Ivan Toney i Bryan Mbeumo byli w ostatnich sezonach jak Batman i Robin. Większość pozytywnych w ofensywie Brentford z reguły posiadało stempel jednego z nich. Anglik maczał palce w ponad 30% (45 ze 147) ligowych trafień Pszczół od ich awansu do Premier League. Kameruńczyk z kolei w ponad 25% (38 ze 147). Dziś po raz drugi w tym sezonie, po poprzednim meczu z Burnley, zagrali obok siebie. Najpierw Toney pauzował z powodu zawieszenia za złamanie przepisów dotyczących obstawiania, potem jego partner złapał kontuzję.

Po wejściu Mbeumo z ławki szybko zobaczyliśmy, jak dobrze rozumie się z liderem ofensywy stołecznej ekipy. Już w pierwszej akcji zagrał do niego świetną piłkę, a ten wpakował ją do siatki. Skończyło się jednak minimalnym spalonym i trafienia nie uznano. Niemniej, trudno nie dostrzec, że po wprowadzeniu z ławki pauzującego od grudnia piłkarza ożywiło ofensywę i przyniosło więcej konkretów. Zresztą sam obił poprzeczkę mocnym strzałem z półwoleja. Fakt, że Thomas Frank już niedługo pewnie będzie mógł korzystać z najlepszego duetu w ataku od pierwszej minuty, może pomóc w naprawieniu sytuacji klubu. Forma Brentford jest bowiem fatalna. Licząc dzisiejsze spotkanie w ostatnich 19 kolejkach, zdobyli zaledwie 11 punktów i przegrali aż 14-krotnie. A jeśli coś kulało, to bez dwóch zdań ofensywa. Zresztą było to widać dzisiaj.

Obrona United dalej bez stabilizacji

Erika ten Haga z pewnością cieszy fakt, że po przerwie spowodowanej urazem wrócił Lisandro Martinez. Argentyńczyk wszedł z ławki w drugiej połowie zremisowanego przez Manchester United z Brentford, ale to wcale nie musi oznaczać, że Holender ma mniej zmartwień na środku obrony. Dzisiejszego spotkania nie dokończyły bowiem obaj stoperzy grający od pierwszej minuty. Raphaël Varane zszedł w przerwie (powodów jeszcze nie znamy). Victor Lindelöf zszedł w 69. minucie.

Jak wyliczyła w trakcie przerwy na reprezentacje Opta, kończący dzisiejsze spotkanie w duecie Martinez i Harry Maguire rozpoczynali w tym sezonie razem tylko dwa ligowe mecze. Całe United z kolei wystawiło aż 11 par środkowych obrońców – głównie wynikało to z urazów. Najczęściej razem w podstawowym składzie występowali Varane i Jonny Evans – zaledwie sześciokrotnie. I niewykluczone, że lista absencji kolejny raz się wydłuży. Mówiąc krótko – wygląda to naprawdę problematycznie i nie zapowiada się na poprawę.