Duńczyk w swoich ostatnich 6 meczach brał udział przy 7 bramkach: strzelając pięć i dwa razy notując asystę. Bez wątpienia był on jednym z najlepszych graczy Czerwonych Diabłów w ostatnich spotkaniach, a wszystko wskazuje na to, że i tak nie jest to pełny pokaz siły 21-latka. Zatem co się zmieniło i czemu Rasmus odpalił dopiero teraz?

Żeby dokładnie odpowiedzieć na to pytanie, musimy cofnąć się do momentu przyjścia Hojlunda do Manchesteru United, czyli do sierpnia 2023 roku, kiedy to padło oficjalne potwierdzenie transferu. Wtedy, poza dużą kwotą (73,9 mln euro), bardzo ważną rolę odegrali kibice Czerwonych Diabłów, albowiem to oni w tandemie z ceną nałożyli ogromną presję na Duńczyka, jeszcze przed startem kampanii. Było to spowodowane w głównej mierze faktem, że od ery Robina Van Persiego w Manchesterze United nie było napastnika, który rozegrał więcej niż jeden dobry sezon, a większość (jak nie wszystkie) dotychczasowych transferów na tę właśnie pozycję kończyło się prędzej czy później niepowodzeniem. Tak więc transfer Rasmusa wlał w serca kibiców nowe nadzieje, a zarazem oczekiwania wobec samego zawodnika. 

Debiut w Premier League

Hojlund od swoich pierwszych minut w barwach Manchesteru United został rzucony na głęboką wodę, albowiem debiutował przeciwko Arsenalowi. Na boisko wszedł w 67. minucie spotkania przy wyniku 1:1. Duńczyk mimo tego, że nie zdołał strzelić bramki pokazał się kibicom naprawdę nieźle. W starciach fizycznych wcale nie odstawał od Saliby, miał kilka udanych zagrań, w tym jedno kluczowe przy ostatecznie anulowanej bramce Garnacho. Finalnie mecz zakończył się wynikiem 3:1 dla Kanonierów, ale debiut Rasmusa został odebrany całkiem pozytywnie i z pewnością napawał kibiców optymizmem w kontekście następnych spotkań. 

Tydzień później, w domowym spotkaniu z Brighton, Hojlund grał od pierwszej minuty meczu. Co więcej, zdobył on nawet bramkę, która dawała jednobramkowe prowadzenie Manchesterowi, ale niestety nie została ona uznana, ponieważ zanim Rashford podał Duńczykowi, piłka opuściła boisko. W 64. minucie Rasmusa zastąpił Martial, a United ponownie przegrało 1:3. Wyniki tych spotkań są tutaj bardzo istotne, ponieważ podkreślają one ogólną dyspozycję zespołu i w pewnym stopniu usprawiedliwiają Duńczyka. W następnych ligowych spotkaniach Hojlund grał już po 90 minut, ale w dalszym ciągu nie był w stanie zdobyć swojej pierwszej bramki w Premier League. 

Inne oblicze w Lidze Mistrzów

Mimo braku bramek w lidze, Duńczyk w Lidze Mistrzów spisywał się naprawdę imponująco. W pierwszym meczu fazy grupowej z Bayernem Monachium, Hojlundowi udało się zdobyć bramkę kontaktową na samym początku drugiej połowy. Bawarczycy jednak okazali się lepsi i finalnie wygrali spotkanie 4:3. Dwa tygodnie później w meczu Ligi Mistrzów, na Old Trafford z Galatasaray, pakował on piłkę do siatki dwukrotnie. Pierwszą bramkę zdobył głową, wykorzystując dośrodkowanie Rashforda, a przy drugiej świetnie przełożył obrońcę w polu karnym i mocnym strzałem pokonał bramkarza. Wtedy wydawało się, że to jest właśnie moment przełamania złej passy, że to jest prawdziwe oblicze Duńczyka. Niestety, tym razem zawiodła drużyna. 

Dublet nie wystarczył do zwycięstwa, bo to ekipa z Turcji świętowała po gwizdku końcowym, a dwie bramki 21-latka przyćmiła gorycz porażki. Następny mecz, tym razem z Kopenhagą, był przeciętny w wykonaniu Rasmusa. W rewanżu natomiast, Duńczyk ustrzelił dublet ponownie. Dwa szybkie ciosy, wyprowadzone w przeciągu 30 minut były przepięknym show, które ponownie zostały przerwane, tym razem przez czerwoną (niekoniecznie zasłużoną) kartkę Rashforda. Gra w 10 obróciła przebieg meczu o 180 stopni, a widmo porażki ponownie zajrzało w oczy Czerwonych Diabłów. Niestety, wyniku nie udało się dowieźć, mecz wygrała drużyna z Danii, a dublet odszedł w zapomnienie. Tym razem był to przysłowiowy mecz o wszystko dla Manchesteru United, ponieważ porażka praktycznie przekreślała ich szansę na awans do fazy pucharowej Ligi Mistrzów – tak więc gorycz wylała się ponownie.

Słaby okres Czerwonych Diabłów

Rozpisując się w temacie strzeleckiej niemocy Hojlunda nie można pominąć dyspozycji całej drużyny. Jest to bardzo ważna kwestia, ponieważ w większości przypadków to grupa ma wpływ na jednostkę i tak też było tutaj. Manchester United mimo dorobku punktowego, który gwarantował im miejsce w okolicach pierwszej szóstki, czy ósemki, jako jedyny zespół z tego przedziału miał ujemny bilans bramkowy, a liczba zdobytych bramek była prawie najniższą w lidze. Największą różnice klas z pewnością mogliśmy dostrzec podczas derbowego spotkania Czerwonych Diabłów. Przyjezdny Manchester City miał wówczas współczynnik oczekiwanych bramek (xG) na poziomie powyżej czterech, czyli mniej więcej tyle samo, ile Manchester United w swoich ostatnich czterech spotkaniach łącznie. 

Tak prezentowało się bolesne oblicze ofensywne drużyny Erika Ten Haga. Rasmus grał wtedy z szukającym formy Rashfordem, tragicznym Antonym (nie bójmy się użyć tego słowa) i Bruno, który starał się trzymać poziom. O pomocy i defensywie nie będę nawet wspominał, bo tam w każdym meczu wychodził ktoś inny, co było spowodowane bardzo dużą ilością kontuzji. W skrócie był to bardzo ciężki czas dla Manchesteru, który na pewno nie pomagał Rasmusowi w odbudowywaniu formy, a każdy kolejny mecz tylko pogłębiał dołek. 

Przełamanie – mecz z Aston Villą

Dochodzimy do momentu, który był kluczowy nie tylko dla Duńczyka, ale i całego zespołu. Nie był to jednak zwykły dzień, bo mieliśmy wtedy Boxing Day, w którym Czerwone Diabły od 1978 są niepokonane. Jednak mecz z Aston Villą mógł to zmienić, bo już 26 minut po pierwszym gwizdku goście prowadzili na Old Trafford 2:0. Obydwie bramki padły ze stałych fragmentów, czyli odwiecznego problemu ekipy Erika Ten Haga. Takim wynikiem zakończyła się pierwsza połowa i praktycznie nic nie wskazywało na to, że w drugiej coś może się zmienić. Innego zdania był natomiast Manchester United. Już w 48 minucie piłkę w siatce umieścił Garnacho, po wspaniałej kontrze całej drużyny. Bramka jednak nie została uznana z powodu spalonego, ale drużyna Unaia Emery’ego przekonała się, że 2:0, zgodnie ze znanym powiedzeniem, to bardzo niebezpieczny wynik. Argentyńczyk nie zraził się po anulowanej bramce i 10 minut później zdobył kolejną, tym razem w pełni prawidłową. 

Czerwone Diabły po złapaniu kontaktu ze swoim rywalem nie przestawały atakować i w 71 minucie było już 2:2, ponownie za sprawą utalentowanego Garnacho. Przy remisowym wyniku to Manchester United był stroną dominującą, a bramka wręcz wisiała w powietrzu. Wtedy, w tym cudownym spektaklu w “Teatrze Marzeń” pojawił się jeszcze jeden 21-letni aktor, który odegrał kluczową rolę. Mowa oczywiście o Hojlundzie, który w 82 minucie po wspaniałym strzale z półobrotu umieścił piłkę w siatce i zapewnił swojej drużynie zwycięstwo. Stadion eksplodował, a radości Duńczyka po prostu nie da się opisać słowami. W przeciągu tych kilkunastu sekund zmieniło się praktycznie wszystko. Presja zdobycia pierwszej bramki w lidze zeszła z Rasmusa, Manchester w końcu wygrał po dobrym spotkaniu, a fani mieli powody do dumy. 

Kontynuacja dobrej formy

Po wspaniałym meczu z Aston Villą, przyszedł czas na mecz z Nottingham, który z perspektywy czasu możemy uznać za potknięcie. Porażka 1:2 na City Ground była czymś nie do przyjęcia, szczególnie po tak dobrym meczu z The Villans. Fani znowu zaczęli mieć wątpliwości, a razem z nimi pytania, czy mecz z ekipą Unaia Emery’ego nie był po prostu przypadkiem. Zawodnicy odpowiedzieli najlepiej jak tylko mogli, czyli swoją dobrą postawą na boisku. Wygrany mecz z Wigan w FA Cup był rzecz jasna formalnością, natomiast spotkanie z Tottenhamem było dowodem lepszej dyspozycji. W tym spotkaniu Hojlund zdobył kolejną bramkę i zanotował asystę. Przyczynił się do zdobycia dwóch bramek, które zapewniły remis Czerwonym Diabłom i tym samym bardzo ważny punkt w kontekście całego sezonu. 

Później kolejny mecz pucharowy, tym razem z Newport. Mimo lekkich kłopotów Manchesterowi udało się wygrać, a Rasmus świętował zdobycie kolejnej bramki. Potem przyszedł czas na ligowe spotkanie z Wolves, w którym Hojlund ponownie zdobył bramkę i zanotował asystę, a Czerwonym Diabłom po bardzo emocjonującej końcówce udało się wygrać. No i tym samym doszliśmy do ostatniego spotkania z West Hamem, gdzie ekipa Ten Haga zachowała czyste konto, zdobyła trzy punkty, a Duńczyk strzelił kolejną bramkę. 

 

Tym samym Manchester United przeszedł przez styczeń suchą stopą, a Rasmusowi udało się strzelać w czterech z pięciu spotkań. Ogromny wpływ na to miał też wybór pierwszej jedenastki, którego dokonał Erik Ten Hag. Postawienie na Garnacho, kosztem Antonego i Mainoo, kosztem Eriksena okazało się kluczowe dla gry całego zespołu i odblokowania Hojlunda. 

Teraz Manchester United ma przed sobą bardzo ważne spotkanie, bo już 11.02 zagra na wyjeździe z Aston Villą i to tam Rasmus będzie upatrywał swojej kolejnej szansy na zdobycie bramki. Duńczyk ma na ten moment 4 bramki w lidze, ale w takiej formie może bardzo szybko zwiększyć swój dorobek strzelecki. Jeśli utrzyma swoją dyspozycję Manchester United będzie miał z niego bardzo dużo pożytku i z pewnością może upatrywać w nim upragnionego napastnika na lata.