Na szczycie tabeli trwa fascynująca pogoń o mistrzostwo Anglii. Tuż za Manchesterem City i Liverpoolem toczy się jeszcze ciekawszy bój o europejskie puchary, ale to na samym dnie sytuacja wygląda najciekawiej. Kto ma jakie szanse by uciec spod topora? Czas to sprawdzić.

Sytuacja nie jest oczywista, ponieważ nie wszystkie drużyny mają rozegrany komplet spotkań. Na ten moment czeka nas jeszcze do rozegrania 14 zaległych meczów. Tekst pisany jest na stan przed 28. serią gier.

Między ostatnimi sześcioma drużynami jest siedem punktów różnicy. Tak dużo i tak niewiele, w momencie gdy gra toczy się o wielkie rzeczy. Oprócz blamażu i utraty renomy, spadek z Premier League wiąże się z ogromnymi stratami finansowymi. Przykładowo Fulham w sezonie 2017/18 za awans z Championship zarobiło około 170 milionów funtów z samych praw telewizyjnych. Trzeba brać też pod uwagę, jak trudno jest wrócić do angielskiej elity, choć są od tego wyjątki, które pokazywały, że nie jest to najcięższa Szekspirowska sztuka. Takim kimś jest chociażby Norwich.

Czerwona latarnia

Dwa spadki i w następnych sezonach od razu dwa powroty do Premier League. Norwich wychodzi z założenia “jak wykopią cię przez drzwi, to wróć oknem”. Niestety dla ekipy Kanarków liga po raz kolejny chce ich wyrzucić ze swoich szeregów i jak dotąd idzie im to całkiem dobrze. Ostatnie miejsce w ligowej stawce, 17 zdobytych punktów po 26 meczach, 4 zwycięstwa i najmniej strzelonych bramek. Drużyna z Carrow Road swoją pozycję zawdzięcza m.in. fatalnemu rozpoczęciu sezonu. Nie wygrali żadnego z 10 pierwszych spotkań, notując zaledwie dwa bezbramkowe remisy. 

Mimo koszmarnego początku, przez moment udało im się wykaraskać ze strefy spadkowej. Jak się okazało tylko po to, żeby szybko do niej wrócić. Zatrudnienie Deana Smitha na początku polepszyło grę oraz wyniki. Norwich wygrało 2:1 z Evertonem (decydując tym samym o losie Rafy Beniteza), chwilę po tym pokonali 3:0 Watford (pozbawiając posady Claudio Ranieriego) i na deser zremisowali z Crystal Palace (Patrick Vieira zachował posadę). Ostatnie spotkania – do zapomnienia. Przyszło im się mierzyć z Manchesterem City, Liverpoolem oraz będącym w dobrej formie Southampton. Jamie Carragher zapytany w programie Friday Night Football czy Kanarki mogą się utrzymać, odpowiedział:

Nie, nie sądzę. To nie tylko różnica punktowa, to rzeczywista jakość zespołu i liczba meczów, które już rozegrali. Jeśli spojrzysz również na różnicę bramek, nie da się znaleźć argumentów przemawiających za Norwich.

Sytuacja jest bardzo zła. Norwich jest jedną z najsłabszych drużyn pod względem formy i wszyscy jesteśmy zgodni, że na spadek zasługują jak mało kto. Dla Przemysława Płachety i jego kolegów kluczowe wydają się dwa najbliższe mecze z Brentford i Leeds. W przypadku ugrania większej liczby punktów nadzieja wciąż się iskrzy lecz nie przewidujemy sensacyjnego plot twistu.

Giełda menedżerów

Tylko dwa punkty więcej od ostatniego Norwich i w ogólnym rozrachunku nie wiele lepsze wrażenia artystyczne. Choć w dużej mierze winę można zwalić na właścicieli klubu, a raczej właścicieli giełdy trenerskiej. Xisco Muñoz, Claudio Ranieri i Roy Hodgson to szkoleniowcy, którzy pracowali na Vicarage Road w tym sezonie. Mamy marzec i choć żaden z nich w teorii nie był szkoleniowcem tymczasowym, w praktyce stanowisko stałego menedżera w Watofrod nie istnieje. Najlepszym dowodem na niestabilność klubu niech będzie fakt, że Roy Hodgson będzie piątym kolejnym menedżerem, który zmierzy się z Arsenalem w ostatnich pięciu meczach tych ekip w Premier League.

Pracę 74-latka należy jednak docenić. Zrobił to, czego można się było po nim spodziewać, czyli poprawił grę w defensywie. Jego Watford w sześciu ligowych spotkaniach zaliczyło 3 czyste konta i oprócz porażki 1:4 z Crystal Palace nie straciło więcej niż dwóch bramek w meczu. Solidniejsza postawa z tyłu pozwoliła zdobyć sensacyjne 4 punkty w starciach z Manchesterem United i Aston Villą. Dodać do tego można przebłyski Sarra czy Dennisa i na tym wyliczanie pozytywów możemy skończyć. Szerszenie nie zasługują dużo bardziej na pozostanie w Premier League niż Norwich. Mimo wszystko liczymy, że sprawią jeszcze jakąś niespodziankę i namieszają zarówno w walce o spadek, jak i w wyścigu o najwyższe lokaty.

Kącik Burnley

Skoro mowa o niespodziankach, to Burnley w ostatnim czasie sprawiało je nagminnie. Wygrana z Tottenhamem, łomot spuszczony na Amex przeciwko Brighton i remis z Crystal Palace. Siedem punktów w trzech meczach z wyżej notowanymi przeciwnikami. Serię trzech meczów bez porażki przerwało wtorkowe spotkanie z Leicester. Reasumując – The Clarets znajdują się na 18. pozycji i do bezpiecznego Evertonu tracą jeden punkt, z tym że podopieczni Franka Lamparda mają do rozegrania jeden mecz więcej. 

Ekipa Seana Dyche’a w ostatnim czasie gra bardzo dobrze i pomijając naszą sympatię do tej drużyny, forma pozwala wierzyć, że finalnie pozostanie na najwyższym szczeblu. Wystarczy powiedzieć, że niedawno zawdonicy Burnley mieli w tym seozonie zaledwie jedno zwycięstwo, a teraz mają takowe trzy. Warto dodać, że te pierwsze trzy oczka przyszły dopiero w 10. kolejce.

Trójka nie opuszcza zespołu z Turf Moore. Burnley w zasięgu trzech punktów ma aż trzy drużyny (Everton, Leeds i Brentford) i może je gonić, od kiedy ma w swoich szeregach nowego napastnika. Kiedy amerykańska spółka kapitałowa przejęła klub w 2021 roku, można było spodziewać się poważnych transferów, zwłaszcza w styczniu tego roku, gdy Burnley musiało się wzmocnić w walce o utrzymanie. Tak się nie stało i zimą skończyło się na tylko jednym ruchu. Na podmianieniu Weghorsta za Wooda wyszli zwycięsko. Holender to upgradowana wersja Nowozelandczyka, co widać na boisku. Wood w nowych barwach ani razu nie wpisał się na listę strzelców, a eks-gracz Wolfsburga ma na swoim koncie bramkę i dwie asysty. Renomę gracza, który na Turf Moore rozegrał 165 spotkań, Holender próbuje zastąpić walką na boisku i tym jak na razie zaskarbia sobie sympatię kibiców.

Grupa uciekająca

Kojarzycie Donkey Konga? To gra komputerowa, w której gracz wspina się po drabinach, unikając beczek rzucanych przez tytułową małpę. Kiedy jedna z beczek cię trafi, spadasz na sam dół mapy i zaczynasz od nowa. Podobny scenariusz tyczy się trzech drużyn Premier League. Everton, Leeds i Brentford na pewnym etapie sezonu znajdowały się w górnej połowie tabeli lub na bezpieczny dystans trzymały się od strefy spadkowej. Dziś jednak jest inaczej i wszystkie ekipy mają w oczach widmo spadku, ale po kolei.

Kadencja Rafy Beniteza od początku nie mogła się udać – otoczka wokół przyjścia byłego szkoleniowca lokalnego rywala, czy transfery, które na papierze wyglądały żenująco, nie napawały optymizmem. Mimo wszystko The Toffees zaskoczyli wszystkich i z początkiem rozgrywek utrzymali się w okolicach miejsc pucharowych. Po siódmej kolejce wyrównany pojedynek bokserski zmienił się w jednostronną naparzankę. Everton otrzymywał kolejne ciosy, które prowadziły go na deski, aż dzisiaj trzymając się jedną ręką za liny, wisi tuż nad strefą spadkową. Nadzieją dla piłkarzy Franka Lamparda są zaległe do rozegrania trzy mecze z Leicester, Newcastle i Burnley. Anglikowi udało się wyeliminować kilka błędów, ale to tylko kropla w oceanie tego, co pozostawił Benitez.

Z innym zbiornikiem wodnym kłopotów będzie musiał sobie poradzić Jesse Marsch. Następca Marcelo Bielsy nie szczędzi ciepłych słów w kierunku swojego poprzednika, lecz nie może pochwalić sytuacji, do jakiej doprowadził Leeds. Uparty w swojej ofensywnej wizji w lutym zdobył tylko jeden punkt. W najkrótszym miesiącu roku Pawie straciły 20 bramek na przestrzeni pięciu spotkań! Dla porównania Wolves w całym sezonie ma takowych 21. Oczywiście tragiczna forma to nie tylko wina Argentyńczyka. Swój kamyczek w ogródku ma cały pion organizacyjny i właściciele, którzy nie zapewnili odpowiednio mocnej kadry. W obliczu kontuzji Patricka Bamforda, Kalvina Phillipsa i Liama Cooprea zestawienie personalne Leeds nie wygląda najlepiej. Bez szybkiego powrotu swoich trzech filarów trudno sobie wyobrazić spokojne zapewnienie utrzymania.

Już prawie

Podobną formą co drużyna z Elland Road wykazuje się Brentford. Beniaminek na początku kampani urywał punkty takim zespołom jak Arsenal, Liverpool czy West Ham. Jednak jeden remis w ostatnich sześciu meczach zaprowadził Pszczoły na 15. lokatę i trzy punkty nad czerwoną strefą. Sytuacja nie jest tak tragiczna, jak w przypadku wcześniej wspomnianych, ale lampki alarmowe już się zapaliły. Teraz nadzieja ekipy Thomasa Franka pokładana jest w Christianie Eriksenie i powrocie Ivana Toneya. Pod nieobecność napastnika, Brentford nie strzeliło ani jednego gola. Jeżeli chodzi o Duńczyka, to dobrze na ten temat wypowiedziała się Sue Smith, była reprezntatka Anglii.

Myślę, że pozytywną rzeczą jest posiadanie Christiana Eriksena i to, co przyniesie na boisku i poza nim. To naprawdę poprawia samopoczucie. Wiedza, że masz po swojej stronie prawdziwego gracza światowej klasy, który potencjalnie może wygrać dla ciebie mecz. Jest to bardzo pozytywne dla Brentford. Zastanawiamy się, czy to doda im otuchy i da impuls, którego naprawdę potrzebują.

Z walki o utrzymanie możemy wypisać Newcastle. Odbili się, ale jeszcze nie mają zagwarantowanego utrzymania. Mimo wszystko z taką formą już raczej nikt nie rozważa ich spadku. Siedem kolejnych meczów bez porażki to najdłuższa seria Newcastle w Premier League od ponad 10 lat.

Walka o spadek do Championship zapowiada się emocjonująco. Przed nami pewnie jeszcze masa przetasowań i nagłych zwrotów akcji. Dla nas jako fanów Premier League najlepiej jakby trwała do ostatniej kolejki i miejmy nadzieję, że tak będzie.