Derby Manchesteru przyniosły kilka najbardziej pamiętnych zdarzeń w historii Premier League. Od szalonej, nieokiełznanej radości, przez dramatyczne końcówki, pamiętne cieszynki i piękne bramki – wybraliśmy najlepsze z nich.

Rywalizacja Manchesteru United i Manchesteru City na początku drugiej dekady XXI wieku elektryzowała wszystkich kibiców angielskiego futbolu. Oba kluby walczyły o tytuł, wyznaczając standardy reszcie konkurencji. Wcześniej królowały Czerwone Diabły, a od odejścia Sir Alexa Fergusona więcej sukcesów odnoszą Obywatele.

Ileż razy derby Manchesteru rozstrzygały się w dramatycznych okolicznościach? Ile razy łapaliśmy się zszokowani za głowę? Przed niedzielnym spotkaniem pora przypomnieć sobie najbardziej pamiętne momenty walki o dominację w Manchesterze.

5. 17 kwietnia 2010: Pocałunek Gary’ego Neville’a i Paula Scholesa

Derby Manchesteru dostarczyły wiele niezapomnianych obrazków. Ten jest jednym z najbardziej ikonicznych w historii Premier League. Gary Neville całujący Paula Scholesa to widok, który znają chyba wszyscy fani angielskiej ekstraklasy. Ten nietypowy, emocjonalny gest, oczywiście nie wziął się znikąd.

Prawy obrońca postanowił uzewnętrznić swoje uwielbienie dla długoletniego partnera z zespołu po tym, jak ten zapewnił strzałem głową w 93. minucie wygraną 1:0 na terenie rywali zza miedzy. Wagi jego trafieniu dodał też fakt, że było to spotkanie 35. kolejki, a United goniło prowadzącą w tabeli Chelsea, która miała punkt przewagi. Zwycięstwo nad Obywatelami okazało się więc kluczowe dla mistrzowskich ambicji Czerwonych Diabłów. Żaden z bohaterów tego obrazka więc nie żałował.

Kilka osób trochę mi dokuczało, ale rozmawiałem z kolegami i wielu powiedziało mi, że zrobiłoby dokładnie to samo, gdyby mogli się do niego dorwać. Tak się cieszyłem! – wspominał Neville.

Pocałunek w usta od Neva po zwycięskiej bramce z City zawsze jest tego wart! – mówił Scholes.

John O’Shea sugerował z kolei, że taki gest miał jeszcze bardziej rozwścieczyć kibiców gospodarzy.

Ostatecznie nie udało się dogonić The Blues i podopieczni Sir Alexa Fergusona zakończyli rozgrywki jedno oczko za ich plecami. City z kolei nie zdołało zakwalifikować się do Ligi Mistrzów. Zabrakło im trzech punktów.

4. 9 grudnia 2012: Robin Van Persie bohaterem

To było niesamowite meczycho, zakończone w szalenie emocjonujący sposób. W derbach Manchesteru spotkały się dwie drużyny ze szczytu tabeli. Gospodarze z niebieskiej części miasta mogli zrównać się dorobkiem punktowym z liderami.

Zaczęło się od dominacji City, ale to United otworzyło wynik za sprawą Wayne’a Rooneya. Potem Czerwone Diabły podwyższyły wynik i przejęły inicjatywę, a Anglik strzelił swego drugiego gola. Do przerwy na Etihad mieliśmy wynik 0:2 i wydawało się, że ekipa Sir Alexa Fergusona ma spotkanie pod kontrolą.

Wszystko mogła uspokoić bramka Ashleya Younga, ale sędzia w kontrowersyjnych okolicznościach anulował ją ze względu na spalonego. Obywatele zaledwie chwilę później złapali kontakt za sprawą Yayi Touré. Poczuli krew, cisnęli dalej, David de Gea zwijał się jak w ukropie, ale w 86. minucie nie zdołał zatrzymać uderzenia Pablo Zabalety z piłki zebranej po wybiciu przed pole karne. Każdy spodziewał się dalszej nawałnicy. Można było liczyć, że gospodarze przechylą szalę zwycięstwa na swoją korzyść i dopną fenomenalny comeback. Wtedy jednak sędzia podyktował rzut wolny dla United…

Na zegarze widniała 91. minuta, piłkę ustawił letni nabytek, debiutujący w derbach Manchesteru Robin van Persie. Holender uderzył nisko, piłka odbiła się od Samira Nasriego, który zachował się dziwacznie, stojąc w murze. W efekcie futbolówka wpadła do siatki przy samym słupku, poza zasięgiem Joe Harta. Tym samym skończyła się dwuletnia domowa seria The Citizens bez porażki w lidze.

Sektor gości eksplodował, szalona radość zespołu Fergusona tak rozwścieczyła kibiców gospodarzy, że Rio Ferdinand został trafiony rzuconą z trybun monetą, a ta rozcięła mu łuk brwiowy. Szalonym celebracjom trudno się jednak dziwić. Wygrana w dramatycznych okolicznościach, znaczne powiększenie przewagi nad rywalami w drodze do tytułu, gol nowego bohatera… To był kluczowy moment dla walki o mistrzostwo Anglii w sezonie 2012/13, zakończonej 20. tytułem Czerwonych Diabłów.

3. 20 września 2009: Uciszeni „noisy neighbours

Jeżeli poprzedni mecz nazywamy świetnym, to ten jest absolutnym klasykiem. Sam Sir Alex Ferguson nazwał go „najlepszymi derbami w historii”. Atmosfera już od samego początku była napięta, również w związku z powrotem Carlosa Teveza na Old Trafford w błękitnych barwach.

Manchester United trzykrotnie obejmował prowadzenie, a dubletem popisał się niespodziewany bohater – Darren Fletcher. Goście trzykrotnie zdołali wyrównać. Jednego cudownego gola strzelił Craig Bellamy. Dwa razy pomagały fatalne błędy – najpierw Bena Fostera, a potem Rio Ferdinanda w 90. minucie. Pomimo tego Czerwone Diabły, które miały przewagę, nie złożyły broni.

Prowadzący spotkanie Martin Atkinson doliczył cztery minuty. Atak, który rozstrzygnął pierwsze derby Manchesteru w sezonie 2009/10 został jednak przeprowadzony po upływie niemal sześciu. Ryan Giggs znalazł świetnym, przeszywającym podaniem Michaela Owena. Doświadczony napastnik zachował zimną krew i wpakował piłkę do siatki, wprowadzając stadion w ekstazę.

Menedżer Manchesteru City, Mark Hughes, otwarcie stwierdził, że sędzia „okradł” jego podopiecznych z punktu, nie kończąc spotkania wcześniej. Stowarzyszenie sędziów analizowało potem materiały z nagrania. Według ich ustaleń nie dostrzeżono nieprawidłowości. Z kolei Sir Alex Ferguson podgrzał jeszcze atmosferę swą pomeczową wypowiedzią:

Czasami masz głośnego sąsiada i musisz nauczyć się z nim żyć. Nic nie da się z nim zrobić, wciąż hałasuje. Ale możesz zrobić coś, co zrobiliśmy dzisiaj – po prostu żyć sobie obok, włączyć telewizor i go podgłosić. Piłkarze pokazali swoją siłę i to najlepsza odpowiedź. Ale wiadomo, że oni dalej będą hałasować!

I tak The Citizens zostali „noisy neighbours”, a wychowanek Liverpoolu, Michael Owen, na zawsze zapisał się w folklorze Manchesteru United.

2. 23 października 2011: „Why always me?”

Po przeczytaniu tego krótkiego pytania po angielsku wszyscy z was pewnie już wiedzą, o co chodzi. Mario Balotelli zaprezentował podczas derbów na Old Trafford jedną z najbardziej pamiętnych cieszynek w historii Premier League. Zresztą sam mecz również szybko nie zostanie zapomniany.

Porażka 1:6 to coś, co zdarzyło się Manchesterowi United pod wodzą Sir Alexa Fergusona tylko raz. Ba, Czerwone Diabły straciły sześć goli na własnym terenie pierwszy raz od 1930 roku. Tak wysoko spotkania z rywalami zza miedzy nie przegrali z kolei od 1926 roku.

Do przerwy goście prowadzili tylko 1:0. Potem, po wyrzuceniu z boiska Jonny’ego Evansa zdołali podwyższyć na 3:0, a w ostatnich 10 minutach rozwiązał się worek z bramkami. Najpierw honorowe trafienie zaliczył Darren Fletcher, a od 89. minuty zaczęła się kanonada Obywateli. Przed końcowym gwizdkiem zdołali wbić jeszcze trzy bramki. My jednak skupimy się na tej, którą otworzyli wynik spotkania.

Mecz odbywał się w niedzielę. W nocy z piątku na sobotę Mario Balotelli zapracował na miejsce w prasie bulwarowej. Wraz ze znajomymi puszczał fajerwerki z okna łazienki. Skończyło się pożarem i wielkim szumem dookoła napastnika. Niemniej, Roberto Mancini zaufał mu i wystawił w podstawowym składzie na derby Manchesteru. Rodak odpłacił mu się dwoma golami. Pierwszego celebrował, pokazując pamiętną koszulkę z pytaniem „Czemu zawsze ja?”.

Często traktowano to jako manifest jego ogromnego ego. Tymczasem sam zawodnik twierdzi, że była to raczej wiadomość do dziennikarzy i paparazzich, regularnie śledzących jego życie poza boiskiem. Miał po prostu dać im znać, by zostawili go w spokoju. Niezależnie od interpretacji – to jeden z nieodłącznych symboli Premier League.

Co więcej, wysoka przegrana z lokalnymi rywalami okazała się decydująca dla losów tytułu. Czerwone Diabły przegrały mistrzostwo różnicą bramek, roztrwaniając wcześniej pozornie bezpieczną przewagę. Gdyby ugrały na swoim terenie chociaż remis, zapas byłby jeszcze większy.

1. 12 lutego 2011: „O MATKO BOSKA, CO ZA BRAMKA!”

Wszyscy znamy fotki z podpisem „zdjęcie, które słyszysz”. I właśnie takim jest obrazek Wayne’a Rooneya składającego się do przewrotki w derbach z City. Każdemu polskiemu kibicowi Premier League kojarzy się ona z legendarnym komentarzem panów Andrzeja Twarowskiego i Rafała Nahornego. I trudno się dziwić, bo powoduje on po prostu ciarki na plecach!

Legendarny napastnik United zagwarantował tym strzałem zwycięstwo nad lokalnymi rywalami, trafienie smakowało więc podwójnie. To jest jeden z tych goli, których nie zapomnimy prawdopodobnie nigdy. A zadecydował o nim… instynkt.

Zobaczyłem, że piłka leci w pola karne i pomyślałem: „Czemu nie?”. Na całe szczęście wylądowała w okienku – opowiadał Rooney po meczu. – Chciałem się dobrze ustawić do wrzutki Naniego. Dziewięć na dziesięć prób przelatuje nad poprzeczką. Dziś akurat trafiłem w górny róg. To instynkt. Nie ma czasu, by myśleć o takich rzeczach.

Przewrotka Rooneya to wizytówka nie tylko derbów Manchesteru, ale i całej Premier League. Jeden z najbardziej ikonicznych goli w historii futbolu. No i bez cienia wątpliwości – najbardziej pamiętny momenty nowożytnej rywalizacji City i United. Możliwe, że w ich starciach nigdy nie padnie piękniejszy gol.