Kiedy się spojrzy na listę najlepszych strzelców tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, jest w niej coś niesamowitego. Wśród piłkarskich bogów, którzy od kilku lat zasiadają na Olimpie, ku zaskoczeniu wszystkich jest jeden heros z Holandii. Możemy wymienić nazwiska Mbappe i Messiego, ciągnących PSG (aż do wczoraj). Jest Cristiano Ronaldo, który właściwie w pojedynkę wprowadził Man United do fazy pucharowej. Czołowe miejsce zajmuje Mohamed Salah, który raz po raz kłuje kolejnych przeciwników. Tymczasem na tak wybitne grono wciąż z góry obok Roberta Lewandowskiego spogląda sobie Sébastien Haller. Ten sam, którego jeszcze niewiele ponad rok temu spora część futbolowej Anglii żegnała bez smutku.

To wręcz nie do uwierzenia, jaką drogę w tak krótkim czasie przebył Iworyjczyk. Z gościa, który strzelał raz na jakiś dłuższy czas, stał się maszyną do seryjnego dostarczania bramek. O ile już pierwszy mecz przeciwko Sportingowi w Lizbonie, w którym załadował 4 trafienia, można nazwać pewnego rodzaju futbolową anomalią, to co powiedzieć o reszcie jego znakomitych występów. Haller zaliczył przynajmniej jedno trafienie we wszystkich pozostałych spotkaniach fazy grupowej. Ba, kolejne dołożył również w pierwszej potyczce 1/8 finału z Benfiką (a nawet dwa z tym, że jedno do własnej bramki). Jak to możliwe, że aktualny lider tabeli strzelców najbardziej elitarnych rozgrywek klubowych oraz holenderskiej Eredivisie nie poradził sobie w Premier League? Przyczyn było co najmniej kilka.

Kolejny z wielu, który miał się okazać tym jedynym

Sébastien Haller przychodził do ekipy z London Stadium z mianem jednego z najlepszych snajperów niemieckiej Bundesligi. We Frankfurcie nad Menem nie spędził za wiele czasu – rozegrał tam ledwie dwie kampanie. Mimo to już w pierwszej wydatnie pomógł drużynie w marszu po Puchar Niemiec, a w drugiej błysnął nie lada skutecznością i wyrósł na gwiazdę zespołu. W niecałe 2200 minut trafił do sieci rywali 15-krotnie, przewyższając swoje expected Goals o 1.31. Zaliczył przy tym 9 asyst i na koniec sezonu w klasyfikacji kanadyjskiej uplasował się tylko za niezawodnym RL9. Linia ataku z nim, Joviciem i Rebiciem wzbudzała respekt u wszystkich rywali za naszą zachodnią granicą.

Na bazie sukcesu drużyny pod batutą Adiego Hüttera rozpoczęło się w Europie polowanie na najlepszych zawodników Die Adler. Real Madryt skusił się na Lukę Jovicia, płacąc około 63 milionów funtów. Natomiast West Ham pozyskał za 45 baniek Hallera (z czego 75% kwoty zapłacono od razu!), co ustanowiło niepobity do dziś rekord transferowy stołecznego klubu. W klubie latem potrzebowano nowego napastnika, po tym, jak odeszli Chicharito oraz Marko Arnautović, który pozostawał najlepszym strzelcem Młotów od dwóch sezonów.

Co ciekawe, sam napastnik chciał odejść do ekipy walczącej w Lidze Mistrzów i dopiero wysoka pensja (7 milionów funtów za sezon) i klauzula pozwalająca mu odejść w przypadku braku awansu do tych rozgrywek skłoniła go do londyńskiej przeprowadzki.

Tyle pieniędzy przeznaczonych przez klub ze środka tabeli na jedną „dziewiątkę”? Musiał być cholernie dobry i wiara w jego umiejętności również była współmierna do ceny. Przede wszystkim miał okazać się synonimem nowych, lepszych czasów na London Stadium i prawdziwą perłą w układance Manuela Pellegriniego. West Ham na przestrzeni lat 2010-2018, czyli erze Golda i Sullivana, podpisał blisko 40 różnych snajperów! Od Marouane Chamakha przez Lucasa Pereza po Simona Zazę. Koszulkę The Irons przywdziewali w tym czasie nawet Demba Ba, Robbie Keane czy Victor Obinna. Tak głośny i medialny transfer prosto z Bundes miał być w końcu udaną próbą odwrócenia złej karty…

Partnerstwo na jeden mecz

Najbardziej miękkiego lądowania w wyspiarskim futbolu nie doświadczył. Pierwsza kolejka sezonu 19/20 i od razu blamaż 0:5 przed własną publicznością z aktualnym mistrzem z niebieskiej części Manchesteru. Defensorzy Pepa Guardioli pozwolili mu na oddanie zaledwie jednego strzału na bramkę Edersona. Jednak już w następnym meczu dał dwa kluczowe gole na Vicarage Road, w tym jednego po akrobatycznej przewrotce, co stało się w Anglii jego znakiem rozpoznawczym.

Można było zauważyć, że Haller bardzo zyskał, kiedy w drugiej połowie na boisku pojawił się Michail Antonio. Kto wie, mógł to być zalążek naprawdę owocnej współpracy. Jamajczyk często wykorzystywał swoją szybkość, wybiegając za linię obrony Watfordu i dośrodkowując w kierunku uwielbiającego strzelać z główki partnera.

Haller to duży, silny facet, który będzie zdobywał bramki. Jest jedna rzecz, którą zawsze powtarzam, odkąd widzę go na treningach – będzie zdobywał gole, bo to widać. Teraz wszyscy dostrzegą, dlaczego klub zapłacił taką cenę. On jest tego wart – mówił w pomeczowym wywiadzie Antonio.

Problem w tym, że chwilę później Michail zerwał ścięgna uda zaraz na samym początku potyczki przeciwko Newport County w ramach drugiej rundy Carabao Cup. Mimo to osamotniony Sébastien utrzymał jeszcze przez jakiś czas niezłą formę. Kolejne spotkanie i kolejne trafienie – tym razem przeciwko Norwich. Ogólnie w ciągu pierwszych 7 spotkań strzelił 4 bramki i zanotował 1 asystę. Całkiem niezły początek, nieprawdaż?

Tylko że potem przyszedł zjazd formy całej drużyny. Sébastien Haller zaliczył serię 8 potyczek bez trafienia do sieci, a West Ham 5 meczów bez zwycięstwa. Tak słaby okres przesunął Młoty z 5. na 17. miejsce w ligowej tabeli, a nad Pellegrinim zaczęły wisieć czarne chmury. Argentyńczyk ostatecznie zwolniony został pod koniec grudnia po porażce 1:2 u siebie z Leicester. Do końca kadencji byłego opiekuna The Citizens Iworyjczyk strzelił zaledwie jedną bramkę, nie za bardzo pomagając mu w utrzymaniu stanowiska.

„Byliśmy… jakby uwięzieni razem”

Powrót na London Stadium Davida Moyesa niejako był początkiem końca 27-latka w klubie. W ciągu zimy utrzymał jeszcze miejsce w wyjściowej jedenastce, ale formy odzyskać się nie udało. Pierwsze kolejki po przerwie spowodowanej pandemią Covid-19 okazały się w jego przypadku naznaczone kontuzją pachwiny i fenomenalną formą Antonio. Dlatego stał się jedynie opcją z ławki. W ciągu 12 miesięcy najdroższy nabytek w historii klubu, gość ze statusem przyszłej gwiazdy przegrywał rywalizację z kimś, kto w klubie był od dawna i za kogo włodarze mieli już rozważać pierwsze oferty.

W niedawnej rozmowie z The Guardian obecny lider klasyfikacji strzelców Eredivisie przyznał, że kłopoty z regularnymi występami wiązały się z tym, że nie był tym zawodnikiem na szpicy, jakiego potrzebował do swojej taktyki szkocki menedżer.

Do Londynu ściągał mnie Manuel Pellegrini. Tyle że potem przyszedł David Moyes i znaleźliśmy się w sytuacji, w której byliśmy… jakby uwięzieni razem. Grałem w systemie, który nie do końca mi odpowiadał. Moyes wolał zdecydowanie bardziej kogoś takiego jak [Michail] Antonio z przodu.

Jak na dłoni widać to było w trakcie kolejnych spotkań. Moyes najczęściej wystawiał Hallera jako samotnego napastnika w ustawieniu 4-5-1. Grając w pojedynkę, musisz po prostu więcej harować – dlatego właśnie były trener Evertonu preferował kogoś w typie reprezentanta Jamajki, kto będzie się ścigać przez 90 minut z obrońcami rywala. Kogoś, kto ma szybkość, przyśpieszenie, siłę i żelazną kondycję. Wychowanek AJ Auxerre kimś takim po prostu nie jest.

Zresztą wystarczy popatrzeć na kadrę The Irons. Tam takich wybieganych koni, wojowników jest znacznie więcej. Noble, Soucek, Rice, Coufal, Fornals, Dawson, Bowen, wspomniany wcześniej Antonio… Tylko w niektórych przypadkach robiono wyjątki – dla Payeta, którego po prostu nie dało się twardo wsadzić w schematy taktyczne. Francuz musiał dostać wolną rękę, jeśli chodzi o poczynania ofensywne. Trochę tak jest obecnie z Benrahmą, który błyszczał formą na początku sezonu. Na taki manewr w przypadku swojego napastnika 58-latek jednak się nie zdecydował.

Nie chcę obwiniać Davida. Czasami styl gry preferowany przez trenera nie pasuje do zawodnika, a ja nie byłem napastnikiem, którego potrzebował. Nie byłem też jego „transferem”. Jeśli sprowadzasz zawodników [jako menedżer], którzy kosztują klub solidne pieniądze, musisz udowodnić, że nie popełniasz błędu.

To nie ten gracz, jakiego mi potrzeba

W systemie, jaki preferował wtedy szkoleniowiec Młotów, zespół raczej nie skupiał się w pierwszej kolejności na posiadaniu piłki. Choć w aktualnych rozgrywkach to się trochę zmieniło (48%), do momentu wyjazdu Hallera ekipa za kadencji Moyesa średnio utrzymywała się przy futbolówce przez 41.2% czasu gry. West Ham stawiał przede wszystkim na szybką wymianę podań pomiędzy formacjami i wyprowadzanie zabójczych kontrataków, czego beneficjentem w drugiej części sezonu 20/21 został wypożyczony z Old Trafford Jesse Lingard. Anglik w cztery spotkania wyrównał osiągnięcie byłego gracza Eintrachtu z 16 meczów (3 trafienia).

Moyes ogromną uwagę przykuwa do ruchu swoich graczy bez piłki. A bez piłki Sébastien Haller, krótko mówiąc, najlepszy nie jest, zwłaszcza grając samemu na szpicy. On miał stanowić centralny punkt drużyny, która zdominuje posiadanie piłki, przejmie kontrolę nad meczem. Ale to się zmieniło, gdy Pellegrini odszedł. Snajper mówił o tym w przytoczonej wcześniej rozmowie dla Guardiana.

W tym tkwi mój problem. Prosiłem mamę o szybkość, ale nie mogła mi go dać (śmiech). Nie jestem tym graczem, który wdaje się w długie biegi, w dryblingi, bo zwyczajnie nie jestem w tym dobry! Z jednej strony to przeszkoda, ale z drugiej i błogosławieństwo.

Zawsze muszę się dwa razy zastanowić, jakie rozwiązanie wybrać. Jak wykreować sobie przestrzeń w inny sposób, kiedy odpowiednio wyczuć moment do sprintu, gdyż naprawdę trudno jest mi wyprzedzić obrońcę.

Stołeczny klub podpisał umowę z graczem, który najlepiej czuje się w duecie i potrafi doskonale włączać partnerów do ataku, po czym nakazał mu grać w roli samotnej „dziewiątki”. Jak to zostało wspomniane wyżej, 27-latek najlepiej na Wyspach czuł się, gdy mógł grać razem z Michailem. Było widać, że wtedy rozkwita. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że przy takiej zapłaconej cenie i tak wymaga się trochę więcej. Dobrych momentów, takich jak kolejny akrobatyczny gol przewrotką z Crystal Palace, brakowało jak tlenu.

Problemy istotniejsze niż sam futbol

Haller niemiłosiernie często miał tendencję w meczu do straty piłki. Pomimo swojego wysokiego wzrostu (1.90 m) i siły fizycznej, nie radził sobie z defensorami, jakich napotkał w Anglii. Również jego pozostałe atuty związane z rozgrywaniem piłki zostały przykryte. W ciągu jesiennej rundy sezonu 20/21 zanotował jedną asystę i wykreował jedną „setkę” kolegom. Bywały mecze, w których nie oddawał ani jednego strzału na bramkę. Ba, zdarzały się sytuacje, jak chociażby w starciu z Liverpoolem, gdy nie notował nawet jednego kontaktu z piłką w polu karnym przeciwników. Fani często narzekali, że desygnując do gry od początku meczu Iworyjczyka, zespół wychodzi w 10 zawodników.

Na słabe występy w najlepszej lidze świata i zasłużoną krytykę ze strony swoich fanów silny wpływ miało to, co działo się w jego życiu prywatnym. To nie był, krótko mówiąc, okres usłany różami. Przeprowadzając się do Londynu, piłkarz wraz ze swoją współmałżonką spodziewał się drugiego dziecka. Partnerka była już w siódmym miesiącu ciąży.

Musieliśmy mieszkać [z żoną i dziećmi] przez miesiąc w hotelu, następnie przenieść się do mieszkania. Na jej głowie zostało, aby wszystko starannie zaplanować, zaprojektować i zorganizować. Potem pojawił się mały, który miał pewne problemy zdrowotne cierpiał na refluks. Nie spał w nocy, cały czas płakał, ciągle odczuwał jakiś ból.

Najbliżsi to zawsze najwyższy priorytet w życiu, a dzieci pozostają oczkiem w głowie rodziców. Niewielu graczy jest w stanie odciąć się na boisku od problemów w domu i ciągle serwować fanom występy z najwyższej półki. Zawodnik nie chciał być nieobecny w życiu pozasportowym, nie chciał zostawiać wszelkich spraw jedynie na głowie swojej żony. W połączeniu z pandemią i nowymi wyzwaniami w silniejszej lidze spowodowało to kolejne słabe występy, jakich byliśmy świadkami co tydzień.

Nie jestem typem osoby, która trzaska drzwiami i zachowuje się, jakby nic się nie działo. Nie chcę być nieobecny przy wychowaniu dzieci – to nie może zależeć wyłącznie od matki. Martwiłem się o niego [syna], o moją żonę, która nie mogła spać. Ona czuła się jak zombie. Należało się jeszcze przystosować do nowego środowiska, nowej ligi. Do tego jeszcze doszła pandemia koronawirusa… Ogrom rzeczy do ogarnięcia – zwyczajnie nie dawałem rady.

Wyrozumiałość Moyesa

Fatalna runda, presja i ze strony kibiców, przyklejona łatka niewypału, w dodatku trudna sytuacja rodzinna. Wiele czynników złożyło się na to, że 27-latek zapragnął doprowadzić swoją angielską przygodę do końca. Nie tak to wszystko miało się potoczyć dla najdroższego zawodnika w historii Młotów. Przedstawiany w mediach jako zbawiciel linii ataku krótko po przyjściu stał się kolejnym nietrafionym napastnikiem bez konkretnych liczb.

W grudniu 2020 roku Sébastien odbył długą rozmowę z Moyesem i poprosił o transfer z klubu. Musiał zmienić otoczenie, by na nowo odbudować sportową i psychiczną dyspozycję. Odnaleźć swoje dawne „ja”. Szkot rozumiał jego sytuację, dlatego nie robił żadnego problemu i pozwolił mu opuścić London Stadium. Zimą zeszłego roku za 20 milionów funtów zasilił szeregi de Godenzonen.

W Ajaxie mogę zdobywać bramki, grać o trofea i występować w Lidze Mistrzów. Przede wszystkim mam szansę cieszyć się futbolem. W ostatecznym rozrachunku to była niezwykle prosta decyzja. Poszedłem więc do Davida i powiedziałem: „Pytam, czy możesz nie blokować mojej przeprowadzki i puścić mnie do Amsterdamu? Chcę odzyskać pewność siebie”. Na szczęście on i klub się zgodzili.

Nierzadko gracze, aby odbudować swoją markę, robią krok wstecz i zmieniają angielską ekstraklasę na inną. Zazwyczaj jednak wybór pada na którąś z lig Top 5 na Starym Kontynencie. Po odejściu z Manchesteru United Memphis Depay stał się gwiazdą Lyonu. Serge Gnabry zapracował w Werderze Brema na transfer do Bayernu. Juan Cuadrado rozkwitł w barwach Starej Damy po nieudanej przygodzie w Chelsea. Podobnie zresztą Mohamed Salah, który dostał w Rzymie drugie życie.

Haller poszedł jeszcze o stopień niżej i wybrał powrót do holenderskiej Eredivisie. Jego ruch zdziwił wielu brytyjskich ekspertów, ale jak podkreśla w rozmowie z The Guardian, to jest jego życie i to on decyduje, co jest dla niego w danym momencie najlepsze.

Przez długi czas zastanawiałem się, czy powinienem był to zrobić. Ostatecznie chciałem po prostu znowu zacząć cieszyć się futbolem. Pomyślałem sobie: „Po co w ogóle zwracam uwagę na to, co inni sądzą o moim odejściu?”.

Eksperci chcą komentować każdą plotkę, wszystko, co widzą, nawet jeśli nie znają sytuacji od środka. To nie jest ich życie, to jest moje życie.

Trafił swój na swego… nie po raz pierwszy

Niderlandy kolejny raz okazały się dla niego szczęśliwe. Właściwie, jak tylko zjawił się w stolicy Kraju tulipanów, zaczął seryjnie pakować piłkę do sieci przeciwników. Jeszcze w zeszłym sezonie zdążył załadować 11 bramek w lidze i dołożył 5 asyst. Wydatnie przysłużył się w mistrzowskim marszu nie tylko po ligowy tytuł, ale również po Puchar Holandii. W tym radzi sobie równie wybitnie. Przewodzi klasyfikacji strzelców, mając na swoim koncie już 18 trafień (i 6 asyst) w niecałe 1900 minut, co daje mu średnią 0,86 gola na mecz. Ajax w tym momencie prowadzi w lidze, a on jest odpowiedzialny za ponad 32% wszystkich bramek drużyny.

https://twitter.com/TheEuropeanLad/status/1346954687686307842

Widać, że współpraca z Erikiem ten Hagiem po prostu mu służy. Najpierw 50-letni szkoleniowiec ulepił z niego Pana Piłkarza w Utrechcie, teraz pomógł mu wrócić do wyśmienitej dyspozycji na Johan Cruijff Arena. Potrafi dostosować taktykę drużyny tak, aby wydobyć ze snajpera to, co najlepsze. Mimo że Haller najczęściej nie występuje w duecie, to zdecydowanie lepiej czuję się w ekipie, która niezwykle wysoko podchodzi pressingiem i zdecydowanie dłużej utrzymuje się przy piłce (w lidze to prawie 68%!). Ma najwyższą w karierze skuteczność podań (73,5%) i oddaje najwięcej strzałów w ciągu 90 minut (3,6). Widać, że problemy, jakie towarzyszyły mu w West Hamie, odeszły w niepamięć. Topowy trener, topowy Haller?

Z pewnością [ten Hag] może trafić do topowych lig, do najlepszych klubów na świecie. Nie mam żadnych wątpliwości. Nigdy nie widziałem trenera, który ma taką obsesję na punkcie wszystkich możliwych aspektów gry, a miałem naprawdę wielu znakomitych szkoleniowców. Lubię, gdy ktoś ma swoje pomysły i trzyma się ich do samego końca, aby móc je w pełni wcielić w życie.

W listopadzie zeszłego roku pobił rekord Erlinga Hålanda, jeśli chodzi o liczbę bramek w ciągu swoich pierwszych 5 meczów w Lidze Mistrzów. Ogółem strzelał w każdym z 7 spotkań w tegorocznej edycji – dokonał tego jako pierwszy debiutant w historii. Można się zastanawiać, czy to przypadek, może kwestia szczęścia? Nic z tych rzeczy. Liczby potwierdzają suche fakty – Haller ma najwyższe xG, dokładnie równe 9, o 3 większe niż drugi Lewandowski (stan przed rewanżami). Znaleźć się w dogodnej sytuacjach potrafi jak mało kto.

Oby tak dalej, a… może wróci do Anglii?

Z jednej strony trochę szkoda, że Hallera w Premier League już nie ma – zwłaszcza jeśli popatrzymy na to, co wyprawia w barwach Ajaxu. Jednak wbrew pozorom jego sprzedaż okazała się sytuacją win-win. Zyskał sam zawodnik, zyskał holenderski klub i zyskał sam West Ham, który z Antonio w ataku spisuje się zdecydowanie lepiej, aniżeli miało to miejsce z Iworyjczykiem. Jego przygodę idealnie opisał były pomocnik Newcastle Rob Lee, który w rozmowie dla This is Futbol nazwał go do „Joelintonem West Hamu”. Obaj kosztowali sporo pieniędzy, obaj przychodzili z Bundesligi do klubów z dołu tabeli i byli zbliżonymi do siebie profilami graczy, obaj mocno zawodzili [choć zawodnik Srok robi ostatnio sporo, aby zmienić tę niekorzystną opinię].

Ciężko w to uwierzyć, ale Haller już strzelił więcej goli w Lidze Mistrzów (11) niż w ciągu 48 spotkań w Premier League w koszulce stołecznych Młotów (10). Jego sukces w Holandii jest czymś niezwykłym po tak nieudanej przygodzie na Wyspach. Miał być tym, który odczaruje klątwę „9” w klubie, tymczasem jedynie powiększył grono transferowych niewypałów. Zmiana na stanowisku szkoleniowca, niedopasowanie taktyczne do zespołu, pandemia Covid-19, problemy ze zdrowiem dziecka – wszystkie te czynniki przełożyły się na fakt, że ostatecznie w Londynie mu nie wyszło.

W związku z fantastyczną formą 27-latka coraz częściej przewija się w brytyjskich mediach temat jego potencjalnego powrotu do stolicy Anglii. Nowego snajpera będzie szukał Arsenal, który stracił zimą Aubameyanga i ma niepewna sytuacje kontraktową z Lacazettem. Dla Kanonierów może się okazać naprawdę gorącą opcją. Ktoś, kto lubi grać w drużynie operującą piłką i włączać do gry szybkich skrzydłowych, mógłby być niezwykle przydatny z przodu. A może pójdzie w pakiecie ze swoim trenerem na Old Trafford? Na odpowiedź przyjdzie nam poczekać do lata.

Ktoś kiedyś powiedział, że Premier League może i jest najlepszą ligą na świecie, ale to nie znaczy, że musisz tutaj odnosić sukcesy, aby udowodnić, że jesteś świetnym piłkarzem. Nie wiem, czy Haller podąża za tą dewizą, ale coś absolutnie jest na rzeczy. Z tym że zawsze można wrócić i pokazać, że pierwsza przygoda była jedynie słabą rozgrzewką.