W sobotnim spotkaniu przeciwko Southampton Manchester United nie przerwał swojej koszmarnej serii, jeśli chodzi o stałe fragmenty gry. Bowiem po raz n-ty drużynie Czerwonych Diabłów nie udało się strzelić gola po rzucie rożnym. Mimo że czasami otrzymują oni po 10-12 kornerów w trakcie 90 minut, piłka nie chce znaleźć drogi do bramki. A gdy już się to udaje, sędzia albo odgwizduje pozycję spaloną któregoś z graczy, albo dopatruje się faulu na przeciwniku.

To już chyba stało się tradycją w obecnych rozgrywkach najpierw w przypadku ekipy najpierw Ole Gunnara Solskjæra, a teraz Ralfa Rangnicka. Od dobrych kilkunastu meczów komentator w trakcie transmisji wymienia, ile już dni, godzin i minut fani zespołu z północy Anglii czekają na gola z rzutu rożnego. Czas płynie i płynie, a liczby te się tylko zwiększają… Patrząc na bezradność piłkarzy po każdym kolejnym stałym fragmencie gry, nie zanosi się w najbliższym czasie, aby ta seria została przerwana.

Latem Manchester United zatrudnił Erica Ramseya – trenera, który miał pomóc przekuć licznie otrzymywane stałe fragmenty gry na bramki. Problem ten był już bardzo widoczny podczas zeszłej kampanii, więc norweski szkoleniowiec spróbował go rozwiązać w ten sposób. Tymczasem na chwilę obecną jest jeszcze gorzej. Zespół z Old Trafford otrzymał już w aktualnym sezonie Premier League 132 rzuty różne – 6. najwyższy wynik w lidze. Mając takich specjalistów od dośrodkowań ze stojącej piłki jak Bruno Fernandes, Jadon Sancho czy Alex Telles, udało im się wykreować w ten sposób xG jedynie na poziomie 2.17. Czerwone Diabły wciąż pozostają jedyną drużyną w lidze, która jeszcze nie strzeliła w ten sposób żadnego gola.

Ostatnie trafienie po rzucie rożnym angielski klub zdobył w marcu zeszłego roku u siebie przeciwko West Hamowi. Problem w tym, że wtedy była to samobójcza bramka autorstwa Craiga Dowsona. Kiedy United samemu trafiło do sieci? Tu trzeba się cofnąć jeszcze niecałe dwa miesiące wstecz. 27 stycznia 2021 r. uderzenie głową Harry’ego Maguire’a ugrzęzło w siatce bramki strzeżonej przez Aarona Ramsdale’a w przegranym 1:2 starciu z Sheffield. Ponad 400 dni oczekiwania! W futbolu stało się od tego czasu naprawdę sporo. Oto subiektywne TOP 10 wydarzeń od tamtego wręcz pamiętnego spotkania.

10. Sébastien Haller strzelił 10 goli w fazie grupowej Ligi Mistrzów

W West Hamie pożegnano go bez żalu. Kiedy przychodził z Eintrachtu Frankfurt, miał stać się nowym wielkim snajperem Młotów, na którego fani czekali już od dłuższego czasu. Zwłaszcza po świetnej kampanii 18/19, w której wyrósł na czołowego napastnika niemieckiej Bundes. Niektórzy wierzyli, że zapoczątkuje odrodzenie klubu i przywróci go z powrotem do walki o europejskie puchary, ale przygoda Hallera w Londynie była krótka. Co prawda, naznaczona przepięknymi trafieniami z Crystal Palace czy Bournemouth, ale jednak nieudana. Nie udało mu się podbić Premier League, a z Wysp Brytyjskich wyjeżdżał z dorobkiem zaledwie 14 goli w 54 meczach.

Wraz z początkiem stycznia zeszłego roku zasilił szeregi Ajaxu Amsterdam. Transfer okazał się strzałem w dziesiątkę. Jeszcze w zeszłych rozgrywkach strzelił 11 bramek w zaledwie 1500 minut w holenderskiej Eredivisie. Natomiast ten sezon jest jeszcze lepszy (już 16 trafień w 19 meczach!), a jego postawa w Lidze Mistrzów jest wręcz niebywała. Iworyjczyk w swoim debiucie w najbardziej elitarnych rozgrywkach na Starym Kontynencie zapakował aż 4 gole lizbońskiemu Sportingowi. Trafienia nie okazały się jakimiś dziełami sztuki, bo większość dobijał do pustej bramki z bliskiej odległości, ale ilość jak najbardziej budzi podziw.

Następnie Haller sukcesywnie dokładał po jednej bramce (z wyjątkiem 5. kolejki, kiedy strzelił dwie) do końca fazy grupowej. Oprócz Portugalczyków katował również Borussię Dortmund i Beşiktaş. Ostatecznie jesień zakończył z 10 trafieniami! Został drugim po Cristiano Ronaldo piłkarzem, który trafił w każdym spotkaniu fazy grupowej i jednocześnie najszybszym strzelcem 10 bramek w historii rozgrywek.

9. Jagiellonia zwolniła trenera trzy godziny po tym, jak stwierdziła, że jest bezpieczny

Nie mogło zabraknąć wątku naszej kochanej, rodzimej ligi. Po przeciętnych wynikach w rundzie jesiennej w Ekstraklasie niewiele broniło Ireneusza Mamrota. Zaledwie 6 zwycięstw, w dodatku 6 remisów i 7 porażek. Średnia na poziomie 1,2 pkt/mecz, 11. miejsce w ligowej tabeli i oglądanie pleców takich potęg jak Stal Mielec czy Wisła Płock (bez urazy dla kibiców tych drużyn). Nie lepiej było w Pucharze Polski, gdzie Duma Podlasia odpadła już w pierwszej rundzie po porażce 1:3 z Lechią Gdańsk. Mimo to nikt nie mówił głośno o tym, aby już w grudniu zwolnić  byłego trenera Arki Gdynia.

Tuż przed Bożym Narodzeniem prezes Jagiellonii Białystok, Agnieszka Syczewska, udzieliła wywiadu portalowi Weszło. Jednym z poruszanych tematów w rozmowie z Pawłem Paczulem była kwestia przyszłości posady w klubie Mamrota, na które Pani prezes odpowiedziała w następujący sposób.

– Czy trener Mamrot może spać spokojnie?

– Tak. Nasza diagnoza jest taka, że to nie w szkoleniowcu tkwi problem. Zmian potrzebuje drużyna.

Wywiad został przeprowadzony 22 grudnia, a na stronie ukazał się dzień później po godzinie 12. I bum! Kilkanaście minut po 15 Przegląd Sportowy jako pierwszy podał informację, że szkoleniowiec został zwolniony. Niedługo po tym oficjalny komunikat w tej sprawie wydał sam klub. Dzień przed Wigilią Jaga wycięła taki numer postaci, która jeszcze niedawno poprowadziła ją do wicemistrzostwa Polski. Nigdy już chyba nie uwierzę w stwierdzenie, że ESA widziała już w swojej historii dosłownie wszystko.

8. Phil Jones brał czynny udział w meczu piłki nożnej

707 dni oczekiwania. Druga najdłuższa przerwa pomiędzy dwoma występami jednego zawodnika, który nie zmienił definitywnie pracodawcy, w historii Premier League. Choć wielokrotnie był wyśmiewany, wypychany z klubu, jego historia na pewno może stanowić inspirację dla wielu kontuzjowanych piłkarzy. Trochę przypomina mi tenisistę Juana Martina Del Potro, który mimo wielu kłopotów po drodze i depresji wszedł z powrotem do świata wielkiego sportu i taką samą drogą podąża Phil Jones.

4 stycznia Phil Jones wobec kontuzji Maguire’a, Lindelöfa oraz Bailly’ego wyszedł w pierwszym składzie na mecz Manchesteru United przeciwko Wolverhampton. Choć był zamieszany w utratę jedynego gola przez Czerwone Diabły, to rozegrał naprawdę świetne zawody. Trafił nawet do naszej Jedenastki 21. kolejki. Każde udane zagranie było oklaskiwane przez kibiców zgromadzonych na Old Trafford. To naprawdę cud, że ten gość wrócił. W zimowym okienku miał odejść  do Ligue 1, by szukać regularnej gry, ale odrzucił tę propozycję. Dlatego prawdopodobnie dostanie jeszcze jedną czy dwie okazję, by zagrać w barwach ukochanego klubu. Został nawet umieszczony w kadrze United na fazę pucharową Ligi Mistrzów.

7. Włosi wygrali Mistrzostwa Europy

A Anglicy przegrali w finale. Z perspektywy polskiego kibica europejski czempionat nie potrwał za długo. Paulo Sousa, pomimo korzystnego losowania i formatu turnieju, nie zdołał zaprowadzić naszej reprezentacji nawet do 1/8 finału. Polacy zdobyli zaledwie 1 punkt po remisie z Hiszpanią, a apetyty na pewno były większe. No ale jak się przegrywa ze Słowacją… Ostatecznie Siwy Bajerant po eliminacjach postanowił opuścić pokład, przenosząc się do Flamengo. Flamengo, które planuje budować wokół postaci Andreasa Pereiry. Powodzenia.

Z perspektywy, że kciuki trzymałem również za Synów Albionu, również gdzieś pozostaje niesmak. Do końcowego triumfu zabrakło naprawdę niewiele. Kapitalne występy podopiecznych Garetha Southgate’a w starciach z Niemcami i Ukrainą napawały nadzieją na zwycięski marsz zakończony finałem na Wembley. Otwierająca bramka Luke’a Shawa (swoją drogą może nawet MVP całej imprezy) już na samym początku potyczki z Włochami sprawiła, że sen o powrocie futbolu do domu miał się w końcu spełnić. Aczkolwiek druga część spotkania, rzuty karne i fatalne uderzenia Rashforda, Sancho i Saki obróciły sytuacje w druga stronę. Mimo sympatii do Anglików uważam, że w ostatecznym rozrachunku trofeum podniosła najlepsza z tych 24 reprezentacji.

6. Ole już nie jest na kole

W zeszłym sezonie Manchester United pod wodzą Ole Gunnara Solskjæra po raz drugi od czasów Sir Alexa Fergusona przekroczył barierę 70 punktów w Premier League. To przełożyło się na drugie miejsce w lidze. A do połowy rozgrywek nawet udało się realnie włączyć do walki o tytuł. Lekki zjazd w lidze zaczął się tak naprawdę od tego wspomnianego meczu z Sheffield. Udało się również osiągnąć finał Ligi Europy i zaliczyć całkiem pozytywne okienko transferowe.

Aczkolwiek tegoroczna kampania to porażka Norwega. Choć zaczęło się od efektownych zwycięstw z Leeds i Newcastle, czym dalej w las, tym było tylko gorzej. Legenda Czerwonych Diabłów i tak dostała ogromny kredyt zaufania od władz klubu po kompromitujących występach z Liverpoolem i Man City. Sobotnie popołudnie na Vicarage Road przelało czarę goryczy. Może niepotrzebnie sprowadzano CR7, bo zburzyło mu to plan na drużynę, a może po prostu po czasie wyszedł słaby warsztat 48-latka.

W każdym razie zastąpił go Ralf Rangnick. Problem w tym, że Niemiec ani nie poprawił za bardzo wyników, ani nie udoskonalił gry przy rzutach rożnych. Postęp widać jedynie w mniejszej ilości traconych bramek. Natomiast na ten moment to jedyny pozytyw jego kadencji. A coraz więcej dziennikarzy z Wysp donosi, że piłkarze po dwóch miesiącach współpracy mają go serdecznie dosyć. Jak mówi mój kolega redakcyjny, Solskjær przynajmniej po kolejnych niepowodzeniach się uśmiechał. Teraz już nawet tego nie ma…

5. CR7 był już w Man City, by w ostatniej chwili zawrócić

Saga transferowa związana z Cristiano Ronaldo nie była jakoś nadzwyczaj długa. Sporym zaskoczeniem był fakt, że słynny Portugalczyk opuści latem Turun, w którym wciąż nie zdobył kolejnego tytułu w jego ulubionych europejskich rozgrywkach. Zainteresowanie ze strony topowych drużyn w Europie było natychmiastowe i wydawało się, że albo zgarnie go Real, albo galaktyczne PSG, albo Man City. Dzień po tym, jak oficjalnie Massimiliano Allegri potwierdził odejście niespełnionego gwiazdora, on już siedział w samolocie do Manchesteru.

Gdy coraz bardziej realne stawało się przejście do lokalnego rywala Czerwonych Diabłów, do akcji przystąpił Sir Alex Ferguson, który w telefonicznej rozmowie nakłonił ikonę futbolu, aby jeszcze raz posmakowała życia na Old Trafford i pomógł dograć szczegóły z agentem piłkarza.

Problem w tej cukierkowej historii powrotu do klubu, w którym stał się najlepszym piłkarzem na świecie, jest taki, że zdecydowanie nie przebiega on ani trochę po jego myśli. Co prawda, CR7 strzelił 800. bramkę w karierze czy wprowadził na swoich barkach zespół do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. To jednak krótkie momenty chwały. Aktualna forma jest daleka od ideału, notując w ciągu ostatnich tygodni 6 kolejnych spotkań bez bramki – najgorszą serię od 13 lat. Zamiast walki o mistrzostwo najprawdopodobniej skończy się na pozycji poza Top 4.

4. Robert Lewandowski pobił legendarny rekord Gerda Müllera

Rekord strzelecki Gerda Müllera wydawał się przez wiele dziesięcioleci nie do pobicia. No bo w jaki sposób strzelić 40 bramek w jednej ligowej kampanii? Przecież to obecnie grubo powyżej gola na mecz przez cały sezon – co już jest fantastycznym osiągnięciem. A jednak. Robert Lewandowski pewnym krokiem zmierzał w kierunku najlepszego snajpera w historii RFN. Nie pokonała go nawet kontuzja więzadeł, która wykluczyła go z 4 kolejnych serii spotkań w kwietniu. Gdy było już naprawdę blisko, zaczęły trochę wychodzić nerwy. Widoczne stało się to, jak bardzo naszemu reprezentantowi na tym zależy, jak choćby po trafieniu przeciwko Freiburgowi, kiedy marnował kolejne setki.

Podobnie było niemal przez całe spotkanie w ostatniej kolejce z Augsburgiem na Allianz Arena. Rafał Gikiewicz w bramce robił wszystko, by Monachijczyków i Lewego zatrzymać. Choć wpuścił 4 gole, przy uderzeniach Lewego wciąż kapitalnie interweniował i utrzymywał stan konta kolegi na 40 bramkach. (Na szczęście) Giki poległ w doliczonym czasie gry, gdy popełnił błąd przy strzale Sané, odbijając futbolówkę wprost przed siebie. Snajper Bayernu dopadł do piłki, minął go i wcisnął do sieci tę upragnioną 41. bramkę. Niewykonalne osiągnięcie Müllera stało się przeszłością.




3. Christian Eriksen wraca do treningów po wydarzeniach z Mistrzostw Europy

Gdyby nie nagła pomoc ze strony kolegi z reprezentacji, Simona Kjæra, Christian Eriksen mógłby opuścić ten świat w czasie spotkania z Finlandią. Ogromne szczęście, że obrońca Milanu tam był, a były piłkarz Tottenhamu wyszedł z całego tragicznego zdarzenia cało. Choć na początku mówiło się o tym, że prawdopodobnie czeka go zakończenie kariery, po kilku miesiącach znów jest gotowy do gry. Lekarze wstawili mu rozrusznik serca, co oznaczało, że musi rozwiązać kontrakt w Interze, ale 30-latek wrócił do ukochanej dyscypliny. I to w pełni profesjonalnie, zaczynając na początku stycznia regularne treningi z Ajaxem.

W ostatnim dniu okienka transferowego jako wolny zawodnik podpisał kontrakt z Brentford, dzięki duńskim kontaktom ze strony właściciela. Dlatego za chwilę znów powinniśmy mieć możliwość oglądać go na boiskach Premier League. Sobotnim popołudniem pojawił się na obiekcie Pszczół tuż przed pierwszym gwizdkiem, gdzie w czasie honorowej rundki po boisku otrzymał owacje na stojąco. Według brytyjskich mediów Eriksen do gry będzie gotów w przeciągu 2-3 tygodni. Wczoraj miał wziąć udział w sparingu ekipy Thomasa Franka z Southend, w którym nawet zaliczył asystę.

2. Messi w łzach żegna się z kibicami Barcelony

W tej sprawie pomylił się nawet Fabrizio Romano. Włoski spec od transferów jeszcze dzień przed katastrofą w Blaugranie informował o tym, że jednak udało się dopiąć nowy kontrakt legendy klubu z Camp Nou. Sprzeciw wyraziła jednak La Liga, która nie miała w tej sprawie ani grama litości. Tak więc po 20 latach Leo Messi został zmuszony przez kłopoty finansowe swojego ukochanego klubu do odejścia. 8 sierpnia Argentyńczyk w łzach na konferencji prasowej podzielił się tą informacją ze światem.

Parę dni później 7-krotny zdobywca Złotej Piłki dołączył do gwiazdozbioru w ataku Paris Saint-Germain. Razem z Neymarem i Mbappe ma dać katarskim właścicielom upragniony triumf w Champions League. Natomiast Messi na razie tylko krótkimi chwilami dał pokaz swojej wirtuozerii. A narastające konflikty poszczególnych graczy z Pochettino mogą sprawić, że marzenia o wielkim srebrnym pokalu z dwoma uchami trzeba będzie odłożyć na przyszły sezon.

1. Powołanie do życia Super League

Jeśli odejście Messiego z Barcelony okazało się szokiem dla świata piłki, to czym było powstanie Super Ligi? 18 kwietnia 2021 roku 12 klubów postanowiło się zbuntować przeciwko europejskiej organizacji i ogłosiło stworzenie własnych rozgrywek. Wszystko w przeddzień zebrania spotkania Komitetu Wykonawczego UEFA, gdzie planowano omówić reformę rozgrywek na Starym Kontynencie. Nadrzędnym celem przedsięwzięcia było zapewnienie elitarności rozgrywek i meczów na absolutnie najwyższym poziomie. 15 stałych członków, 5 drużyn rotacyjnych, 180 spotkań w fazie grupowej gigantów europejskiego futbolu. Florentino Perez wysłał jasny sygnał – Najlepsza piłka od nas dla Was, drodzy kibice…

Wróć. Nadrzędnym celem oczywiście okazały się pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Z perspektywy kibica Manchesteru United oczywiście nie zdziwiło mnie przystąpienie do rozgrywek mojej drużyny. Choć patrząc z perspektywy czasu, nachodzi pewna refleksja, że rodzina Glazerów i Ed Woodward mogła w znaczący sposób ocieplić swój wizerunek, wyłamując się z tej haniebnej inicjatywy. Szkoda tylko, że zapewne nawet nie przeszło im to przez myśl. Zresztą podobnie uczyniono w Chelsea, Arsenalu, Liverpoolu, Tottenhamu i Manchesterze City.

Wycofanie się z projektu Anglików (ale również reszty „założycieli”) nastąpiło równie szybko, jak wydanie oświadczenie o przystąpieniu. Uruchomiło to również falę protestów ze strony fanów, łącznie z zamieszkami na Old Trafford, które doprowadziły do przełożenia meczu z West Hamem.