Na piłkarzy nietuzinkowych, takich, których kariery to setki zabawnych anegdot, ma się w zwyczaju mówić kolorowe ptaki. Takie stwierdzenie w przypadku byłego zawodnika Liverpoolu byłoby obrazą majestatu. Bruce Grobbelaar zasługuje na miano co najmniej pawia wśród całego stada papug. W swojej karierze stał na bramce z parasolką, sikał na słupki, czy otrzymał miano Króla Klaunów. A to tylko część jego legendy. 

Karierę bramkarza Liverpoolu postanowiłem podzielić na artykuły. Ten jest tekstem niepoważnym, skupiającym się na ekstrawaganckich i najzwyczajniej śmiesznych zachowaniach Zimbabwejczyka. W drugim weźmiemy pod lupę te poważniejsze i czasami traumatyczne przeżycia z jego życia. Tymczasem zapraszam na kilka anegdot.

Rodezja, Kanada, Anglia

Mimo urodzenia się w RPA Grobbelaar swoje młodzieńcze lata spędził w Rodezji (obecnie Zimbabwe). Jako nastolatek był utalentowanym krykiecistą i otrzymał stypendium baseballowe w Stanach Zjednoczonych, ale jego marzeniem była kariera piłkarska. Występował w kilku rodzimych klubach, po czym wyjechał do Kanady i podpisał kontrakt z Vancouver Whitecaps. Początkowo był drugim wyborem i aby zdobyć doświadczenie, zgodził się na wypożyczenie do Crewe Alexandra.

Crewe było pierwszą prawdziwą szansą na wyrobienie sobie nazwiska, a on z niej skorzystał. Podczas meczów rozmawiał z kibicami i rozpoczynał dryblingi z piłką prosto z bramki. Przed jednym ze starć wybiegł na boisko w czapce, rękawicach, z gumą do żucia i groteskową maską na twarzy, którą zamierzał zastraszyć przeciwników. Oprócz takich ekscesów wyróżniał się także wysoką formą między słupkami. Po dobrych występach w barwach The Alex kupił go Liverpool. W nowym klubie robił bardziej spektakularne rzeczy i to pod każdym względem.

Dudek Grobbelaar dance

Zanim w 2005 roku Jerzy Dudek wykonał swój taniec przed karnym Andrija Szewczenki, który został zapamiętany jako Dudek dance, podobną sztuczką w maju 1984 roku popisał się Bruce Grobbelaar. Finał Pucharu Europy na Stadio Olimpico to chyba najbardziej pamiętny moment w całej jego sportowej karierze. 

Po 90. minutach finałowego starcia Liverpoolu z Romą na tablicy wyników widnieje remis 1:1. Pora na rzuty karne. Trzy pierwsze serie nie przyniosły rozstrzygnięcia – 2:2. W czwartej serii piłkę na jedenastym metrze ustawia Francesco Graziani. Bramkarz angielskiej drużyny zaczyna tańczyć, a raczej chwiać się na nogach w celu rozkojarzenia rywala. Włoch nabiega i jego strzał ląduje na poprzeczce, a trybuny dopingujące przyjezdnych wiwatują. Następnie karnego wykorzystuje Alan Kennedy i The Reds zdobywają swój czwarty Puchar Europy. Największym bohaterem, tak jak w Stambule, zostaje gracz w rękawicach i tak zwane Wobby legs, albo jak kto woli nogi ze spaghetti.

Odwróciłem się do fotografów za bramką i zacząłem gryźć w siatkę. Pamiętam, jak myślałem: To jest jak spaghetti. Wiem – zrobię przed nim nogi spaghetti! Więc po prostu pozwoliłem moim nogom zwiotczeć, jakby były pasmami spaghetti.




Nie był to jedyny pamiętny moment Zimbabwejczyka na arenie międzynarodowej. W 1981 roku, kilka miesięcy po transferze do miasta Beatlesów udał się na przedsezonowe tournée. Jednym z punktów trasy była sparingowa potyczka z FC Zurych. Zespół z Wysp wygrał 3:0, Grobbelaar zachował czyste konto, a w międzyczasie znalazł chwilę, aby zabawiać kibiców, żonglując piłką i huśtając się na poprzeczce.

Kilkanaście dni później, a dokładnie 22 sierpnia, w wygranym 5:0 pojedynku z Home Farm w Dublinie, Bob Paisley uznał, że granica przesunęła się za daleko.

On jest żywym srebrem i nigdy nie chciałem mu tego odbierać, ale w środku tego meczu stanął na rękach i sprawił, że tłum ryczał – powiedział menedżer drużyny.

Klątwa szamana

A co jeżeli bym Wam powiedział, że Liverpool nie mógł zdobyć mistrzostwa przez klątwę? Pewnie się teraz lekko uśmiechacie, ale posłuchajcie tego. 

Będąc w studiu przed spotkaniem The Reds z Watfordem w grudniu 2019 roku, Bruce Grobbelaar ujawnił, jak odczyniał klątwę, oddając mocz na Anfield.

W 1992 roku byłem sponsorowany przez Zambezi Lager [marka piwa], a oni wysłali szamana z lagerem. Pochodził naokoło słupków, położył swój kozi ogon, nalał wody na słupki po obu stronach boiska, wziął mikrofon i powiedział:  „Jeśli nie ma tu człowieka dżungli Bruce’a Grobbelaara, nie wygracie tytułu”.

The Reds swój ostatni tytuł mistrza Anglii zdobyli w sezonie 1989/90. Zimbabwejczyk odszedł z klubu w 1993 roku. Nie chcę siać teorii spiskowych, ale dalsza część wypowiedzi niepokojąco łączy pewne wydarzenia.

Wróciłem do RPA, pojechałem do Kanady, wróciłem do Anglii. Pamiętasz, jak Stevie G się poślizgnął? Po pewnym wieczornym meczu zszedłem na koniec The Kop, nasikałem na słupki. To złamie zaklęcie. Zostałem wyrzucony. Nie zdążyłem tego zrobić na trybunie Anfield Road, a my skończyliśmy na drugim miejscu.

Stare porzekadło mówi – co się odwlecze, to nie uciecze. Zawodnik Liverpoolu był zdeterminowany, żeby dokończyć, co zaczął.

Wypełniłem swoje zadanie. W zeszłym sezonie grałem tu w meczu charytatywnym. Powiedziałem: „dobrze”. Wziąłem butelkę z wodą, wylałem wodę, nasikałem do butelki, wróciłem. W pierwszej połowie na The Kop, rozprysnąłem ją po wszystkich słupkach. W drugiej połowie zszedłem na koniec Anfield Road i rozlałem po wszystkich stronach.

Efekt? Sezon po odczarowaniu klątwy drużyna pod przywództwem Jürgena Kloppa sięgnęła po 19. tytuł mistrzowski. Przypadek? Całkiem możliwe, ale po kampanii 2019/20 pewien afrykański golkiper na pewno siedział wygodnie w fotelu i napawał się dumą.

W deszczowy dzień w Liverpoolu

Wyspiarski klimat ma to do siebie, że rzęsiste ulewy są niemal codziennością. Piłkarze nie mają łatwo, kiedy trzeba biegać, a z nieba strumieniami leje się woda. Co w takim razie mają powiedzieć bramkarze, zwłaszcza tacy, którzy przez 90 minut nie mają nic do roboty? Mogą pójść za przykładem Bruce’a Grobbelaara i pożyczyć od jednego z kibiców parasolkę. Przy wyniku 5:0 już niewiele może się zdarzyć. Golkiper The Reds postanowił więc przestać moknąć i do końca spotkania stał między słupkami pod parasolem.

Grobbelaar Królem Klaunów 

Po tych wydarzeniach można śmiało powiedzieć, że reprezentant Zimbabwe ma dystans do tego, co robi. Jednak nie zawsze. Posiada też drugą twarz, o której przekonał się chociażby Steve McManaman. W derbowym pojedynku z Evertonem w 1993 roku podopiecznym Graeme’a Sounessa nie wychodziło kompletnie nic. Grobbelaar dwoił się i troił, żeby jego zespół wywiózł z Goodison Park cokolwiek. Zmasowane ataki gospodarzy jeszcze w pierwszej połowie skończyły się zdobyciem bramki, co wprawiło Bruce’a w istną furię. Zaczął krzyczeć i wściekle wymachiwać rękoma, po czym rzucił się na będącego w pobliżu McManamana. W stronę młodego Anglika poleciało kilka cierpkich słów odnośnie zaangażowania jego, jak i całego zespołu. Gdyby skończyło się na krzykach, to ta sytuacja nie byłaby przytaczana. Starszy kolega z defensywy uciekł się do rękoczynów, które przerodziły się w szarpaninę. Wszystko nie trwało długo, ale pomocnik raczej już nigdy później nie wdawał się w dyskusję ze swoim bramkarzem.




À propos drugiej twarzy. Na długo przed starciem z McManamanem miejsce miała inna historia. Ponownie wędrujemy na derby Merseyside. Fani The Toffees całą pierwszą połowę rzucali bluzgami w stronę bramkarza ekipy gości, m.in. przewijało się tam miano Króla Klaunów. Mając korzystny dla siebie wynik 1:0, mogli sobie na to pozwolić. W przerwie otrzymał od nich podarunek w postaci maski błazna. Na prezent odpowiedział w swoim stylu. Założył ją na głowę, tak aby była skierowana w stronę trybun. Tak, wcześniej krzyczane przezwisko stało się pstryczkiem w nos dla sympatyków z niebieskiej części miasta. Rywal z Anfield wygrał 3:1, a nasz Two Face uznał, że to było jedno z lepszych spotkań w jego karierze.

Niestety nie udało mi się znaleźć zdjęcia potwierdzającego tę historię. Za to w trakcie poszukiwań natknąłem się na fotografię przedstawiającą kibiców The Toffees paradujących przed bohaterem dzisiejszego tekstu w strojach klaunów, z banerem „Bruce the Clown”. Pochodzi ono z tego samego starcia.

Jego styl bronienia był nietuzinkowy. Bronił piłki niemożliwe do wyciągnięcia i wpuszczał strzały, które nie miały prawa wpaść. Przy czym trzeba pamiętać, że swoimi interwencjami wielokrotnie ratował drużynę. Poznając kawałek historii bramkarza jego słowa, które są jednocześnie tytułem tego tekstu, nabierają większego sensu.