Puchar Narodów Afryki z każdym dniem coraz bardziej się rozkręca. Od lat wielu zawodników z Premier League stanowi o sile reprezentacji krajów z Czarnego Lądu. Który jednak poradził sobie w Anglii najlepiej? Postanowiliśmy zebrać kapitułę Angielskie Espresso i wyjaśnić to raz na zawsze!

10. Yakubu Aiyegbeni

Jeśli szukacie definicji określenia „potężny napastnik”, to tutaj macie ideał. Yakubu przez lata imponował skutecznością na murawach angielskiej ekstraklasy, reprezentując barwy czterech klubów. Kojarzy go zapewne wielu z was. Nie wszyscy muszą jednak wiedzieć, że na Wyspy trafił… z Izraela. Harry Redknapp wypatrzył go dzięki świetnym występom w Lidze Mistrzów dla Maccabi Hajfa. Pozyskał Nigeryjczyka w 2003 roku, a ten od razu pomógł Portsmouth w wywalczeniu awansu do elity.

Szybko się w niej zadomowił. Zaliczył aż pięć sezonów z rzędu z dwucyfrową liczbą ligowych bramek. Dla Pompey: 16 i 13, potem 13 i 12 dla Middlesbrough, a następnie 15 w debiutanckiej kampanii dla Evertonu. Imponował świetnym ustawieniem i wyczuciem w polu karnym, pozwalającym na zaskoczenie defensywy rywali. Z Boro doszedł do finału Pucharu UEFA. Został też pierwszym graczem The Toffees, który w erze Premier League osiągnął pułap 20 goli we wszystkich rozgrywkach. Kolejne trzy lata okazały się już dużo trudniejsze, w dużej mierze przez kontuzję ścięgna Achillesa. Dlatego też powędrował na krótkie wypożyczenie do występującego w Championship Leicester City. A po powrocie postanowiło go kupić Blackburn Rovers.

Sezon na Ewood Park okazał się jego ostatnim na najwyższym szczeblu. Podobnie, jak i jego nowego klubu. Niemniej, napastnik rodem z Afryki ustrzelił dla spadkowicza aż 17 bramek w zaledwie 30 występach. By to zobrazować – zajął czwarte miejsce w klasyfikacji strzelców, reprezentując przedostatnią drużynę w tabeli! Może i Yakubu Aiyegbeni nie może pochwalić się żadnym trofeum zdobytym na angielskiej ziemi, ale ma przy swoim nazwisku aż 95 trafień w tamtejszej ekstraklasie. Tylko czterej afrykańscy zawodnicy mają większy dorobek w Premier League.

9. Jay-Jay Okocha

„Jest tak dobry, że nazwali go dwa razy!” zwykli wykrzykiwać fani Boltonu. Augustin Okocha, jak naprawdę nazywał się Nigeryjczyk, trafił do europejskiej piłki przez przypadek. Spędzał wakacje w Niemczech, gdzie kolega zabrał go na trening Borussii Neunkirchen, niedługo później grał już we Frankfurcie, skąd przez Fenerbahce za 14 milionów funtów trafił do PSG, zostając 1998 roku najdroższym afrykańskim piłkarzem. Po czterech sezonach spędzonych w Paryżu trafił za darmo do Boltonu, gdzie z miejsca pokochali go lokalni kibice. Zresztą ciężko było go nie pokochać. Styl gry Nigeryjczyka do złudzenia przypominał ten prezentowany przez Ronaldinho, którego zresztą był mentorem, gdy obaj grali w klubie ze stolicy Francji. Fenomenalna technika, przegląd pola, luz, oglądanie Okochy w akcji to czysta przyjemność. A to wszystko w Boltonie Sama Allardyce’a. Jay-Jay po prostu musiał znaleźć się na naszej liście. Polecamy odpalić sobie na youtubie pierwszy lepszy mecz z jego udziałem i delektować się finezją jego zagrań.

Rozgrywający w swoim pierwszym sezonie na Wyspach zdobył siedem goli, w tym tego najważniejszego z West Hamem ­– kluczowego w kontekście walki o utrzymanie. Bolton w dużej mierze jemu zawdzięcza utrzymanie w tamtym sezonie i to z nim Sam Allardyce odtańczył na koniec kampanii taniec szczęścia.

Rok później był już kapitanem zespołu i zaprowadził Bolton do finału pucharu ligi, gdzie The Trotters polegli z Middlesborough Ostatecznie Jay-Jay spędził na Reebok Stadium cztery lata, a cała przygoda skończyła się spadkiem i wielkim zawodem Nigeryjczyka, który przyznał, że była to „strata czasu, bo klub nie inwestował i nie budował na fundamentach tworzonych przez drużynę, w której występował”.  Okocha odszedł do Kataru, skąd wrócił jeszcze na sezon do Hull, jednak niekończące się pasmo kontuzji zmusiło go do zakończenia kariery.

Jay-Jay do dziś uważany jest za jednego z największych magików, który grał w Premier League. Dwa razy wybierany był najlepszym piłkarzem Afryki, a Pele umieścił go na swojej liści 125 najlepszych piłkarzy w historii.

8. Kolo Touré

Iworyjczyka nie mogło zabraknąć w naszym zestawieniu. W końcu żaden inny zawodnik z Czarnego Kontynentu nawet nie zbliżył się do liczby jego występów w angielskiej ekstraklasie. Niewielu było też zawodników, niezależnie od pochodzenia, którzy mieli okazję reprezentować aż trzy kluby tradycyjnej Top Six. 353 mecze, dwa mistrzostwa kraju, do tego trzy FA Cup. To kawał historii!

Zaczęło się w 2002 roku, gdy jako 20-latek przyjechał na testy do Arsenalu. Przypadł Arsène’owi do gustu i ten postanowił ściągnąć go na stałe z ASEC-u Mimosas. Gracz z Wybrzeża Kości Słoniowej nigdy nie brylował bajeczną techniką, ale dzięki zaciętości i pracowitości po pewnym czasie zdołał wywalczyć sobie miejsce w podstawowej jedenastce Kanonierów. Był częścią legendarnych Invincibles, dwukrotnie zdobywał FA Cup, doszedł z nimi też do finału Ligi Mistrzów. Na Emirates pozostałby zapewne jeszcze dłużej, gdyby nie spięcie z Williamem Gallasem. Po nim zażądał transferu w 2009 roku.

Odszedł do nowo budowanej potęgi – Manchesteru City i od razu został tam kapitanem. Po pierwsze trofeum – swój trzeci Puchar Anglii sięgnął już w drugim sezonie. 12 miesięcy później zasmakował mistrzostwa również w barwach The Citizens. Wraz ze wzmocnieniami ekipy z Manchesteru spadał w hierarchii i wreszcie, przed sezonem 2013/14, przeniósł się do Liverpoolu, gdzie napisał ostatni rozdział swej historii w Premier Leauge. Potrwał on trzy lata, niestety bez sukcesów The Reds. Najlepiej z nich pewnie wspomina pierwszego gola od pięciu lat, zdobytego przeciwko Aston Villi oraz znajomość z Brendanem Rodgersem. Irlandczyk z północy zabrał go potem do Celtiku, a obecnie ma w zwycięzcy Pucharu Narodów Afryki z 2015 roku asystenta w Leicester City.

7. Emmanuel Adebayor

W Premier League zagrało zaledwie czterech piłkarzy z Togo. Jeden z nich z pewnością wyrył się w pamięci fanów. Mowa oczywiście o Adebayorze, który poza swymi bramkami, odznaczył się kilkoma kontrowersyjnymi decyzjami. Dlatego też eks-zawodnik Monaco dość mocno polaryzuje fanów futbolu. A przygoda napastnika w Anglii zaczęła się w Arsenalu, gdzie błyszcał jego idol, Nwankwo Kanu.

Arsène Wenger ściągnął go do Londynu zimą 2006 roku. Napastnik nie porywał skutecznością na początku, ale po odejściu Thierry’ego Henry’ego pokazał pazur. Kampanię 2007/08 zakończył z aż 24 ligowymi golami. Żaden gracz z Czarnego Lądu nie zaliczył wcześniej takiego wyniku. Później „numerem jeden” w ataku został Robin van Persie. To jednak nie odstraszyło inwestującego wielkie pieniądze Manchesteru City. Obywatele wyłożyli na Togijczyka 25 milionów funtów. I tutaj dochodzimy do prawdopodobnie najbardziej pamiętnego momentu w karierze Adebayora.

Pierwszy mecz z poprzednim pracodawcą, a on strzela gola. Co robi? Przebiega całe boisko, by celebrować pod trybuną wściekłych gości. Jakby tego było mało, po spotkaniu zawieszono go za kopnięcie van Persiego w twarz. Przeprowadzka na Etihad niespecjalnie się udała i po półtora roku powędrował na wypożyczenie do Realu Madryt. A po powrocie wysłano go do Tottenhamu, który później go wykupił. I trudno się dziwić, bo debiutancką kampanię zakończył z fenomenalnym bilansem 17 trafień i 11 asyst. Reprezentował barwy Kogutów przez cztery lata, aż odszedł za darmo. Potem próbował jeszcze na krótko wrócić do Premier League, wiążąc się z Crystal Palace, lecz skończył z tylko jednym golem i nie zatrzymano go na dłużej. Może pochwalić się aż 97 bramkami w angielskiej ekstraklasie, co plasuje go w ścisłej czołówce afrykańskiej klasyfikacji. A… co do ciekawostek – ostatni rozdział kariery pisał w Paragwaju!

6. Sadio Mane

Sadio w dzieciństwie ukrywać musiał swoją pasję do piłki przed ojcem – lokalnym imamem, który zabronił mu grać. Ostatecznie jednak ojciec pogodzić się musiał z pasją i ogromnym talentem syna. Zgodził się pod warunkiem, że ten pozostanie dobrym muzułmaninem. Z jego błogosławieństwem Sadio pojechał na turniej pod Dakarem, gdzie wypatrzył go lokalny skaut. Na testach w stolicy Senegalu trenerzy ustawili Mane na lewym ataku i jak ruszył wraz z pierwszym gwizdkiem, tak do dziś nie może się zatrzymać.

Metz, Salzburg, Southampton, w żadnym z tych klubów Mane nie grał dłużej niż dwa lata. Niczym Robert Lewandowski stale rozwijał się, pokonując kolejne szczeble w kierunku upragnionego celu. Zanim jednak przeniósł się do Liverpoolu, zdążył jeszcze wbić najszybszego hat-tricka w historii Premier League. Dwie minuty i 56 sekund dokładnie tyle zajęło mu strzelenie trzech goli Aston Villi.

Na Anfield przeniósł się w 2016 roku i miejsca zdobył nagrodę najlepszego zawodnika sezonu, strzelając 13 bramek w 27 meczach. Potem było jeszcze lepiej. Wraz z Salahem i Firmino stworzył najbardziej ikoniczne trio Liverpoolu w XXI wieku, z którym zdobył Ligę Mistrzów i mistrzostwo Anglii. A na tym pewnie nie koniec.

Jest zdecydowanie najlepszym Senegalczykiem, który kiedykolwiek wybiegł na boiska Premier League. A przecież w Anglii grało aż 27 reprezentantów tej nacji, w tym Demba Ba, Papis Cisse czy El Hadji Diouf. A nie zapowiadało się tak dobrze, bo pierwszym był Ali Dia…

5. Riyad Mahrez

Eksplozja talentu Algierczyka w mistrzowskim sezonie Leicester City z pewnością wciąż jest jeszcze żywa we wspomnieniach wielu kibiców. Na murawie pokazywał prawdziwą magię. Wtedy stanowił jedną z największych sensacji sezonu. Teraz wszyscy dobrze wiemy, czego się od niego spodziewać. Od lat jest jednym z najlepszych skrzydłowych w Anglii. I zapewne wszyscy młodzi afrykańscy piłkarze chcieliby rządzić w Premier League jak Riyad Mahrez. Zdobywać trofea pod wodzą Pepa Guardioli, grać u boku wielkich gwiazd, no i, oczywiście – mieć tak bajeczną technikę.

Już na samym początku przygody z angielską ekstraklasą miał udział w „wielkiej ucieczce” Leicester City. To jego dublet zapewnił wygraną nad Southampton, która znacznie przybliżyła Lisy do utrzymania. W kolejnych rozgrywkach stanowił już motor napędowy ekipy Claudio Ranieriego. Algierczyk, Jamie Vardy i N’Golo Kanté natchnęli drużynę z King Power Stadium do pamiętnego sukcesu i oczywiście zaczęto spekulować na temat ich przyszłości. Eks-gracz Le Havre został jednak w klubie na kolejne dwa lata, chociaż po drodze kilkukrotnie kręcił nosem, a nawet protestował, odmawiając treningów zimą 2018 roku. Pół roku później w końcu doczekał się wielkiego transferu.

Manchester City zapłacił za niego 60 milionów funtów. Skrzydłowy został wówczas najdroższym piłkarzem ze swojego kontynentu oraz najdroższym zakupem w historii Obywateli. Pomimo olbrzymiej konkurencji i częstej rotacji Guardioli, 30-letniego zawodnika można bez dwóch zdań określić udanym zakupem. Nieraz pomagał zespołowi w trudnych momentach, np. napędzając kluczowy dla losów tytułu comeback w ostatniej kolejce sezonu 2018/19. Błyszczał też podczas szarży The Citizens do przegranego finału Ligi Mistrzów w Porto. Mahrez to bez wątpienia afrykańska ikona Premier League. Jego aktualny dorobek to 242 występy, 72 gole, 50 asyst, trzy mistrzostwa kraju, a do tego Puchar Anglii i trzy Puchary Ligi.

4. Michael Essien

Macie znajomych kolegów kibicujących Chelsea? Zapytajcie ich, który zawodnik z Afryki dwa razy w ciągu trzech lat wybrany został najlepszym zawodnikiem zespołu i jednocześnie jego bramka wygrała głosowanie na gola sezonu. Tak, to właśnie reprezentant Ghany, a nie Didier Drogba, zgarnął oba wyróżnienia kolejno w 2007 i 2009 roku.

Przyszedł do Chelsea w 2005 roku, mimo że do Manchesteru United na zastępstwo dla odchodzącego Roya Keane’a próbował ściągnąć go sam Sir Alex Ferguson. Nie ma się co dziwić. Dopiero co zdobył z Lyonem mistrzostwo Francji i zgarnął nagrodę najlepszego zawodnika ligi. Na transfer do ekipy The Blues namówił go Didier Drogba, który skontaktował się z Michaelem przez telefon Florenta Maloudy, gdy Ghańczyk zaproszony został na obiad do domu Francuza. By ściągnąć go na Stamford Bridge, Chelsea musiała po raz kolejny pobić rekord transferowy (albo wyrównać zeszłoroczny ustanowiony przy zakupie Drogby, różne źródła podają różne kwoty), wydając blisko 25 milionów funtów, jeszcze raz pokazując Czerwonym Diabłom, że to oni będą w najbliższym czasie rządzić w Anglii.

Essien to jeden z tych zawodników, którzy z ostrej gry w środku pola, pełnej przechwytów i odbiorów, uczynił sztukę. Wciąż jednak dodawał coś ekstra w pomocy. Zdobył dla Chelsea 17 bramek w 168 występach. Przez dziewięć lat spędzonych w Londynie zdobył dwa mistrzostwa Anglii, cztery razy triumfował w pucharze Anglii i raz w Lidze Mistrzów. 

Pod koniec związku z Chelsea spędził rok na wypożyczeniu w Realu Madryt Jose Mourinho, który kiedyś powiedział o Ghńczyku, że „jest dla niego jak syn”. W Madrycie zabłysnął jednak przede wszystkim imprezą urodzinową, na którą, z całego zaproszonego zespołu, przyszedł tylko Ricardo Carvalho i Luka Modrić. Z powodu licznych kontuzji wcześniej musiał zakończyć poważne granie i przez resztę swojej kariery grał w Grecji, Indonezji i Azerbejdżanie.

3. Didier Drogba

Rozmieszczenie czołowej trójki naszego rankingu naprawdę nie było łatwe. Każdy z zawodników na podium był kluczowym graczem w drużynach zdobywających mistrzostwo i dominujących ligę. Na trzecim miejscu jeden z symboli Chelsea i całej Premier League.

Didier Drogba to prawdopodobnie najlepszy napastnik w historii Chelsea, a na pewno w historii jej występów w Premier League. Czołg łączący ogromną siłę z fenomenalnymi technicznymi umiejętnościami. Napastnik, którego od lat bezskutecznie zastąpić próbują włodarze The Blues, bijąc kolejne rekordy transferowe.

Do Chelsea trafił w 2004 roku z Olympique Marsylia i chwilę zajęło, zanim zaczął seryjnie zdobywać bramki. Ostatecznie strzelił ich 164 w 381 występach dla Chelsea, dwa razy zdobywając koronę króla strzelców Premier League. Jednak to nie liczba trafień Drogby, a ich ranga zawsze robiły największe wrażenie. Napastnik z Wybrzeża Kości Słoniowej to gość stworzony do rozgrywania wielkich meczów. Strzelił dziewięć bramek w dziesięciu finałach, w których brał udział. Siedem z nich wygrał, w tym ten z Bayernem Monachium w Lidze Mistrzów w 2012 roku.

Podczas swojego pierwszego pobytu na Stamford Bridge zdobył trzy tytuły mistrza Anglii, ale gdy do klubu wrócił Jose Mourinho, Drogba wrócił z nim, dokładając jeszcze jedno mistrzostwo do gabloty. Razem w Chelsea wygrał 17 trofeów.

Poza tym wszystkim Drogba jest po prostu świetnym gościem, bardzo zaangażowanym społecznie, który nigdy nie zapomniał, skąd pochodzi. Na każdym kroku wspiera zarówno WKS, jak i inne afrykańskie kraje. W 2009 roku cały trzymilionowy dochód ze współpracy z Pepsi przeznaczył na budowę szpitala w Abidjan, w swoich rodzinnych stronach. Głośno było też o tym, jak przyczynił się do zakończenia wojny domowej na Wybrzeżu Kości Słoniowej, publicznie nawołując do zawieszenia broni.

2. Yaya Touré

Młodszy z braci Touré trafił do Manchesteru rok po Kolo. Ten ruch można nazwać jednym z najważniejszych zakupów w nowożytnej historii City. Iworyjczyk po transferze z Barcelony szybko wyrósł na lidera ekipy z Etihad i pomógł wprowadzić ją na piłkarskie salony. Od momentu, gdy założył błękitną koszulkę, wszystko zaczęło bardzo szybko zmierzać we właściwym kierunku. Już w pierwszej kampanii pomógł wywalczyć pierwszy w historii awans do Ligi Mistrzów. W kolejnym zaliczył kluczowy udział w odzyskaniu tytułu po 44 latach.

To wszystko w dużej mierze dzięki pomysłowi Roberto Manciniemu. Włoch ustawiał pomocnika wyżej niż Guardiola w Katalonii. „Uwolniony” Yaya pokazał pełnię swojej klasy. Mistrzowski sezon 2013/14, już pod wodzą Manuela Pellegriniego, to jeden z absolutnie najlepszych indywidualnych popisów w historii ligi. Dość powiedzieć, że jako zawodnik środka pola w 35 występach strzelił 20 bramek i zaliczył 9 asyst – po prostu kosmos. Wszystko układało się idealnie aż do… pojawienia się starego znajomego. Latem 2016 roku Pep objął stery The Citizens i sytuacja stała się bardzo napięta.

Katalończyk nie zgłosił Touré do Ligi Mistrzów, mieliśmy słynną „aferę urodzinową” i oficjalne przeprosiny ze strony zawodnika. Chociaż spędził w klubie jeszcze dwa lata to stracił miejsce w składzie i powoli był odsuwany coraz bardziej w cień. Etihad opuścił po ośmiu sezonach. Niedługo potem oskarżył Guardiolę o rasizm. Stwierdził, że afrykańscy gracze są niesprawiedliwie traktowani przez aktualnego mistrza Premier League. W końcu jednak ponownie go przeprosił. Trochę szkoda, że jego przygoda w City skończyła się w takich okolicznościach. W końcu facet z takim CV, czterokrotnie wybierany najlepszym zawodnikiem Czarnego Kontynentu, z trzema mistrzostwami Anglii oraz czterema krajowymi pucharami kraju na koncie mógł dać jeszcze więcej. Choć jego dorobek i tak ogromnie imponuje.

1. Mohamed Salah

Czy po jego pierwszych meczach na angielskich boiskach ktokolwiek spodziewał się, że za kilka lat wybierany będzie najlepszym afrykańskim zawodnikiem w historii Premier League? Nie ma co ukrywać, Salah w Chelsea okazał się flopem. Po zaledwie 13 występach, beż żalu najpierw dwukrotnie wypożyczono i ostatecznie sprzedano go na Półwysep Apeniński. Najpierw w Fiorentinie, później w Romie Egipcjanin sobie poradził, ale nie wziął ligi szturmem. Co prawda zdobywał kilkanaście bramek na sezon, ale przed odejściem z Romy nie mieścił się nawet w czołowej dziesiątce najlepszych strzelców. Nad nim znaleźli się m.in. Marco Boriello, Keita Balde czy Papu Gomez. Liverpool trochę więc ryzykował, wydając na Salaha 37 milionów funtów. Dziś wiemy, że było to abstrakcyjnie mało.

Jeżeli Mane nieźle wszedł do Liverpoolu, zdobywając  13 goli, to co powiedzieć o Salahu i jego 32 bramkach w pierwszym sezonie w samym Premier League. To wręcz trochę przerażające, że Egipcjanin od tamtej pory praktycznie się nie zatrzymał. Tak, czasem trochę zwalnia, jak każdemu zdarzają mu się gorsze okresy, ale łącznie w 229 spotkaniach zdobył dla The Reds 148 goli, zaliczając przy tym 58 asyst. To oznacza, że Faraon ma udział przy bramce średnio w dziewięciu na dziesięć spotkań. Miazga.

Co więcej, jego gole to przecież nie są dobitki, wepchnięcia piłki do pustej bramki czy nawet jakieś zwykłe trafienia. Znakomita większość jego goli pada po pięknych indywidualnych akcjach, precyzyjnych trafieniach, do których poniekąd przeszliśmy do porządku dziennego, jak niegdyś do goli Messiego czy Ronaldo. Ten sezon to kolejny popis Salaha i jeżeli Egipcjanin da radę utrzymać taką formę, może w końcu uda mu się zdobyć wymarzone trofeum i otrzymać miano najlepszego zawodnika w Europie…