Jest maj 2013 roku, na stadionie Anfield w Liverpoolu odbywa się ostatnia kolejka w sezonie ligowym. Kibice ubrani w czerwone barwy zebrali się na trybunach, by w meczu ze zdegradowanym już Queens Park Rangers pożegnać legendę swojego klubu, 35-letniego Jamie’ego Carraghera. Zanim urodzony w Merseyside piłkarz opuścił boisko przy owacji na stojąco, notując tym samym 737. mecz dla Liverpoolu i kończąc swoją przygodę z profesjonalnym futbolem, murawę opuścił inny zawodnik The Reds. W przeciwieństwie do starszego o 18 lat kolegi, wystąpił on właśnie po raz pierwszy w czerwonym stroju. Mowa o 17-letnim Jordonie Ibe, który z uśmiechem na ustach otrzymywał podziękowania od kolegów za udany debiut w Premier League. To po jego podaniu Phillipe Coutinho zdobył jedyną bramkę w tym spotkaniu, zapewniając Carragherowi perfekcyjne pożegnanie ze swoją karierą na Anfield.

Wczesna wyprowadzka do Liverpoolu

Debiutujący Ibe wlał w serca kibiców nadzieję na przyszłość. Miała to być piękna klamra jednej kariery i rozpoczęcie następnej. Na jego talencie jako pierwsi poznali się włodarze Wycombe Wanderers, którzy dali mu zadebiutować w League One już w wieku 15 lat. Wiek nie miał wtedy dla niego żadnego znaczenia i potrafił grać jak równy z równym z każdym rywalem w seniorskim futbolu. Nic więc dziwnego, że już wtedy pytały o niego największe kluby w Anglii. Ibe nie chciał zbyt szybko opuszczać swoich rodzinnych stron, dlatego poprosił o 12 miesięcy na podjęcie decyzji co do swojej przyszłości.

Nawet mimo wstrzymania się z podjęciem szybkiej decyzji o przeniesieniu swoich talentów do bardziej profesjonalnego klubu, przeprowadzka do Liverpoolu rok później była dla tak młodego człowieka skokiem na głęboką wodę. Tym bardziej, gdy towarzyszą temu pieniądze większe niż kiedykolwiek wcześniej. Jordonowi zależało, by zabrać ze sobą chociaż część swojej rodziny, która pomogłaby mu w aklimatyzacji. Od zawsze był osobą ceniącą sobie ciepło rodzinne i możliwość wsparcia ze strony krewnych. Trudności było jednak całe mnóstwo, nawet z najprostszymi rzeczami. Jak sam tłumaczył, nie rozumiał nawet akcentu charakterystycznego dla tamtych stron. Jako dziecko nigdy nie był na północy kraju i nie rozumiał skąd biorą się słowa, których ludzie używali do rozmowy z nim.

Kariera Jordona rozwijała się tak, jak każdy młody piłkarz mógłby sobie ją wymarzyć. Po debiucie zapracował sobie na dwa wypożyczenia do Championship. Gdy wrócił z drugiego z nich, czyli z Derby County, był już pełnoprawnym członkiem pierwszego zespołu Liverpoolu. Strzelił swoją debiutancką bramkę w Premier League i miał okazję występować w europejskich pucharach. Kibice The Reds chcieli, by zapełnił lukę po odchodzącym Raheemie Sterlingu. Jego wejście było bardzo mocne, więc mieli prawo upatrywać w nim potencjalną gwiazdę.




Grożono mu nożem

W wieku 20 lat Liverpool oczekiwał od niego konkretów. Tak się złożyło, że konkrety przyszły nie ze strony samego zawodnika, a z innego klubu. Na stole pojawiło się 15 milionów funtów za podpisanie kontraktu z prosperującą gwiazdą. Bournemouth widziało Ibe’a u siebie i było w stanie pobić swój transferowy rekord, by dać mu szansę w swoich barwach. Kolejna przeprowadzka, tym razem na południe Anglii, stała się faktem. Z perspektywy czasu można określić był to świetny biznes Liverpoolu, a dla Jordona krok w niewłaściwym kierunku.

W Bournemouth było mu ciężej, bo oczekiwania rosły. Zaczęły pojawiać się problemy różnej maści, głównie poza boiskiem. W grudniu 2016 roku doszło do incydentu, który zapadł mu w pamięci na stałe i wyrządził ogromne szkody w jego życiu. Jako 20-latek został napadnięty i okradziony.

Niedługo po tym jak podpisałem kontrakt z Bournemouth świętowaliśmy moje urodziny – relacjonował Ibe – zorientowałem się, że przez cały weekend ktoś mnie obserwował. Przed wyjazdem z hotelu wyjrzałem przez okno i widziałem, że stoi tam samochód. Ktoś przesiedział w nim siedem godzin, czekając na mnie całą noc. Chciałem szybko stamtąd uciec, więc wsiadłem do swojego samochodu i gwałtownie ruszyłem, ale plan nie zadziałał. Zostałem umyślnie uderzony w tył auta. Teraz już wiem, że nie powinienem był wychodzić na zewnątrz. Byłem naiwny i chciałem sprawdzić co się stało, ale gdy to zrobiłem, ci ludzie wysiedli i przystawili mi nóż do gardła. Nie widziałem ich twarzy. Jeden z nich trzymał pistolet. Zbadali mnie na tyle dobrze podczas tych dwóch dni, że wiedzieli o tym, że mam zegarek, mimo iż nie miałem go na sobie.

Taka sytuacja dla 20-letniego człowieka nie jest czymś normalnym. Po Jordonie została ogromna trauma i nieustający lęk. Jak sam przyznał, nigdy wcześniej nie widział nawet broni na własne oczy.

Towarzyszy mi uczucie niepokoju, nawet w najprostszych sytuacjach, jak wsiadanie do auta. Muszę się rozejrzeć, mój kierowca zawsze musi być ze mną. Gdy byłem z córką na zakupach w sklepie, widziałem dwóch zakapturzonych ludzi, którzy przechadzali się za mną po sekcji dziecięcej i wyszli nic nie kupując.  Normalna rzecz, nie robili nic złego. Ale kurwa… takie sytuacje powodują, że nie czuje się bezpieczny. Musiałem zadzwonić do mojego kierowcy, który był na dole i powiedzieć mu o tym. W mojej głowie zawsze jestem o dziesięć kroków do przodu, co się może stać. Tak wygląda teraz moje życie.

O sytuacji z 2016 roku nie wiadomo było wiele. Do prasy wyciekły informacje o wypadku samochodowym i kradzieży. Mało kto wówczas znał szczegóły tego incydentu. Kibice skupili się na imprezowym stylu życia Jordona i zaczęli mu wytykać gorsze prowadzenie się. Problemy nawarstwiały się i nie było widać ich końca. Na boisku Ibe doznawał kontuzji, a w życiu prywatnym przestało mu się układać z jego dziewczyną, która urodziła mu córeczkę, Bubbę. Na horyzoncie widniało jednak coś, co miało zadać mu ostateczny cios i wepchnąć go w depresję. Pandemia i lockdown sprawiły, że Ibe został całkiem sam.

„Nie chciałem się przyznawać”

Utrata rodziny i przerwa od gry w piłkę były dla gubiącego się chłopaka jak cios, po którym nie mógł się pozbierać. W tym samym czasie Bournemouth oznajmiło mu, że nie zamierza przedłużać z nim kontraktu, co definitywnie odcięło go od możliwości wykonywania swojego zawodu. Izolacja wpłynęła na niego najgorzej jak tylko mogła. Mama Jordona miała bezsenne noce i musiała prosić jego kuzyna, by ten był przy nim, żeby jej syn nie zrobił niczego głupiego.

Pomocną dłoń w karierze piłkarskiej wyciągnął mu jeden z jego byłych klubów, Derby County. Zespół ten zaproponował mu kontrakt, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, w jakim stanie znajduje się piłkarz. Do przełamania doszło w styczniu 2020 roku. Ibe udostępnił na Instagramie wpis, w którym poinformował o swojej depresji. Kibice zaczęli go inaczej postrzegać, a ludziom wokół zaczęły otwierać się oczy.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Jordon Ashley Ibe (@jordon_ibe)

Przed udostępnieniem wpisu na Instagramie w zasadzie nikt się do mnie nie odzywał. Nikt nie wiedział przez co przechodzę. Ludzie widzieli mnie z zewnątrz i patrzyli na człowieka, który jest wiecznie naburmuszony, spóźnia się na treningi, nie integruje się z drużyną i zachowuje się tak, jakby mu kompletnie nie zależało. Ale ja przechodziłem przez piekło i nie chciałem się do tego przyznawać. Powiadomiłem tylko najbliższą rodzinę i bliskich mi przyjaciół.

Poinformowanie o swoich problemach na publicznym kanale społecznościowym było dla Jordona jedną z najtrudniejszych i najodważniejszych rzeczy, jakie zrobił w życiu. Żaden strzelony karny, udany drybling, czy celne podanie w pole karne nie miało takiego ciężaru, jak uzewnętrznienie się w trudnych dla siebie chwilach. Podczas udostępniania wpisu towarzyszyły mu łzy, a słowa płynęły prosto z serca. Chciał tym pomóc nie tylko sobie, ale też innym. W trakcie lockdownu, niezależnie od zawodu, wielu ludzi wpadło w depresję i uzależnienia. Ibe przyznał, że myślał o tym, gdy udostępniał ten wpis.

Piłkarz ma prawo zachorować

Temat depresji, to wciąż coś, z czym współczesny świat bardzo delikatnie się oswaja. Oprócz słów wsparcia w kierunku Jordona, pojawiły się głosy o tym, że ta sytuacja jest niedopuszczalna. To naprawdę szokujące, że w XXI wieku wciąż znajdują się ludzie, którzy uważają, iż profesjonalny piłkarz nie może cierpieć na depresję. Bo jest bogaty, bo ma własną służbę domową i kierowcę. I co z tego? Sława i pieniądze może być wręcz czynnikiem podsycającym problemy mentalne. Na piłkarzach ciąży presja o niewyobrażalnych rozmiarach. Od ich ruchów, prowadzenia się, ich wyspania się, czy spożywanych posiłkach zależy to, jak prezentują się na niecałym hektarze boiska. Poświęcają i podporządkowują swoje życie pod jeden zawód. Piękny zawód, ale męczący i ryzykowny. Ich gra wpływa na zadowolenie kibiców, sponsorów, właścicieli klubów i innych ludzi, związanych z przemysłem futbolowym. Piłkarze dorastają w świecie, w którym każdy błąd może ich słono kosztować. Muszą umieć rozróżniać dobro od zła i być odpornym na podszepty chciwców, podżegaczy i oszustów. To wszystko może być nie do udźwignięcia dla młodych chłopaków, którzy chcą tylko kopać w piłkę.

Na temat depresji wielokrotnie wypowiadał się Marvin Sordell – były piłkarz Watfordu, Boltonu, czy Burnley, który w 2019 roku postanowił zakończyć karierę piłkarską w wieku 28 lat. Przyczyną była depresja, która ciągnęła się za nim od lat, a najtrudniejszy moment przypadł w 2013 roku, gdy targnął się na swoje życie. W wywiadach Sordell przyznawał, że pomoc jakiej udziela się piłkarzom jest niewystarczająca.

Jako profesjonalnemu piłkarzowi, mówi się tobie co masz robić, co pić, co jeść, jakie są twoje uwarunkowania. A jeśli chodzi o poważne kwestie, takie jak zdrowie psychiczne, oczekuje się, że zawodnicy wyjdą i z kimś porozmawiają na własną rękę. To coś, z czym stowarzyszenie piłkarzy i Football Association powinni coś zrobić. Potrzeba wynająć ludzi, którzy nie muszą być zatrudnieni bezpośrednio przez kluby, ale muszą być wokół graczy na co dzień. Psychologowie są profesjonalistami i znają różnicę między kimś, kto ma gorszy dzień, a kimś, kto cierpi na problemy ze zdrowiem psychicznym. To gigantyczna różnica, która może być przełomowa.

Przykład Jordona sięga głębiej niż przeciętny przypadek problemów mentalnych profesjonalnego piłkarza. Nie jest to zawodnik, który tylko i wyłącznie nie poradził sobie z presją. W jego życiu dochodzi dodatkowa warstwa, która nie jest widoczna dla kibiców i obserwatorów. Warstwa życia prywatnego, które prowadzi przecież każdy. Niespełniona miłość, trauma związana z napaścią, izolacja od społeczeństwa i niemożność wykonywania zawodu. To coś, czego nie dostrzeżemy na boisku, ani na treningach. To coś, co niszczy człowieka od środka, a na zewnątrz zostawia snującego się ducha samego siebie, który zapomniał jaki jest sens dalszej egzystencji. Piłkarz może złamać nogę, może zerwać ścięgno achillesa, może złamać nos. Może tak samo zachorować na depresję. Przestańmy myśleć o tym, że to coś nadzwyczajnego.