Gdy pod koniec zeszłego sezonu Wolverhampton ogłosiło odejście Nuno Espirito Santo, kibice Wilków byli zszokowani. Nagle, na ostatni mecz sezonu, pierwszy z fanami na Molineux po przerwie wynikającej z pandemii, mieli przyjść tylko po to, by pożegnać swojego menedżera. Menedżera, który przez cztery sezony pracy wprowadził klub do Premier League, a następnie osiągnął w lidze trzy najlepsze miejsca w historii Wolverhampton. Z komunikatu opublikowanego na oficjalnej stronie klubowej dowiedzieli się, że umowa z Portugalczykiem rozwiązana została za porozumieniem stron. Wszystkim wydawało się jednak, że to Wolverhampton wyjdzie gorzej na tym rozstaniu. A Nuno zrobi kolejny krok w rozwoju, biorąc na cel wakat pozostawiony po Jose Mourinho w Tottenhamie. I rzeczywiście Nuno przeszedł do Spurs. Tylko że dziś w północnym Londynie nikt już o nim nie pamięta. Podobnie jak w klubie z hrabstwa West Midlands, które pod sterami Bruno Lage’a robi kolejny krok w rozwoju…

Dziewiątego czerwca tego roku hasło „Lage” musiało być jednym z najczęściej wpisywanych w wyszukiwarce Google. Na pewno wśród osób interesujących się angielską piłką. Choć portugalski menedżer przez dwa sezony prowadził Benfikę, przywracając lizbońską drużynę na tron Primeira Ligi, w Anglii wciąż był postacią praktycznie anonimową. Wolverhampton też nie zamierzało pomagać fanom i podawać im na tacy informacji o nowym pracowniku. Przedstawienie menedżera ograniczono do krótkiego #WelcomeBruno. Ktokolwiek jednak dokopał się do bardziej szczegółowej biografii nowego szkoleniowca Wolves, domyślał się, że wewnątrz klubu już zachodzą realne zmiany. A człowiek, który wieku 21 lat zdecydował się porzucić karierę piłkarza na rzecz ścieżki trenerskiej i przez kilkanaście lat tułał się, zaliczając niższe ligi, prowadzenie młodzieży i prace na stanowisku asystenta, dokładnie wie, co ma robić.

Krok po kroku

Pod kołdrą sukcesów odnoszonych przez Wolves pod wodzą Nuno Espirito Santo, można znaleźć wiele małych brudów, nieprzyjemnych plam, które zapewne dobitnie wytknęłyby Portugalczykowi media, gdyby tylko przydarzyła mu się jakaś większa wpadka. Oczywiście każdy ma swój własny model pracy i ciężko oceniać, który jest lepszy. Mimo to codzienny widok Nuno opuszczającego centrum treningowe wczesnym popołudniem, na pewno irytował zawodników i resztę sztabu. Sztabu, który poza grupką sprowadzonych ze sobą sześciu najbliższych współpracowników, Nuno głównie ignorował.

Lage to inny menedżer. Pojawia się w klubie wczesnym rankiem i często zostaje do późnego wieczora. Choć przyprowadził ze sobą taką samą liczbę współpracowników co poprzednik, stara się wmieszać ich w istniejącą strukturę, poświęcając czas członkom sztabu napotkanym w nowym miejscu pracy. Nie deprecjonuje też drużyny młodzieżowej, której ani Santo, ani nikt z jego zaufanych nie poświęcał większej uwagi. Lage wytypował swojego asystenta, Alexa Silvę, i brata, Luisa Nascimiento, na co dzień monitorującego rozwój pierwszej drużyny, do obserwowania zmagań zespołu u23.

Co więcej, nowy menedżer zmienił też wystrój wnętrza w obiekcie treningowym Wilków, Compton Park. Specjalnie dobudowane skrzydło wyposażono w 30 wygodnych foteli, projektor i ekran do wspólnego omawiania zagrań poszczególnych piłkarzy. Powstanie skrzydła było jednym z warunków postawionych przez Lage’a. To w takich komfortowych warunkach codziennie spotykają się piłkarze ze sztabem. Ale jeżeli któryś z zawodników ma prywatną sprawę do menedżera, jego drzwi zawsze są otwarte. To też jeden z pierwszych ruchów nowego trenera. Każdego z zawodników najpierw zaprosił na prywatną rozmowę i wysłuchał ich oczekiwań. A to coś, co wcześniej nie było w Wolverhampton oczywiste.

Mimo wielu różnic są obszary, w których Lage ma z Espirito Santo wiele wspólnego. I nie chodzi jedynie o to, że obaj panowie są Portugalczykami i mają jednego agenta, Jorge’a Mendesa, bez którego zapewne obaj nigdy nie trafiliby na Molineux. Cechuje ich pragmatyczne podejście do pracy, nie obiecują gruszek na wierzbie i obaj uwielbiają powtarzać, że rozwój to proces budowany krok po kroku. To też jeden z powodów, dla których zatrudniono byłego menedżera Benfiki. Nie zamierzał burzyć fundamentów położonych przez poprzednika, ani nawet wprowadzać większych zmian w projekcie Wolves. Lage zaplanował dalsze etapy budowy, wprowadzając własne usprawnienia.

Nowy ofensywny styl

Eksperci śledzący karierę Lage’a i kibice, którzy przestudiowali jego okres w Benfice, po nowym menedżerze spodziewali się przede wszystkim zmiany formacji. W portugalskim klubie najczęściej korzystał z taktyki 4-4-2, która przynosiła świetne rezultaty. W 76 meczach drużyna Lage’a wygrała aż 51 razy, strzeliła 181 goli i uzyskała zawrotną średnią 2,17 punktów na mecz. Nowy menedżer wyszedł jednak z założenia, że jeżeli coś działa, to nie należy tego zmieniać. Pozostał więc przy ustawieniu z trójką środkowych obrońców, preferowaną przez Santo.

Zmiana w sposobie gry Wolves jest jednak widoczna gołym okiem. Choć Lage nie wprowadził formacji stosowanej w Benfice, wprowadził ofensywne nastawienie. Do tego więcej wolności i radości z gry, z których znany był w Lizbonie. Styl prezentowany przez zespoły Portugalczyka był też kluczowy przy jego zatrudnieniu. Kibice i włodarze Wolverhampton byli już zmęczeni defensywnym i często nudnym sposobem gry z czasów Nuno Espirito Santo.

Początek był ciężki i przez chwilę wydawało się, że rzeczywiście na całej zmianie to były szkoleniowiec Wilków wyszedł najlepiej. W trzech meczach otwierających sezon Wolverhampton zaliczyło trzy porażki po 0:1. W tym samym czasie Tottenham pod wodzą Santo wygrał trzy razy w takim stosunku, a menedżer Spurs zgarnął nagrodę menedżera miesiąca. Jednak w każdym z tych trzech meczów Wolverhampton wykręcał wyższe lub podobne xG do przeciwnika. To jedno odrobinę niższe (1,51 do 1,73) miał w drugim meczu sezonu, gdy przeciwnikiem ekipy z Molineux były… Koguty. W pozostałych dwóch meczach, z Leicester i Manchesterem United, Wolves wykreowali już znacznie więcej sytuacji od rywali. Każdy, kto obserwuje Premier League, nie ograniczając się tylko do sprawdzania wyników, widział, że w samym zespole zachodzą zmiany, które będą przynosić efekty w dłuższej perspektywie.

Drużyna gra zdecydowanie wyżej niż w poprzednim sezonie, znacznie szybciej operuje piłką i wywiera na przeciwnika więcej pressingu. Wprawdzie wciąż nie są nawet w połowie stawki pod względem liczby odbiorów na połowie przeciwnika, jednak w zeszłym sezonie zajmowali w tej klasyfikacji jedną z najniższych lokat. Jest, jak miało być – zmiany zachodzą krok po kroku. Kolejna, w środku pola, co prawda nie personalna, bo duet Joao Moutinho – Ruben Neves, wciąż rządzi poczynaniami reszty drużyny. Aczkolwiek w tym sezonie dostali trochę inne wytyczne.

Środek ten sam, a jednak jakiś inny

Czasami ciężko uwierzyć, że gracz o umiejętnościach i potencjale Rubena Nevesa wciąż gra w Wolverhampton. Po tym, jak z wielkim luzem i spokojem wyprowadził klub z Championship, wydawało się, że Portugalczyk już niedługo wróci do regularnych występów w Lidze Mistrzów. Swego czasu Neves był przecież najmłodszym kapitanem w tych prestiżowych rozgrywkach. W wieku osiemnastu lat wyprowadził na boisko drużynę Porto. Zresztą środkowy pomocnik co okienko łączony jest z klubami z czołówki nie tylko ligi angielskiej, ale i europejskiego futbolu.

Tak samo ciężko jest też czasami uwierzyć, że Joao Moutinho wciąż gra w Wolverhampton. W tym wypadku z zupełnie innych powodów. Kibice śledzący Premier League co najmniej od dekady zapewne pamiętają, jak grając w Sportingu, łączony był z Manchesterem United. W środkowym pomocniku widziano wówczas potencjalne zastępstwo dla odchodzącego na swoją pierwszą emeryturę Paula Scholesa. Od tamtej pory minęło blisko 13 lat, a Portugalczyk wciąż nie schodzi z bardzo wysokiego poziomu.

Razem tworzą środek pomocy Wolverhampton już cztery lata. W poprzednich sezonach Ruben harował na całej długości i szerokości boiska. Z kolei Joao miał więcej zadań stricte ofensywnych, związanych z rozegraniem piłki. W tym ich role trochę się zmieniły.

Jeszcze w Championship Neves był graczem, który miał wpływ na wszystkie akcje swojej ekipy. Portugalczyk stemplował każdą piłkę i często popisywał się oryginalnymi i finezyjnymi zagraniami z głębi pola. W Premier League często grał bardziej wycofany. Owszem, był wszędzie i miał wpływ na dyktowanie tempa akcji Wilków, ale często z tylnego siedzenia, zajmując miejsce tuż przed trójką obrońców.

Pod skrzydłami Lage’a Neves znów jest głównym dyrygentem zespołu i gra znacznie bardziej atrakcyjnie. Już zagrał tyle samo piłek penetrujących obronę przeciwników co przez cały zeszły sezon (6). Portugalczyk częściej też wchodzi w drybling (0,65 na mecz do 0,5 z zeszłego sezonu), ale rzadziej strzela (1,2 na mecz do 2,15) i znacznie mniej pracuje w defensywie – zmalała jego liczba odbiorów i zablokowanych strzałów. W prawie wszystkich statystykach Neves zrównuje się z Joao Moutinho. Starszy kolega w porównaniu do poprzednich lat zdecydowanie częściej udziela się w defensywie. Zablokował w tym sezonie więcej strzałów od Nevesa (25 do 18), gdy w poprzedniej kampanii miał ich zdecydowanie mniej (40 do 71). Joao rzadziej kreuje też sytuacje strzeleckiej kolegom. W tym praktycznie zrównał się z Nevesem, kiedy wcześniej robił to półtora raza częściej od kolegi z reprezentacji.


W Benfice Lage stosował taktykę 4-4-2 z dwiema „szóstkami”. Wiele wskazuje na to, że i w klubie z Molineux będzie do tego dążył. A zaczyna właśnie od wprowadzenia w środku pola dwóch bardzo podobnie grających pomocników. Na horyzoncie pojawiła się już jednak pewna przeszkoda. Osłabiona w środku pomocy Chelsea, wzięła na radar Rubena Nevesa, a kontrakt Joao Moutinho ubiega wraz z końcem sezonu…

Kluczowa dla ataku zmiana na… bramce

Jednak najbardziej znacząca przemiana w Wolves w porównaniu do poprzedniego sezonu to ta personalna w bramce zespołu. Zabawne, jak wiele wspólnych cech ma z ewolucją na ławce menedżerskiej. W końcu Portugalczyk zastąpił na tej pozycji swojego rodaka. I tak samo, jak w przypadku trenera wydawało się, że to posunięcie odbije się klubowi czkawką. Rui Patricio, poprzedni bramkarz Wolves, rozpatrywany jest przecież w kategoriach jednego z najlepszych bramkarzy w historii Portugalii. Ciężko było sobie wyobrazić, że zastępujący go golkiper Olympiakosu Pireus będzie w stanie wejść w jego buty. A Jose Sa praktycznie z miejsca stał się ulubieńcem trybun.

Sa już wykręcił znacznie lepszy wynik pod względem wpuszczonych bramek do liczby wykreowanych przez przeciwników sytuacji od Patricio. Do tego jest także bardziej mobilnym i lepiej wyszkolonym technicznie golkiperem. Aktualny bramkarz włoskiej Romy jest jednym z tych graczy, którzy często są niemalże przyklejeni do końcowej linii. W zeszłym sezonie tylko sześć razy – najrzadziej w lidze, interweniował poza polem karnym. Podczas gdy Sa w pół kampanii zrobił to już 15-krotnie, będąc w ligowej czołówce.

To jedna z tych rzeczy, o których rozmawiam z Conorem Coadym i chłopakami – opowiadał Sky Sports Lage. – Kiedy chcesz, aby gra między liniami była zwarta, bramkarz powinien umieć wychodzić wysoko, aby wypełnić lukę za obrońcami. Jeśli bramkarz pozostaje w bramce, odległość jest często zbyt duża. A jeśli umie grać wyżej, obrońcy też mogą grać wyżej i odstępy między nimi są małe. W ten sposób, jeśli piłka zagrana przez przeciwnika poszybuje do przodu z dużą prędkością, mamy naszego bramkarza, który ją przejmie. Jeśli piłka poleci wysoko, ale wolniej, poradzą sobie z nią nasi obrońcy.

Inną kluczową kwestią jest gra nogami Jose Sa. Rui Patricio był najrzadziej zagrywającym piłkę bramkarzem w całej Premier League. Nowy bramkarz Wolves robi to znacznie częściej. Co więcej blisko połowa jego wybić to długie szybkie wykopy w poszukiwaniu napastnika wybiegającego na wolne pole. W ten sposób zaliczył asystę w spotkaniu z Southampton, gdy długą piłką uruchomił Raula Jimeneza. Sa świetnie też wyrzuca piłkę, co w lidze robi rzadziej tylko od Illana Mesliera. Właśnie w ten sposób stworzył sytuację Danielowi Podence’owi w meczu z Leeds.

W takim samym stopniu jak ważny dla naszej obrony jest nasz napastnik, tak ważny dla rozpoczęcia akcji ofensywnych jest dla nas nasz bramkarz – opowiada o swoim pomyśle na grę Lage.

Jeszcze długa droga

Mimo tych wszystkich plusów w drużynie Wolves wciąż znaleźć można wiele wad. Jasne, projekt tak naprawdę dopiero co się rozpoczął i zmierza w dobrym kierunku, nie można jednak pomijać wyraźnych braków.

W nowym Wolves jest wiele sprzeczności. Drużyna ewidentnie gra znacznie ofensywniej i ciekawiej w kreowaniu akcji, strzela jednak znikomą ilość goli, jednocześnie bardzo mało tracąc. Pod względem liczby zdobytych bramek Wolves zajmują przedostatnią pozycję, wyprzedzając jedynie beznadziejne Norwich. Z kolei pod względem wpuszczonych goli, znajdują się na ligowym podium tylko za Manchesterem City i Chelsea.

O ile świetne wyniki defensywne Wolves zawdzięczają w dużej mierze fenomenalnej grze Jose Sa, o tyle słabe osiągnięcia z przodu ewidentnie wynikają z miernej gry napastników. Spośród wszystkich ofensywnych graczy Wilków tylko Hwang Hee-Chan i Raul Jimenez zdobyli w tym sezonie bramki. Wciąż to tylko siedem goli tej pary. A cztery Koreańczyka jako czołowego strzelca drużyny to najgorszy wynik wśród najlepszych strzelców poszczególnych drużyn w Premier League. Na pewno wszyscy więcej oczekiwali od Adamy Traore, który jest w tym sezonie cieniem samego siebie. Hiszpan chyba niechybnie zmierza do opuszczenia drużyny, gdy wraz z przyszłego końcem sezonu wygaśnie jego kontrakt i lato będzie ostatnią szansą, by trochę na nim zarobić. Inaczej niż niewypałem ciężko też nazwać młodziutkiego Fabio Silvę. Kosztował on klub 40 milionów euro, a w kampanii 21/22 rozegrał zaledwie 40 minut w ośmiu spotkaniach.

Oczywiście prędzej, czy później Raul Jimenez dojdzie do swojej optymalnej dyspozycji. A na początku przyszłego roku po kontuzji kolana powinien wrócić Pedro Neto. Ale to wciąż mało i Wolverhampton szybko musi znaleźć kilku ofensywnych graczy, umiejących zdobywać bramki. To kolejna sprzeczność, bo odkąd wiadomo było, że Wilki będą blisko współpracować z menedżerem Jorgem Mendesem, wydawało się, że akurat dostępnych zawodników będą mieli pod dostatkiem.

Mimo kilku minusów trzeba oddać Lage’owi, że bardzo dobrze wprowadził się do Premier League. To jak pod jego skrzydłami rozbłyśli Maximilian Kilman, Rayan AitNouri, Conor Coady czy Ruben Neves, jest godne podziwu. Kibice Wolves mogą być więc pełni nadziei, bo gra ich drużyny już wygląda nieźle. Kolejne sprowadzone nazwiska zapewne tylko ją rozwiną i sprawią, że będzie bardziej skuteczna. Wszystko wskazuje na to, że choć droga do ideału jest jeszcze długa, zespół krok po kroku zmierza w dobrym kierunku.