Moder, Bednarek, Klich, Płacheta, Fabiański, no i oczywiście Cash. Niezwykłym komfortem jest możliwość oglądania takiej liczby naszych reprezentantów w najlepszej lidze świata. Dodając Kamila Jóźwiaka, Michała Helika, czy Bartosza Białkowskiego grających poziom niżej, możemy być dumni z tego, ilu biało-czerwonych radzi sobie na angielskim gruncie. Dzisiaj jednak przyjrzymy się temu, który w pewien sposób przetarł im szlaki. Kazimierz Deyna wielkim piłkarzem był i na własne oczy przekonali się o tym angielscy kibice.

Historia zawsze jest jakaś, jest zawsze czyjaś. W “Kronikach angielskiej piłki” przedstawiamy te bardziej lub mniej znane historie związane z brytyjskim futbolem. Jedno jest natomiast pewne – wszystkie są jedyne w swoim rodzaju!

Pożegnanie z Polską

Przed 1989 rokiem wyjazd polskiego piłkarza do zachodniej ligi równał się z cudem. Jeżeli już komuś się udawało to albo w formie ucieczki, albo kiedy był już u schyłku kariery. Z tym drugim przypadkiem wiąże się historia dzisiejszego bohatera. Jako oficer Ludowego Wojska Polskiego nie mógł wyjechać do krajów NATO. Zgodę od władz państwowych na wyjazd z kraju otrzymał dopiero po drugim występie na mistrzostwach świata w 1978. Oczekując na przedłużające się dopięcie transferu, rozegrał prawie całą rundę jesienną w Legii Warszawa. I tak dopiero w listopadzie 1978, Kazimierz Deyna podpisał kontrakt z Manchesterem City. Miał wówczas 31 lat.

Ciekawe są warunki, na jakich przeszedł do angielskiej drużyny. Co do kwoty różne źródła podają inne informacje, ale oscyluje ona w okolicy 100 – 150 tys. funtów. Oprócz pieniędzy Anglicy zgodzili się rozegrać dwa towarzyskie mecze z warszawską Legią. Jeden w Polsce, drugi na Wyspach. Jakby tego było mało, do klubu znad Wisły trafił sprzęt biurowy w postaci kserokopiarek czy drukarek, ale i tutaj media nie są ze sobą zgodne, ponieważ choćby ESPN zamiast nich podał “lodówko-zamrażarki i inne urządzenia elektroniczne”, z kolei Stefan Szczepłek, w biografii piłkarza pt. „Deyna„, której jest autorem, pisze, że chodziło o sprzęt piłkarski firmy Adidas. Ewidentnie władze stołecznej drużyny chciały wykorzystać fakt, że City sponsorowane wówczas było przez giganta przemysłu elektronicznego – Brother. Czego by wtedy Legia nie otrzymała, jedno jest pewne, od Petera Swalesa (ówczesnego prezesa The Citizens) wyciągnięto tyle, ile się tylko dało. 




Wcześniej piłkarzem interesowały się AC Milan, Inter Mediolan, Real Madryt i Bayern Monachium, lecz ze wcześniej wspomnianych względów politycznych rozmowy kończyły się fiaskiem. 9 listopada 1978 roku kapitan Reprezentacji Polski podpisał swój pierwszy zagraniczny kontrakt z jednym z najlepszych wtedy angielskich klubów. 

Zawsze chciał grać w Anglii, zwłaszcza po meczu na Wembley. […] Kazik spełnił swoje młodzieńcze marzenie – został graczem pierwszoligowego angielskiego klubu – pisze we wspomnianej wcześniej biografii Szczepłek.

Na następnego reprezentanta biało-czerwonych w Anglii przyszło nam czekać mniej więcej rok, kiedy do drużyny Boltonu Wanderers dołączył Tadeusz Nowak. Jednak opowieść o „Ferrarim” to temat na osobną historię.

Kazimierz Deyna – obywatel

Po dwutygodniowej adaptacji nowy nabytek The Citizens zadebiutował w przegranym 1:2 meczu przeciwko Ipswich Town. W całym sezonie 1978/79 rozegrał w barwach Manchesteru City 13 meczów ligowych. Reprezentant Polski przez długi czas próbował dostosować swój styl gry do tego angielskiego. Szukano mu odpowiedniego miejsca na boisku. Lawirował między środkiem napadu, środkiem pomocy, czy nawet skrzydłem. Ostatecznie, nie do końca udało im się wykorzystać wielki talent Kaki.

Kazikowi brakowało cech typowych dla angielskiego futbolisty, miał natomiast takie, jakich nie znali Anglicy, a przynajmniej zdecydowana większość klubowych partnerów. Deyna nie był szybki, nie wdawał się niepotrzebnie w walkę, raczej słabo grał głową. Głowę miał od myślenia, natomiast do odbijania piłki  – tylko w ostateczności. Obsługiwał partnerów takimi podaniami, że ci wiele z nich marnowali, nie przewidując w ogóle możliwości takich zagrań. Nie znali ich z podręczników brytyjskich teoretyków i nie pokazywali im ich trenerzy – tak angielski epizod piłkarza opisuje Szczepłek.

Pomimo przeszkód, jego pierwszy sezon był godny uznania. Zdobył w nim siedem bramek, z czego większość z nich padła pod koniec sezonu. Polak miał serię sześciu bramek w siedmiu meczach, co w decydującym stopniu pomogło The Citizens uniknąć spadku. O ile przed przyjściem Kaki, zespół z niebieskiej części Manchesteru należał do czołówki ligi, o tyle okres z wychowankiem starogardzkiego Włókniarza to kolejno 15., 17. i 12. miejsce w First Division.

Niestety, jego następne dwa sezony były naznaczone kontuzjami, a ponieważ nie udało mu się znaleźć odpowiednio wysokiej formy, wkrótce dni piłkarza na Maine Road dobiegły końca. Trzeba szczerze powiedzieć, że Polak nie był idealnie prowadzącym się sportowcem, chociażby potrafił symulować kolejne urazy, by omijać cięższe treningi. Sytuacji nie poprawiał fakt, że miał trudności z nawiązaniem znajomości w szatni. Powróciły też demony Deyny w postaci alkoholu. Wypadek spowodowany jazdą na podwójnym gazie zagwarantował przeniesienie do drużyny rezerw. W Anglii Kaka mieszkał do stycznia 1981 roku. Coraz rzadsze występy w pierwszym składzie Manchesteru City sprawiły, że król strzelców Igrzysk Olimpijskich w Monachium zaczął szukać nowego klubu. Gdy pojawiła się szansa na wyjazd do Stanów, piłkarz od razu z niej skorzystał i podpisał kontrakt z San Diego Sockers.

Kaka, ale nie ten z Brazylii

Kilkakrotnie nazwałem byłego gracza Legii Kaką. Skąd się to wzięło? Przeglądając angielskie strony, natknąłem się nawet na określenie “Kazzy”, co miało zastąpić polskie Kaziu, chociaż i tak też się do niego zwracano. Wracając do pseudonimu brzmiącego jak ten legendy reprezentacji Brazylii i AC Milanu, odpowiedzi, a raczej wersji jest kilka.

Pierwsza mówi, że kiedy Kazimierz Deyna wchodził do szatni Legii, odchodził z niej Kazimierz Frąckiewicz, który nosił taki przydomek. Młody piłkarz miał przejąć przezwisko jako zdrobnienie jego imienia.

Według innej wersji chodziło o strzały oddawane przez zawodnika Wojskowych. Tak zwane “kaczki”, to strzały, które przed wpadnięciem do bramki, uderzały o ziemię, myląc tym bramkarza rywala. Korzystając z nomenklatury piłki ręcznej, można powiedzieć, że był to “strzał po koźle”. Szczepłek we wcześniej przytaczanej biografii odrzuca tą wersją, ponieważ: „Kaka mówiono na Kazika, jeszcze nim zaczął niemal w każdym meczu imponować swoimi strzałami „kaczkami””. Dziennikarz dodaje jeszcze trzecią opcję, według której pseudonim wziął się od sposobu chodzenia piłkarza. 

Był wysoki, miał metr osiemdziesiąt wzrostu, ale chodząc, stawiał nogi do środka, co sprawiało, że kołysał się jak kaczka. Jakkolwiek było, przydomek stał się prawie nieodłączną częścią nazwiska i nigdy nie był traktowany pejoratywnie.

Pamięć do dziś

Mimo że wybitnej kariery na Wyspach nie zrobił, to Kazimierz Deyna zapisał się w pamięci brytyjskich kibiców do dziś. Jako przykład mogę podać artykuł ze strony mancity.com z 2020 roku pt. “REMEMBERING KAZIU DEYNA: CITY’S POLISH PIONEER, w którym padają m.in. takie słowa…

Deyna był jednym z pierwszych pionierów tysięcy zagranicznych zawodników, którzy później wnieśli tak wiele do naszej krajowej piłki nożnej.

Kibice City pokochali go, ponieważ potrafił grać piękny futbol, a oczekiwania co do jego drugiego sezonna Maine Road były ogromne.

Z kolei oficjalne konto Manchesteru City na Twitterze jeszcze kilka lat temu publikowało pamiątkowe posty z Polakiem.

Ostatnie lata jego kariery są pełne smutku i zawodu. Marzeniem Deyny był powrót do Polski i założenie szkółki piłkarskiej dla dzieci. Dopóki nie było to możliwe, łączył grę w roli zawodnika z pracą trenerską. W międzyczasie miejsce miał incydent z jego menadżerem Tedem Miodońskim. Okazał się on oszustem i okradł zawodnika z masy pieniędzy. Sportowiec stracił nie tylko znaczną część majątku, ale również pogorszyły się jego stosunki w rodzinie.

Jak już wcześniej wspomniałem, wiosną 1981 roku zmagający się z kontuzjami Polak opuścił Manchester i udał się do Ameryki, aby grać w North American Soccer League. Kaka przez 6 lat występował w San Diego Sockers i wystąpił w ponad stu meczach w ich barwach. 1 września 1989 roku Kazimierz Deyna zginął w wypadku samochodowym w San Diego, zaledwie sześć tygodni przed swoimi 42. urodzinami. Mimo że jego historia kończy się w sposób tragiczny, jedno pozostaje pewne. Dziedzictwo polskiej legendy przetrwało do dziś i będzie trwać jeszcze długie lata, zarówno w Polsce, jak i w Anglii.