W północnym Londynie zdecydowanie częściej mówi się o właścicielach Arsenalu niż Tottenhamu. Wielokrotnie fani zespołu z Emirates dawali sygnały, jak bardzo gardzą zarządzającą obecnie klubem rodziną Kroenke. Najlepiej świadczy o tym akcja Daniela Eka, szwedzkiego multimiliardera, któremu pomoc w przejęciu klubu zaoferowały takie legendy, jak chociażby Thierry Henry. Tymczasem po przeciwnej stronie barykady mamy do czynienia raczej ze sporym spokojem pod tym względem. Joe Lewis większość spraw pozostawia Danielowi Levy’emu, a sam z cienia obserwuje, jak funkcjonuje jego droga zabawka. Jednakże przybycie pewnego Włocha może tę względną ciszę istotnie zakłócić.

Człowiek sukcesu? Nawet bardzo

Sędziwy już Joe Lewis – w tym roku skończył 84 lata – od dawien dawna dzierży miano jednego z najbogatszych ludzi na naszej planecie. Według rankingu przygotowywanego przez agencję Bloomberg na chwilę obecną plasuje się na 465. miejscu pod względem zgromadzonego majątku. Jak to często z osobami sukcesu bywa, smykałkę do interesów miał już od dzieciństwa. Krótko po skończeniu 15 lat porzucił szkołę, aby pomóc swojemu ojcu w prowadzeniu jego firmy cateringowej Tavistock Banqueting, połączonej z siecią kawiarni.

Zaczynał od najniższego szczebla, jako kelner z marną pensją 6 funtów tygodniowo. Jednak młody Lewis wpadł na nietypowy pomysł jak rozkręcić biznes. Na drodze przy jednej z lokali Tavistock postawił znak przystanku autobusowego. W ten sposób przyciągnął więcej przechodniów i ludzi oczekujących na przyjazd wybranej linii. Niedługo mu zajęło, by przejął rodzinne przedsiębiorstwo. Kiedy tylko został prezesem i mógł zacząć samodzielnie podejmować kluczowe decyzje, rozszerzył działalność na turystyczne gospody. Następnie Joe zainwestował w sieć tematycznych restauracji należących do Roberta Earla, w tym sławną Hard Rock Cafe.

Brytyjczyk szybko piął się po szczeblach zawodowej kariery biznesmena. Stał się posiadaczem klubu The Talk of the Town, mieszczącego się w londyńskim Hipodrom. Pomimo niewielkiej widowni i braku baru z alkoholem, klub uchodził latach 60. i 70. za wyjątkowy, gdyż pozwalał na zetknięcie się przeciętnemu mieszkańcowi Londynu z hollywoodzką rozrywką. Na występy zjeżdżały tam takie gwiazdy jak Frank Sinatra czy The Jackson 5. Swoje interesy sprzedał w 1979 roku i zajął się inną równie dochodową gałęzią – handlem walutami. By uniknąć płacenia podatków, osiedlił się w Lyford Cay, ekskluzywnym kurorcie na Bahamach.

Jednak największą część fortuny przyniosła mu sławna „Czarna Środa” 16 września 1992 roku. Wraz z George Sorosem przeprowadził atak spekulacyjny na funta szterlinga, w wyniku czego wzbogacił się o ponad 1 mld dolarów. Zysk Lewisa okazał się oczywiście kosztowny dla państwa, którego na ataku osiągnęło stratę na poziomie 3,4 mld funtów i zostało zmuszone do wycofania własnej waluty z mechanizmu ERM. Trzy lata później ponownie odniósł niebywały sukces, obstawiając przeciwko meksykańskiemu peso. Zresztą do dziś pozostaje aktywny na rynku wymiany walut.

A kupię sobie klub piłkarski. A może nawet pięć

Nie wszystkie interesy i inwestycje prowadzone przez 84-latka okazywały się sukcesem. We wrześniu 2007 roku Joe Lewis postanowił zakupić 7% udziałów w balansującej na krawędzi bankructwa na początku globalnego kryzysu finansowego Bear Stearns. Do końca grudnia zwiększył swoje udziały w banku inwestycyjnym do 9%. Za jedną akcję zapłacił średnio 107 dolarów. Tyle że kiedy doszło do krachu na giełdach, Bear Stearns został wykupiony przez JP Morgan za zaledwie 10 dolarów za akcję. Lewis stracił wtedy prawie 1,1 mld dolarów.

84-latek w czasie swojej kariery powołał do życia prywatny fundusz inwestycyjny English National Investment Company (obecnie znane pod nazwą ENIC Group). Latem 1997 roku firma weszła na londyńską giełdę, co wiązało się z przekształceniem jej w spółkę holdingową. W latach 90. ubiegłego wieku spółka (czy wcześniej jeszcze fundusz) zaczęła konsekwentnie nabywać udziały w kolejnych klubach piłkarskich. Lewis do swojego portfolio dołożył udziały w Glasgow Rangers (25.1%), Slavii Praga (96,7%), AEK Ateny (47%) czy FC Basel (50%). Wisienką na torcie okazało się odkupienie w 2001 roku od poprzedniego właściciela Tottenhamu – Alana Sugara, 27% akcji klubu za niewiele ponad 22 miliony funtów.

Już wtedy od dłuższego czasu biznesmenowi towarzyszył Daniel Levy – absolwent ekonomii na Cambridge, w dodatku z bogatym CV, zaangażowany w rozmaite interesy od nieruchomości po przemysł odzieżowy. To właśnie z nim założył wspomniane wyżej ENIC Group. Ambitny, nieustępliwy i pełen świeżych pomysłów Daniel wydawał się dla idealnym kandydatem do objęcia funkcji prezesa w północnym Londynie. Zresztą, by zebrał szlify w tym obszarze, Joe Lewis uczynił go wcześniej dyrektorem na Ibrox Stadium.

Wiem, jak to jest iść korytarzem na trybunie i czuć się jak w więzieniu. Przechodzić wśród ścian, które nawet nie są pomalowane. Na White Hart Lane są obszary korporacyjne ze zdjęciami na ścianie, ale bez żadnych podpisów.  W innych miejscach nawet nie ma zdjęć ani niczego, co wiązałoby się z historią Tottenhamu. To niezwykle istotne dla atmosfery w klubie. Kiedy wchodzisz na Ibrox, od razu czujesz ten zapach historii – mówił przed laty w wywiadzie dla Sunday Business obecny zarządzający Kogutami.

Zostawiwszy scenę innym…

Będąc u władzy w klubie, Levy rozsiadł się na stanowisku prezesa. Trzeba jednak podkreślić, że również od samego początku wziął się ostro do roboty. Chcemy ponownie uczynić Tottenham wielkim i zobaczyć ten klub, jak rywalizuje w Europie w każdym kolejnym sezonie – zapowiedzi nie okazały się tylko słowami bez pokrycia. Zaraz po pierwszym dogłębnym sprawozdaniu finansowym w 2001 roku zidentyfikował dwa obszary, które stały się dla niego długoterminowymi celami – rozwój akademii Spurs oraz nowy stadion. Celem sportowym miało być z kolei sięgnięcie po Ligę Mistrzów. Wtedy wydawałoby się to aspiracją zdecydowanie ponad stan. Stołeczna ekipa nie ukończyła ligowych rozgrywek w pierwszej czwórce od 1990 roku.




Po 20 latach rządów ENIC najpierw na White Hart Lane, teraz na Tottenham Hotspur Stadium prawie wszystkie założenia udało się spełnić. Nowoczesna arena o pojemności ponad 60 tysięcy widzów, na której Koguty rozgrywają swoje domowe spotkania od 2019 roku, to przepiękna wizytówka klubu. Dwa lata temu jeszcze za kadencji Mauricio Pochettino udało się dotrzeć do finału najbardziej elitarnych rozgrywek na Starym Kontynencie. W decydującym starciu lepsi jednak okazali się podopieczni Jurgena Kloppa, ale wiosenna przygoda w europejskich pucharach była niezwykle udana.

Rozbudowano bazę treningową. Obecnie na 77 hektarach mieści aż z 11 boisk zewnętrznych, 1 sztuczne zadaszone, salę gimnastyczną, specjalistyczne sale rehabilitacyjne czy basen do hydroterapii. Akademia również przeszła kluczowe zmiany. W ostatnich latach możemy oglądać kolejnych wychowanków Spurs na poziomie Premier League czy to w barwach klubu. Harry Kane, Oliver Skipp, Harry Winks, Japhet Tanganga, Andros Townsend czy Kyle Walker-Peters. Nie jest to jeszcze czołówka ligi (nie licząc oczywiście kapitana reprezentacji Anglii), ale z roku na rok jest lepiej. Prócz wspomnianych Skippa czy Tangangi po szczeblach akademii pną się m.in. Dane Scarlett, Alfie Devine, Dilan Markanday czy ogrywający się na wypożyczeniach Troy Parrott.

…sam rządzi i dzieli z cienia

Joe Lewis jednak przy tym wszystkim działa dokładnie tak samo, jak przy swoich interesach. Mniej istotne sprawy pozostawia Danielowi Levy’emu, który doskonale czuje się w tej branży. Tymczasem, gdy przychodzi mu samemu podejmować kluczowe decyzje, konsultuje je telefonicznie lub wirtualnie, pozostając niejako w cieniu. Właściwie to mało kiedy pojawia się na meczach posiadanej drużyny.

Lewis większość czasu woli spędzać na swoim niezwykle eleganckim i ekskluzywnym superjachcie Avida. O tym, jak wyjątkowa jest jego łódź, niech świadczy fakt, że jej długość to aż 98,4 metra. Daje jej to 46. miejsce na świecie pod tym względem i ustanowiło rekord stoczni, która ją tworzyła. Jacht jest wyceniany na 98 milionów funtów. A jeśli już jest on na lądzie, to przebywa w równie ekskluzywnym, tyle że kurorcie, wspomnianym już Lyford Cay na Bahamach. To właśnie tam swoją siedzibę ma ENIC. Niech nikogo nie zdziwi ta lokalizacja przedsiębiorstwa – karaibski kraj to jeden z tych sławnych rajów podatkowych.

Należymy do tego faceta z ogromnym jachtem, który mieszka na Bahamach. Najgorsze jest to, że on wydaje się bardziej zainteresowany zarabianiem na nas niż inwestowaniem i zapewnieniem drużynie odpowiedniej jakości – mówi cytowany przez Guardiana Jack Haw, jeden z członków stowarzyszenia THST.

To oczywiście jest wyciągane na wierzch każdym gorszym okresie klubu lub decyzji nieprzypadającej do gustu fanom zespołu. Podobnie, jak w przypadku Manchesteru United czy Arsenalu, właściciel Kogutów nastawiony jest przede wszystkim na zyski płynące z funkcjonowania klubu. Dopiero w drugiej kolejności (a najlepiej wcale) myśli o sprawie dofinansowania stołecznej ekipy. Idealnie pokazały to dwie sytuacje na dwóch ostatnich lat.

Pierwsza sprawa miała miejsce na początku pandemii Covid-19. Kiedy przerwano rozgrywki, zarząd Tottenhamu zdecydował o obniżeniu pensji wszystkich pracowników o 20%, poza piłkarzami. Jednak to nie wszystko, bo Lewis nie miał zamiaru płacić nawet pozostałej części ich zarobków. 80% wynagrodzenia do kwoty 2,5 tys. funtów miesięcznie zostało sfinansowane ze skarbu państwa. Płace zawodników nie naruszono nawet w najmniejszym stopniu. Zważywszy na to, że Lewis dysponuje majątkiem o równowartości ponad 4 miliardów, wywołało to ostrą reakcję środowiska związanego z drużyną z północnego Londynu i liczne potępienia takiego zachowania.

Kasa misiu, kasa…

Drugim tematem, który rozsierdził kibiców, był przygotowywany przez 12 klubów ze Starego Kontynentu projekt Superligi. Co by tu nie mówić, dla wszystkich zainteresowanych inicjatywa, która miała przynieść gigantyczne zyski i pogłębić głębokie już kieszenie właścicieli. Tym bardziej że Joe Lewis pracę nad ESL nadzorował ze swojej jakże luksusowej Avivy. Gdyby projekt się powiódł, Totki dostałyby między 200 a 300 milionów powitalnego bonusu. Ciężko przypuszczać, by cała została przeznaczona na organizację.

Tym razem fani już nie wytrzymali. Przed kwietniowym spotkanie w lidze z Southampton wyszli na ulice z transparentami o treści „ENIC Out – Sprzedajecie duszę, której nie posiadacie”. Wspomniane wcześniej stowarzyszenie THST zażądało spotkania z Lewisem i przygotowało 6-punktowy plan zmian sposobu podejmowania kluczowych decyzji uwzględniający zdanie sympatyków. Znalazła się tam m.in. zmiana obecnego zarządu, zobowiązanie się właścicieli do opłaty z własnej kieszeni kar finansowych związanych z przyłączeniem się do Superligi czy ponowne stworzenie z klubu spółki akcyjnej.

Chociaż indywidualne decyzje dotyczące graczy i taktyki nie leżą w gestii THST, naszym zadaniem jest kwestionowanie szerszej strategii, gdy wyniki na boisku są słabe. Klub zdecydował, że nie chce odpowiadać na pytania zadawane przez wielu fanów. Odmówił rozmowy z zarządem o zaufaniu swoich oficjalnych zwolenników.

Frustracje spowodowaną takimi decyzjami duetu Joe Lewis – Daniel Levy pogłębiają i wydatki na tle bezpośrednich rywali oraz wybory kolejnych menedżerów. O ile za kadencji Mauricio Pochettino Lilywhites sportowo weszli na kolejny poziom, realnie zaczęli stanowić jedna z głównych sił w Anglii i Europie, o tyle finansowo wyglądało to mizernie. Argentyńczyk ani razu nie dostał od władz 100 milionów funtów latem na nowych graczy. Ok, pozwalano mu na kupno perspektywicznych zawodników z tej dobrej półki, których potem rozwijał. Najlepszym przykładem jest pozyskany z Leverkusen Heung-min Son. Ale to zdecydowanie za mało.

Trener, który nie idzie na kompromis

Ciężko zrozumieć jak po znakomitej kampanii 16/17, kiedy to zdobył wicemistrzostwo, inkasując aż 86 punktów, nie dostał ani grosza. Zresztą, jeśli spojrzymy na wszystkie ekipy z Big 6, robi się to jeszcze bardziej widoczne. W ciągu ostatniej dekady wydatki netto Tottenhamu wyniosły 233,3 mln euro. To mniej niż Liverpool (342,9 mln euro), Chelsea (430,1 mln euro) i Arsenal (619,3 mln euro). Nie mówiąc oczywiście o potentatach z Manchesteru, którzy znacząco przekroczyli granicę 1 mld euro. Komin płacowy w Spurs również był konsekwentnie najniższy z Wielkiej Szóstki.

Brak wsparcia dla aktualnego opiekuna PSG lekko nadszarpnęło wizerunkiem obecnego prezesa. Wybór jego następców to już prawdziwa rysa na dyrektorskiej karierze. Choć z Jose Mourinho zaczęło się cudownie, jak w bajce, to skończyło w katastrofalny sposób. Drużyna ledwo dociągnęła na miejsce dające kwalifikacje w Lidze Konferencji. Lato udowodniło z kolei, jaką reputacją cieszy się Tottenham na tle rywali z Europy. O wakat na stanowisku pierwszego trenera nikt nie walczył. Trudno określić, którym wyborem władz był Nuno Espirito Santo. Pamiętajmy, że po zwolnieniu Mourinho kolejnym menedżerem miał być ktoś z DNA Spurs. Ktoś preferujący ofensywny futbol, pełen pressingu, oraz stawiający na młodzież. W zasadzie Pochettino lub jego klon. Czyli na pewno nie ex-trener Wolves. W zasadzie Nuno jeśli miał być czyimś klonem, to Mourinho. To zatrudnienie nie miało większego sensu i po czterech miesiącach nastał potrzeba, by Nuno podziękowano.

Teraz jednak w północnym Londynie wylądował ktoś, kto na takie traktowanie sobie nie pozwoli. Ktoś, kto absolutnie nie idzie na kompromisy i nie prosi, tylko wymaga, by było, tak jak sobie życzy. Antonio Conte do Tottenhamu na pewno by nie trafił, gdyby nie obecność Fabio Paraticiego, z którym doskonale zna się z Juventusu. Nowy dyrektor sportowy pomógł Lewisowi i Levy’emu ściągnął kogoś, który należy obecnie do ścisłej światowej czołówki. Włoch pozostawał zdecydowanie najlepszym dostępnym nazwiskiem na rynku trenerskim. Do londyńskiego klubu przymierzany był już latem, ale wtedy odmówił w związku z obawami, jak ambitne cele stawiają sobie włodarze.

Ambicja, ale również chęć władzy i pieniędzy

Przekonanie takiego fachowca do swojego projektu to bez wątpienia pokaz ambicji ze strony Tottenhamu. Podkreśla to fakt, że sprzątnęli im go sprzed nosa niezdecydowanemu kierownictwu z Old Trafford. Pięć trofeów w ciągu ostatnich siedmiu lat. Kiedy przybył po raz pierwszy na Wyspy, uporządkował Chelsea i od razu sięgnął po tytuł. W Interze w dwa lata obalił monarchię Starej Damy. Fani Lilywhites również mogą oczekiwać szybkich efektów pracy 52-letniego menedżera. Zresztą on nie wrócił do stolicy Królestwa, by budować coś na stałe. Liczy się tu i teraz. Od zarządu otrzymał „jedynie” 18-miesięczną umowę, ale wartą 290 tysięcy funtów tygodniowo. Prawie 1,5 razy więcej niż sam Harry Kane.




To pokazuje, że tym razem Joe Lewis nie będzie miał wyboru i po prostu musi zaufać swojemu podwładnemu. Conte co prawda pokazał w reprezentacji Włoch, że jest w stanie wycisnąć ostatnie soki ze swoich podopiecznych. Na Euro 2016 Squadra Azzurra pokonała Belgów i Hiszpanów, odpadając dopiero po karnych z Niemcami w składzie, w którym w podstawowej jedenastce wychodzili Emanuele Giaccherini, Graziano Pellè czy Éder. Tu także posiada w swojej talii piłkarzy, z których jest w stanie wycisnąć więcej niż my czy nawet oni sami są to sobie w stanie wyobrazić. Tanguy Ndombele, Ryan Sessegnon, Matt Doherty, Dele Alli czy Giovani Lo Celso – przywróć, choć trzech z nich do życia i będziesz mieć naprawdę dobry trzon ekipy.

Do tej paczki i liderów w postaci Sona, Llorisa czy Højbjerga trzeba jednak bezwzględnie dodać kilka nowych twarzy. Co prawda, tegoroczne okienko nie było tragiczne. Cristian Romero może się okazać w dłuższej perspektywie czołowym stoperem w Premier League. Emerson też wygląda całkiem solidnie. Wciąż czekamy na pierwsze fajerwerki ze strony utalentowanego, ale surowego jeszcze Bryana Gila. Mimo to potrzebni są przynajmniej nowy środkowy obrońca, szczególnie jeśli Włoch będzie trzymał się ustawienia z trójką z tyłu. Na pewno rozgrywający z prawdziwego zdarzenia, ktoś pokroju Christiana Eriskena. A być może jeszcze snajper. Bez względu na to, czy Kane zostanie czy odejdzie zimą czy latem. Anglik to jedyna klasyczna „9”, nie licząc nastoletniego Scarletta.

Znając swoje przyzwyczajenia i charaktery

Wydaje się, że współtwórcy ENIC Group doskonale wiedzą, na co się piszą. Joe Lewis po przeprowadzce na nowy obiekt zaczął lekko rozwiązywać swoją sakiewkę z pieniędzmi. Następuje pewien rodzaju zwrot z klubu „samowystarczalnego” w klub, który jest gotów coś wydać, by w końcu coś wygrać. Ostatnie trofeum do gabloty włożono w 2008 roku – Puchar Ligi Angielskiej jeszcze za kadencji Juande Ramosa. Dlatego Conte miał dostać zapewnienia z góry, że na stosowne wzmocnienia otrzyma blisko 150 milionów funtów. Możemy się więc spodziewać, że pierwsze istotne ruchy wydarzą się już zimą. Podobnego zdania w tej kwestii jest były opiekun Spurs, Harry Redknapp, który podkreślał tę kwestię w niedawnej rozmowie dla talkSPORT.

Będą wydawać już w styczniu. Myślę, że on by się tutaj nie pojawił, gdyby nie mógł wzmocnić obecnej drużyny. To prawdopodobnie był jeden z podstawowych warunków jego przyjścia. To nie jest ubogi klub.

Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak bogaty jest właściciel, Joe Lewis – jeden z najbogatszych ludzi na świecie. Mogą sobie pozwolić na sprowadzanie kolejnych zawodników i sądzę, że na pewno to zrobią.

Działa to jednak w dwie strony. Włoski menedżer też doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jakich ludzi ma obecnie nad sobą. Levy nie jest najłatwiejszą osobą do współpracy. Joe Lewis podchodzi do klubu niezwykle lekceważąco. Nie jest on prawdopodobnie nawet w połowie zainteresowany tym, jakie wyniki osiąga jego drużyna i kto w niej występuje. Przez większość czasu traktował futbolową organizację jako zabawkę przynoszącą zyski. Dobitnie ukazała to sprawa Superligi. W odnalezieniu się w nowym środowisku nie pomaga też brak jasnej wizji. Dokąd klub ma zmierzać w dłuższej perspektywie? 20-letni plan z początku wieku wykonano niemalże w całości, ale co dalej? Ostatnio tę kwestię podniósł Andre Villas-Boas, który wysłał Conte małe ostrzeżenie.

To do niego [Levy’ego] i Joe Lewisa należy decyzja, czego chcą dla tej organizacji. Tam nie ma jasności, którą drogą ma iść klub. Nie chcę zamienić tego w krytykę Daniela. Każdy ma swoje wzloty i upadki, mocne i słabe strony, ale Daniel nie jest łatwą osobą, z którą można się dogadać. Jest wiele rzeczy, które musisz z nim sobie szczerze wyjaśnić twarzą w twarz.

Ryzyko wpisane w zawód

Były opiekun Chelsea ryzykuje swoim wyborem, ale również pokazuje swoją ogromną wiarę we własne umiejętności. Przejął może nie najmocniejszą kadrę w Premier League, lecz taką, którą na 100% stać na wejście do najlepszej czwórki. Myślę, że są naprawdę spore szanse na to, że tak właśnie się stanie. Antonio to mistrz w przywracaniu drużyn na właściwe tory w krótkim czasie. Odpowiednio układa taktycznie swoje zespoły, wprowadza mordercze treningi i zmiany w odżywianiu się piłkarzy. Taką zapowiedzią przeobrażenia może się okazać niedzielny mecz z Leeds. W przerwie Włoch dokonał takich korekt, że Spurs w drugiej części odwrócili rywalizację i pewnie zgarnęli trzy punkty. Z drugiej strony, kompromitująca porażka z NS Murą w doliczonym czasie gry, komplikująca sytuację z Lidze Konferencji, szybko pokazała Conte, że klub jest w złym miejscu. O czym Włoch sam mówił po meczu ze Słoweńcami.

Po trzech tygodniach zaczynam rozumieć sytuację. Nie jest taka prosta. Na obecną chwilę poziom Tottenhamu nie jest wysoki. […] Potrzeba czasu. Czeka nas praca, praca i jeszcze raz praca. W tej chwili jest spora przepaść między Tottenhamem a najlepszymi klubami w Anglii.

Jego zatrudnienie to zdecydowanie większy hazard ze strony władz klubu. Daniel Levy i Joe Lewis ryzykują taką nominacją – Antonio Conte to trener z najwyższej półki, ale za tym idą także jego ogromne wymagania. W pewnych kwestiach będzie oczekiwał władzy absolutnej, tak samo, jak sporego rozmiarów budżetu transferowego. I nikogo niech nie zdziwi, że jeśli osiągnie sukces, to zapragnie kolejnych milionów na nowych graczy. Tak było w Juve, Chelsea i Interze. Jeśli ich nie dostanie, odejdzie, tłumacząc się po linii najmniejszego oporu, że jego ambicje są „niewspółmierne” z ambicjami jego szefów. To na pewno da sygnały ostrzegawcze potencjalnym następcom, by może omijać białą część północnego Londynu szerokim łukiem.

Niezbędna symbioza

Jeśli Antonio jednak nie wyjdzie, nic tak naprawdę się nie stanie. Nadal będzie trenerem, który w ostatnich dziesięciu latach zdobył najwięcej tytułów mistrza kraju zaraz za Pepem Guardiolą. Ale jeśli Tottenhamowi nie wyjdzie, to mocno nadszarpnie reputacją klubu, a przede wszystkim duetu Levy-Lewis, bo ile razy z rzędu można nie trafiać z wyborem menedżera. Joe Lewis musi w końcu wyjść z cienia, sypnąć groszem i pokazać, że zależy mu na tym, co posiada. To jest czas, kiedy trzeba to pokazać bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Może to być też ostatni dzwonek, aby cokolwiek wygrać z coraz starszymi Kane’em, Sonem czy Llorisem. Możemy się śmiać, że jeśli nie wygra tu nic Mourinho, ani Conte, to ponad 5000 dni bez pucharu będzie tylko rosnąć.

Dlatego w tym wszystkim potrzebna jest wiara w Antonio Conte. Należy go obdarzyć kredytem zaufania, bo jeśli stworzy mu się idealne warunki do pracy, to bez wątpienia przywróci chwałę Tottenhamowi, a może jeszcze dorzuci coś do gabloty. To dare is to do, Panie Lewis!