Tegoroczna jesień jest wyjątkowo bezwzględna dla menedżerów w Premier League. Aż czterech z nich straciło pracę w ciągu ostatniego miesiąca. Z pracą pożegnali się trenerzy kolejno Watford, Tottenhamu, Norwich i Aston Villi. I o ile news o wyrzuceniu Xisco Munoza przez rodzinę Pozzo można było przygotować jeszcze przed startem rozgrywek, o tyle zwolnienie Deana Smitha było już pewnym zaskoczeniem. W miejsce Smitha The Villans zakontraktowali Stevena Gerrarda. Legenda reprezentacji Anglii, Liverpoolu i całej angielskiej piłki nie wjeżdża jednak do Birmingham na białym koniu. Ma do zastąpienia kogoś więcej niż menedżera, fana.

Aston Villa Smitha

50-letni Anglik pracował w klubie z Birmingham od października 2018 roku. To wtedy opuścił rywalizujące w tej samej lidze Brentford, gdy tylko z ofertą zgłosiła się Aston Villa, jego ukochany klub z dzieciństwa. Smith szybko stał się ulubieńcem kibiców The Villans. Nie ma się co dziwić. Był jednym z nich. Jego ojciec od lat łączył przyjemne z pożytecznym, pracując jako steward na Villa Park. Do tego zastąpił na stanowisku, posiadającego kiepską reputację Steve’a Bruce’a, który dopiero co przegrał w play-offach.

Smith wprowadził wśród zawodników poczucie dumy z gry w bordowo-niebieskich barwach. Poza tym po prostu dobrze wykonywał swoją robotę, co roku osiągając postawione przed nim cele. Najpierw przez play-offy awansował do Premier League. Następnie utrzymał zespół na najwyższym szczeblu, a w tym roku zajął jedenaste, najlepsze od dziesięciu lat miejsce w angielskiej elicie. I tyle. W zeszłą niedzielę, mniej więcej rok po pokonaniu Liverpoolu 7:2, zwolniono go z klubu.

Aston Villa to wielki klub. Wystarczy wspomnieć, że po tym, jak rozeszły się wszystkie karnety, w kolejce po kolejne ustawiło się następnych 20 tysięcy osób. Tym razem celem miała być walka o europejskie puchary. Ciężko jednak było o nich myśleć, gdy klub przegrał w tym roku 17 z 34 ligowych spotkań. W końcu pięć porażek z rzędu przypieczętowało los Smitha i właściciele Nassef Sawiris i Wes Edens podziękowali Anglikowi za współpracę.

Trzon drużyny był zszokowany zwolnieniem, zawodnicy spodziewali się szansy dla menedżera na wyjście z kryzysu. Nie było więc mowy o buncie, czy grze przeciwko menedżerowi. Smith na pewno się też nie wypalił, zaledwie kilka dni po zwolnieniu znalazł nową robotę w Norwich City. Złe wyniki można usprawiedliwiać, wskazując, że przecież stracił swojego najlepszego i najważniejszego zawodnika. Ale właściciele Villi rokrocznie ładują ogromne pieniądze w kolejnych nowych graczy. I w to lato nie było inaczej. Po raz trzeci z rzędu wydali na wzmocnienia ponad 100 milionów euro. Wkomponowanie nowych zawodników zajmuje jednak trochę czasu, dlaczego więc Smith nie dostał szansy na wyjście z kryzysu?

Wydaje się, że nagła decyzja o dymisji podyktowana była nadarzającą się okazją. Szansą na zatrudnienie menedżera o międzynarodowej popularności, którego przyjście do Villi obiegnie cały glob i dzięki której grą klubu z Birmingham zainteresują się ludzie z najdalszych zakątków świata. Kogoś takiego znał dyrektor Aston Villi, Christian Purslow, który 12 lat wcześniej dostał pracę w strukturach klubowych Liverpoolu, gdzie zaprzyjaźnił się z pewnym legendarnym zawodnikiem The Reds.

Rangersi Gerrarda

Kilka miesięcy przed dołączeniem Deana Smitha do Aston Villi, drużynę szkockich Rangersów przejął Steven Gerrard. Figura, której nie trzeba przedstawiać żadnemu kibicowi na świecie. W tym czasie klub z protestanckiej części Glasgow dopiero co wygrzebał się z kryzysu spowodowanego bankructwem i zdegradowaniem na czwarty poziom rozgrywkowy. Co prawda Rangersi powrócili już wówczas do Premiership, a nawet zdołali wdrapać się na drugie miejsce. Mimo to wciąż brakowało im przypieczętowania swojego ponownego pojawienia się na salonach. Wciąż nie odzyskali mistrzostwa Szkocji – absolutny must have najbardziej utytułowanej drużyny w Europie.

Pierwszy sezon w Glasgow Gerrard zamknął na wicemistrzostwie. Drugi został przerwany przez Lockdown, gdy drużyna znajdowała się w najgłębszym dołku od przyjścia legendy Liverpoolu. Tuż przed zamknięciem rozgrywek przegrali trzy z czterech rozegranych spotkań:

  • 1:3 u siebie w pierwszym spotkaniu 1/16 Ligi Europy z Bayerem Leverkusen,
  • 0:1 u siebie w lidze z Hamilton Academical,
  • 1:3 z Heart of Midlothian w ćwierćfinale Pucharu Szkocji, jednocześnie odpadając z rozgrywek.

Jeżeli mówi się, że gol do szatni załamuje morale zespołu, to taka seria przed przerwą, która dodatkowo nie wiadomo kiedy się zakończy, musiała być jak hat-trick w kilku ostatnich minutach pierwszej połowy. Do tego władze ligi ostatecznie zdecydowały się zakończyć sezon i The Gers znów oglądali, jak lokalni rywale cieszą się z mistrzostwa.

Jednak Lockdown skonsolidował drużynę. Zawodnicy wspierali się nawzajem i wspierali menedżera, który po ciężkiej serii wahał się podobno nad sensem dalszej pracy. Connor Goldson, obrońca Rangersów, określił następny sezon mianem “The Last Dance”. W powietrzu czuć było atmosferę niewykonanego zadania i nikt nie chciał odchodzić, póki mistrzostwo nie wróci na stadion Ibrox.

W sezonie 2020/21 w końcu się udało. Po dziesięciu latach posuchy Gerrard przywrócił Rangersów na tron. The Gers zrobili to w wyjątkowo spektakularnych okolicznościach, nie przegrywając w tym sezonie ani jednego spotkania i tracąc zaledwie 13 goli. Przy okazji wyrwali Celtikowi ich dziesiąty tytuł z rzędu. 

A to właśnie pojedynki z lokalnym rywalem są dla kibiców najważniejsze, szczególnie w Glasgow. Przed przyjściem Gerrarda, Rangersi czekali na zwycięstwo w Old Firm derby od ponad sześciu lat. Ostatni raz wygrali jeszcze przed degradacją. W ciągu dwóch sezonów, gdy obie ekipy grały w końcu na tym samym poziomie rozgrywkowym, Celtic wygrał dziewięć z jedenastu meczów ze stosunkiem bramek 30-6. Pojawienie się Steviego, zupełnie odwróciło szansę w pojedynkach obu ekip. Dziś Anglik opuszcza Glasgow niepokonany w derbowym spotkaniu od ponad 23 miesięcy, z trwającą serią ośmiu zwycięstw z rzędu.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Steven Gerrard (@stevengerrard)

Steven Gerrard – menedżer

Urodzony zwycięzca i przywódca, mający ogromne oczekiwania zarówno wobec siebie, jak i otaczających go ludzi. Profesjonalista i perfekcjonista. Takie przymiotniki najczęściej pojawiają się w kontekście nowego menedżera Aston Villi. Ale to wszystko określenia, które łączyliśmy z Gerrardem, gdy jeszcze występował na boisku. Problem w tym, że gdy gracz reprezentujący taką jakość bierze się za prowadzenie zespołu, często zdarza się, że nie może zrozumieć, dlaczego niektórzy piłkarze nie potrafią przeskoczyć pewnego poziomu. Tak było chociażby w przypadku Thierry’ego Henry’ego, który prowadząc Montreal Impact, pękał z frustracji nad nieudolnością swojego zespołu. Pan menedżer Steven Gerrard ma jednak coś, czego brakuje Henry’emu. Jest pełen pokory.

Jak sam o sobie opowiada, czerpie z każdego menedżera, z którym współpracował.

„Houllier i Benitez, preferowali zwarty styl, zawsze trudno było przeciwko nim grać. Tak samo Roy Hodgson czy Capello, bardzo podobni, jeśli chodzi o organizację i taktykę. Wykorzystałem czas spędzony z nimi podczas prowadzenia Rangersów. Zwłaszcza w Europie i najważniejszych krajowych meczach – opowiadał Gerrard w podcaście Robbiego Fowlera. – Wziąłem też wiele od Brendana Rodgersa czy Svena Gorana Erikssona. Szczególnie jeśli chodzi o styl gry, sposób rozgrywania, zagrywanie między liniami czy budowanie akcji od obrony. Myślę, że ważne jest, aby być sobą i prowadzić zespół po swojemu. Ale pracowałem z najlepszymi menedżerami.  Byłbym głupcem, gdybym nie próbował od nich czerpać i wykorzystywać tej wiedzy na moją korzyść”.

Gerrarda charakteryzuje też cecha, którą coraz częściej wskazuje się jako jedną z kluczowych wśród ludzi sukcesu. Zdaje sobie sprawę ze swoich ograniczeń i świetnie dobiera ludzi, którzy na konkretnych aspektach znają się lepiej od niego. Dlatego do Birmingham zabiera swój zaufany sztab z Glasgow, na którego czele stoi dwóch asystentów, Gary Macallister i Michael Beale.

Pierwszy towarzyszył Gerrardowi, gdy ten dopiero wchodził do dorosłej drużyny Liverpoolu. Zdaniem Stevena Warnocka to właśnie do niego młody Stevie zwracał się po poradę, gdy przytrafiały mu się gorsze mecze i związane z nimi problemy emocjonalne. Macallister sam zaliczył krótką karierę pierwszego trenera. W sztabie nowego menedżera Villi stanowi solidne wsparcie, ale też osobę z własnym zdaniem, umiejącą sprzeciwić się Gerrardowi.

Beale to człowiek absolutnie zakochany w piłce nożnej. Pasjonat taktyki, który godzinami może rozmawiać na przykład o rolach środkowych pomocników. Nie chodzi jednak o „ósemkę” czy „szóstkę”, a autorską teorię Anglika, według której możemy podzielić ich na niszczyciela, energetyka, pająka, podającego i magika.

Aston Villa Gerrarda

To właśnie Beale maczał palce w taktyce preferowanej przez Gerrarda, tak szeroko omawianej dziś przez dziennikarzy i ekspertów. Jeżeli jakimś cudem jeszcze się uchowaliście, przypomnę. Rangersi pod wodą Anglika grali taktyką 4-3-2-1, bez klasycznych skrzydłowych, a raczej z dwoma „dzisiątkami” ustawionymi za plecami środkowego napastnika. Do tego swoje ataki opierali na bardzo ofensywnie usposobionych bocznych obrońcach, których asekurowali schodzący w ich strefę środkowi pomocnicy. Dość powiedzieć, że przez cały okres pracy Gerrarda na Ibrox boczni obrońcy mieli udział w blisko 40% goli zdobytych przez ekipę The Gers.

Oczywiście oczekujemy więc, że Stevie odpali naszego nowego reprezentanta i ten wejdzie na poziom prezentowany w przeszłości przez legendę prawej obrony reprezentacji, Pawła Golańskiego Łukasza Piszczka.

Jednak jednym z kluczowych zadań nowego menedżera The Villans nie jest podniesienie umiejętności ofensywnych obrońców, a przywrócenie tych defensywnych. Bo to, że Mings, Konsa czy Tuanzebe umieją bronić, nie ulega wątpliwości. W zeszłej kampanii klub z Birmingham stracił najmniej bramek z drużyn w dolnej połowie tabeli. W tym pod względem liczby puszczonych goli ustępują tylko trójce znajdującej się na miejscach spadkowych.

Nie mniej ważne kwestią jest ustalenie hierarchii napastników oraz przywrócenie skuteczności Ingsa i Watkinsa. Pierwszy zdobył rok temu dla Southampton 13 goli. Ciężko pracował na to jednak cofający się po piłkę Che Adams, który pozwalał Ingsowi skupić się na zdobywaniu bramek. Podobnie było z Watkinsem, którego 16 goli wypracowywał Grealish, Barkley czy McGinn. Współpraca obu graczy wygląda na razie bardzo topornie. W tym rola menedżera, by albo znaleźć dla obu pozycje na boisku, albo posadzić któregoś na ławce rezerwowych.

Kluczowym aspektem jest też wprowadzenie zawodników kupionych przez Aston Villę w letnim oknie transferowym. A co za tym idzie uruchomienie zastępstwa Grealisha. Przed sezonem wydawało się, że zarówno Bailey, jak i Buendia mają papiery na przejęcie dowodzenia w ofensywie po wychowanku Villi. Obaj wyglądają na razie bardzo przeciętnie i na razie zwyczajnie zawiedli.

Co to będzie?

Powrót Stevena Gerrarda do Premier League to niewątpliwie jedno z najważniejszych tegorocznych wydarzeń w angielskiej piłce. Nie ma się jednak co oszukiwać, choćby Anglik miał pracować na Villa park przez dziesięć najbliższych lat, na 99% nie zakończy sezonu w zabetonowanym Top 4. Jeżeli uda mu się wbić powyżej szóstego miejsca to już będzie ogromne osiągnięcie. Mimo to ma wielką szansę zaprezentować swoje umiejętności oraz robić kolejne kroki w kierunku wymarzonej roboty i nie nałapać przy tym odcisków, pakując się w za duże buty niczym Pirlo, Seedorf czy Neville.

My przy okazji dostaniemy częściową odpowiedź na pytanie, czy doświadczenie na szkockiej ziemi jest cokolwiek warte w Premier League. Swoją drogą to, że Gerrard zdecydował się odejść na początku listopada, będąc na szczycie tabeli Premiership, z półfinałem Pucharu Ligi za nieco ponad tydzień i szansą na awans do fazy pucharowej Ligi Europy, świadczy o tym, jaki jest jego stosunek do szkockiej ligi względem angielskiej.

Szkoda tylko trochę kibiców Rangersów, którzy mają pełne prawo czuć się zdradzeni. Ale nie ma się co oszukiwać, jeżeli tylko Gerrard nie zawiedzie w Aston Villi, jej kibiców czeka podobny los. Bo Stevie to człowiek w stu procentach oddany Liverpoolowi i na pewno marzy o powrocie na Anfield. A do tego może dojść naprawdę niedługo, bo kontrakt Gerrarda z Villą dobiega końca dokładnie tego samego dnia co kontrakt Kloppa z The Reds.