Matty Cash nie jest pierwszym i na pewno nie ostatnim gościem, który wychował się poza granicami naszego kraju, a zgłosił angaż do gry z orzełkiem na piersi. Spośród wielu graczy, którym się udało jak Perquis czy Polanski, byli też tacy, którzy Polskę wykorzystali jako zasłonę dymną. I do tej grupy należy właśnie Andy Johnson.

Kwestia naturalizacji Matty’ego Casha to jeden z najszerzej komentowanych tematów ostatnich dni. Matka obrońcy Aston Villi pochodzi z polskiej rodziny i mniej więcej tak samo wyglądała sytuacja u Johnsona. Nazwisko rodowe rodzicielki Andy’ego to „Wałdowska”, a dziadkowie są stuprocentowymi Polakami. Jak to się stało, że ówczesny wicelider klasyfikacji strzelców Premiership prawie został Polakiem? A co więcej, jak do tego doszło, że papież popsuł mu wieczór kawalerski, który odbywał się w Krakowie? Zapraszam.

Zalążek w Daily Mail

2 listopada 2004 roku na łamach Daily Mail ukazał się artykuł, w którym zostało zasiane ziarno odnośnie gry Johnsona z orzełkiem na piersi. Jego agent – Anthony McFarlane – powiedział wtedy, że dzięki polskim korzeniom, napastnik może zagrać dla kadry Janasa. Temat podłapano w naszej prasie, a Przemysław Rudzki poleciał do Londynu, by zrobić wywiad z graczem Crystal Palace i przekazać mu koszulkę reprezentacji Polski.

Nie ma co się dziwić euforii i chęci pozyskania większej ilości informacji, wszak u nas w ataku grali wtedy Niedzielan z NEC Nijmegen, Żurawski i Frankowski z Wisły Kraków czy Kryszałowicz z Amiki Wronki. Zaś Andy Johnson był wtedy wiceliderem klasyfikacji strzelców Premiership. Po 11 meczach miał na koncie 8 bramek i lepszy był tylko Thierry Henry. Sezon wcześniej ówczesny 23-latek szalał poziom niżej, gdzie w First Division zdobył 27 goli w 42 spotkaniach dla Crystal Palace. Johnson to nie był ktoś znikąd, a raczej facet z aspiracjami na grę w kadrze Synów Albionu.

Agent „zanęcił”

Pilotowaniem całej akcji pt. „Andy Johnson Polakiem” zajął się jego agent – Anthony McFarlane. Po słynnym artykule w Daily Mail spotkał się z Michałem Listkiewiczem, któremu powiedział, że w ciągu 10 dni dostarczy pisemną deklarację, w której Johnson potwierdzi swoją chęć do gry z orzełkiem na piersi. Miał także wysłać odpowiednie dokumenty takie jak akt urodzenia dziadka napastnika – Brunona Wałdowskiego.

Ówczesny prezes PZPN mówił wtedy, że jeśli uda się wszystko dopiąć, to będzie jak wygrana w totka. Tego zwycięstwa jednak nie było, choć mimo braku wspomnianych wyżej dokumentów, agent zawodnika nieoczekiwanie podał informację, że szukają nauczyciela języka polskiego dla Johnsona.  To wlało nadzieje w serca polskich działaczy. Później okazało się, że to wszystko było tylko elementem gry, która miała przyspieszyć powołanie do kadry Synów Albionu, a te obiecywane przez agenta „10 dni” okazały się wydłużone do nieskończoności. Choć sam gracz mówił, że jest dumny z polskich korzeni.

Andy Johnson jednak Anglikiem

Tak naprawdę do grudnia 2004 roku jeszcze w Polsce liczono na to, że jest cień szansy na napastnika Crystal Palace w naszej kadrze. Jarosław Jesionek, czyli pracownik polskiej Ambasady w Londynie który szukał korepetytora dla napastnika, potwierdził że mają już akty urodzenia Johnsona i jego matki, lecz nadal brakowało metryczki dziadka. To stało na przeszkodzie, by Johnson mógł dostać obywatelstwo.

I w tym wszystkim wreszcie znalazł się Sven-Goran Eriksson, który 5 lutego powołał Andy’ego na towarzyski mecz z Holandią. Na tym etapie rozgrywek napastnik Crystal Palace miał już 15 ligowych goli na koncie, a wynik liderującego Henry’ego wynosił tylko 2 trafienia więcej.  Strata takiego gracza na rzecz innej reprezentacji wydawała się więc niemożliwa. Andy Johnson wszedł zatem z ławki przeciwko Holandii i to już była ta słynna „musztarda po obiedzie”, jeśli chodzi o jego grę z orzełkiem na piersi.

Jak po latach patrzy na to wszystko Johnson?

Okres zainteresowania Johnsonem przez PZPN był zdecydowanie najlepszym w karierze Anglika. Ostatecznie sezon 2004/05 skończył z 21 golami w lidze, a grał w drużynie, która spadła do Championship. Nigdy później w Barclays Premier League nie zbliżył się nawet do tej liczby trafień, notując maksymalnie 11 goli w kampanii 2006/07. Jednak i tak nie żałował swojej decyzji co do wyboru reprezentacji.

Przy okazji meczu Anglia – Polska w marcu tego roku, napastnik udzielił wywiadu The Times, w którym opisał swój punkt widzenia na tę sytuację. Wszak w końcówce roku 2004 nie rozmawiał z dziennikarzami i zupełnie odciął się od mediów. Twierdził że szum, który powstał nie wpływał na niego dobrze. Choć między Bogiem a prawdą trzeba powiedzieć, że całą negatywną otoczkę zbudował i rozprzestrzeniał jego agent.

Byłem bliski gry dla Polski. Jestem w jednej czwartej Polakiem, a moja mama nazywa się Wałdowska. Bardzo często mówiła mi i moim braciom, że mamy rodzinę w Polsce, z Krakowa. Byłem z tego dumy.

To był szalony czas. Miałem nawet propozycję gry dla Polski, ale wtedy odezwali się Anglicy. Nie wiem jednak czy odezwali się ze względu na zainteresowanie Polaków. Pewnie tak.

Kawalerski w Polsce storpedowany przez papieża

Mimo gry dla Anglii, Kraków wciąż siedział w głowie napastnika. Był zakorzeniony tak mocno, że postanowił zorganizować tam swój wieczór kawalerski. Los jednak nie bardzo chciał, by Andy Johnson przyjechał do Polski. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, jednak w ostatniej chwili Anglik został dowołany na zgrupowanie Synów Albionu przed mundialem w 2006 roku i ostatecznie okazało się, że do Krakowa pojechali… tylko jego kumple.

Miałem być wtedy w Krakowie na moim wieczorze kawalerskim. Słyszałem, że jest tam pięknie i stwierdziłem, że dobrze byłoby tam pojechać i poznać miasto moich przodków.

Mi się jednak nie udało, bo nieoczekiwanie pojechałem wtedy na zgrupowanie do Portugalii, ale 23 moich kolegów udało się do Krakowa. Mieli jednak jeden problem – nigdzie nie mogli kupić piwa.

Jak się później okazało, akurat tego dnia papież Benedykt XVI odwiedził Kraków i z szacunku do jego osoby, wszystkie bary były pozamykane. Koledzy Johnsona spędzili więc dzień „o suchym pysku” i wrócili do Anglii. A nawiasem mówiąc myślę, że brak alkoholu na kawalerskim był ciekawą „karą od Polski” za akcję sprzed kilku lat w wykonaniu ich kolegi i jego agenta.

To nie było jedyne niepowodzenie związane z Polską…

Na żadne zgrupowanie kadry Janasa – czy nawet wieczór kawalerski – nie udało mu się wpaść, ale do Polski w końcu przyjechał. 20 października 2011 roku przyleciał do „rodzinnego” Krakowa, by w ramach Ligi Europejskiej zmierzyć się z Wisłą. Jego Fulham przegrało 1:0, ale przynajmniej udało mu się odwiedzić miasto swojej matki i dziadków. Żeby być jednak uczciwym – w pierwszym spotkaniu przeciwko Białej Gwiaździe zdobył 2 gole i asystę, a razem w 5 meczach fazy grupowej Ligi Europejskiej 11/12 zgarnął 5 bramek .

W reprezentacji Anglii nigdy jednak na dobre nie zaistniał. Łącznie rozegrał 8 spotkań, notując tylko 2 w wyjściowym składzie – przeciwko Andorze i Izraelowi w eliminacjach do Euro 2008. Tak, to wtedy gdy po raz pierwszy w historii Polacy awansowali na Mistrzostwa Europy, a Anglicy nie przebrnęli eliminacji, będąc w grupie za Rosją oraz Chorwacją, mając do dyspozycji złotą generację z Lampsem, Beckhamem, Rooneyem czy Ferdinandem na czele. Pewnie nie tak to wszystko wyobrażał sobie pod koniec 2004 roku Andy Johnson, choć jak sam twierdzi – to była jego świadoma decyzja.

W Polsce nazywany był jednak nierzadko oszustem i właściwie nie ma co się dziwić. Wraz z agentem wykorzystali nasz kraj jako motywator dla Anglików. Bądź co bądź, przynajmniej nie musiał później słuchać krzyków, że wybrał Polskę, bo w Anglii jest za duża konkurencja, a żaden z dziennikarzy nie kazał mu recytować hymnu.