Na całym świecie kibice różnie reagują na nowego właściciela z zagranicznym kapitałem. Część fanów szuka ukojenia w ramionach innej lokalnej drużyny. Inni zakładają własny klub w poczuciu obowiązku podtrzymania utraconej tożsamości. Spora rzesza zadowolonych kibiców z nadzieją patrzy w przyszłość, choć i wśród nich pewien procent z rezerwą przyjmuje plany nowych władz. Tak czy inaczej, wykupienie ukochanego klubu zawsze dzieli opinię kibiców lub co najmniej rozsiewa wśród fanów pewną dozę niepewności. Nie tym razem. Przed państwem, Mike Ashley.

Przejęcie Newcastle przez saudyjski fundusz inwestycyjny celebrowali wszyscy sympatycy Srok. Na ulicach strzelały szampany i płonęły race. Media społecznościowe pękały od patetycznych wpisów pełnych wielkich słów o oswobodzeniu i szansie na normalność. A przecież klub przechodzi w ręce właścicieli o dość zagadkowej reputacji i wątpliwych intencjach. Ciężko wyobrazić sobie, w jak fatalnym związku trwali kibice i poprzedni właściciel, skoro potrafił on zjednoczyć przeciw sobie dosłownie każdego fana Newcastle.

Akt 1. Zauroczenie

Jak prawie każdy związek, ten też zaczął się od przysłowiowych motyli w brzuchu. Szef i twórca sieci marketów sportowych Sports Direct, który swój pierwszy sklep założył za pożyczone od ojca pieniądze, szybko zaskarbił sobie przychylność kibiców. W końcu poniekąd był jednym z nich. Pochodził z przeciętnego brytyjskiego domu, a na swoją pozycję i fortunę zapracował własną ciężką pracą. Kibice przyjęli go z otwartymi ramionami. Często dosłownie, bo na początku swoich rządów Anglik chętnie obracał się w towarzystwie sympatyków Newcastle. Stawiał pinty w lokalnych pubach, przychodził na mecze w pasiastych barwach. Widywano go nawet wśród fanów na wyjazdowych trybunach Emirates Stadium w spotkaniach z Arsenalem czy na Stadium Of Light podczas derbów z Sunderlandem. Tych jeszcze nieprzekonanych przeciągnął na swoją stronę, zwalniając zatrudnionego pod koniec poprzednich rządów Sama Allardyce’a, a w jego miejsce zatrudniając klubową legendę, Kevina Keegana.

To był złoty okres rządów Mike’a Ashleya. Trwający blisko rok miesiąc miodowy miał się jednak zaraz skończyć. I to rozwodem. Ale nie byle jakim. Ciągnącym się przez 13 lat bolesnym rozstaniem, pełnym rozczarowań i zdrad, a przede wszystkim absurdów.

Akt 2.  Pierwszy kryzys

Od początku panowania Ashley chciał mieć wpływ na kierunek rozwoju drużyny, ale nie w sposób bezpośredni. Zrezygnował więc z typowego dla angielskich klubów systemu, w którym praktycznie wszystko zależy od menedżera. Wolał mieć pod kontrolą ruchy i decyzje Keegana. Zatrudnił w tym celu swojego człowieka na stanowisko dyrektora sportowego. Okazał się nim znany z „Crazy Gangu”, były zawodnik Wimbledonu i Chelsea, Dennis Wise.

Keegan nie dogadywał się z nowym dyrektorem sportowym. Jego rola ograniczona była do stanowiska trenera pierwszej drużyny. Nie tylko nie miał wpływu na to, jacy zawodnicy przyjdą do klubu. O transferach dowiadywał się, dopiero gdy nowy zawodnik pojawiał się w drużynie. Właśnie to przelało szalę goryczy. Najpierw wyszło na jaw, że w ostatnim dniu okienka transferowego Wise z błogosławieństwem Ashleya  próbował wypchnąć z klubu Joey’ego Bartona i Michaela Owena. Potem panowie oznajmili mu, że będzie miał do dyspozycji nowego napastnika, nikomu nieznanego Hiszpana Xisco. Keegan wyszedł ze spotkania, trzasnął drzwiami i zrezygnował z posady.

Kibice nie mieli wątpliwości, po której stronie  opowiedzieć się w sporze właściciela z menedżerem. Podobnie sąd, który nakazał Newcastle wypłatę odszkodowania na rzecz Keegana, gdy ten pozwał klub o „wymuszone zwolnienie”. Od tej pory fani nazywali Ashleya i Wise’a „Cockney Mafia”, domagając się ich odejścia z klubu, co Ashley, przynajmniej w teorii, wziął sobie do serca, o czym nie omieszkał wspomnieć w specjalnym oświadczeniu.

Mam nadzieję, że następnym właścicielem będzie ktoś, kto może przelać na klub taką sumę pieniędzy, jakiej oczekują kibice. Nie zamierzam robić promocji. Newcastle jest teraz w znacznie lepszej sytuacji niż w 2007 roku. Klub jest zrównoważony i ma przed sobą świetlaną przyszłość. Chcę dla Newcastle United wszystkiego, co najlepsze. Wysłuchałem was i skoro chcecie się mnie pozbyć, to odejdę. Nie stanie się to z dnia na dzień i może nie wydarzy się wcale, jeśli nie znajdzie się chętny z odpowiednią ofertą.

Akt 3. Pierwsze nieporozumienia

Oczywiście krnąbrny właściciel nie znalazł odpowiedniego kupca. Musiał więc znaleźć nowego menedżera. I o ile w przypadku Keegana pozytywnie zaskoczył fanów, tym razem zrobił zupełnie na odwrót. Wybór padł na Joe Kinneara. 62-letni wówczas menedżer został niemalże wyciągnięty z emerytury. Nie prowadził żadnego klubu od czterech lat, a w Premier League od blisko dziesięciu. Na skali trenerów-dinozaurów był to absolutny top.

Wraz z Kinnearem na St. James’ Park zawitało nowe uczucie, które w większym lub mniejszym stopniu miało towarzyszyć temu miejscu przez następne 13 lat. Dotąd kibice utożsamiali okres pod rządami Ashleya z nadzieją, która zamieniła się w zawód i złość. Teraz mieli doświadczyć upokorzenia i fali absurdów.

W następnych 22. kolejkach menedżer zdobył 24 punkty. Nieskończenie wiele razy wyzywał zadających mu pytania dziennikarzy, na jednej tylko konferencji prasowej używając blisko 70. przekleństw. Do tego nie mógł sobie przypomnieć nazwiska grającego w drużynie Srok Charlesa N’Zogbii, więc nazwał go Charlsem Insomnią. Urażony zawodnik zażądał wówczas wystawienia na listę transferową.

Ashleyowi nie przeszkadzały absurdalne wypowiedzi irlandzkiego szkoleniowca ani desperacka walka o utrzymanie w Premier League. Kinnear jednak zachorował i miał przejść operację serca, dlatego klub musiał znaleźć dla niego tymczasowe zastępstwo. Ashley postanowił wykorzystać sytuację, by ponownie zbliżyć do siebie kibiców. Problem w tym, że w klubie wciąż był Dennis Wise, co skutecznie odstraszało większość poważnych menedżerów. Zwrócił się więc do gościa, który za bardzo kochał Newcastle, by móc odmówić właścicielowi. I tak na osiem kolejek przed końcem sezonu 2008/09 nowym menedżerem Srok został Alan Shearer.

Akt 4. Próba pogodzenia

Shearer to największa gwiazda, jaka kiedykolwiek przywdziewała trykot Newcastle. Zawodnik oddany w stu procentach drużynie z St James’ Park. Najlepszy strzelec tego klubu i najlepszy strzelec w historii Premier League w ogóle. Gość, który po wygraniu z Blackburn mistrzostwa Anglii, mógł wybrać praktycznie każdy najlepszy klub w Europie, a zdecydował się przejść do ukochanego Newcastle.

Ashley postanowił zagrać va banque. Zatrudnił ulubieńca kibiców, człowieka o świetnej prezencji i dużej klasie. Problem w tym, że Shearer dotąd nie prowadził żadnej drużyny. Ba, nie był nawet asystentem czy trenerem grup młodzieżowych, bo dotychczas odmawiał co drobniejszych stanowisk, proponowanych mu przez Ashleya. Jednak gdy trzeba było pojechać na samobójczą misję uratowania dla Srok najwyższej klasy rozgrywkowej, zdecydował się pomóc.

To klub, który kocham i nie chcę, żeby spadł. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby temu zapobiec- powiedział na pierwszej konferencji prasowej tymczasowy menedżer.

Ależ wspaniale byłoby móc opisywać heroiczny bój, jaki stoczyli zawodnicy Newcastle w następnych ośmiu kolejkach. Jak walczyli i ostatecznie wywalczyli utrzymanie, a Shearer z legendarnego zawodnika stał się też tym, który u sterów zespołu poprowadził go do utrzymania.

Tak się jednak nie stało. Newcastle spadło, zdobywając zaledwie pięć punktów i tylko raz wygrywając na przestrzeni ostatnich ośmiu kolejek. Ostatecznie do utrzymania zabrakło zaledwie jednego punktu. Shearer nie zamierzał się jednak poddawać. Przygotował plan odbudowy drużyny i powrotu na najwyższy poziom. Właściciel ponoć spotkał się nawet z menedżerem, zagwarantował mu wsparcie i pozostanie na stanowisku. Nikogo już chyba nie zaskoczy fakt, że Ashley nie dotrzymał słowa. To było ostatnie spotkanie obu panów. Kontrakt legendarnego napastnika nie został przedłużony.

Jakiś czas później Anglik skrytykował poczynania zarządu, nazywając sam klub „żartem”. Po kilku dniach zmieniono nazwę pubu mieszczącego się w budynku klubowym z „Shearer’s” na „Nine”. Przypadek? Nie sądzę. Tym samym Mike Ashley w dwa lata rządów upokorzył i znieważył dwie największe klubowe legendy.

Akt 5. Zdrada

Już rozstanie z Keeganem było dla kibiców niczym cios w nos. Teraz właściciel wbił im dodatkowo nóż w serce, pozbywając się z klubu Shearera. Rozwścieczeni fani wyszli na ulice, a niewzruszony Mike postanowił owym nożem jeszcze pokręcić. Straty finansowe związane ze spadkiem z ligi odbił sobie, podpisując różne kontrowersyjne kontrakty reklamowe. Najważniejszy dotyczący nazwy stadionu. Tym samym istniejący od 1892 roku St. Jamses’s Park zmienił nazwę na Sports Direct Arena, stając się ogromną reklamą sieci sklepów Ashleya.

Jakby tego było mało, w pewnym momencie Sports Direct widniało nie tylko na trybunach czy na dachu, ale wyglądało praktycznie z każdego kąta stadionu. Ashley umieszczał bowiem reklamę swojego sklepu na wszystkich niesprzedanych powierzchniach reklamowych obiektu.

Pod presją kibiców i całej piłkarskiej społeczności w Anglii po dwóch latach właściciel zgodził się przywrócić oryginalną nazwę areny. Oczywiście banery Sports Direct pozostały nietknięte. Zmiana nazwy zbiegła się w czasie z zawarciem umowy sponsorskiej i reklamowej z firmą udzielającą chwilówek, Wonga. Ta znana jest na Wyspach z niezbyt uczciwych praktyk i wyzyskiwania klasy średniej. Udzielane przez firmę krótkoterminowe pożyczki potrafią być oprocentowane nawet na 1500%.

To jeszcze nie wszystko. W poszukiwaniu dodatkowych źródeł finansowania Ashley podpisał kontrakt, użyczając powierzchnię na koszulkach drużyn dziecięcych Newcastle. Od tej pory widniało na nich logo bukmachera Fun88. Niedługo. Współpraca szybko zakończyła się grzywną dla klubu.

Akt 6. Lepsze chwile

Po Shearerze menedżerem zespołu został dotychczasowy asystent trzech poprzednich trenerów, Chris Hughton. Powierzenie misji przywrócenia zespołu na poziom Premier League Anglikowi okazało się strzałem w dziesiątkę. Newcastle zdominowało Championship, zdobywając 102 punkty i tylko cztery razy przegrywając w trakcie wszystkich 46. kolejek.

Sezon 2010/11 już w najwyższej klasie rozgrywkowej Newcastle też zaczęło dobrze. Co prawda nie była to już seria niekończących się zwycięstw, ale ekipa Srok rozgromiła Aston Villę 6:0, wygrała na Emirates z Arsenalem, a przede wszystkim zmiażdżyła w derbowym spotkaniu Sunderland 5:1. I co? I na początku grudnia Hughton został zwolniony, gdy Newcastle znajdowało się na 11. miejscu. Swoją decyzję Ashley uzasadniał potrzebą bardziej doświadczonego menedżera. Zaoferował więc pięcioipółletni kontrakt Alanowi Pardew.

Choć wydaje się to niemożliwe i tym razem właściciel podjął dobrą decyzję. Pardew i Newcastle okazali się niezwykle dobraną parą. Nawet pomimo tego, że przy pierwszej okazji sprzedano Andy’ego Carrolla, wówczas największą gwiazdę drużyny. Pierwszy sezon po powrocie do elity zakończyli na 12. miejscu. Następny to już absolutny majstersztyk. Słynny francuskojęzyczny zaciąg, obejmujący takich zawodników jak chociażby Cabaye, Tiote, Ba czy Cisse, sprawdził się znakomicie. Tym samym Newcastle kampanię 2011/12 zakończyło na 5. miejscu, najlepszym od czasów Sir Booby’ego Robsona. Pardew wybrany został menedżerem sezonu, a w nagrodę zarząd postanowił przedłużyć z nim umowę.

Jeśli myślicie, że podpisany na początku ponad pięcioletni kontrakt był lekką przesadą, to co powiecie na zaoferowaną przez Ashleya umowę na następnych osiem lat? Dla tych, którym wydaje się to sensowne, przypomnę jeden fakt. Jej termin dobiegłby końca dopiero rok temu. Z tamtej drużyny w Newcastle nie pozostał już żaden zawodnik, znaczna część zakończyła kariery. Cheik Tiote zmarł, a Alan Pardew od momentu złożenia podpisu był już menedżerem Crystal Palace, West Bromwich Albion, ADO Den Haag, a dziś doradza prezesowi w rumuńskim CSKA Sofia. Jeżeli mówi się, że rok w piłce to wieczność, to osiem lat to… osiem wieczności?

Akt. 7 Stan permanentnej beznadziei

Kolejne lata mijały w Newcastle wraz z kolejnymi nieudanymi próbami sprzedaży klubu, nagłaśnianymi przez protesty zirytowanych kibiców. Na St. James’ Park nastał czas ciągłej nijakości i braku ambicji, przeplatanych od czasu do czasu mniejszym lub większym absurdem wypływającym z klubu.

Półtora roku po podpisaniu ośmioletniej umowy Alan Pardew zapracował w Newcastle na status persona non grata. Seria 15 porażek w 21 meczach, beznadziejny styl gry zespołu, a do tego absurdalne incydenty, jak popchniecie sędziego liniowego, nazwanie Manuela Pellegriniego „pieprzoną starą cipą” czy uderzenie głową zawodnika Hull City, Davida Meylera. To musiało się skończyć zwolnieniem.

W międzyczasie latem 2013 roku do klubu powrócił… Joe Kinnear, który tym razem zajął stanowisko dyrektora sportowego. Jak spisywał się na nowym stanowisku? Powiedzmy, że niewybitnie. W następującym po zatrudnieniu oknie transferowym nie udało mu się sprowadzić na stałe żadnego zawodnika, a w wywiadzie dla talkSPORT znowu przekręcił nazwiska kilka graczy, m.in. nazywając Yohanna Cabaya, Kebabem. Pół roku później mu podziękowano.

Po Pardew za sterami Newcastle pojawiały się kolejne osobliwe postaci. Najpierw John Carver, który pomimo uzbierania 13 punktów w 17 meczach twierdził, że jest „najlepszym trenerem w Anglii”. Potem Steve McClaren, absolutny dinozaur, biegający od ławki do miejsc prasowych skąd obserwował spotkania i przez telefon stacjonarny przekazywał wytyczne asystentom. Dalej nastała trzyletnia era Rafy Beniteza, który rozkochał w sobie kibiców, ze spokojem wprowadzając klub z powrotem do Premier League, po tym, jak ten spadł za kadencji McClarena. Rafy, zdobywcy Ligi Mistrzów czy dwóch Pucharów UEFA, nie dało się jednak utrzymać w tak patologicznym środowisku, więc gdy kontrakt dobiegł końca, wolał przeprowadzić się do Chin. Zastąpił go pracujący do dziś Bruce, którego nawet po odejściu właściciela ciężko się pozbyć przez zapisane w kontrakcie ogromne odszkodowanie.

Akt. 8 Wzbudzenie ostatecznej pogardy

Wszystkie te beznadziejne lata robiły coraz mniejsze wrażenie na sympatykach Newcastle, których poczucie zażenowania wobec klubowych władz osiągnęło szczyt pod koniec kampanii 2014/15.

To wtedy, w ostatniej kolejce sezonu, powracający po kilkumiesięcznej chemioterapii Jonás Gutiérrez, przypieczętował utrzymanie Newcastle, strzelając gola na 2:0 przeciwko West Hamowi. To była niezwykle wzruszająca chwila. Argentyńczyk od ponad dwóch lat zmagał się bowiem z rakiem jąder i kolejnymi przerzutami choroby. Jego powrót na boisko wydawał się coraz mniej prawdopodobny. Nic dziwnego, że gol dający utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej drużynie, z którą związany był od siedmiu lat, był dla Jonása wyjątkowym wydarzeniem.

Niestety Newcastle Mike’a Ashleya nie było normalnym klubem. Kontrakt z Argentyńczykiem nie został przedłużony, o czym ten dowiedział się, gdy trener Carver zadzwonił zwolnić przebywającego akurat z Jonásem Ryana Taylora.

Byłem tam siedem lat, zawsze dawałem z siebie wszystko. Owszem opuściłem 18 miesięcy, ale tylko z powodu choroby. Myślę, że w takiej sytuacji rozmowa w cztery oczy powinna być czymś normalnym. Gdy ktoś robi coś takiego, myślisz ‘ich musi nic nie obchodzić’ – skomentował później Jonás.

Akt. 9 Rozwód

Tak, poza pieniędzmi Ashleya niewiele obchodzi. Widać to po tym, jak prowadzi klub i jak dyryguje siecią swoich sklepów.

W 2015 roku śledztwo Guardiana wykazało, że znakomita większość personelu zatrudniana jest w Sports Direct na tzw. „zerowych umowach”, Kontraktach owianych w Anglii złą sławą. W praktyce takie umowy oznaczają, że pracodawca nie jest zobowiązany do zapewnienia minimalnej ilości pracy, a pracownik musi być dyspozycyjny  na każde zawołanie przełożonego. Do tego dochodzą udowodnione Ashleyowi płace poniżej minimalnej krajowej, liczony czas przebywania w łazienkach czy zminimalizowane przerwy śniadaniowe. Wszystko to składa się w obraz ogromnej presji i strachu, jakim obciążeni są zatrudnieni w Sports Direct. Do legendy przeszła już historia, gdy jedna z pracownic urodziła w sklepowej toalecie, rezygnując ze szpitala w obawie przed ominięciem swojej zmiany.

Newcastle to miasto oddychające piłką. Mimo kilkunastu lat pełnych porażek i upokorzeń St. James’ to wciąż stadion z jedną z największych frekwencji w całej Anglii. Pełen zwykłych ludzi, z których Ashley miał się wywodzić, ale o których dawno zapomniał.

Zabawne w tym wszystkim jest to, że na papierze klub wydaje się w świetnej sytuacji finansowej. Newcastle jest bowiem samowystarczalne. Wszystkie swoje wydatki finansuje w 100% z przychodów, a to dlatego, że Ashley przez ostatnią dekadę nie dołożył do niego ani grosza. Oczywiście to tylko jedna strona medalu. Równolegle zminimalizował jego rozwój i potencjał marketingowy. Nie sfinansował ani obiecanego w 2013 roku ośrodka treningowego, ani budowy poważnej akademii, nie dotknął też sprawy ewentualnego ukończenia rozbudowy St. James’ Park, nie wspominając już o inwestycji w porządnych zawodników. Newcastle Ashleya po prostu istniało, dryfując na powierzchni angielskiej ligi.

Akt 10. Nowy związek

Teraz ma się to zmienić. Za sprawą pochodzących z bliskiego wschodu inwestorów, Sroki w końcu mają zacząć grać o pełną pulę. Trzeba jednak przyznać, że dość symboliczne jest to, że gdy Mike Ashley w końcu zdecydował się sprzedać klub, ten przechodzi w ręce ludzi, którym zarzuca się łamanie praw człowieka, tortury czy nawet zlecenie zabójstwa dziennikarza śledczego. Zupełnie jakby w końcu znalazł kogoś o gorszej reputacji niż swojej własnej.

Kibice są jednak wypruci przez lata wypłukiwania z ambicji i skutecznego podkopywania fundamentów, na których budowany był ich klub. Jak sami mówią „nie mogą zrobić wiele w kwestii łamania przez nowych właścicieli praw człowieka”. Dla nich nieważne na kogo, ważne, żeby w końcu się coś zmieniło. A to że przy okazji staną się prawdopodobnie najbogatszym klubem na świecie? Tym lepiej, bo nikt już nigdy nie zatęskni za Ashleyem. Bo to przecież niemożliwe. Chyba…