Gloria victis? To nie tutaj, do jedenastki tych, którym poszło zapraszamy do okienka numer 1. Tutaj mamy nasz mały kącik wstydu z zawodnikami notującymi fatalne spotkanie. Niektórym poszło w tej kolejce na tyle fatalnie, że aż zdecydowaliśmy się o nich napisać. Oto nasza Antyjedenastka 6. kolejki Premier League. 

BRAMKARZ

NICK POPE

Anglika najczęściej chwalimy, ale spotkanie z Leicester niespecjalnie mu wyszło. Przy pierwszej bramce dla rywali dał się złapać na wykroku Vardy’emu – wyglądał wręcz na zaskoczonego szybką reakcją Anglika o strzale. Przy drugim trafieniu snajpera Lisów podjął błędną decyzję o wyjściu z bramki, przez co został łatwo przelobowany. Poza tym nie miał zbyt wiele do roboty, więc trudno znaleźć większe pozytywy.

OBROŃCY

JAPHET TANGANGA

Wychowankowie Arsenalu zachwycali, a ci z Tottenhamu zawodzili. Tanganga był spóźniony w obu akcjach bramkowych na 1-0 i 2-0, nie pokazał absolutnie niczego w grze do przodu, głupio tracił piłkę i został szybko zmieniony przez Emersona Royal.

JAN BEDNAREK

Jan Bednarek miał kilka niezłych wybić czy odbiorów, ale nie zmienia to faktu, że Wolverhampton przez 90 minut mieli ze trzy groźne sytuacje bramkowe, a tą jedną, wykorzystaną, zawdzięczają właśnie Polakowi. Stoper Świętych nie zdołał zatrzymać Raula Jimeneza, który wygrał z nim bezproblemowo walkę bark w bark, po czym gdy Meksykanin był już w polu karnym, nawinął Bednarka jak juniora i pewnie zakończył akcję rozpoczętą przez Jose Sa.

JUNIOR FIRPO

Hiszpan to idealny boczny obrońca dla Marcelo Bielsy. Uwielbia wspomagać kolegów w ofensywie, ale potem zostawia przestrzeń z tyłu. West Ham kilkukrotnie próbował to wykorzystać. Dodatkowo Firpo miał pecha, bo po nieszczęśliwym rykoszecie zanotował samobója. Przy golu na 2:1 jego zbyt oportunistyczne wyjście do pressingu dało czas na dogranie do Michaila Antonio Declanowi Rice’owi. Do tego ani razu nie zdołał minąć rywala dryblingiem i zanotował trzy faule.

ANDY ROBERTSON

Boki obrony Liverpoolu nie wyglądały specjalnie dobrze w meczu z Brentford, ale na gorszą ocenę Andy’ego Robertsona przypada to, że każda bramka beniaminka padała po dośrodkowaniu z jego strony boiska. Można zawsze bronić Szkota tym, że nawet kiedy słabiej mu idzie w defensywie, to nadrabia to ofensywą. I tu się zgadza – miał asystę, ale było to podanie na półtora metra do Curtisa Jonesa, który resztę załatwił pięknym strzałem z dystansu. Czyli ta asysta jest tylko na papierze i nie przykrywa całościowo słabego spotkania.

DAVINSON SANCHEZ

Czemu zagrał Sanchez, a nie Romero? Tego nie wiedzą nawet najstarsi Portugalczycy na ławkach trenerskich. Odpuścił krycie Smitha Rowe’a przy pierwszym golu. Przy bramkce Aubameyanga Gabończyk miał na 10 metrze hektary przestrzeni, a tam powinien być właśnie Kolumbijczyk. Nie będziemy się znęcać i nie wspomnimy o jego wyprowadzaniu piłki.

POMOCNICY

DELE ALLI

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie? Presezon pozwolił się łudzić, tak jak pierwsze 3 mecze w lidze, czy starcia z ogórkami w Lidze Konferencji lub Carabao. Ludzie znów uwierzyli, że Dele Alli powrócił, z dredami na znak jego odrodzenia jako nowa osoba. Niestety, ostatnie 3 kolejki potwierdzają, że Nuno próbował reanimować trupa. W meczu z Arsenalem był pasażerem na gapę, nie zrobił absolutnie nic pozytywnego. Mimo, że Spurs musieli gonić wynik, Nuno wolał wpuścić za niego defensywnego pomocnika – Skippa – niż zostawić na boisku Allego.

BRUNO PENANDES

Musieliśmy. Bruno znowu trochę zniknął, gdy był potrzebny. A potem pojawił się, niczym w mitach opowiadanych dzieciom w Manchesterze na dobranoc, o legendarnym Penandesie. Przyleciał na 95. minutę, wziął rzut karny (mimo starań Martineza, by to CR7 strzelał) i wywalił piłę w kosmos, zupełnie w stylu Ramosa.

A potem skompromitował się jeszcze bardziej (a raczej jego agencja PR), wrzucając na Twittera dwustronicowe oświadczenie i przeprosiny za… spudłowanego karnego w 6. kolejce ligowej. Skwitujemy to klasycznym XD.

FRED

Dzień jak co dzień, dzień po dniu, znów się dzieje życia cud. Czy naprawdę musimy to tłumaczyć? Fred już dwoma zagraniami w pierwszej połowie zasłużył na miano piłkarza me(m)czu, które próbował skraść mu w ostatniej minucie Bruno. Przewrotka we własnej połowie, gdy piłka nie była nawet blisko niego, a potem rakieta z 18 metrów pod sam dach Old Trafford. A prócz tego klasyczny, chaotyczny i elektryczny Fred.

ADAM LALLANA

Nie popisał nam się popularny „Szwagier”. Adaś miał być kotwicą w środku pola, a jego doświadczenie uspokajać, dyktować grę Brighton w derbach autostrady M23. Zamiast tego zaprezentował dużo słabych przyjęć, strat tuż przed polem karnym, niedokładnych wyprowadzeń piłki sprzed strefy obronnej. Nie radził sobie totalnie z Conorem Gallagherem, wychowanek Chelsea w środku pola miażdżył go fizycznie i prawie przy każdym kontakcie z piłką wymuszał stratę Lallany. Widać było ile Yves Bissouma daje tej drużynie. A może by tak Jakub Moder…

NAPASTNICY

PARRY PANE

50 zawodników strzeliło bramkę w tym sezonie Premier League. Czy wśród nich jest Harry Kane? Nie. Anglik zaliczył kolejne spotkanie ligowe z pustym przelotem i to przeciwko rywalowi, któremu lubi i potrafi strzelać. Ale nie w zeszłą niedzielę. Kane był niewidoczny. Miał jedną setkę, którą zmarnował. Może trafiłby coś z jedenastki, nie sędzia ostatecznie nie podyktował jej po starciu Harry’ego z Benem Whitem na linii pola karnego. Kane nie miał nawet 50% skuteczności podań, a miał ich zawrotne 11. Bieda.