Piłka nożna potrafi pisać piękne i wzruszające scenariusze. Dla niektórych jest furtką do spełniania marzeń, ale jednocześnie bywa też brutalna, o czym nie raz przekonał się Jack Wilshere. Kiedy w 2008 roku został najmłodszym graczem w historii Arsenalu, wróżono mu świetlaną przyszłość. Oczarował Anglików, którzy takiego typu piłkarza nie widzieli od dawien dawna. Potem jednak pojawiły się kontuzje, które wszystko zaprzepaściły. Dzisiaj 29-latek nie gra w żadnym klubie, rozważa zakończenie kariery i musi tłumaczyć synowi, dlaczego nikt nie chce podpisać z nim kontraktu.
16 lutego 2011 roku. Na The Emirates Stadium w ramach 1/8 finału Ligi Mistrzów przyjechała FC Barcelona. Arsenal w tym dwumeczu skazywany był na srogą porażkę. W pierwszym spotkaniu jednak to gospodarze sprawili niespodziankę i wygrali 2:1. Ogromną rolę w tym zwycięstwie odegrał Jack Wilshere. Ówczesny 19-latek przyćmił środek pola Dumy Katalonii złożony z Xaviego, Iniesty i Busquetsa. Po meczu był tak onieśmielony, że po koszulkę Leo Messiego wysłał Cesca Fàbregasa. Arsène Wenger mawiał później, że to „piłkarz z angielskim sercem, ale hiszpańską techniką”. Dzisiaj tamto spotkanie i słowa francuskiego szkoleniowca są jedynie odległym wspomnieniem, na ścieżce pełnej kontuzji, łez i cierpienia, którą przez ostatnią dekadę wędrował Jack Wilshere.
Wejście z drzwiami i futryną
Wilhere do Arsenalu dołączył w 2001 roku w wieku dziewięciu lat z Luton Town. Z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej uwypuklał się jego talent. Kiedy miał 15 lat grał już w zespole U-18. Tam w swoim pierwszym sezonie zdobył 13 bramek w 18 spotkaniach. Już rok później dostał swoją szansę w pierwszym zespole od ówczesnego menedżera – Arsène’a Wengera. Francuz włączył go do kadry zespołu na rozgrywki 2008/2009 i pozwolił mu zadebiutować w meczu Premier League przeciwko Blackburn Rovers na Ewood Park. Miał wtedy 16 lat i 256 dni, co dało mu tytuł najmłodszego piłkarza w historii Kanonierów. 10 dni później zdobył swoją pierwszą bramkę w Pucharze Ligi przeciwko Sheffield United. Kariera nabierała rozpędu.
Anglik regularnie trenował z pierwszym zespołem, grał w pucharach i drużynach młodzieżowych. W styczniu 2010 roku sztab szkoleniowy Arsenalu zdecydował jednak, że dla jego kariery najlepsze będzie wypożyczenie. Po wschodzącą gwiazdkę zgłosił się Bolton, który jeszcze wtedy grał na poziomie Premier League. W drugiej części rozgrywek 2009/2010 Wilshere spisał się znakomicie. Od razu odnalazł się w nowym otoczeniu i w angielskiej elicie wystąpił w 14 meczach, zdobywają jedno trafienie i notując tyle samo asyst. Ówczesny menedżer drużyny Owen Coyle mocno naciskał na kolejne wypożyczenie piłkarza, ale Wenger stanowczo odmówił.
Jack Wilshere on loan at Bolton Wanderers in 2010 pic.twitter.com/rYAATVUDzg
— Throwback Arsenal (@ThrowbackAFC) August 28, 2019
Francuski szkoleniowiec miał już wtedy plany na swojego podopiecznego. Chciał, aby kampanię 2010/2011 spędził na The Emirates Stadium i tak też się stało. W samej Premier League rozegrał 35 spotkań, a na boisku wyróżniał się niesamowitym przeglądem pola. Piłka kleiła mu się do stóp, z łatwością wchodził w dryblingi i napędzał akcje. Znajdował na ustach ekspertów i kibiców, którzy szczególnie po wspomnianym już spotkaniu z FC Barceloną widzieli w nim materiał na przyszłą gwiazdę Kanonierów i reprezentacji Anglii. Wtedy jednak przyszedł okres przygotowawczy przed sezonem 2011/2012. 31 lipca Arsenal rozegrał towarzyskie spotkanie przeciwko New York Red Bulls, a Wilshere doznał w nim pierwszego urazu kostki. Na samym początku nic nie wskazywało na to, że to coś poważnego.
Początek złego
Kilka godzin po meczu z New York Red Bulls Wilshere przeszedł szczegółowe badania. Wydawało się wtedy, że skończy się na strachu – Skan kostki wykazał stan zapalny. Mam nadzieję, że ustabilizuje się on za kilka dni – napisał Anglik na Twitterze. Z czasem okazało się, że cała sytuacja jest bardziej skomplikowana. Lekarze stwierdzili u niego złamanie zmęczeniowe. W dużym skrócie nie jest ono efektem nagłego urazu, ale skutkiem długotrwałych, przewlekłych stanów przeciążeniowych. Prowadzą one do osłabienia kości, a w konsekwencji do jej złamania.
Pamiętam rozmowy z fizjoterapeutami w moim pierwszym roku w Arsenalu. Mówili: „Słuchaj, za dużo grasz”. Powiedziałem im: „Chcę grać”. To było wtedy jak sen. Miałem 19 lat, grałem w Arsenalu. Walczyliśmy w Premier League i Lidze Mistrzów. Nikt nie zamierzał mi powiedzieć, że potrzebuję odpoczynku. To jeden z moich największych błędów – żałuję, że nie posłuchałem fizjoterapeutów trochę więcej i nie dowiedziałem się więcej o moim ciele – wspominał po latach w rozmowie z Jamiem Redknappem.
Obecny 29-latek musiał poddać się operacji. Jego powrót planowano w lutym 2012 roku, ale rehabilitacje nie przebiegła zgodnie z planem. Ponownie musiał poddać się operacji. Ostatecznie wykluczyła go z reszty sezonu oraz z możliwości pojechania na Euro 2012. Po nieudanym roku przepracował jednak okres przygotowawczy, aby sytuacja nie powtórzyła się w kolejnych rozgrywkach.
Anglik na boisko wrócił w październiku. Wszystko wracało powoli do normy, dlatego Arsenal zaoferował mu nowy kontrakt. Do tego w styczniowym meczu z West Hamem otrzymał opaskę kapitańską. W trakcie dwóch kolejnych lat łapał pojedyncze urazy, ale nie były one poważne. Dzięki temu mógł ustabilizować swoją formę i z powrotem stać się kluczową postacią zespołu. Jego dobrą dyspozycję potwierdzał pamiętny gol po przepięknej akcji w meczu z Norwich City sezonie 2013/2014.