Ten Harry Kane ma tak ciężko. Cholerny Tottenham. Ehhh, tak by chciał sobie grać w Manchesterze City i wygrywać puchary. A nie może. Dajcie wzruszającą muzykę. Trzymaj się Harry. Będę do Ciebie pisać.

Odpowiednio sparafrazowana popularna internetowa pasta o dwóch znanych polskich podróżnikach trochę pasuje do sytuacji Harry’ego Kane’a w Tottenhamie. Biedny, umęczony piłkarz, który jest siłą trzymany przez klub, a jedyne co chciałby robić to wygrywać puchary. Spurs powinni sięgnąć po rozum do głowy i mu na to pozwolić. Taką, aż głupią narrację można odczuć, przeglądając niektóre wypowiedzi internautów.

Ale czy Harry Kane jako całokształt piłkarza nie zasługuje na jakiekolwiek poważne trofeum. No zasługuje. Czy powinien grać w lepszym klubie niż Tottenham? No oczywiście, że tak. Spytajcie kibiców Kogutów, to lwia część z nich to potwierdzi. Sam, należąc do tego grona, też to zrobię. Ale na jakichkolwiek sensownych zasadach.

Jak informował jakiś czas temu Fabrizio Romano, jedyna oferta Manchesteru City, jaka napłynęła za 28-latka, wynosiła 100 milionów euro. Jakieś kolejne źródła sugerowały nawet, że włoski insider się myli i nie była to czysta setka, tylko wchodziły w nią bonusy. No kpina. Oczywiście została z miejsca odrzucona. I do tego momentu była cisza.

Aż do poniedziałku, gdzie okazało się, że Harry Kane nie przyjechał do ośrodka treningowego Spurs i miał rozpocząć mały protest.

Szczerze mówiąc, nie zakładałem, że Anglik ze swoim wizerunkiem profesjonalisty, kapitana reprezentacji i wicekapitana klubu, który najprawdopodobniej kocha, skoro przez te wszystkie lata nie sprawiał problemów, mógłby w taki sposób wymuszać transfer. Co jest w sumie ironią losu, bo kilka dni temu Ben Foster rozmawiał na swoim kanale YouTube z Dannym Rose’em i tam lewy obrońca powiedział, że Kane jest zawsze chętny do treningów. Ale to tylko mała dygresja.

Odmówił przyjazdu na trening, ponieważ prezes Tottenhamu, Daniel Levy miał złamać dżentelmeńską umowę. Umowę, na której mocy Kane miałby możliwość odejścia z klubu tego lata. Jeżeli rzeczywiście złamał, to hańba na jego imię. Tyle że patrząc na plotki i samego Levy’ego, nie wiem zbytnio, dlaczego napastnik miałby iść na wojnę z klubem.

Levy to twardy negocjator. I każdy kolejny dyrektor sportowy czy inna osoba zajmująca się transferami to potwierdza. Przy okazji przenosin Kyle’a Walkera do Manchesteru City, ktoś związany z Obywatelami miał stwierdzić, że negocjacje z 59-latkiem są „tak przyjemne, jak sikanie krwią”. Więc ta dżentelmeńska umowa musiała mieć jakieś sensowne wymagania, bo nie wierzę, że Levy zgodziłby się na pierwszą lepszą ofertę. Nawet błahe: „No spoko, puścimy Cię, ale za xyz milionów/rozsądną cenę”. City na razie nawet się do tej rozsądnej ceny nie zbliżyła. Złamał ją, bo nie zaakceptował niskiej oferty?

Zatem nie rozumiem za bardzo tego protestu. Chyba sam Harry Kane wie, że jest wart więcej niż 100 milionów. Prasa i portale sportowe sugerują, że minimum to około 150 milionów na czysto, zmienia się tylko waluta. Raz jest to euro, raz funty.

I czasem spotykałem się ze zdziwieniem czy nawet śmiechem, gdy ludzie widzieli tę cenę. Ale w zasadzie, co jest w niej kontrowersyjnego?

Piłkarz z kontraktem do 2024 roku, więc to Tottenham dyktuje warunki. Król strzelców i król asyst Premier League. W zasadzie już żywa legenda tej ligi, ponieważ jeśli w niej zostanie i zachowa regularność, to pobicie rekordu Alana Shearera to tylko kwestia czasu. Sprawdzony w tej lidze jak mało kto. A jest to nie lada sztuką. Timo Werner, który potrafił dotrzymać tempa Robertowi Lewandowskiemu w Bundeslidze, został w Anglii brutalnie zweryfikowany. Zawodnik, który z miejsca zagwarantuje Twojej ekipie 30 goli w sezonie.

Z drugiej strony ma już 28 lat. Tylko co z tego? To nie FIFA, że po trzydziestce piłkarze zapominają, jak się biega, a po 12. minucie meczu trzeba ich podłączać do respiratora. Wspomniany Lewandowski właśnie po 30. roku życia zalicza swój najlepszy okres w karierze. Do tego kapitan reprezentacji Anglii, istny wzór cnót niewieścich (przynajmniej do ostatniego poniedziałku), więc jednocześnie jest materiał marketingowy.

I argument rynku postcovidowego też jest śmieszny. On jest, ale nie na Wyspach Brytyjskich. Arsenal po roku bez kibiców na stadionie i bez pieniędzy z europejskich pucharów kupuje sobie Bena White’a za 50 milionów funtów i myślą teraz o Jamesie Maddisonie oraz Lautaro Martinezie za drugie tyle. Może ściągną od razu obu. Sam Manchester City chce wydać 100 milionów funtów za 26-letniego już Jacka Grealisha, który ma zadatki, ale jeszcze nie siedzi przy stoliku z Salahem, Kane’em czy De Bruyne. Oferowanie takiej samej kwoty za Harry’ego z myślą, że jak chce odejść to wezmą go taniej, jest po prostu śmiesznie. Przestańmy udawać, że City nie ma pieniędzy, by zapłacić kwotę minimum. „No ale oni wydają dużo, ale nie wszystko na jednego piłkarza”. No to jak 150 na Kane’a to za dużo, bo największe transfery są po 60 milionów, to niech kupią napastnika za 60 milionów. *Khaby Lame rozkładający ręce.*

Widywałem też argument, że Tottenham powinien puścić Kane’a z czystej przyzwoitości. Wiadomo, on tu nic nie wygra, będzie się tylko męczył i są mu to winni. Jeśli kogoś kochasz, daj mu wolność. Przecież Anglik wiedział w 2018 roku, kiedy podpisywał nowy, 6-letni kontrakt, że puchary w tej części północnej Londynu to nie jest pierwszyzna. Oczywiście w tamtym momencie nie zapowiadało się na taki zjazd Kogutów i o to Kane może mieć pretensje. A klub może mieć też pretensje do Kane’a, że jak już zdarzała się okazja na puchar, to ten nie pomagał i zawodził. Finał Ligi Mistrzów, finały Pucharu Ligi Angielskiej, ostatnio nawet finał Euro 2020. I łącznie w tych meczach zagrał dobre 45 minut, z czego jakieś pół godziny w tym reprezentacyjnym. A nie oddał w nim nawet żadnego strzału na bramkę. Podobnie w drugim finale w tym sezonie, z Manchesterem City w Carabao Cup.

No i oczywiście, „niewolnika nie ma pracownika” oraz fakt, że Harry Kane nie chce trenować i może też nie chcieć grać. Zawsze przecież jest opcja na ten słynny ból pleców, którego nie da się tak łatwo zdiagnozować, a uniemożliwia grę. Levy zawsze postawi na swoim. Gareth Bale też miał odmawiać treningu, aby iść do Realu Madryt. I odszedł. Za cenę Levy’ego. Christian Eriksen też nie chciał przedłużyć kontraktu i marzyła mu się stolica Hiszpanii. Po pół roku ławki mieszanej z fatalnymi występami odszedł do Interu Mediolan, gdzie nie jest nawet pewniakiem do składu. Danny Rose nie znalazł na siebie chętnego, to spędził sezon w U23, nie zgłoszony do Premier League. Nie wiem, czy Levy z Nuno Espirito Santo mieliby odwagę zesłać największą gwiazdę klubu do rezerw, jeśli ten dalej by potestował, a dobre oferty nie napływały. Ale też nie zdziwiłbym się, gdyby Anglik został najlepszym piłkarzem w historii klubów Kokosa.

Nikt Kane’owi nie każe grać w Spurs do śmierci. Ale podpisany dobrowolnie kontrakt każe mu to robić do 30 czerwca 2024. Można odejść z klasą, bez cyrków z treningami. Jak, choćby Grealish. I chyba podobnie sądzą koledzy z drużyny. A przynajmniej ten jeden, który niedawno przedłużył umowę, a też mógłby grać gdziekolwiek indziej i zdobywać trofea.