Wielu z Was pewnie ma piłkarza, którego karierę zaczęło śledzić dzięki grze w Fifę, FM’a czy jakiekolwiek zajęcia „okołopiłkarskie”. Ja sam mam takich wielu. Jednym z nich jest Stephen Darby. Podobnie, jak w przypadku innych podobnych mu zawodników, regularnie śledziłem, co u niego słychać. Przez długi czas było to po prostu przyjemne, niezobowiązujące zajęcie, lecz w pewnym momencie wszystko się zmieniło.

Choć długo mogłem myśleć o nim głównie jako o gościu, który wraz z moim wirtualnym Bradford City zdołał wygrać Ligę Mistrzów, życie w końcu przypomniało mi, że to taki sam człowiek, jak my wszyscy. I to w absolutnie najgorszy możliwy sposób. Dający niesamowicie wiele do myślenia.

Spełnił dziecięce marzenia

Młody piłkarz rodem z Liverpoolu mógł marzyć tylko o jednej z dwóch rzeczy. Grze dla czerwonej ekipy z Merseyside lub jej odwiecznych rywali z niebieskiej części miasta. Jego serce od zawsze biło dla The Reds i to właśnie w szkółce zespołu z Anfield grał od dziecka. W grupach juniorskich zakładał nawet opaskę kapitańską i dwukrotnie wygrał młodzieżowy Puchar Anglii. Piął się po szczeblach klubowej drabinki i sześciokrotnie zagrał nawet w pierwszej drużynie. Dwa razy zagrał też dla narodowej drużyny do lat 19. Biegał po murawie u boku Stevena Gerrarda, Jamiego Carraghera, Dirka Kuyta czy Fernando Torresa. Ziścił swoje marzenia, stając na tej samej murawie, co klubowe legendy. W pewnym momencie jednak jasne stało się, że nie jest wystarczająco dobry i po serii wypożyczeń postanowiono zrezygnować z 23-latka.

Nowy dom znalazł w czwartoligowym Bradford City, gdzie niemal od razu stał się ważnym ogniwem zespołu. Ten wybór dał mu okazję do występu w spotkaniu, o jakim marzył. Takim, którego po odejściu do zespołu League Two, z pewnością się nie spodziewał. Wraz z The Bantams miał okazję sprawić jedną z największych sensacji w historii Pucharu Ligi Angielskiej. W sezonie 2012/13 drużyna z Valley Parade wyrzuciła z rozgrywek m.in. wyżej notowane Watford, Wigan Athletic (późniejszych zwycięzców FA Cup), Arsenal i Aston Villę – w półfinałowym dwumeczu. Finałowe starcie ze Swansea na Wembley było zwieńczeniem jednej z najbardziej niesamowitych opowieści w historii angielskiej piłki.

Już przed spotkaniem na Wembley władze klubu poinformowały, że w razie wygranej, gwarantującej awans do europejskich pucharów, zrzekną się tego prawa. Bradford City zwyczajnie nie mogło finansowo udźwignąć dalekich wyjazdów. Ekipa Phila Parkinsona ostatecznie poległa 0:5 i to Walijczycy wznieśli trofeum. Pomimo tego Darby i spółka zostali bohaterami pokoleń kibiców swojej ukochanej drużyny i zrobili coś niebywałego. Czwartoligowiec w finale pucharu! To było coś. Sezon i tak został zwieńczony w fenomenalny sposób. The Bantams pojechali na Wembley po raz drugi, aby powalczyć o wygraną w barażach o awans do League One. Tym razem tryumfowali, pokonując Northampton Town.

Wychowanek Liverpoolu wraz z ekipą spędził kilka lat na poziomie trzeciej ligi. Z sezonu na sezon byli coraz bliżej upragnionego awansu do Championship. Pierwsze podejście – środek tabeli. Drugie – 7. lokata, jedno miejsce za strefą barażową. Kolejna – odpadli w półfinale playoffów, a w 2017 roku już w finale. Co nie udało się z Bradford City, udało się zrobić innym sposobem. Menedżer, pod którego wodzą zagrał w finale Capital One Cup, Phil Parkinson, złożył mu latem ofertę dołączenia do Boltonu. Wspinaczka w górę ligowej drabinki wciąż trwała.

W tym momencie jednak zahamowała. Prawy obrońca nie grał regularnie w zespole walczącym rozpaczliwie o utrzymanie. Nie znajdował się w kadrze meczowej, a ostatni raz piłkę kopnął 16 grudnia 2017 roku. Zmagał się z niezidentyfikowanymi wówczas problemami zdrowotnymi. Przez ponad dziewięć miesięcy kibice nie oglądali go na murawie i mogli zacząć się zastanawiać, co się dzieje.

Diagnoza

Jeszcze podczas pobytu w Bradford zaczął czuć, że na treningach brakuje mu siły. Nie, nie wytrzymałości, ale po prostu siły w rękach i nogach. Pewnego dnia, gdy wracał z treningu, nagle stracił czucie w jednej z rąk. Skonsultował się z klubowymi specjalistami, ci skierowali go dalej, ale nikt nie znalazł odpowiedzi. Niedługo po tym przeniósł się do ekipy Kłusaków, ale niepokojące objawy wciąż go trapiły. Ze zwiększoną siłą. Przez półtora roku zagrał zaledwie pięć razy i wydawało się, że jego kariera piłkarska zbliża się do końca. Organizm zdawał się nie wytrzymywać obciążenia. Niestety, prawda okazała się jeszcze bardziej szokująca.

18 września 2018 roku Stephen Darby ogłosił, że zawiesił buty na kołku. Usłyszał diagnozę. Stwardnienie zanikowe boczne, na które nie ma lekarstwa. Najczęściej oznacza to, że człowiekowi zostaje trzy do pięciu lat, chociaż Stephen Hawking zdołał przeżyć nawet 50 po diagnozie. W tym czasie powolutku uchodzi z niego życie, aż w końcu zostaje przykuty do łóżka. Potem odchodzi z tego świata, najczęściej w wyniku paraliżu mięśni oddechowych. Czyli, mówiąc najkrócej, z dnia na dzień staje się coraz bardziej niesamodzielny i uzależniony od innych, aż w końcu pozostaje z niego właściwie tylko właściwie funkcjonujący umysł, uwięziony w sparaliżowanym ciele.

To nie był pierwszy taki przypadek w świecie piłki. Na początku tysiąclecia podobne schorzenie zdiagnozowano u niegdysiejszego reprezentanta Polski, Krzysztofa Nowaka, gdy grał w Wolfsburgu. Niedawno z powodu takiej samej choroby zmarł były piłkarz szkockich Rangersów, Fernando Ricksen. Stwardnienie zanikowe boczne występuje u około jednej na 2 miliony osób. U ludzi w wieku Darby’ego, Nowaka czy Ricksena pojawienie się niej jest rzadkością. Wciąż jednak działa tak samo. To wyrok, powolna śmierć, że stopniową utratą możliwości wykonania najmniejszego chociaż ruchu.

W przypadku eks-piłkarza Bradford City, podobnie jak i dwóch wymienionych obok niego, rozpoczęły się działania klubów, w których miał okazję grać. Sam zawodnik, wraz z przyjacielem, Chrisem Rimmerem – byłym żołnierzem, również zmagającym się z chorobą – założył fundację Darby Rimmer NRD Foundation mającą na celu wspomaganie ludzi, doświadczonych podobnie przez los. W lipcu bieżącego roku rozegrano również mecz towarzyski pomiędzy Liverpoolem i Bradford City, a dochody przekazano na podobny cel. 25 tysięcy biletów rozeszło się w ciągu kilku godzin. Phil Parkinson i jego asystent z Boltonu, Steve Parkin, zebrali ponad 20 tysięcy funtów dzięki rowerowej wyprawie z zachodniego na wschodnie wybrzeże Anglii, liczącej ponad 150 kilometrów. Wszyscy, którzy mogli pomóc, starali się to zrobić. To nie stanowiło gestu dla niego, ale dla osób z podobnym schorzeniem. Były kapitan Bradford City zresztą nie dopuszczał do siebie myśli, że wspomniane już spotkanie zostanie zorganizowane z myślą o nim. Traktował je jako akcję dla fundacji.

Ostatni rozdział

Teraz można już powiedzieć, że dawny młodzieżowy reprezentant Anglii pisze ostatni rozdział swojego życia. Nie jest już piłkarzem, jego głównym celem jest pomoc innym oraz spędzenie pozostałego mu czasu w najlepszy możliwy sposób. Zaledwie trzy miesiące przed fatalną diagnozą, stanął na ślubnym kobiercu. Jego żoną została Steph Houghton, kapitan żeńskiej reprezentacji Anglii i obrończyni Manchesteru City. Rozważała zrobienie sobie przerwy od piłki, aby zostać przy mężu. Ten jej to odradził. Wspierał ją podczas mundialu we Francji, gdzie niestety Angielkom nie udało się zdobyć medalu. Zakończyły turniej na czwartym miejscu. W półfinale nie wykorzystała karnego, który wyrównałby stan spotkania i, prawdopodobnie dałby szansę na pokonanie USA po dogrywce. Nie ukrywała, że chciała zdobyć mistrzostwo świata dla Stephena. Niestety, nie było jej to dane.

Koleżanki z boiska wspierały piłkarkę oraz jej męża. Rywalki z czerwonej części Manchesteru postanowiły również zebrać pieniądze na rzecz walki ze stwardnieniem zanikowym bocznym – zaprosiły Darby’ego na wspólny skok spadochronowy. Jego przyjaciel od dziecka i również wychowanek Liverpoolu, Jay Spearing, opowiadał Timesowi, że Stephen się nie załamuje. Poświęcił się fundacji, w wolnym czasie gra w golfa i cieszy się z chwil spędzonych z rodziną i znajomymi. Stara się czerpać z życia pełnymi garściami. Nie pogrąża się w rozpaczy, nie poddaje. Jedyne, co może zrobić, to wykorzystać pozostały mój czas najlepiej, jak tylko się da. Nie pojawia się jednak w mediach, to nie jego styl. Woli, aby jego fundacja pracowała na siebie, a nie jego imię. On chce po prostu cieszyć się tym, co ma.

To niesamowita oznaka siły, charakteru i wiary w to, że ma wszystko, czego mógł chcieć. Każdy przecież ma marzenia. Chcemy założyć rodziny, mieć dzieci, zwiedzać świat… W jego przypadku, gdy zabierał się do realizacji tego pierwszego, spadł na niego niewyobrażalny cios. Mimo tego nie załamał się. Wszystkie emocje przekuł w chęć pomocy innym, doświadczonym przez podobną tragedię. Walczy o to, aby mieli lepiej, dostali fachową opiekę, zrealizowali marzenia, na które mają już coraz mniej czasu. Jego przyjaciel, Chris Rimmer, jest w bardziej zaawansowanym stadium choroby i również stanowi jedno ze źródeł motywacji.

Wielu z nas pewnie zastanawiało się kiedyś, jak zareagowalibyśmy na diagnozę podobną do tej, dotyczącej Darby’ego. Załamalibyśmy się? Rzucili wszystko, aby spełnić najbardziej skryte marzenia? Nie wiem, co byście odpowiedzieli, ale nie życzę Wam, abyście kiedyś naprawdę musieli o tym myśleć. Niestety, są ludzie tacy jak Krzysztof Nowak, Fernando Ricksen, czy właśnie Stephen Darby. Oni muszą zadać sobie takie pytanie. I nie zmienia tego to, że są piłkarzami. W obliczu choroby to tacy sami ludzie, jak ja, Ty, czy twój sąsiad. Każdy z nich przeżywa wielki dramat i w pewnym momencie będzie musiał zastanowić się, czy dobrze wykorzystał swój dotychczasowy czas. I co powinien zrobić z tym czasem, który mu jeszcze został.

Nie znam marzeń Stephena Darby’ego. Część z nich jednak na pewno się ziściła. Zagrał dla ukochanego Liverpoolu – w Premier League i Lidze Mistrzów. Kopał piłkę u boku ich legend. Z Bradford City zachwycił całą Anglię, wchodząc do finału Capital One Cup. Pobrał się ze swoją ukochaną. Pomaga ludziom, na których spadł podobny cios. To niesamowicie wiele. Nie tylko w sferze piłkarskiej, lecz i czysto ludzkiej. I na pewno nie ma się czego wstydzić.

Podobni mu ludzie to inspiracja. Napawają innych nadzieją i motywują do działania. Do tego, aby się nie poddawać i starać się iść do przodu. Do tego, aby do samego końca starać się być lepszym człowiekiem. On dał radę, nie ugiął się i walczy dalej – my bądźmy tacy sami. Ja sam często myślę o tym, co go spotkało i z czym musiał sobie radzić. Niesamowicie go podziwiam, tak samo, jak każdego, kto jest w stanie dać sobie radę po takiej diagnozie.

Stephen Darby to bohater. Zwykły, podobny do nas, ludzki. Nawet jeśli w mojej głowie zakodowała go… gra komputerowa. O takich ludziach należy mówić, takich ludzi należy wspominać. Boli i denerwuje tylko to, że wielu z nich, dających tyle radości innym, a o których istnieniu często nawet nie wiemy, powolutku odchodzi z tego świata.