Coraz więcej piłkarzy decyduje się w młodym wieku na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, aby tam się szkolić. Jednym z nich był Jack Harrison. W wieku 14 lat opuścił rodzinny Bolton w poszukiwaniu „american dream”. Wszystko to zasługa jego matki Debbie, która uparcie stawiała na swoim. Dzisiaj może się uśmiechnąć i powiedzieć, że ta decyzja otworzyła jej synowi drzwi to wielkiego świata.

Leeds w ostatnim czasie ogłosiło, że Jack Harrison po trzech latach na wypożyczeniu w końcu dołączył do drużyny na stałe. Wedle nieoficjalnych informacji Manchester City zainkasował za swojego skrzydłowego zaledwie 11 milionów funtów. To śmieszna kwota, jeśli zostawimy ją z tym, co 24-latek może zaoferować na boisku. W zeszłym sezonie zabłysnął na boiskach Premier League, ale ciężko, żeby było inaczej, jeśli w swoim CV może pochwalić się trenowaniem pod okiem Patricka Vieiry i grą w jednym zespole z Frankiem Lampardem, Andreą Pirlo i Davidem Villą.

Sztuka kompromisu

Jack Harrison swoją przygodę z piłką nożną rozpoczynał w akademii Liverpoolu. Jednak w wieku siedmiu lat przeniósł się do Manchesteru United. Tam rozwijał się pod okiem trenerów, którzy byli zadowoleni z postępów, jakich dokonywał. Mimo to z dystansem do sprawy podchodziła jego matka Debbie. Ciągle powtarza w kółko, ilu z tych chłopców faktycznie zrobi prawdziwą karierę piłkarską? A jeśli jej syn będzie jednym z tych, co nie przebije się do tego świata, to co wtedy? Nie będzie miał nawet dobrego wykształcenia. Podążającym tym tropem doszła do wniosku, że poszuka dla niego miejsca, gdzie będzie mógł połączyć swoją pasję do futbolu, ale jednocześnie zdobędzie solidne dyplom.

Zaczęła przeglądać ogłoszenia szkół na całym świecie, aż w końcu znalazła. Była to prywatna uczelnia Berkshire School w Massachusetts. Na miejscu musiał jednak zostać swoich przyjaciół oraz matkę, która nie mogła mu towarzyszyć, z powodu ograniczonych środków finansowych. Martwiła się o niego, ponieważ wtedy miał dopiero 14 lat. Czas pokazał, że niepotrzebnie zaprzątała sobie tym głowę. Jej syn bowiem zaaklimatyzował się szybko w nowym otoczeniu, a do tego jego rozwój piłkarski przebiegał prawidłowo.

Jednym z jego największych atrybutów było to, że nie bał się zadawać pytań, mówić o sobie i się angażować. Wykorzystywał każdą okazję. Myślę, że to, co wyróżnia tych, którzy osiągnęli najwyższy poziom, to wartości niematerialne – determinacja, odporność i zdolności przywódcze. Jack pokazywał je od chwili, gdy wyszedł na boisko jako uczeń pierwszego roku – powiedziała w rozmowie z „The Guardian” Dan Driscoll, dyrektor lekkoatletyki w Berkshire.

Pobyt w USA służył obecnemu piłkarzowi Leeds, mimo że na początku trenerzy martwili się jego przeciętną sylwetką. Szybko jednak przekonali się, że na kwestie boiskowe nie ma to żadnego przełożenia. W 2015 roku udało mu się zdobyć 24 bramki i zaliczyć 33 asysty. Dzięki temu otrzymał nagrodę Gatorade National Player of the Year. W Stanach Zjednoczonych to trofeum trafia do graczy, którzy są najlepsi w danych dyscyplinach sportowych. Dobra forma poskutkowała otrzymaniem stypendium na Uniwersytecie Wake Forest w Karolinie Północnej i to właśnie tam jego kariera nabrała rozpędu.

„Witamy w Nowym Jorku”

Dzięki znakomitym występom w college’u w 2016 roku został numerem jeden w drafcie. W tamtym momencie był już pewien, że trafi do MLS. Nie wiedział tylko gdzie. Wszystko wskazywało na to, że Chicago Fire będzie jego nowym klubem. Jack zrobił sobie nawet zdjęcie z szalikiem tej drużyny i w kilku słowach podziękował za zaufanie. Chwilę późnej jednak podszedł do niego Patrick Vieira, ówczesny trener New York City i powiedział: „Wymieniliśmy się dla ciebie. Witamy w Nowym Jorku”. Dla tych, którzy nie wiedzą, New York City jest częścią City Football Club, czyli sieci klubów, którymi zarządzają właściciele Manchesteru City. Anglik trafił zatem na najlepszą ścieżkę, aby wkrótce móc zapukać do bram Premier League.

Najpierw jednak musiał odnaleźć się w świecie wielkich gwiazd. Oprócz tego, że jego nowym trenerem została legenda Arsenalu, w zespole znajdowały się wówczas takie postaci jak Frank Lampard, Andrea Pirlo i David Villa. Spokojne wejście do drużyny uniemożliwiła mu kontuzja. W klubie podczas badań wyszło, że ma złamaną kość miednicy, przez co pierwsze trzy miesiące musiał spędzić w gabinetach lekarskich. Kiedy jednak wrócił na boisko, w MLS przekonano się o jego talencie.




Dla New York City rozegrał łącznie 61 spotkań, w których trakcie zdobył 14 bramek i dołożył 10 asyst. Dobra forma rozpoczęła wątek powołania do reprezentacji. Zarówno tej amerykańskiej, jak i angielskiej. Jednak oprócz tego w końcu w kontekście Harrisona pojawił się temat przeprowadzki do Europy, a konkretnie do Manchesteru City. Pep Guardiola dostrzegł w nim materiał na gracza Premier League i za 3,5 miliona funtów trafił w styczniu 2018 roku na Wyspy.

Na podbój Europy

Harrison do Manchesteru City trafił 30 stycznia, a następnego dnia udał się już na wypożyczenie do Middlesbrough. Powód oczywiście był jasny. Drużyna Pepa Guardioli zmierzała wówczas po mistrzostwo Anglii, więc wygryzienie jakiegokolwiek zawodnika z formacji ofensywnej graniczyło z cudem. Pół roku w Championship miało pomóc mu w przystosowaniu się do angielskich warunków. W praktyce jednak zmarnował kilka miesięcy. Zespół trenował wówczas Tony Pulis i zbytnio nie dawał mu szans na grę, dlatego łącznie rozegrał zaledwie 4 mecze.

Latem wrócił do Manchesteru, ale od samego początku było jasne, że w drużynie mistrza Anglii szansy na regularne występy mieć nie będzie. Jednak Pep Guardiola z nim porozmawiał i obaj doszli do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie ponowne wypożyczenie. Tym razem panowie wybrali lepszy klub i menedżera, od którego mógł się o wiele więcej nauczyć. Kiedy zgłosiło się po niego walczące o powrót do Premier League Leeds, wraz z Marcelo Bielsą na czele, nikt dwa razy się nie zastanawiał. Rozmowy przebiegły sprawnie, więc ruszył ponownie na podbój Championship.

Człowiek Bielsy

W Leeds angielski skrzydłowy w końcu wszedł na dobre tory. Od samego początku przekonał do siebie Bielsę i stał się jednym z najważniejszych zawodników w jego układance. Już w pierwszym sezonie w Championship w rundzie zasadniczej rozegrał 37 spotkań, strzelając w nich cztery bramki i notując trzy asysty. Drużyna argentyńskiego menedżera nie uzyskała awansu do Premier League, bo odpadała w fazie play-off. Mimo to w kolejnej kampanii Bielsa jeszcze raz postanowił wypożyczyć Harrisona do zespołu, a ten rozegrał wszystkie mecze, w roku, kiedy na Ellan Road świętowano tak długo wyczekiwany powrót do elity.

Zeszłego lata powtórzył się scenariusz z poprzednich dwóch lat. Anglik ponownie trafił na roczne wypożyczenie do zespołu Bielsy, który mocno naciskał na dopięcie tej transakcji. Tym razem jednak z opcją wykupu po zakończeniu sezonu.

Z biegiem czasu coraz lepiej się ze sobą dogadujemy. Wiem, czego chce ode mnie i zawodnika na mojej pozycji. Dlatego później jestem w stanie to zrobić na boisku. Chciałbym myśleć, że on czuje to samo, co ja. Jestem wdzięczny, że otrzymałem tyle szans na grę od niego. Wiem, że dużo się nauczyłem, trenując pod jego wodzą. Dzięki tak dużej liczbie występów mocno się rozwinąłem – powiedział Harrison w rozmowie z „Yorkshire Post” o argentyńskim trenerze.

W Premier League jego rola w zespole ani trochę niezmalała. Był jednym z najlepszych zawodników Leeds. Rozegrał łącznie 36 gier, w których wykręcił przyzwoite liczby – osiem bramek i tyle samo asyst. W beniaminku tylko Raphinha więcej razy tworzył partnerom sytuacje do strzelenia bramki (109 do 104) oraz zanotował więcej udanych dryblingów (118 do 78). Harrison natomiast nie miał sobie równych pod względem liczby wykonanych podań, które lądowały w jedenastce przeciwników (65).

Jednak w drużynie Marcelo Bielsy nie samą ofensywą człowiek żyje. Gracze ofensywni muszą pracować też w defensywie. 24-latek w tej kwestii również może pochwalić się dobrymi statystykami. Szczególnie jeśli chodzi ruszanie do pressingu. Tylko Kalvin Phillips w tym aspekcie gry zgromadził większą liczbę takowych prób (638) niż on (631).

W końcu na stałe

Zakończenie rozgrywek oznaczało, że Harrison kolejny raz wrócił do Manchesteru City. Leeds od razu nie zdecydowało się na wykupienie go. Właściciele, jak i Marcelo Bielsa wiedzieli jednak, że grzechem byłoby nie skorzystać z klauzuli wykupu, która widniała w umowie. Mówi się że było to zaledwie 11 milionów funtów, co na Ellan Road skrupulatnie wykorzystali. Cała kwota została przelana na konto klubu z Etihad Stadium i tak po trzech latach wypożyczeń Anglik w końcu został wykupiony na stałe, podpisując jednocześnie trzyletni kontrakt.

– To była świetna okazja, aby tu pozostać i w końcu podpisać kontrakt z klubem, z który dokonaliśmy tylu rzeczy. Jest to wielka szansa. Będę musiał nadal dążyć do poprawy swoich umiejętności oraz przejąć większą odpowiedzialność w zespole. Tak długo, jak będę ciężko pracować, tak jak robiłem to przez te ostatnie trzy lata, jestem o to spokojny. Teraz, po spełnieniu wszystkich formalności, jestem po prostu podekscytowany tym, co ma nadejść – powiedział po podpisaniu umowy klubowej stacji.

Bielsa, Harrison i Leeds, to trzy elementy, które pasują do siebie jak mało, kto. Argentyński trener z pewnością jest zadowolony, że jego skrzydłowy w przyszłym sezonie napędzi niejeden atak zespołu, nękając przy tym obrońców rywali. Kto wie, czy jeśli powtórzy swój dorobek z zeszłych rozgrywek, to Manchester City nie będzie pluł sobie w brodę, że za śmieszne pieniądze oddał tak klasowego zawodnika. Życie w końcu potrafi pisać nieprawdopodobne scenariusze, a sam 24-latek najlepiej o tym wie.