Futbol nie wraca do domu. Tak jak całe Euro, tak i finał był iście emocjonujący. Szybkie prowadzenie, piłkarskie szachy, groźne faule, dogrywka i karne. Czas przeciągał się, jakby turniej nie chciał się skończyć. Wreszcie musiał jednak przyjść czas i na to. Anglicy stali przed wielką szansą na napisanie własnej historii i nie podołali temu zadaniu.

Start na miarę mistrzów

Nerwówka Anglii trwała kilkanaście sekund, o ile można tak nazwać jednorazowy incydent. Włosi zaczęli mocnym pressingiem, a Harry Maguire teoretycznie łatwe podanie do Jordana Pickforda zamienił na rzut rożny dla rywali. Obrońca Manchesteru United szybko naprawił swój błąd, samemu wybijając futbolówkę po dośrodkowaniu w pole karne. Potem zaczęło się show Synów Albionu. Już kilkadziesiąt sekund później przeprowadzili oni akcję, która może być podsumowaniem przewagi podopiecznych Garetha Southgate’a w pierwszej odsłonie meczu.

Azzurri zbyt wąsko zagrali w defensywie, przez co najpierw pozwolili jednemu wahadłowemu na spokojne dośrodkowanie, a drugiemu na wpadnięcie w pole karne i oddanie strzału. Strzału, który pokonał Gianluigiego Donnarummę. Spełnił się scenariusz idealny na początek finału, a Anglicy mogli zacząć grać spokojnie. Kontynuowali grę szeroko, bo mając Shawa w takiej dyspozycji, nie można grać inaczej.

Do końca pierwszej połowy może nie stworzyli sobie więcej naprawdę dogodnych sytuacji, ale również ekipa Roberto Manciniego nie zagroziła bramce Pickforda. Poza pojedynczym zrywem Federico Chiesy, nie było momentu, w którym serca kibiców zabiłyby mocniej. A i po tej akcji strzał nie leciał w światło bramki. Declan Rice, Harry Kane, wspomniany Shaw czy Harry Maguire. Bohatera można wybrać dowolnego – najważniejsze, że Anglicy do zmiany stron wyglądali świetnie i nie bali się utraty prowadzenia.

Najdroższa drzemka turnieju

Druga połowa zaczęła się emocjonująco. Raheem Sterling padł w polu karnym po indywidualnym rajdzie i jeżeli sędzia dał Anglikom prezent w półfinale, to tym razem zabrał im szansę na dwubramkowe prowadzenie. Natomiast natarcia Włochów po przerwie znowu zaczęły się od Chiesy. Zaraz po upływie godziny pokręcił się w polu karnym i tym razem jego próba była naprawdę groźna. Pickford nie był jednak zaskoczony i popisał się niezłą interwencją.

Z każdą minutą przewaga rywali rosła, a ich pressing się nasilał. W końcu Anglia przysnęła i była to najdroższa drzemka na tym turnieju. Drużyna zapłaciła za nią utratą prowadzenia, ku uciesze Leonardo Bonucciego. Po wznowieniu gry przebudził się już inny zespół. Zmęczony, cofnięty, wystraszony. Oba zespoły wyglądały zresztą na nastawione na dogrywkę. W przypadku Anglii trudno było jednak kreować ataki, bo Sterling przez ostatnie 15 minut gry zaliczył więcej przyjętych kopnięć rywali niż kontaktów z piłką.

Mimo to Włosi nie zobaczyli żółtej kartki. Obejrzał ją dopiero Chiellini po faulu na Bukayo Sace, który zdecydowanie mógł zakończyć się surowszą karą. Ciężko sobie wyobrazić, jak wyglądałyby media społecznościowe, gdyby to Anglicy zachowywali się w końcówce tak, jak robili to Azzurri. No ale przecież futbol często jest niesprawiedliwy.

Futbol nie wraca do domu

W dogrywce każdy miał swoje okazje. Włosi z rzutu wolnego, Anglicy za sprawą Sterlinga i zamieszania w polu karnym. Los jednak chciał, aby to trofeum trafiło w ręce Włochów po większych emocjach. Po serii jedenastek. Po loterii, jak powiedziałby Zbigniew Boniek. Albo i nie, bo zmieniał przecież zdanie w zależności od drużyn, które do tej serii podchodziły. Przy okazji z boiskiem powinien pożegnać się Jorginho po ostrym wejściu w Jacka Grealisha, ale tym razem też karą była tylko żółta kartka.

Ostatecznie swojej jedenastki zawodnik Chelsea nie wykorzystał, niestety podobnie do trójki Anglików, co przesądziło o złotym medalu dla reprezentacji prowadzonej przez Manciniego. 55 lat angielskiej posuchy na międzynarodowych turniejach jeszcze się nie kończy. Dzisiaj było bardzo blisko, ale porażka to nadal porażka. Dziękujemy za te mistrzostwa, dla wielu z tych chłopaków to dopiero początek drogi. Futbol jeszcze wróci do domu.