Sześć meczów, 10 bramek strzelonych, zaledwie jedna stracona. Reprezentacja Anglii ma na trwającym Euro niesamowity bilans. Do euforii całego kraju został już tylko jeden krok, ale jest to krok ogromny. Dziś wieczorem ekipa Garetha Southgate’a zagra przeciwko Włochom, czyli drużynie, która ostatni mecz przegrała w 2018 roku.

Szkocja, która całym narodem stoi za drużyną Roberto Manciniego, to żadne zaskoczenie. Tryumf ich sąsiadów nie pozwoli im dyskutować z nimi o piłce przez najbliższe lata. Ale reprezentacja Anglii gra dziś niemal przeciwko całemu światu. UEFA nie pomogła organizacją turnieju, przez którą postronni kibice nie mogą patrzeć na zespół faworyzowany brakiem lotów po całym kontynencie i grą na własnym stadionie.

Do tego dochodzi ogrom opinii, jakoby ich styl nie porywał. Na dokładkę dostaliśmy symulkę Raheema Sterlinga przeciwko Danii w półfinale. O tym zdarzeniu powiedziano już wszystko – możecie o nim przeczytać na naszych łamach TUTAJ lub TUTAJ. Dodając to wszystko do kupy, praktycznie nie będzie podczas tego finału kibiców obojętnych. Reprezentacja Anglii ze złotem albo wprowadzi ich w ekstazę, albo będą przez to zgrzytać zębami i wylewać żale w mediach społecznościowych.

Prawda stara jak świat, trofea zdobywa defensywa

Legendarne już słowa sir Alexa Fergusona o tym, że atak wygrywa mecze, a defensywa trofea, do tego turnieju pasuje idealnie. Na drodze do fazy play-off, obie ekipy dzisiejszego finału ani razu nie wyciągały piłki z własnej bramki. Później u Włochów ta tendencja się lekko posypała, Anglicy natomiast stracili gola tylko raz. Po rzucie wolnym, który dla Mikkela Damsgaarda był prawdopodobnie najlepszym (a w tamtym momencie i najważniejszym) strzałem w dotychczasowej, krótkiej karierze.




Synowie Albionu zresztą tylko jednokrotnie podczas podróży do dzisiejszego spotkania pozwolili, aby ich rywale – Niemcy – zanotowali współczynnik xG większy niż 0,99. Są poza tym zespołem, który w całym turnieju zdobył najniższy współczynnik spodziewanych straconych bramek na 90 minut (0,60). Drudzy pod tym względem są oczywiście… Włosi (0,89).

Dużo szybciej z Mistrzostw Europy odpadły kraje, które największe nazwiska miały w ofensywie. Portugalia z Diogo Jotą, Bruno Fernandesem czy Cristiano Ronaldo zaliczyła bolesny upadek z poziomu ogromnych oczekiwań do poziomu rzeczywistości. Ulegli Belgii, która z genialnym Kevinem de Bruyne i najlepszym strzelcem mistrzowskiego Interu – Romelu Lukaku – nie dała rady Azzurrim.

Przed turniejem rola bramkarza u Garetha Southgate’a była pozycją, która rodziła najwięcej wątpliwości. Jordan Pickford potrafi raz na jakiś czas sprezentować rywalom dobrą okazję, ale na Euro jest w naprawdę dobrej formie. Na największą pochwałę zasługują jednak obrońcy, którzy praktycznie nie dopuszczają przeciwników do dogodnych sytuacji. Harry Maguire potwierdza wysoką formę z sezonu Premier League, to samo można powiedzieć o Johnie Stonesie. Dodajmy do tego udane zapędy ofensywne Kyle’a Walkera i Luke’a Shawa (trzy asysty) i wygląda to naprawdę dobrze.

Reprezentacja Anglii cierpi na ofensywne bogactwo?

Jeśli ktoś miałby oprzeć opinię na temat Garetha Southgate’a o komentarze, które na jego temat pojawiały się przed i na początku turnieju, uznałby go za totalnego błazna. Do Anglika kierowano mnóstwo zarzutów, że nie wykorzystuje potencjału kadry, gra zbyt defensywnie, sadza na ławce ogromne talenty i wielkie charaktery.

No cóż, czy się to komuś podoba czy nie, tak wygrywa się turnieje. To nie jest cały sezon. W najlepszym przypadku mamy do rozegrania siedem meczów i idealnie byłoby wygrać każdy z nich. Nie można rzucić wszystkiego na ofensywę, licząc że słabszy rywal nie odgryzie się kontratakiem. Tak Mistrzostwo Europy zdobyła Portugalia, tak Mistrzostwo Świata zgarnęła Francja, tak kolejne Euro może wygrać Anglia.

Co do samych nazwisk, pretensje do selekcjonera o to, kogo wystawił, a kogo nie, są dość zabawne. W kadrze mamy takie nazwiska jak: Harry Kane, Raheem Sterling, Dominic Calvert-Lewin, Marcus Rashford, Bukayo Saka, Phil Foden, Mason Mount, Jude Bellingham, Jack Grealish. Dziewięciu zawodników, którzy mogliby grać w pierwszej jedenastce. Może to niektórych rozczaruje, ale jest szansa, że ten system by nie zadziałał. I bardzo możliwe, że dziś w pierwszym składzie wyjdzie tylko 2-3 z nich.

Tak samo jak w Manchesterze City w jednym czasie na boisku nie przebywała cała paczka, składająca się z Sergio Agüero, Kevina de Bruyne, Bernardo Silvy, İlkaya Gündoğana, Davida Silvy, Raheema Sterlinga i Gabriela Jesusa.

Z Niemcami asystą popisał się zmiennik, z Ukrainą wprowadzony z ławki zawodnik trafił do siatki, a we wszystkich spotkaniach ci, którzy wchodzili z niej na murawę, dawali coś ekstra. To głębia składu, z jakiej reprezentacja Anglii ma i będzie mieć ogromny pożytek.

Czas napisać własną historię

1966 rok musiał być dla angielskiej piłki piękny. Od tamtej pory, gdy Synowie Albionu sięgnęli po złoty medal Mistrzostw Świata, ani razu nie udało im się wejść do finału wielkiego turnieju. Piłkarzy mieli genialnych, całe kadry były okrzykiwane złotym pokoleniem, ale zawsze czegoś brakowało. Zawsze rzeczywistość weryfikowała i przebijała balon, jaki przed imprezą pompowano na Wyspach.

Biorąc pod uwagę pięćdziesiątkę Southgate’a, nikt w kadrze, nawet menedżer, w całym swoim życiu nie widział wielkiego tryumfu Anglii. O historii, choć raczej nieco innej niż ta piłkarska, część zawodników dopiero co uczyła się w szkole. Dziś ci młodzi piłkarze mają szansę, by mieć wkład w nową opowieść. W pierwsze złoto od 55 lat. W zwycięstwo pomimo nienawiści kibiców całego świata. Byłoby to piękne uzupełnienie sezonu, w którym dwie angielskie ekipy walczyły w finale Ligi Mistrzów.

Co by się nie stało, Anglicy już są małymi wygranymi. Finał to i tak ogromny sukces przy tak dobrze obsadzonym turnieju. W dużej mierze są to zawodnicy młodzi lub tacy, którzy do poważnego futbolu dopiero wchodzą. Na mundialu udało się dojść do półfinału, dziś jest finał i być może zwycięstwo, a takie sytuacje budują. Ta ekipa ma jeszcze kilka turniejów przed sobą. Ale czas skupić się na niedzieli.

It’s coming home.