Jest masa zawodników, którzy na początku swojej futbolowej drogi nie znali swojego miejsca na murawie. John Terry startował z pozycji pomocnika, Łukasz Piszczek i Gerard Pique za młodu ustawiani byli w roli napastnika, a Fernando Torres jako dziecko stawał na bramce. Zmiany pozycji to normalna rzecz, nie zdarza się to wcale tak rzadko, jak niektórym się wydaje. Co jednak robiliby piłkarze, gdyby futbol nie istniał? Peter Crouch na przykład nadal byłby prawiczkiem. 

Obowiązkowa izolacja to idealny moment na chwilę pomyślunku nad swoją profesją. Mnie to nie ominęło – uwierzcie, naprawdę niełatwo jest utrzymać się z napiwków, kiedy twój lokal od miesiąca stoi zamknięty. Dlatego właśnie robię jeszcze więcej niż Jurgen Klopp, po części dlatego, że przyrządzenie jajecznicy i obsługę maszyny z czterema przyciskami opanowałem jakiś czas temu. Ale umiem już policzyć po włosku do dziesięciu, sprawić żeby z jednego Bruno Fernandesa na zdjęciu pojawiło się dwóch i doprowadziłem swoją wioskę w Forge of Empires do wczesnego średniowiecza.

A zastanawialiście się kiedyś, co by było ze wszystkimi piłkarzami, gdyby ich ulubiony sport nie istniał? Nie brakuje zawodników, szczególnie z biedniejszych stron świata, którzy otwarcie mówią o braku innej opcji. Wielokrotnie w wywiadach czytamy, że część z nich w życiu miała dwie drogi – piłka albo ulica. Istnieje też zupełnie przeciwna grupa – są przecież piłkarze łączący udane kariery z kończeniem studiów i kursów. Dla przykładu, Vincent Kompany może pochwalić się tytułem magistra administracji biznesowej, Andrey Arshavin zaliczył zaskakujący kierunek projektowania mody, a Slaven Bilić jest dumnym absolwentem Uniwersytetu w Splicie, gdzie kończył prawo.

Nie ulega jednak wątpliwości, że spora grupa z obecnych gwiazd boisk piłkarskich, w przypadku wykreślenia tego sportu z naszej historii, po prostu zajęłaby się inną dyscypliną. Theo Walcott czy Pierre-Emerick Aubameyang mogliby z powodzeniem zająć się biegiem na krótki dystans, a dokładne i dalekie wykopy mogłyby zapewnić paru bramkarzom obiecujące kariery w futbolu amerykańskim. Troy Deeney i Diego Costa pasowaliby z kolei do któregoś ze sportów walki. Dzisiaj skupimy się jednak na tych zawodnikach, którzy mieli już do czynienia z inną odsłoną sportu choć pół-profesjonalnie i na tych, którzy prawie minęli skręt do piłkarskiej krainy.

Dalej kopiemy, tylko sędzia jakoś rzadziej przerywa

W 2015 roku Manchester United przejechał się po Tottenhamie na własnym stadionie 3:0. Jedną z bramek strzelił wtedy Wayne Rooney, a w ramach celebracji wykonał kilka ciosów w nieistniejącego przeciwnika i padł na murawę. Zyskująca ogromny rozgłos w internecie cieszynka odnosiła się do krążącego od kilku dni po sieci wideo, w którym najlepszy strzelec Czerwonych Diabłów zostaje znokautowany w domowym sparingu przez Phila Bardsleya. Tak naprawdę bardzo niewiele brakowało, abyśmy Anglika kojarzyli raczej z ringu niż ze stadionów.

Anglik jako dziecko dzielił wysiłek między boks a futbol, lecz jako nastolatek musiał wreszcie zdecydować, którą drogą podążyć. Ostatecznie wolał strzelać gole niż bić się za pieniądze, ale nigdy nie zapomniał, co dał mu ten drugi sport. Według Rooneya treningi sztuk walki dają dzieciom więcej, niżeli bieganie za piłką. Do tego przyznaje, że to jego ulubiona dyscyplina, kiedy przychodzi mu wieczorem obejrzeć coś w telewizji. Obecnie zakontraktowany przez Derby zawodnik niejednokrotnie podkreślał, że bez boksu nie byłby tak dobrym zawodnikiem, a już na pewno nie poradziłby sobie w tak młodym wieku w Premier League. Przypomnijmy, że zadebiutował angielskiej ekstraklasie mając tylko 16 lat.

Legenda z Old Trafford nie jest osamotniona w tej kwestii. Nie trzeba nawet daleko szukać, bo w ekipie z niebieskiej części Manchesteru gra pewien Argentyńczyk, który poświęcił wszystko dla kariery piłkarskiej. Zanim jednak Nicolas Otamendi rzucił szkołę, w wieku kilkunastu lat zaczął boksować. Mimo pewności, że w futbolu mu się powiedzie, obecny mistrz Anglii postanowił założyć rękawice i razem z kuzynem trenować nowy sport. W jego kraju niektórzy nie wierzyli w niego, tak jak on sam, więc szukanie jakiejś alternatywy wydaje się mądre. I prawie z tej możliwości skorzystał, bo kiedy Otamendi miał 20 lat, był bliski zdecydowania się na karierę pięściarza. W swoim rodzimym klubie pozostawał w głębokich rezerwach, a walka szła mu znakomicie. Ostatecznie były defensor Valencii odnosi sukcesy na arenie piłkarskiej, ale podobnie do Rooneya, bardzo chwali sobie przygotowanie zdobyte dzięki bokserskiej harówce.

Nawet czytelników, którzy nie znają tego faktu, nie zdziwi chyba traf, że boks trenował również Roy Keane. Awanturniczy pomocnik zaczął przygodę z pięściarstwem już w wieku 9 lat i odnotował kilka małych sukcesów. Niejednokrotnie fani, a nawet niektóre gazety głośno zastanawiały się, kto wygrałby bójkę: Roy Keane czy Patrick Vieira? Roy Keane czy John Terry? Roy Keane czy Gennaro Gattuso? Ciężko stwierdzić, ale to właśnie Irlandczyk wygrał wszystkie cztery walki, które oficjalnie stoczył. Na forum boxingscene.com ktoś zapytał w 2014 roku, jak potoczyłaby się zdaniem użytkowników jego ewentualna kariera. Sam piłkarz odpowiedział „byłem niezły, ale bez szału. Pewnie byłbym średniakiem na brytyjskiej scenie profesjonalnej”.

Boudewijn Zenden grał dla wielkich klubów – Chelsea, Liverpool, Barcelona. W Anglii reprezentował jeszcze barwy Sunderlandu i Middlesbrough, ale sądząc po jego początkach, wiele mógł zdziałać również w innej sferze. Tak, znowu chodzi o sztuki walki, ale wreszcie mamy jakąś odmianę. Ojciec byłego piłkarza, Pierre, był doświadczonym judoką i zaszczepił w synu swoją pasję. Już w wieku 14 lat Holender mógł pochwalić się czarnym pasem, a później do swoich sukcesów w walce dopisał jeszcze trzykrotne mistrzostwo Limburga. No i teraz wyobraźcie sobie co działo się w głowie Zendena, kiedy nieświadomi jego umiejętności obrońcy rzucali mu się do gardła po spięciu w polu karnym.

Jeżeli nie zdziwiła was obecność Roya Keane’a w tym zestawieniu, to zapewne pojawienie się Zlatana Ibrahimovicia też nie będzie niespodzianką. Były napastnik Manchesteru United nierzadko wykazywał się na boisku rozciągnięciem, niejednokrotnie wyciągając nogi nad głowy rywali. Przewrotki, przepychanki, zaczepianie – wszystko to norma dla gościa, który jeszcze przed osiemnastymi urodzinami wyszkolił się w taekwondo tak dobrze, że zasłużył na czarny pas.

Mamy trawiaste boisko i 22 zawodników – na pewno nie gramy w piłkę nożną?

W Anglii go uwielbiają i traktują jako jeden z najważniejszych sportów narodowych. Jest popularny raczej w krajach Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, ale grają w niego też w Azji i Afryce. W Polsce mało kto wie o co w nim chodzi. Tak, to krykiet! Choć nie jest tak rozpowszechniony i przynosi nieporównywalnie mniejsze zyski, wielu rodziców na Wyspach decyduje się zapisać swoje dzieci właśnie na krykiet zamiast futbolu.

Nie można zaprzeczyć, że Joe Hart odnosił jako bramkarz sukcesy – jest dwukrotnym mistrzem Anglii, tyle samo razy wygrywał FA Cup i EFL Cup. Damien D’Oliveira nie ma za to wątpliwości, że Anglik równie dobrze pokierowałby swoją karierą w innym sporcie. Pod jego okiem były bramkarz Manchesteru City trenował przez dwa lata w Worcestershire Academy. Były trener bez dwóch zdań mówi, iż jego podopieczny zrobiłby furorę w reprezentacji. 32-latek spróbował zresztą swoich sił w oficjalnym meczu. Kiedy w 2018 roku jego koledzy próbowali sprowadzić z Rosji futbol do domu, Hart pomógł swojej dawnej drużynie, Shrewsbury, pokonać Knowle and Dorridge 250 do 8.  O krykiecie wiem bardzo mało, ale to chyba przyzwoity wynik.

Dużo lepsze osiągi może sobie przypisać Phil Neville – jako nastolatek pobił masę rekordów ustanowionych wcześniej przez niejakiego Michaela Athertona. W krykiecie był tak dobry, że został nawet kapitanem reprezentacji Anglii do lat 15 i w tym właśnie wieku został najmłodszy zawodnikiem grającym w drużynie Lancashire U19. No cóż, miał nosa, trudno przecież nie nazwać jego futbolowej kariery przynajmniej udaną. Nie brakuje jednak zagorzałych fanów tego sportu, którzy do dziś rozmawiają o wielkim talencie Neville’a. Masa osób jest zdania, że byłby wielką legendą reprezentacji. Jego brat, Gary, również za młodu próbował swoich sił w tym sporcie, bez powodzenia podobnego bratu.

Niewiele brakowało, a Gary Lineker nie zostałby jednym z najlepszych Anglików w historii piłki nożnej. Emerytowany zawodnik Leicester, Barcelony czy Evertonu w młodym wieku przywdziewał opaskę kapitańską w szkolnych drużynach w Leicestershire. Był jednak liderem zespołu krykieta, nie futbolu. Jak sam przyznaje, uważał wtedy że większe szanse na sukces ma właśnie w tej dziedzinie. Zagrał nawet w barwach Marylebone Cricket Club. Co za szczęście, że były napastnik postanowił wybrać inną ścieżkę.

Kierownica, paletka i krążek

No dobrze – sztuki walki to popularny wybór wśród dzieciaków z nieco biedniejszych rodzin (kiedyś, teraz popularność tej dyscypliny sprawiła, że trenują je już wszyscy), a krykiet to druga miłość, zaraz po futbolu, wielu wyspiarzy. Nie brakuje jednak zawodników, którzy mają nieco mniej oczywiste zainteresowania.

Jednym z nich mógł zostać Jose Izquierdo, którego piłka w szkole średnio obchodziła. Obowiązkiem było wybrać jakiś dodatkowy sport, a że Kolumbijczyk miał to w nosie, zdecydowała za niego mama. Tak padło na tenis, lecz na szczęście dla jego późniejszej kariery, niezbyt dobrze mu szło. Przygoda z futbolem zaczęła się więc przypadkiem i po części właśnie przez tenisa – piłkarz Brighton radził sobie w ten sport tak słabo, że zamiast odbijać piłkę, zaczął ją odkopywać. A to wychodziło mu na tyle dobrze, że trener kazał mu się przepisać. Jak powiedział w wywiadzie wiele lat później, gra w piłkę, bo nie umiał grać w tenisa.

Innym zawodnikiem, który zszokował paru kibiców po zakończeniu kariery jest Jerzy Dudek. Bramkarz reprezentował w swojej karierze barwy Liverpoolu, Realu Madryt i Feyenoordu, ale po odłożeniu rękawic w kąt, ani myślał o odpoczynku. 60-krotny reprezentant Polski postanowił zacząć nową przygodę, tym razem związaną z wyścigami. Dudek, zaczynając w 2013 roku od Volkswagen Castrol Cup, wziął udział w 33 wyścigach i raz znalazł się nawet na podium.

Inny golkiper z doświadczeniem na Wyspach, Petr Cech, również po zakończeniu kariery przerzucił się na nową dyscyplinę. I choć dla wielu Polaków nadal jest to sport-zagadka, w Czechach hokej traktuje się bardzo poważnie. Kiedy między słupkami trzeba było zrobić miejsce młodym, 37-latek zapowiedział, że oprócz roli doradcy technicznego w Chelsea, będzie w wolnym czasie robić to co przez lata, tyle że na lodzie. Takim sposobem 9 października 2019 roku Cech został oficjalnie zawodnikiem drugoligowego Guldford Phoenix. W swoim debiucie obronił dwa karne, jego zespół zwyciężył, a on sam został okrzyknięty zawodnikiem meczu.